|
Dzień
5, 2 maja 2010 r. |
|
Świt budzi mnie koło piątej. Okno na
wschodnią stronę ma swoje prawa. Ale deszczu ani śladu. Rogaty jest
niepocieszony. Owszem, chmury są, ale wyraźnie przebija przez nie
słońce. A zatem nici z odpoczynku. Trzeba iść dalej. Po płatkowym
śniadaniu ruszamy dość wcześnie, mając świadomość długości trasy.
Odwiedzamy leżący przy drodze stary, bojkowski cmentarz i cerkwisko. W
2008 roku został uporządkowany przez lokalnych mieszkańców.
Ze stojącej nieopodal tablicy dowiadujemy się, że pierwsze wzmianki o
wsi Smerek pochodzą z 1497 roku. Jej ludność trudniła się
głównie pasterstwem i smolarstwem, czyli wypalaniem węgla
drzewnego. W 1754 roku wybudowana tu została cerkiew, spalona następnie
od uderzenia pioruna w roku 1871, odbudowana i ponownie spalona w roku
1946, kiedy to mieszkańcy wsi zostali wywiezieni w głąb Ukrainy. |
Cmentarz w Smereku |
|
Gdy tylko dochodzimy do granicy lasu,
okazuje się, że moje wczorajsze studiowanie mapy pod kątem przewyższeń
nawet funta kłaków warte nie było. Od razu też daje o sobie
znać kolano. Zauważam jednak pewną prawidłowość. Boli najbardziej, gdy
podczas ostrego podejścia na chwilę się zatrzymam, a po
kilkudziesięciu sekundach znów ruszę. Gdy siądę i dam nodze
odpocząć kilka minut, ból znika. To pozwala opracować
taktykę podchodzenia. W czasie jednego z
krótkich postojów mocniej sznuruję buty. Ma to
niestety znamienne skutki. Ale o tym za chwilę. Podejście na Fereczatą
(1102 m) prawie nas wykańcza. Może nie tyle samo podejście, co nasze
plecaki... |
Cmentarz w Smereku |
|
Jest stromo i długo, a one
ciągną do ziemi. Do tego na samym początku trasy jest sporo
wiatrołomów, zmuszających nas do ciągłego kluczenia po
krzakach. Tuż przed szczytem spotykamy naszych sąsiadów z
kwatery. Już wracają. Raźno zbiegają z górki, podczas gdy my
mozolnie, krok za krokiem zdobywamy metr po metrze. Wymieniamy kilka
zdań na temat coraz gęstszych chmur, po czym ruszamy dalej, życząc
sobie wzajemnie powodzenia. To jedyni turyści spotkani do tej pory na
szlaku. Po wdrapaniu się na szczyt Fereczatej robimy krótki
postój na widokowej polanie, z której widać pasmo
graniczne. Pasmem tym wiedzie niebieski szlak, do którego po
niedługim czasie docieramy. Kilkaset metrów idziemy granicą,
równolegle z tym szlakiem na Okrąglik (1101 m). Tu już
spotykamy innych turystów. Jednak nikt z nich nie wygląda na
wędrowców. Co najwyżej na wycieczkowiczów. Na
otwartych przestrzeniach pojawia się nasz dobry znajomy - wiatr. Na
szczęście tych przestrzeni nie ma zbyt wiele. Choć z drugiej strony
szkoda, bo trasa biegnąc głównie lasem, do specjalnie
widokowych nie należy. Z Okrąglika około pół godziny zajmuje
nam dojście na Jasło (1153 m). Mamy stąd ładny i bodaj ostatni widok na
Smerek i połoniny. Sam szczyt, ze znakiem triangulacyjnym, leży nieco z
boku od głównego przebiegu szlaku, co zauważamy dopiero, gdy
chcemy iść dalej w kierunku Cisnej. O mało nie kierujemy się na
Strzebowiska. Gdy jesteśmy na Jaśle przez ciemne chmury prześwituje
słońce. Niestety ołowiu na niebie jest coraz więcej, a pokrywa wygląda
na coraz grubszą. O dziwo najciemniej jest na południu. Tymczasem
według prognoz opady miały nadejść z północnego zachodu.
Może zatem znów nam się upiecze? |
Na Fereczatej |
|
Na szczycie Jasła |
|
...ostatni
widok na Smerek i połoniny... |
|
Po zejściu ze szczytu Jasła robimy
dłuższą
przerwę na posiłek. Ponieważ jesteśmy już solidnie głodni i nie mamy
sił szukać dogodniejszego miejsca, sadowimy się na dosyć stromym
zboczu. Nieco ekwilibrystyki i gotujemy wodę na herbatę. Zrobienie
kanapek jest za to dziecinnie proste. Obserwujemy myszkę,
która co jakiś czas szura w zaroślach. Fajne sobie miejsce
do życia znalazła, tylko do sklepu ma strasznie daleko. Co nieco
posileni ruszamy dalej. Teraz głównie schodzimy, więc moje
kolana znów dostają wycisk. Na szczęście zachowują się w
miarę przyzwoicie. Przy schodzeniu zaczynam natomiast czuć
ból przedniej części goleni. W pierwszej chwili podejrzewam,
że nadwerężyłem mięsień w czasie stromego podejścia. Jednak po
przemyśleniu stwierdzam, że to niemożliwe. Ten akurat podczas
podchodzenia prawie nie pracuje. Ból nie jest bardzo silny,
więc nie przejmuję się nim zanadto i nawet nie przewiduję
późniejszych problemów. Ponieważ robi się coraz
ciemniej i nawet spada kilka kropel deszczu, przyspieszamy. Wiatr cały
czas nas lekko popycha, choć sam do lekkich nie należy. |
...robimy
dłuższą przerwę na posiłek... |
|
Gdzieś między Jasłem, a Cisną |
|
|
Przez Małe Jasło (1097 m), z
którego widać część naszej jutrzejszej trasy, schodzimy do
Cisnej. Po drodze mijamy niewielki kamienny obelisk z pamiątkową
tablicą. W 1991 roku, przy okazji kręcenia jednego z
odcinków popularnego do dziś programu telewizyjnego "997"
miała tu miejsce tragiczna w skutkach katastrofa lotnicza. Zginęło w
niej 10
osób. 7 pasażerów, w tym 6 policjantów
oraz 3 członków załogi śmigłowca, który
roztrzaskał się o zbocze Małego Jasła.
