Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski

dzień12 dzień13 dzień14 dzień15 dzień16 dzień17 dzień18 dzień19
...poprzedni dzień

Dzień 17, 12 lipca 2010 r.

Budzę się wczesnym rankiem z uczuciem koszmarnego zmęczenia. Leń siedzi na mnie okrakiem i śmieje mi się w twarz. Myśl o wstaniu powoduje niemal fizyczny ból wszystkich tkanek. O dalszej drodze nawet nie chce mi się myśleć. No cóż, to przykre, ale... Muszę działać z zaskoczenia i podstępnie. Rogaty leniuch dostaje sierpowym, choć tym razem nie za pierwszym razem go trafiam. Leży znokautowany, więc mam chwilę na zebranie swoich zwłok z wyrka zanim otrzeźwieje. Po śniadaniu, którego ukoronowaniem jest, jak zwykle, Basi kawa, pakujemy się i wychodzimy. Ruszamy wcześnie, bo około ósmej. Słońce wita nas uśmiechem, ale ten uśmiech pali nam skórę. Osłaniamy głowy nakryciami, oczy okularami i wchodzimy na wzgórze Holica (697 m), dzielące Krynicę od stacji narciarskiej w Czarnym Potoku. Pierwszy fragment trasy wiedzie terenem głównie odkrytym, w pełnym słońcu. Ciepło jest! Trochę lepiej sprawy się mają po przekroczeniu grzbietu. Tu idziemy głównie lasem. Droga z Czarnego Potoku na Jaworzynę Krynicką (1114 m) przeważnie wygląda podobnie, choć momentami musimy się trochę poopalać.

...momentami musimy się poopalać...
Na szczęście na niebie pojawiają się już pierwsze chmury, dając szansę na cień nawet w nasłonecznionych miejscach. Podejście jest odcinkami strome i męczące, ale dajemy radę. Basi odciski trochę się uspokoiły, teren jest mniej kamienisty, oznakowanie jest o wiele lepsze. To wszystko miło nas nastraja. W dodatku zaczynamy całkiem realnie zbliżać się do naszego domu. Im wyżej wchodzimy, tym upał staje się mniej dotkliwy. Przechodzimy pod linią kolejki z politowaniem spoglądając na leni wjeżdżających do góry. Mijamy Diabelski Kamień. Zauważamy z niesmakiem, że i tutaj dotarli graficiarze-wandale.

...spoglądając na leni...

Legenda  na temat pojawienia się w tym miejscu kamienia głosi:

"Dawno temu rycerz z Muszyny zakochał się w krynickiej pasterce. Ojciec rycerza nie chciał zgodzić się na małżeństwo, bo dziewczyna była biedna. Kiedy król wezwał na wyprawę wojenną, wysłał na nią syna, myśląc, że zapomni o ubogiej ukochanej. Gdy po wyprawie rycerz wracał w rodzinne strony, na Górze Parkowej w Krynicy napadli go zbójcy. Jęki rannego usłyszała pasterka, pasąca w pobliżu owce. Zobaczywszy ukochanego, uklękła i zaczęła modlić się do Matki Boskiej, prosząc o jego uzdrowienie. Wielkie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła wypływające tuż obok źródełko. Obmyła nim rany rycerza i ten wnet ozdrowiał, a ojciec zgodził się na małżeństwo syna z biedną pasterką. Kiedy diabły usłyszały o istnieniu w Krynicy cudownego źródełka z życiodajną wodą, postanowiły je zniszczyć. Jeden z nich podniósł z Tatr potężny kamień, by go na nie zrzucić. Ale pod szczytem Jaworzyny zapiał kur – diabeł przestraszył się i upuścił kamień. Leży tam do dziś."


...odcinkami strome i męczące...

Przy Diabelskim Kamieniu

...i tutaj dotarli graficiarze...
Po chwili robimy małe odstępstwo od trasy szlaku. Zamiast iść czerwonym, biegnącym trasą narciarską, idziemy szlakiem zielonym do schroniska. Ścieżką dochodzimy do utwardzonej drogi i z niejakim zdumieniem zauważamy jeżdżące tędy samochody, w tym również wielkie ciężarówki. Jesteśmy przecież na 1000 m npm... Infrastruktura budowlana na Jaworzynie rozrasta się w tempie geometrycznym.  Niedługo powstanie tu zapewne miasto pensjonatów, stacji narciarskich, restauracji. Tylko co na to lokalny ekosystem? Coś sie kończy...

...zielonym do schroniska...

...w tym wielkie ciężarówki...

Schronisko na Jaworzynie Krynickiej

...jemy szarlotkę...
Choć z nazwy schronisko znajduje się na Jaworzynie Krynickiej, to faktycznie stoi nieco pod szczytem. Tu wita nas komercja czystej postaci w formie plastikowej fioletowej krowy reklamującej mleczną czekoladę. Fuuujjj... Żeby zatrzeć to niemiłe wrażenie, jemy szarlotkę na tarasie widokowym, spoglądając w kierunku z którego przyszliśmy. Basia oczywiście uzupełnia poziom kofeiny. Z pomocą mapy i kompasu staramy się wypatrzyć w dali poznane niedawno góry.

...poznane niedawno góry...
Gdy wchodzimy na szczyt Jaworzyny, chmur na niebie jest już całkiem sporo, a temperatura powietrza jest zupełnie znośna. Jesteśmy przecież ponad 1100 m nad poziomem morza, więc siłą rzeczy jest tu o kilka stopni chłodniej niż w Krynicy. Basia w końcu może się czuć usatysfakcjonowana, bo na horyzoncie widać Tatry. Widoczność jest daleka od ideału, a i perspektywa pozwala na obserwację jedynie Bielskich, ale to jej wystarcza. Dalsza trasa przebiega znów lasem, więc żegnamy się z Tatrami. Idziemy teraz szeroką, równą, leśną drogą, dobrze oznakowaną i wygodną. O ile na szczycie Jaworzyny było sporo ludzi - głównie pasażerów kolejki linowej, o tyle, im jesteśmy

...chmur na niebie jest już sporo...

