|
...w sam raz na przedłużony weekend,
który mieliśmy przed sobą. Październik tego roku był
wyjątkowo ładny i suchy. Minęły trzy tygodnie i wiele wskazywało na to,
że tym razem uda nam się dojść do celu i zakończyć naszą wyprawę. Przez
dwa kolejne weekendy powstrzymywaliśmy się przed wyjazdem "byle tylko
dojść", czekając na najlepszą pogodę. Nie tylko miało nie padać, ale
chcieliśmy mieć również możliwość podziwiania piękna
gór w całej ich słonecznej okazałości. Opłaciło się.
Ostatnie dni października zapowiadały się bardzo ładnie. Jedyną
przeszkoda mógł być wiatr. Jak wynikało z prognoz - dość
silny. Specyficzny czas pozwalał nam mieć nadzieję, że na trasie nie
będzie problemów noclegowych. Tym razem nie zdecydowaliśmy
się już na zabranie namiotu. W Beskidach zawitała wczesna zima, poza
tym infrastruktura turystyczna jest na tym odcinku dość dobrze
rozwinięta. Kwestie logistyczne, związane z transportem na miejsce
startu i powrotu z upragnionej mety, tym razem rozwiązaliśmy z
niewielką pomocą przyjaciół ze Skoczowa. |
|
Dzień 28, 29 października
2010 r. |
|
Wyjeżdżamy z Krakowa przed
siódmą. Na dziewiątą musimy być w Skoczowie. Droga przez
Wadowice i Kęty jest mocno zatłoczona, więc mamy lekkie
spóźnienie. Nadrabiamy dopiero na dwupasmówce za
Bielskiem i w efekcie prawie się nie spóźniamy. Prawie, bo
widząc już blok Ani i Mirka w Skoczowie, stoimy dobrych kilka minut
przed zamkniętym przejazdem kolejowym. Ania i Mirek swoim samochodem
zawożą nas następnie do odległej o około 40 km od Skoczowa, Węgierskiej
Górki. Wysiadamy dokładnie w miejscu w którym 3
tygodnie temu wsiedliśmy do naszego samochodu. Po krótkim
pożegnaniu, połączonym z życzeniami powodzenia na szlaku, ruszamy. Jest
dość chłodno, ale pięknie świeci słońce. Wieje też lekki wiatr. Jak się
już niedługo okaże, górą wieje znacznie silniej. Przez
Węgierską Górkę szlak jest poprowadzony nieco inaczej, niż
wynikałoby to z mapy, ale oznakowany jest tak, że nie sposób
się zgubić. Po chwili przechodzimy przez nową kładkę na Sole i
zagłębiamy się w jesiennym lesie. Kolory nieco zmieniły tonację.
Podczas naszej poprzedniej wizyty były bardziej zbliżone do odcieni
żółci, tym razem mocniej wpadają w brązy. I liści na
drzewach jakby mniej... |
...pięknie
świeci słońce... |
|
...kolory
nieco zmieniły tonację... |
|
...przez
nową kładkę na Sole... |
|
Na chwilę nabieramy wątpliwości, bo
szlak
przez kilkaset metrów jest trochę rzadziej oznakowany, ale
okazuje się, że drogi nie zgubiliśmy. W jednym z wątpliwych miejsc
znajdujemy nawet dość nietypowe oznaczenie. Po prostu na przyczepionym
do drzewa kawałku deski widnieje napis "SZLAK!!!", ze strzałką
wskazującą właściwy kierunek. Przez jakiś czas wspinamy się do
góry leśną drogą na Glinne (1034 m). Na wysokości ok. 1000
metrów pojawia się nieśmiało i jakby mimochodem, śnieg. Nie
ma go specjalnie dużo, ale zaznacza swoją obecność wyraźnie, zwłaszcza
w miejscach zacienionych. Spróbowaliśmy już w czasie naszej
wędrówki smaków wczesnej i nieśmiałej wiosny,
ciepłego, a nawet upalnego lata i soczystej kolorami jesieni. Czyżby
miało być nam dane zakosztować smaku śnieżnej i mroźnej zimy? |
...liści
na
drzewach jakby mniej... |
|
...dość
nietypowe oznaczenie... |
|
...zwłaszcza
w miejscach zacienionych... |
|
...obraz
drzewnej apokalipsy... |
|
Gdy dochodzimy na szczyt Glinnego i
znajdującą się na
nim polanę, naszym oczom ukazuje się obraz drzewnej apokalipsy. Martwy
las robi przygnębiające wrażenie. Mnie przypomina wyleniałą sierść na
biednym, starym niedołężnym psisku. Tylko po części są to w stanie
zrekompensować szerokie panoramy. Odwracamy się do tyłu i rozpoznajemy
miejsca, w których już byliśmy. Masyw Policy, Babią
Górę, Pilsko, Rysiankę i Romankę. W dole widać
również
Żywiec, fragment Jeziora Żywieckiego, a za nim Beskid Mały. Po
północnej stronie nasz horyzont wyznacza Skrzyczne. Przed
nami zaś nasz cel – Barania Góra, z pod
stóp której wypływa królowa polskich
rzek – Wisła. Musimy się ubrać, bo na otwartych
przestrzeniach mocno wieje. Kominiarka jest niezbędna, a kapelusz muszę
dobrze wcisnąć na głowę. W okolicy Hali Radziechowskiej robimy
krótki postój na zjedzenie kanapek. Chwilę
wcześniej, w
zacienionym miejscu między drzewami, śnieg sięga nam do kostek.