Jeszcze kilkaset metrów i znajdujemy się w Cisnej. Do
miasteczka wchodzimy mostkiem, którym biegną tory
Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej. O tej porze roku jeszcze nie kursuje,
więc bez obaw możemy przejść ten fragment torowiska. Znów
spada
kilka kropel
deszczu, lecz po chwili chmury się rozstępują i wyziera słońce. Cisna
jest pełna turystów. Choć właściwie bardziej pasowałoby tu
zakopiańskie określenie - ceprów. Cisna zrobiła się ostatnio
modna. Widać to przede wszystkim po ilości i jakości
samochodów
stojących pod knajpami. Robimy szybko zakupy i
zaprowiantowani idziemy w kierunku bacówki pod Honem. Po
drodze szukamy apteki. Może coś na te moje nieszczęsne kolana by się
znalazło? Ale Cisna apteki nie ma. Jest tylko punkt apteczny, aktualnie
zresztą nieczynny. Te ostatnie kilkaset metrów jest baaardzo
męczące. Niezbyt strome, ale jednak podejście asfaltową drogą dłuży nam
się niemiłosiernie. Do tego zmierzające już ku zachodowi słońce świeci
nam prosto w oczy. I to zmęczenie materiału... znaczy
organizmów. |
Pamiątkowa tablica na miejscu katastrofy |
|
Wiatrołomy na szlaku |
|
...do
miasteczka wchodzimy... |
|
W końcu docieramy. Bez zdziwienia
przyjmujemy
informację, że spać będziemy na podłodze stryszku. Wszak to sobota
długiego weekendu. Schronisko jest pełne. Trzon gości stanowi grupa,
prawdopodobnie też rajdowiczów, tyle że w wieku mocno
dojrzałym.
Robią dużo hałasu wzajemnie się przekrzykując i dowcipkując. Jak dla
nas dużo za dużo. Przeprowadzam oględziny swojej nogi i odkrywam, że
powodem moich nowych kłopotów był zbyt mocno związany but.
Język
buta uciskając na ścięgno mięśnia piszczelowego, spowodował jego
miejscowe zapalenie. Ścięgno przy ruszaniu stopą bardzo nieprzyjemnie
skrzypi i trochę boli. Do tego pojawiło się małe zaczerwienienie. Oj,
nie jest to specjalnie szczęśliwy wyjazd pod względem kontuzji. Na
szczęście Basia jakoś się trzyma, o ile nie liczyć dokuczliwych
odcisków na stopach. Mam kolejne kwestie do przemyśleń.
Następny
dzień to bodaj najdłuższy na całej trasie odcinek. Do tego trasa raczej
odludna i niezbyt, jak na Bieszczady uczęszczana. W razie większych
problemów - totalna klapa. W ramach poprawy
nastroju i
chyba żeby zagłuszyć dręczące nas myśli, po kąpieli zjadamy po porcji
naleśników z sosem jagodowym. Pycha! Ciekawe skąd o tej
porze
roku mają sos jagodowy? Mamy nadzieję, że z zapasów, a nie z
Biedronki. Schronisko ma fajny klimat i wystrój. Gdyby nie
hałasująca ostro grupa, naprawdę miło byłoby posiedzieć w jadalni w
bujanym
fotelu. |
...fajny
klimat i wystrój... |
|
...zjadamy
po porcji naleśników... |
|
...w
bujanym
fotelu... |
|
Na nasze poddasze trzeba się wdrapać
po
wszelkich
możliwych schodach, a na koniec po stopniach tak stromych, że
rozsądniej nazwać je po prostu drabinką. Dajemy sobie spokój
z
wciąganiem na górę plecaków. Byłby to nie lada
problem,
zresztą na górze jest ciasno i nie byłoby ich gdzie
umieścić. Z
trudem mościmy się na nieco wypracowanych materacach. W końcu i tak
podkładamy swoje maty. Sen jakoś nie nadchodzi, natomiast zaczynają
kolejno nadchodzić lokatorzy. Ich stan można byłoby eufemistycznie
określić jako
"zmęczeni". I niekoniecznie byłoby to zmęczenie fizyczne. Zostaję tylko
raz (na szczęście) lekko zdeptany i skopany. Z trudem udaje się nam
zasnąć. Do
tego jesteśmy na samej górze i jest tu po prostu gorąco. |
|
...jesteśmy
na samej górze... |
|
|
|