Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień28 dzień29 dzień20
...poprzedni dzień

...w sam raz na przedłużony weekend, który mieliśmy przed sobą. Październik tego roku był wyjątkowo ładny i suchy. Minęły trzy tygodnie i wiele wskazywało na to, że tym razem uda nam się dojść do celu i zakończyć naszą wyprawę. Przez dwa kolejne weekendy powstrzymywaliśmy się przed wyjazdem "byle tylko dojść", czekając na najlepszą pogodę. Nie tylko miało nie padać, ale chcieliśmy mieć również możliwość podziwiania piękna gór w całej ich słonecznej okazałości. Opłaciło się. Ostatnie dni października zapowiadały się bardzo ładnie. Jedyną przeszkoda mógł być wiatr. Jak wynikało z prognoz - dość silny. Specyficzny czas pozwalał nam mieć nadzieję, że na trasie nie będzie problemów noclegowych. Tym razem nie zdecydowaliśmy się już na zabranie namiotu. W Beskidach zawitała wczesna zima, poza tym infrastruktura turystyczna jest na tym odcinku dość dobrze rozwinięta. Kwestie logistyczne, związane z transportem na miejsce startu i powrotu z upragnionej mety, tym razem rozwiązaliśmy z niewielką pomocą przyjaciół ze Skoczowa.

Dzień 28, 29 października 2010 r.

Wyjeżdżamy z Krakowa przed siódmą. Na dziewiątą musimy być w Skoczowie. Droga przez Wadowice i Kęty jest mocno zatłoczona, więc mamy lekkie spóźnienie. Nadrabiamy dopiero na dwupasmówce za Bielskiem i w efekcie prawie się nie spóźniamy. Prawie, bo widząc już blok Ani i Mirka w Skoczowie, stoimy dobrych kilka minut przed zamkniętym przejazdem kolejowym. Ania i Mirek swoim samochodem zawożą nas następnie do odległej o około 40 km od Skoczowa, Węgierskiej Górki. Wysiadamy dokładnie w miejscu w którym 3 tygodnie temu wsiedliśmy do naszego samochodu. Po krótkim pożegnaniu, połączonym z życzeniami powodzenia na szlaku, ruszamy. Jest dość chłodno, ale pięknie świeci słońce. Wieje też lekki wiatr. Jak się już niedługo okaże, górą wieje znacznie silniej. Przez Węgierską Górkę szlak jest poprowadzony nieco inaczej, niż wynikałoby to z mapy, ale oznakowany jest tak, że nie sposób się zgubić. Po chwili przechodzimy przez nową kładkę na Sole i zagłębiamy się w jesiennym lesie. Kolory nieco zmieniły tonację. Podczas naszej poprzedniej wizyty były bardziej zbliżone do odcieni żółci, tym razem mocniej wpadają w brązy. I liści na drzewach jakby mniej...

...pięknie świeci słońce...

...kolory nieco zmieniły tonację...

...przez nową kładkę na Sole...
Na chwilę nabieramy wątpliwości, bo szlak przez kilkaset metrów jest trochę rzadziej oznakowany, ale okazuje się, że drogi nie zgubiliśmy. W jednym z wątpliwych miejsc znajdujemy nawet dość nietypowe oznaczenie. Po prostu na przyczepionym do drzewa kawałku deski widnieje napis "SZLAK!!!", ze strzałką wskazującą właściwy kierunek. Przez jakiś czas wspinamy się do góry leśną drogą na Glinne (1034 m). Na wysokości ok. 1000 metrów pojawia się nieśmiało i jakby mimochodem, śnieg. Nie ma go specjalnie dużo, ale zaznacza swoją obecność wyraźnie, zwłaszcza w miejscach zacienionych. Spróbowaliśmy już w czasie naszej wędrówki smaków wczesnej i nieśmiałej wiosny, ciepłego, a nawet upalnego lata i soczystej kolorami jesieni. Czyżby miało być nam dane zakosztować smaku śnieżnej i mroźnej zimy?

...liści na drzewach jakby mniej...

...dość nietypowe oznaczenie...

...zwłaszcza w miejscach zacienionych...