Wybieramy więc miejsce w lesie, osłonięte od wiatru, ale
nasłonecznione. |
...widać
fragment Jeziora Żywieckiego... |
|
...Babia
Góra i pasmo Policy... |
|
...Pilsko,
Rysiankę i Romankę... |
|
...po
północnej stronie Skrzyczne... |
|
...nasz
cel
- Barania Góra... |
|
...na
otwartych przestrzeniach mocno wieje... |
|
Zejście z Glinnego |
|
...w
zacienionym miejscu między drzewami... |
|
Hala Radziechowska |
|
Okazuje się, że Basia zgubiła swoją
wodę do
picia. Prawdopodobnie po prostu została w bagażniku samochodu Ani. Na
szczęście moja butelka ma litr pojemności i powinna wystarczyć nawet na
dwie osoby, bo temperatura nie zmusza naszych ciał do intensywnego
pocenia. Po drugim śniadaniu ruszamy dalej, by po chwili dojść na
Magurkę Radziechowską (1108 m). Tu spotykamy pierwszą, jak dotąd,
turystkę. Wpatrzona w horyzont twierdzi, że, mimo iż jest miejscowa,
nie zdawała sobie sprawy, że z Magurki jest tak piękny widok. |
Widok z Magurki Radziechowskiej na grzbiet między Baranią
Górą, a Skrzycznem |
|
Idziemy dalej w kierunku Magurki
Wiślańskiej
(1140 m). Miejscami szlak tarasują świeże wiatrołomy. Musimy szukać
obejść. Na szczęście jest tak tylko na krótkim odcinku. Po
osiągnięciu szczytu skręcamy na południe i teraz już wyraźnie kierujemy
się w stronę Baraniej Góry (1220 m). Szlak jest tu wyraźnie
lepiej przetarty. O ile wcześniej widzieliśmy przed sobą pojedynczy
ślad, o tyle od Magurki Wiślańskiej ścieżka jest mocno wydeptana.
Oczywiście grzbiet jest biały, choć śniegu nie ma wiele. W cieniu jest
trochę lodu, ale idzie się dość dobrze. Trzeba tylko uważać na błoto.
Gdzieniegdzie sprytnie chowa się pod cienką warstwą białego puchu i
czyha na nieuważnych |
Ostańce w okolicy Magurki Radziechowskiej |
|
...świeże
wiatrołomy... |
|
...ścieżka
jest mocno wydeptana... |
|
Po około 4,5 godzinach od startu
zdobywamy
szczyt
Baraniej Góry. Wiatr poczyna sobie dość śmiało, ale nie
rezygnujemy z wejścia na wieżę widokową. Zwłaszcza, że widzialność z
samego wierzchołka góry jest jedynie na wschód. Z
wieży
natomiast rozciąga się widok co najmniej wspaniały na cały Beskid
Śląski i Żywiecki. W oddali widać również Tatry. Widoczność
nie
jest tak dobra, jak 3 tygodnie wcześniej, ale nas i tak
satysfakcjonuje. Zwłaszcza, że wszystkie góry prezentują nam
się
w lekko zimowej szacie, z przyprószonymi śniegiem grzbietami. |
...zdobywamy
szczyt... |
|
Widok z Baraniej Góry w kierunku Beskidu Żywieckiego |
|
Skrzyczne |
|
Masyw Policy i Babia Gora |
|
Na horyzoncie Tatry |
|
Oglądamy tereny, które już
przeszliśmy, ale spoglądamy też w kierunku w
którym zmierzamy. Widzimy między innymi Wielki Stożek i
Czantorię.
Doskonale widać również Skrzyczne. Wydaje się być na
wyciągnięcie ręki.
I choć nie będzie nam dane tym razem na nie wejść, wspominam je miło z
czasów, gdy latałem na paralotni. |
...widzimy
między innymi Stożek i Czantorię...
|
|
Schodzimy z wieży dość szybko, bo
wiatr
momentalnie nas wychładza, mimo ciepłych ubrań. Ze stojącej obok
tablicy informacyjnej dowiadujemy się o przyczynach tak smutnego
wyglądu śląsko-beskidzkich lasów. To oczywiście wynik
gospodarki człowieka. W XIX wieku zmienił on charakter rosnących tu
lasów z mieszanych, na lite świerkowe. Zapotrzebowanie na
drzewo było wówczas ogromne, a świerki rosły szybciej.
