|
Dzień
15, 10 lipca 2010 r. |
|
Wstajemy na luzie około dziewiątej. Na
luzie
robimy śniadanie. Jak zwykle jem swoje płatki owsiane z kaszką
mleczno-ryżową wzbogacone daktylami. Basia znowu zajada kanapki z
konserwą i pije nieodzowną poranną kawę. W międzyczasie suszy się
rozwieszony na krzewach, nasz wilgotny od rosy namiot. Na luzie
pakujemy się i pożegnawszy rezydentów oraz gości bazy,
spokojnie startujemy w dalszą drogę. |
...nieodzowną
poranna kawę... |
|
...na
luzie
pakujemy się... |
|
|
Zbliża się 11.00. Mamy do przejścia
odcinek
do Hańczowej, gdyż tę właśnie miejscowość obieramy sobie za metę
dzisiejszego etapu. Należy się nam odpoczynek po dwóch
trudnych dniach. Nie spieszymy się. Pogoda jest piękna, nie ma upału,
zresztą i tak znaczna część trasy przebiega lasem. Wspinamy się na
Kozie Żebro (847 m). Podejście jest strome, ale nie bardzo długie.
Plecaki ciążą, jak co dzień, choć dziś jakby trochę mniej. Pewnie
świadomość rychłego końca drogi odejmuje im wagi. Na szczycie Koziego
Żebra, na który docieramy w samo południe, robimy
postój i seans łączności z najbliższymi. Z mapy
wynikało, że podejście z Regetowa powinno było nam zająć 30 minut.
Faktycznie zajmuje nieco ponad godzinę. Fakt - nie spieszymy się. Ze
zdumieniem spostrzegamy więc na szczycie tabliczkę informującą o czasie
zejścia do Regetowa - 1:15 h. Znaczy - czas mamy olimpijski, a na mapie
jest błąd. Podbudowani tym odkryciem zaczynamy schodzić. |
...znaczna
część trasy przebiega lasem... |
|
...podejście
jest strome... |
|
...robimy
postój i seans łączności... |
|
...na
horyzoncie majaczy... |
|
...na
horyzoncie Jaworzyna
Krynicka... |
|
Poprzez
prześwity między
drzewami mamy możliwość spojrzenia na dalszą cześć szlaku. Na
horyzoncie majaczy Jaworzyna Krynicka z charakterystycznym masztem
przekaźnika. Robi się nam weselej. Beskid Niski wydaje się być na
ukończeniu. Nie przewidujemy jeszcze, że zrobi nam kilka
psikusów z mocnym akcentem pod koniec. Nasze odczucia co do
tej części szlaku są o tyle zbieżne, co ambiwalentne. Niby fajnie, bo
mało ludzi ale... Zarówno Basi, jak i mnie podoba się on
średnio. Beskid Niski ma swoich gorących zwolenników, jednak
dla
nas marsz lasem bez jakichkolwiek widoków jest po prostu
mało
ciekawy. A większość szczytów jest tu dokładnie zarośnięta.
|
Oczywiście są też piękne widoki na
doliny i
położone w
nich wsie, oglądane najczęściej z leżących powyżej łąk. Jednak
konieczność ciągłego schodzenia w te doliny i ponownego mozolnego
podchodzenia w celu przecięcia kolejnego pasma górskiego,
skutecznie to wrażenie zagłusza. Do tego to fatalne oznakowanie na
sporej części trasy...
Stosunkowo łagodnym zejściem maszerujemy do Hańczowej. W międzyczasie
zrobiło się już gorąco. Właściwie można powiedzieć - upalnie. Wchodzimy
do wsi wąskim, zardzewiałym, stalowym mostkiem, przerzuconym nad rzeką
Ropą. Szukamy mety na nocleg. Marzy nam się solidny prysznic.
Wczorajsza kąpiel w strumieniu była co prawda ożywcza, ale siłą rzeczy
pobieżna, a po dzisiejszym i tak krótkim dniu spływamy
potem.
Bar "U Romana", który znamy z internetowych relacji, jest
zamknięty na głucho. Telefon również nie odpowiada. Nie
pozostaje nic innego, jak iść w kierunku Wysowej. |
...maszerujemy
do Hańczowej... |
|
|
...wąskim,
zardzewiiałym... |
|
Tak też czynimy. To trochę w bok od
szlaku,
ale nie mamy innego wyjścia. Po przejściu ok. 2 kilometrów
znajdujemy gospodarstwo agroturystyczne "Pod grzybkiem". Na domu nie ma
co prawda numeru, ale dedukujemy (jak się potem okaże słusznie), że to
nr 110, również polecany przez internautów.
Ponieważ noc w Regetowie nie zrujnowała nas finansowo (8 zł/2 osoby),
pozwalamy sobie na komfortowy nocleg z pościelą za 40 zł od osoby.
Jesteśmy jedynymi gośćmi. Mamy do wyłącznej dyspozycji w pełni
wyposażoną kuchnię, łazienkę i ogromny taras na piętrze. W końcu jest
szansa na porządne wysuszenie butów, bo taras jest mocno
nasłoneczniony. Robimy pranie najpotrzebniejszych rzeczy i kąpiemy się.
Chwilę odpoczywamy, oglądając (mamy nawet telewizor) jeden z
odcinków "Czterech pancernych". Po południu, gdy robi się
ciut chłodniej, wybieramy się do Wysowej. Naszym głównym
celem są zakupy, ale mamy też ochotę na zjedzenie czegoś gotowanego. Do
miasta mamy około 3 kilometry. Wysowa leży w szerokiej dolinie i
sprawia wrażenie jeszcze nie zadeptanej przez turystów.
Mimo, iż jest to uzdrowisko i mamy sezon wakacyjny, ludzi jest
stosunkowo niewiele. Robimy krótki obchód
miasteczka. |
Cerkiew w Wysowej |
|
Stara willa w Wysowej |
|
Dom w Wysowej |
|
W jednej z nielicznych knajp zjadam
zupę
gulaszową i
placki z gulaszem. Basia zamawia panierowane rydze. Posiłek może mało
energetyczny, ale za to jakże wyrafinowany! Po uczcie robimy zakupy i
wracamy na kwaterę. Wieczór spędzamy na tarasie, gdzie
panuje już przyjemny chłód, wsuwając pyszny sernik i
popijając Gingersa.
|
|