...obraz drzewnej apokalipsy...
Gdy dochodzimy na szczyt Glinnego i znajdującą się na nim polanę, naszym oczom ukazuje się obraz drzewnej apokalipsy. Martwy las robi przygnębiające wrażenie. Mnie przypomina wyleniałą sierść na biednym, starym niedołężnym psisku. Tylko po części są to w stanie zrekompensować szerokie panoramy. Odwracamy się do tyłu i rozpoznajemy miejsca, w których już byliśmy. Masyw Policy, Babią Górę, Pilsko, Rysiankę i Romankę. W dole widać również Żywiec, fragment Jeziora Żywieckiego, a za nim Beskid Mały. Po północnej stronie nasz horyzont wyznacza Skrzyczne. Przed nami zaś nasz cel – Barania Góra, z pod stóp której wypływa królowa polskich rzek – Wisła. Musimy się ubrać, bo na otwartych przestrzeniach mocno wieje. Kominiarka jest niezbędna, a kapelusz muszę dobrze wcisnąć na głowę. W okolicy Hali Radziechowskiej robimy krótki postój na zjedzenie kanapek. Chwilę wcześniej, w zacienionym miejscu między drzewami, śnieg sięga nam do kostek. Wybieramy więc miejsce w lesie, osłonięte od wiatru, ale nasłonecznione.

...widać fragment Jeziora Żywieckiego...

...Babia Góra i pasmo Policy...

...Pilsko,  Rysiankę i Romankę...

...po północnej stronie Skrzyczne...

...nasz cel - Barania Góra...

...na otwartych przestrzeniach mocno wieje...

Zejście z Glinnego

...w zacienionym miejscu między drzewami...

Hala Radziechowska
Okazuje się, że Basia zgubiła swoją wodę do picia. Prawdopodobnie po prostu została w bagażniku samochodu Ani. Na szczęście moja butelka ma litr pojemności i powinna wystarczyć nawet na dwie osoby, bo temperatura nie zmusza naszych ciał do intensywnego pocenia. Po drugim śniadaniu ruszamy dalej, by po chwili dojść na Magurkę Radziechowską (1108 m). Tu spotykamy pierwszą, jak dotąd, turystkę. Wpatrzona w horyzont twierdzi, że, mimo iż jest miejscowa, nie zdawała sobie sprawy, że z Magurki jest tak piękny widok.

Widok z Magurki Radziechowskiej na grzbiet między Baranią Górą, a Skrzycznem
Idziemy dalej w kierunku Magurki Wiślańskiej (1140 m). Miejscami szlak tarasują świeże wiatrołomy. Musimy szukać obejść. Na szczęście jest tak tylko na krótkim odcinku. Po osiągnięciu szczytu skręcamy na południe i teraz już wyraźnie kierujemy się w stronę Baraniej Góry (1220 m). Szlak jest tu wyraźnie lepiej przetarty. O ile wcześniej widzieliśmy przed sobą pojedynczy ślad, o tyle od Magurki Wiślańskiej ścieżka jest mocno wydeptana. Oczywiście grzbiet jest biały, choć śniegu nie ma wiele. W cieniu jest trochę lodu, ale idzie się dość dobrze. Trzeba tylko uważać na błoto. Gdzieniegdzie sprytnie chowa się pod cienką warstwą białego puchu i czyha na nieuważnych

Ostańce w okolicy Magurki Radziechowskiej

...świeże wiatrołomy...

...ścieżka jest mocno wydeptana...
Po około 4,5 godzinach od startu zdobywamy szczyt Baraniej Góry. Wiatr poczyna sobie dość śmiało, ale nie rezygnujemy z wejścia na wieżę widokową. Zwłaszcza, że widzialność z samego wierzchołka góry jest jedynie na wschód. Z wieży natomiast rozciąga się widok co najmniej wspaniały na cały Beskid Śląski i Żywiecki. W oddali widać również Tatry. Widoczność nie jest tak dobra, jak 3 tygodnie wcześniej, ale nas i tak satysfakcjonuje. Zwłaszcza, że wszystkie góry prezentują nam się w lekko zimowej szacie, z przyprószonymi śniegiem grzbietami.

...zdobywamy szczyt...

Widok z Baraniej Góry w kierunku Beskidu Żywieckiego

Skrzyczne

Masyw Policy i Babia Gora

Na horyzoncie Tatry
Oglądamy tereny, które już przeszliśmy, ale spoglądamy też w kierunku w którym zmierzamy. Widzimy między innymi Wielki Stożek i Czantorię. Doskonale widać również Skrzyczne. Wydaje się być na wyciągnięcie ręki. I choć nie będzie nam dane tym razem na nie wejść, wspominam je miło z czasów, gdy latałem na paralotni.

...widzimy między innymi Stożek i Czantorię...
Schodzimy z wieży dość szybko, bo wiatr momentalnie nas wychładza, mimo ciepłych ubrań. Ze stojącej obok tablicy informacyjnej dowiadujemy się o przyczynach tak smutnego wyglądu śląsko-beskidzkich lasów. To oczywiście wynik gospodarki człowieka. W XIX wieku zmienił on charakter rosnących tu lasów z mieszanych, na lite świerkowe. Zapotrzebowanie na drzewo było wówczas ogromne, a świerki rosły szybciej. Niestety okazały się za to mało odporne na grzyby i owady. Efekty tej ingerencji w ekosystem możemy właśnie oglądać. Zaczynamy powoli schodzić. Powoli, bo szlak jest tu mocno śliski z powodu zalegającego śniegu i lodu.

