Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień20 dzień21 dzień22
...poprzedni dzień

Wakacje miały się ku końcowi. Zostało nam jeszcze sporo kilometrów do przejścia, a czas, jaki sobie wyznaczyliśmy, kurczył się. Prognozy pogody na weekend nie dawały wielkich nadziei. Co tu dużo mówić, nie dawały nawet złudzeń. Miało padać. Jednak nie miały to być opady ciągłe i chyba tylko ten szczegół pozwolił nam na podjęcie decyzji o wyjeździe i kontynuowaniu wędrówki.

Dzień 20, 27 sierpnia 2010 r.

Kropić zaczyna jeszcze w Krakowie. Po chwili po prostu pada. Po kilku następnych leje już całkiem równo. Siedząc w busie do Krościenka nad Dunajcem, co jakiś czas patrzymy na siebie z powątpiewaniem. Ale w Mszanie Dolnej padać przestaje, a w Zabrzeżu przez chmury prześwituje nawet słońce. Do Krościenka dojeżdżamy planowo, o wyznaczonej godzinie. Kierowca przeprasza pasażerów, że wolno jechał, bo po drodze miała być kontrola zgodności z rozkładem. Ot, swojski klimacik...

Robimy krótki postój na rynku, Basia zjada kanapkę, kupujemy drożdżówki. Niestety nie ma tych z serem, a są najlepsze. Po chwili ruszamy w kierunku Lubania. Pogoda, jak na razie, nie daje powodów do narzekań. Jest ciepło, momentami nawet gorąco. Chwilami lekko świeci słońce. Gdy wznosimy się nieco wyżej, widzimy nawet Tatry. Co prawda chmur jest jakby coraz więcej, ale na razie nie wyglądają groźnie. Mamy do przejścia stosunkowo krótki odcinek. Chcemy tylko dojść do studenckiej bazy namiotowej na Lubaniu i tam zanocować. Nie spieszymy się specjalnie, choć pogoda ewidentnie się pogarsza. Przez chwilę zaczyna nawet lekko kropić.

...widzimy nawet Tatry...

...zaczyna nawet lekko kropić...

...meldujemy się w bazie namiotowej...
Na Lubań (1211 m) docieramy około czternastej. Niebo jest już dokładnie zaciągnięte. Do tego całkiem nieźle wieje. Meldujemy się w bazie namiotowej i rozbijamy obozowisko. Prócz nas jest tu kilka osób. Opodal naszego pojawia się po chwili identyczny namiocik. Idziemy na obchód najbliższej okolicy. Basia robi rekonesans toaletowy. Kibelek jej zdaniem nie nadaje się do publikacji, czyli nie zachęca do korzystania. Nie sprawdzam.

...identyczny namiocik...
Następne kroki kierujemy do źródełka znajdującego się poniżej szczytu. Mała kąpiel w lodowatej wodzie sprawia, że czuję się jak nowo narodzony. "Kąpiel" to oczywiście określenie nieco na wyrost, ale z niewielką pomocą gąbki udaje mi się umyć ok. 75% powierzchni ciała. Basia poprzestaje na umyciu zębów. Do capstrzyku mamy jeszcze sporo czasu, więc staramy się go jakoś zorganizować. Basia czyta gazetę, ja robię notatki. Wchodzimy też na szczyt, skąd oglądamy coraz słabiej widoczne Tatry.

...Basia czyta gazetę...

...wchodzimy też na szczyt...

...coraz słabiej widoczne Tatry...
Posilamy się kilkoma borówkami. Przy okazji zauważam spory okaz konika polnego. Właściwie to całkiem okazały koń.

Niestety późnym popołudniem od zachodu złowieszczo nadciąga ciemna chmura, która wkrótce otula nas ołowianymi skrzydłami. Jeszcze nie pada, ale nie ma sensu we mgle siedzieć na zewnątrz. Chowamy się w namiocie. Po niedługim czasie pojawia się i deszcz. Nie pada bardzo intensywnie i robi to z krótkimi przerwami, w sam raz na szybkie wyjście za potrzebą. Spać idziemy koło dwudziestej, zastanawiając się, co przyniesie następny dzień.

...całkiem okazały koń...

...złowieszczo nadciąga ciemna chmura...

...otula nas ołowianymi skrzydłami...
następny dzień...