Niestety okazały się za to mało odporne na grzyby i owady. Efekty tej
ingerencji w ekosystem możemy właśnie oglądać. Zaczynamy powoli
schodzić. Powoli, bo szlak jest tu mocno śliski z powodu zalegającego
śniegu i lodu. |
...ze
stojącej obok tablicy... |
|
Na Baraniej Górze |
|
...zaczynamy
powoli schodzić... |
|
Po około 45 minutach docieramy do
schroniska
na Przysłopie pod Baranią Górą. Pierwsze co nas uderza, to
wyjątkowo mało klimatyczna bryła budynku. Ot taki betonowy kloc, niczym
ośrodki wczasowe Funduszu Wczasów Pracowniczych z lat 70
ubiegłego wieku. Wysoki parter i dwa piętra balkonów,
rozmieszczonych obok siebie pokoików. Zdecydowanie nie to
miejsce i nie ten czas... Do tego przed wejściem wita nas, a jakże,
naturalnych rozmiarów fioletowo biała krowa i reklama pewnej
czekolady witająca "na milkowym szlaku". A my cały czas myśleliśmy, że
idziemy Głównym Beskidzkim... W schronisku ceny
posiłków są restauracyjne, więc Basia je tylko żurek za 9
złotych. Do tego pijemy po herbacie i lżejsi o 17 złotych opuszczamy to
gniazdo liliowej komercji. |
...nie
to
miejsce nie ten czas... |
|
"Spotkania z przyrodą" |
|
:-/ |
|
...ceny
restauracyjne... |
|
|
Pozostaje
nam
mniej więcej
godzina marszu do Stecówki. Schodzimy w dolinę i tu
spotykamy drugiego w tym dniu turystę. Po chwili docieramy do
asfaltowej drogi, którą idziemy dalszych kilkaset
metrów. Miejscami jest solidnie oblodzona. Kiedy
znów opuszczamy asfalt i idziemy chwilę pod górę
kamienistą drogą, musimy uważać na zamarznięte strumyki. Bardzo
malowniczo wyglądają uwięzione pod lodem, opadłe liście, ale jest tu
naprawdę ślisko.
|
miejscami
jest solidnie oblodzona |
|
...uwięzione
pod lodem... |
|
|
Gdy wychodzimy na grzbiet, ukazuje się
nam
zachodzące
słońce. Pomarańczowe światło pięknie oświetla niebo i góry.
Widzimy okolice Koniakowa i Istebnej, w tym Ochodzitą (804 m) z
charakterystycznym masztem przekaźnika. Przyspieszamy nieco, bo powoli
się ściemnia. Po kilku minutach widzimy już Stecówkę. Gdy
przecinamy drogę wiodącą przez przełęcz, moją uwagę zwraca słupek ze
znakami drogowymi. Z jednej strony umieszczono zakaz ruchu, z drugiej
natomiast ograniczenie prędkości i masy pojazdów do 3 ton.
Po
chwili z drogi objętej ograniczeniem tonażu na odcinek z zakazem ruchu
wjechała ogromna, wyładowana drewnem ciężarówka. Jesteśmy u
siebie... |
Stecówka nad Pietroszonką |
|
...w
tym
Ochodzita... |
|
W oddali Stożek |
|
...zachodzące
słońce... |
|
...pięknie
oświetla niebo i góry... |
|
Domek na Stecówce |
|
Idąc spoglądamy na piękne, mieniące
się
wszystkimi
odcieniami pomarańczu niebo. Przechodzimy obok małego, drewnianego
kościółka i już widzimy budynek schroniska. Spostrzegamy też
kota, który na nasz widok wyraźnie się ożywia, mimo że
wydawał
się zajęty oglądaniem ludzi wychodzących właśnie po skończonej mszy.
Ewidentnie rozpoznaje w nas turystów i żwawym krokiem
prowadzi
nas w kierunku budynku. |
|
...ewidentnie
rozpoznaje w nas turystów... |
|
|
Kolorystycznie wygląda on nieco
inaczej, niż
na stronie
internetowej, więc mam pewne wątpliwości, jednak rozwiewa je wisząca
nad wejściem tablica. Informuje nas oto, że właśnie dotarliśmy do
prywatnego schroniska Stecówka. Wokół nie ma
żywego
ducha, w oknach jest ciemno. Na szczęście widzimy jakiś ruch wewnątrz.
Po chwili wychodzi do nas pan, który wita nas z niejakim
zdziwieniem. Z noclegiem nie ma jednak problemu. Jesteśmy jedynymi
gośćmi. Pokoik mamy całkiem sympatyczny, z własną łazienką i toaletą.
Będzie nas kosztował 40 zł od osoby ze śniadaniem. Nie grymasimy. W
pokoju nie jest specjalnie gorąco, ale kaloryfer jest ciepły. Na tyle,
że mamy nadzieję wysuszyć do rana buty (ja) i spodnie (Basia). Pod
prysznicem też nie jest źle. Siadam w brodziku, piętą zatykam odpływ i
prawie mam wannę. Tak, no właśnie... Prawie. Idziemy spać dość
wcześnie, bo zmęczenie daje o sobie znać. |
|