Strona główna Główny Szlak Beskidzki
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski

Główny Szlak Beskidzki to najdłuższy szlak w polskich górach. Liczy wg różnych źródeł 519-524 km. Jego trasa przebiega przez Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Beskid Niski oraz Bieszczady. Szlak biegnie najwyższymi partiami polskich Beskidów. Został wytyczony w okresie międzywojennym. Przebieg części zachodniej (Ustroń-Krynica) został zaprojektowany i ukończony w 1929 przez Kazimierza Sosnowskiego, którego imię obecnie nosi całość szlaku. Wschodnia część, według projektu Mieczysława Orłowicza, została ukończona w 1935 i prowadziła aż do Czarnohory, która wówczas znajdowała się w granicach Rzeczypospolitej. W latach 1935–1939 szlak nosił imię Józefa Piłsudskiego.


Historia naszej pieszej wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim zaczęła się pewnego słonecznego, ale niezbyt już ciepłego popołudnia ok. 1310 m npm. Był dokładnie 22 listopada 2009 roku, kiedy to z Basią wybraliśmy się na późno-jesienną wycieczkę na Turbacz. Opuszczając schronisko, w którym chwilę odpoczywaliśmy, przechodziliśmy obok goprówki. Tam to właśnie stał słup z licznymi tabliczkami kierunkowymi szlaków. Nie było w tym nic dziwnego, wszak na Turbacz prowadzi wiele szlaków i wiele z nich się na nim krzyżuje, jednak jedna tabliczka zwróciła moją szczególną uwagę. Oto jej treść: "Główny Szlak Beskidzki - biało-czerwony 524 km, 163 i 3/4 h, Ustroń - Turbacz - Wołosate". Poniżej jeszcze informacja mówiąca, że do Wołosatego trzeba przejść 344 km, a do Ustronia 180 km. Gdy wówczas schodziliśmy z Turbacza do Koninek w mojej głowie zakiełkowała myśl: "A może by tak? W końcu czemu by nie spróbować?". Należało się jeszcze zastanowić, w którym kierunku szlak pokonać. Ponieważ Bieszczady znam i lubię, postanowiłem zacząć od nich. Poza tym chyba lepiej idzie się w kierunku domu. No i zachodzącego słońca. Pierwszym zamysłem było samotne przejście szlaku w trakcie jednej, długiej wyprawy. Przez pozostałą, najmniej przyjemną część jesieni oraz całą zimę, szukałem wszelkich informacji na temat szlaku, kompletowałem sprzęt, ubrania i zastanawiałem się nad jadłospisem. Miał dawać jak najwięcej energii przy minimalnym ciężarze. W ten sposób przetrwałem nie lubianą przeze mnie specjalnie porę roku - zimę. Gdy nadeszła wiosna, okazało się, że nie pójdę sam. Basi udało się przemóc i uwierzyć, że jednak nie tylko Tatry... Postanowiła mi więc towarzyszyć choć na odcinku bieszczadzkim.

* * *

Był początek kwietnia 2010 roku. Zima w zasadzie już się skończyła, choć pogoda jakby nie zdawała sobie z tego sprawy. Panowało zimno, często padało, prognozy nie były optymistyczne. Wziąłem do ręki kalendarz i po zgraniu wszystkich innych terminów ustaliłem datę wyjazdu na 28 kwietnia. Miałem jeszcze sporo czasu, który wykorzystywałem na próby spakowania plecaka. Jak bym nie próbował, wychodziło około 25 kg. Przerażająco dużo, biorąc pod uwagę, że to moja pierwsza taka wyprawa. Przerażająco dużo, biorąc pod uwagę moje kolana, które nie lubią przeciążeń i już wielokrotnie wyraźnie dawały mi to odczuć. Chciałem jednak wypróbować swoje możliwości przed czekającym mnie w czerwcu wyjazdem na Ukrainę.

Im bliżej było do ustalonej daty wyjazdu, tym większe miałem wątpliwości co do swoich fizycznych możliwości. Miałem przecież iść co najmniej trzy tygodnie...

W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień. Pierwszy dzień...