Wakacje miały się ku końcowi. Zostało
nam
jeszcze sporo kilometrów do przejścia, a czas, jaki sobie
wyznaczyliśmy, kurczył się. Prognozy pogody na weekend nie dawały
wielkich nadziei. Co tu dużo mówić, nie dawały nawet
złudzeń. Miało padać. Jednak nie miały to być opady ciągłe i chyba
tylko ten szczegół pozwolił nam na podjęcie decyzji o
wyjeździe i kontynuowaniu wędrówki. |
|
Dzień
20, 27 sierpnia 2010
r. |
|
Kropić zaczyna jeszcze w Krakowie. Po
chwili
po prostu pada. Po kilku następnych leje już całkiem równo.
Siedząc w busie do Krościenka nad Dunajcem, co jakiś czas patrzymy na
siebie z powątpiewaniem. Ale w Mszanie Dolnej padać przestaje, a w
Zabrzeżu przez chmury prześwituje nawet słońce. Do Krościenka
dojeżdżamy planowo, o wyznaczonej godzinie. Kierowca przeprasza
pasażerów, że wolno jechał, bo po drodze miała być kontrola
zgodności z rozkładem. Ot, swojski klimacik...
Robimy krótki postój na rynku, Basia zjada
kanapkę, kupujemy drożdżówki. Niestety nie ma tych z serem,
a są najlepsze. Po chwili ruszamy w kierunku Lubania. Pogoda, jak na
razie, nie daje powodów do narzekań. Jest ciepło, momentami
nawet gorąco. Chwilami lekko świeci słońce. Gdy wznosimy się nieco
wyżej, widzimy nawet Tatry. Co prawda chmur jest jakby coraz więcej,
ale na razie nie wyglądają groźnie. Mamy do przejścia stosunkowo
krótki odcinek. Chcemy tylko dojść do studenckiej bazy
namiotowej na Lubaniu i tam zanocować. Nie spieszymy się specjalnie,
choć pogoda ewidentnie się pogarsza. Przez chwilę zaczyna nawet lekko
kropić. |
...widzimy
nawet Tatry... |
|
|
...zaczyna
nawet lekko kropić... |
|
...meldujemy
się w bazie namiotowej... |
|
Na Lubań (1211 m) docieramy około
czternastej. Niebo
jest już dokładnie zaciągnięte. Do tego całkiem nieźle wieje. Meldujemy
się w bazie namiotowej i rozbijamy obozowisko. Prócz nas
jest tu kilka osób. Opodal naszego pojawia się po chwili
identyczny namiocik. Idziemy na obchód najbliższej okolicy.
Basia robi rekonesans toaletowy. Kibelek jej zdaniem nie nadaje się do
publikacji, czyli nie zachęca do korzystania. Nie sprawdzam.
|
...identyczny
namiocik... |
|
Następne kroki kierujemy do
źródełka znajdującego się poniżej szczytu. Mała kąpiel w
lodowatej wodzie sprawia, że czuję się jak nowo narodzony. "Kąpiel" to
oczywiście określenie nieco na wyrost, ale z niewielką pomocą gąbki
udaje mi się umyć ok. 75% powierzchni ciała. Basia poprzestaje na
umyciu zębów. Do capstrzyku mamy jeszcze sporo czasu, więc
staramy się go jakoś zorganizować. Basia czyta gazetę, ja robię
notatki. Wchodzimy też na szczyt, skąd oglądamy coraz słabiej widoczne
Tatry. |
...Basia
czyta gazetę... |
|
...wchodzimy
też na szczyt... |
|
...coraz
słabiej widoczne Tatry... |
|
Posilamy się kilkoma
borówkami.
Przy okazji zauważam spory okaz konika polnego. Właściwie to całkiem
okazały koń.
Niestety późnym popołudniem od zachodu złowieszczo nadciąga
ciemna chmura, która wkrótce otula nas ołowianymi
skrzydłami. Jeszcze nie pada, ale nie ma sensu we mgle siedzieć na
zewnątrz. Chowamy się w namiocie. Po niedługim czasie pojawia się i
deszcz. Nie pada bardzo intensywnie i robi to z krótkimi
przerwami, w sam raz na szybkie wyjście za potrzebą. Spać idziemy koło
dwudziestej, zastanawiając się, co przyniesie następny dzień. |
...całkiem
okazały koń... |
|
...złowieszczo
nadciąga ciemna chmura... |
|
...otula
nas
ołowianymi skrzydłami... |
|
|