|
Dzień
19, 14 lipca 2010 r. |
|
Wiatr wiejący z północy
trochę
nam w nocy hałasował, ale mimo tego spało nam się dość dobrze. Znowu
wstaję wcześniej i robię krótki rekonesans po okolicy.
Wieczorne chmury urosły co prawda do rozmiarów burzowych,
ale na szczęście wypadały się gdzieś w nocy i deszcz nam nie grozi. Po
śniadaniu bez żalu opuszczamy Przehybę. Na odchodnym wymieniamy jeszcze
uwagi z dwiema dziewczynami, które miały wątpliwą
przyjemność spania w schronisku. Nasze zdania na temat
ogólnie rozumianej jakości usług w tym miejscu są
zadziwiająco zbieżne. Chyba tu nie wrócimy, a w każdym razie
jeżeli nie będziemy zmuszeni sytuacją.
Jest gorąco, mimo że to dopiero ranek. Czeka nas jeszcze zejście do
Krościenka i powrót do domu. Ruszamy w kierunku
Dzwonkówki (983 m). Na szczęście las znów
przyjmuje nas pod swe zielone skrzydła i otula przyjemnym cieniem.
Około godziny 10.00 docieramy do Przełęczy Przysłop. Piękne miejsce do
zamieszkania, toteż nie dziwimy się stojącym tam zabudowaniom.
Zastanawiamy się jednak, jak ludzie radzą tu sobie z zimą.
Dróżka z doliny nie ma zapewne pierwszej kolejności
odśnieżania. O ile wogóle ją ma... |
...docieramy
do Przełęczy Przysłop... |
|
|
...piękne
miejsce do zamieszkania... |
|
Po kolejnych kilkunastu minutach
jesteśmy na
szczycie Dzwonkówki. Na polanie poniżej szczytu robimy
postój. Właściwie nie jesteśmy jeszcze bardzo głodni, ale po
pierwsze dalej może już nie być takiego przyjemnego miejsca, a po
drugie chyba chcemy opóźnić moment powrotu do cywilizacji.
Niespiesznie przygotowujemy więc herbatę i kanapki, niespiesznie jemy,
a potem równie niespiesznie zaczynamy wcinać rosnące wkoło
borówki. Właściwie jedynym argumentem przemawiającym za
schodzeniem jest słońce, które przesuwając się po
nieboskłonie zabiera nam ostatnie skrawki cienia. Nie pozostaje nam
zatem nic innego, jak po raz kolejny zarzucić na plecy nasze bagaże. |
Przełęcz Przysłop z Przehybą w tle |
|
...na
polanie poniżej szczytu... |
|
...zabiera
nam ostatnie skrawki cienia... |
|
Po chwili spotykamy grupę wędrującą w
przeciwnym kierunku. Przed nimi jeszcze długa droga, a upał robi się
coraz bardziej dokuczliwy. Im niżej schodzimy tym jest goręcej. Tuż
przed Krościenkiem spotykamy jeszcze parę, która z podobnymi
do naszych worami na plecach wspina się do góry. Spoglądamy
na nich współczująco... Po chwili przekraczamy Dunajec
starym mostem (nowy jest właśnie budowany) i znajdujemy się na rynku. |
...tuż
przed
Krościenkiem... |
|
|
...przekraczamy
Dunajec... |
|
...znajdujemy
się na rynku... |
|
...w
klimatyzowanym wnętrzu... |
|
Rzut oka
na
rozkład jazdy
przekonuje nas, że mamy chwilę na odwiedzenie cukierni (są tu pyszne
drożdżówki) i kibelka. Zauważam, że nieujęty w rozkładzie
bus z Krakowa do Szczawnicy właśnie odjeżdża. Słusznie podejrzewam, że
za kilkanaście minut będzie wracał. I tak, tuż przed godziną 14.00
siedzimy w klimatyzowanym wnętrzu i z bardzo kwaśnymi minami wracamy do
domu. Jesteśmy zmęczeni - to fakt. Ale mimo tego zmęczenia jakoś nie
bardzo chce nam się wracać do miejskiego zgiełku. Tuż po godzinie 16.00
wysiadamy w Krakowie na Placu Inwalidów, a kilkanaście minut
później witamy się z Majką i tańczącym z radości
psem.
|
Za nami około 307
kilometrów
szlaku. W czasie
tego etapu przeszliśmy więc prawie 150 km w czasie 8-miu dni. Wynik
może nie oszałamiający i na pewno nie ekstremalny, ale dla nas stanowi
powód do dumy. Łatwo nie było. Szlak, czy raczej jego
oznakowanie, a mówiąc najściślej jego brak, robił wszystko
by
nas zmęczyć. Na szczęscie pogoda dopisywała i tylko czasami upał był
nie do wytrzymania. Teraz czeka nas odpoczynek i regeneracja sił nad
morzem. A w kolejce już czekają Gorce. |
|