Nartostrada
dalej, tym robi się luźniej. Jako ostatnich spotykamy kilkuosobową rodzinę, która posługując się schematycznym szkicem szlaku zamieszczonym w folderze reklamowym kolejki linowej, wybiera się... do Krynicy. Pytają kiedy w końcu dojdą do Diabelskiego Kamienia. Uświadamiamy im, że idą w dokładnie przeciwnym kierunku. Są bardzo zdziwieni. Przez Runek (1080 m) dochodzimy do schroniska na Hali Łabowskiej. Robimy tu postój z przerwą obiadową.

...do schroniska na Hali Łabowskiej...
Jem całkiem smaczną zupę gulaszową, a Basia, ku uciesze obsługi, wsuwa dwie porcje kwaśnicy i bardzo ją chwali. Schronisko robi sympatyczne wrażenie i jest bardzo ładnie położone. 

...wsuwa dwie porcje kwaśnicy...

...schronisko jest bardzo ładnie położone...
Warto byłoby się tu zatrzymać na noc, ale mamy inne plany, więc po odpoczynku ruszamy w dalszą drogę Robimy jeszcze kilka krótkich przystanków na zjedzenie deseru. Dziś są to borówki, w niektórych regionach zupełnie nieprawidłowo zwane czarnymi jagodami. Są dojrzałe i smaczne. Hale przez które przechodzimy, są ich pełne. Idzie nam się dobrze, nawet sympatycznie, podłoże jest miękkie, kamieni stosunkowo niewiele, a Basi odciski, całkiem się uspokoiły. Niemniej jednak czujemy te kilometry, które przeszliśmy w czasie kilku ostatnich dni.

...ruszamy w dalszą drogę...

...kilka krótkich przystanków...

...zwane czarnymi jagodami...

Na Hali Jaworzyna

...do prywatnego schroniska na Cyrli...
Z ulgą dochodzimy do prywatnego schroniska na Cyrli. Pierwsze, co rzuca nam się w oczy, to ogromna ilość kwiatów wokół budynku. Drugie, to wrażenie placu budowy. To jednak jest zrozumiałe, bo schronisko właśnie się rozbudowuje. Ale na samym wstępie zauważamy dużego czarnego psa, który szwenda się po podwórku. Jest bardzo podobny do naszej psiny. Gdy podchodzimy, okazuje się, że to przedstawicielka tej samej , dość rzadko u nas spotykanej rasy. Basia jest ugotowana i to całkiem na miękko.

Basia i Flat Coated Retrieverka
Oczywiście ucinamy sobie dłuższą pogawędkę z właścicielami suki, którzy również są tu gośćmi, ale mieszkają w wolnostojącym domku.

Gospodarze schroniska proponują nam nocleg w dwuosobowym pokoju z małżeńskim łożem, ale my nastawieni jesteśmy na spanie pod gwiezdnym sufitem. Jest ciepło, a chmury się jakoś rozpłynęły. Rozbijamy obóz i idziemy się wykąpać w nowej, superkomfortowej łazience. Po drodze zamawiamy jedzonko na kolację. Nic tak nie przywraca do życia, jak gorący prysznic. Wykąpani zjadamy z Basią po porcji odsmażanych ziemniaków z kwaśnym mlekiem. Są pyszne, a mleko można kroić nożem. Poprawiam porcją pierogów z mięsem. Nie są gorsze. W zasadzie pojadłem. Basia ma za to ochotę na coś mocniejszego. Ponieważ krupnik (ten niskozamarzający oczywiście) akurat był wyszedł, obsługa proponuje śliwowicę. Basia zbyt długo się nie broni. Właściwie nie broni się wcale. Ale na tym nie koniec. Siadamy w jadalni wspólnie z dwiema dziewczynami, które poza nami są jedynymi gośćmi schroniska. Basia dla towarzystwa zamawia sobie grzane wino. W czasie rozmowy okazuje się, że dziewczyny są przyszłymi pilotkami zagranicznych
wycieczek, a jedna z nich akurat obchodzi urodziny. A więc kolejna okazja.... Tym razem będą oswajane "wściekłe psy".

...przyrządza...
Gospodarz schroniska wprawną ręką przyrządza i objaśnia, również metodę "przyswojenia" tego niekonwencjonalnego, łączącego kilka przeciwstawnych smaków napitku. Wszyscy wznosimy urodzinowy toast. Ja też, tyle że Gingersem - oranżadką, jak nieco uszczypliwie komentuje jeden z chłopaków z obsługi. Na koniec Gospodarz proponuje "kukułczankę". Nikt nie odmawia. W trakcie tej imprezy drugi z chłopaków stanowiących załogę schroniska, w pewnym momencie przechodząc obok nas rzuca złowieszczo: "Jedenaste - nie mieszaj..." Wieczór jest długi. Kończymy go tuż przed północą. Basia w baaardzo dobrym humorze.

...i objaśnia...

...wznosimy urodzinowy toast...
Kilka minut spędzamy na wpatrywaniu się w piękne, gwiaździste niebo. Noc jest ciepła, nie ma więc obaw, że zmarzniemy w naszym namiociku. Nie znamy co prawda oficjalnych prognoz pogody, ale wszelkie znaki na niebie i ziemi zdają się zapowiadać wysoką temperaturę i słońce. Trzeba się zatem wyspać przed następnym ciężkim dniem.

...Gospodarz proponuje "kukułczankę"...
następny dzień...