...ze stojącej obok tablicy...

Na Baraniej Górze

...zaczynamy powoli schodzić...
Po około 45 minutach docieramy do schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą. Pierwsze co nas uderza, to wyjątkowo mało klimatyczna bryła budynku. Ot taki betonowy kloc, niczym ośrodki wczasowe Funduszu Wczasów Pracowniczych z lat 70 ubiegłego wieku. Wysoki parter i dwa piętra balkonów, rozmieszczonych obok siebie pokoików. Zdecydowanie nie to miejsce i nie ten czas... Do tego przed wejściem wita nas, a jakże, naturalnych rozmiarów fioletowo biała krowa i reklama pewnej czekolady witająca "na milkowym szlaku". A my cały czas myśleliśmy, że idziemy Głównym Beskidzkim... W schronisku ceny posiłków są restauracyjne, więc Basia je tylko żurek za 9 złotych. Do tego pijemy po herbacie i lżejsi o 17 złotych opuszczamy to gniazdo liliowej komercji.

...nie to miejsce nie ten czas...

"Spotkania z przyrodą"

:-/

...ceny restauracyjne...
Pozostaje nam mniej więcej godzina marszu do Stecówki. Schodzimy w dolinę i tu spotykamy drugiego w tym dniu turystę. Po chwili docieramy do asfaltowej drogi, którą idziemy dalszych kilkaset metrów. Miejscami jest solidnie oblodzona. Kiedy znów opuszczamy asfalt i idziemy chwilę pod górę kamienistą drogą, musimy uważać na zamarznięte strumyki. Bardzo malowniczo wyglądają uwięzione pod lodem, opadłe liście, ale jest tu naprawdę ślisko.

miejscami jest solidnie oblodzona

...uwięzione pod lodem...
Gdy wychodzimy na grzbiet, ukazuje się nam zachodzące słońce. Pomarańczowe światło pięknie oświetla niebo i góry. Widzimy okolice Koniakowa i Istebnej, w tym Ochodzitą (804 m) z charakterystycznym masztem przekaźnika. Przyspieszamy nieco, bo powoli się ściemnia. Po kilku minutach widzimy już Stecówkę. Gdy przecinamy drogę wiodącą przez przełęcz, moją uwagę zwraca słupek ze znakami drogowymi. Z jednej strony umieszczono zakaz ruchu, z drugiej natomiast ograniczenie prędkości i masy pojazdów do 3 ton. Po chwili z drogi objętej ograniczeniem tonażu na odcinek z zakazem ruchu wjechała ogromna, wyładowana drewnem ciężarówka. Jesteśmy u siebie...

Stecówka nad Pietroszonką

...w tym Ochodzita...

W oddali Stożek

...zachodzące słońce...

...pięknie oświetla niebo i góry...

Domek na Stecówce
Idąc spoglądamy na piękne, mieniące się wszystkimi odcieniami pomarańczu niebo. Przechodzimy obok małego, drewnianego kościółka i już widzimy budynek schroniska. Spostrzegamy też kota, który na nasz widok wyraźnie się ożywia, mimo że wydawał się zajęty oglądaniem ludzi wychodzących właśnie po skończonej mszy. Ewidentnie rozpoznaje w nas turystów i żwawym krokiem prowadzi nas w kierunku budynku.

...ewidentnie rozpoznaje w nas turystów...
Kolorystycznie wygląda on nieco inaczej, niż na stronie internetowej, więc mam pewne wątpliwości, jednak rozwiewa je wisząca nad wejściem tablica. Informuje nas oto, że właśnie dotarliśmy do prywatnego schroniska Stecówka. Wokół nie ma żywego ducha, w oknach jest ciemno. Na szczęście widzimy jakiś ruch wewnątrz. Po chwili wychodzi do nas pan, który wita nas z niejakim zdziwieniem. Z noclegiem nie ma jednak problemu. Jesteśmy jedynymi gośćmi. Pokoik mamy całkiem sympatyczny, z własną łazienką i toaletą. Będzie nas kosztował 40 zł od osoby ze śniadaniem. Nie grymasimy. W pokoju nie jest specjalnie gorąco, ale kaloryfer jest ciepły. Na tyle, że mamy nadzieję wysuszyć do rana buty (ja) i spodnie (Basia). Pod prysznicem też nie jest źle. Siadam w brodziku, piętą zatykam odpływ i prawie mam wannę. Tak, no właśnie... Prawie. Idziemy spać dość wcześnie, bo zmęczenie daje o sobie znać.
następny dzień...