|
Dzień
3, 30 kwietnia 2010 r. |
|
Pogoda od rana wydaje się nam
sprzyjać. Nie
jest gorąco,
choć słońce świeci pełną mocą. Zasadniczo rzecz biorąc, według wyliczeń
mapy, powinniśmy się dziś wyrobić w około 5 godzin. Czyli można byłoby
rzec - rekreacja. Czy tak będzie w rzeczywistości, okaże się już bardzo
niedługo. Pierwszy etap to pokonanie 650 m różnicy wysokości
i
wejście na Połoninę Caryńską (1297 m). Trasa od strony Ustrzyk jest
dość forsowna i stroma. Szlak w dolnej części przebiega nieco inaczej
niż go pamiętamy, ale kierujemy się znakami, więc nie ma problemu z
odnalezieniem właściwej drogi. Z ciężkimi plecakami robimy co jakiś
czas krótkie przystanki. Myślę, że robimy również
wrażenie na idących w tę samą stronę licznych turystach. Nie wszystkim
dajemy się wyprzedzać. Co więcej, niektórych to my
wyprzedzamy.
A jesteśmy chyba jedynymi tak wyekwipowanymi piechurami na szlaku.
Wszyscy inni poruszają się co najwyżej z małymi lekkimi plecaczkami na
kanapki. Basia wygląda szczególnie zawodowo z obszernym
plecorem
i przytroczoną do niego, odbijającą promienie słoneczne, pokrytą
warstwą folii aluminiowej karimatą. Kolana póki co siedzą
cicho,
więc staram się ich nie drażnić. Z niepokojem myślę jednak o
konieczności zejścia z połoniny. Cały czas mocno wspomagamy się
kijkami. Właściwie nie wyobrażamy sobie wejścia bez nich. Pierwszy
odpoczynek robimy koło kapliczki, na ławkach obok kolejnej, nowiutkiej
wiaty. Robimy kilka zdjęć, popijamy co nieco i idziemy dalej. Gdy
wychodzimy ponad górną granicę lasu, pojawia się wiatr.
Podobnie, jak poprzedniego dnia, musimy się lekko przezbroić w
cieplejsze ubranka. Na grzbiecie połoniny wieje już tak, że głowy chce
nam pourywać. Tu wręcz nie obywa się bez czapek. |
...pierwszy
odpoczynek... |
|
na
ławkach
obok kolejnej, nowiutkiej wiaty |
|
Na Połoninie Caryńskiej |
|
Na obydwu szczytach robimy przystanki
energetyczno-fotograficzne tzn. uzupełniamy zapas sił jakimiś
słodyczami i robimy zdjęcia. Pięknie widać całą dolinę, w
której
leżą Ustrzyki. Na wschodzie widzimy miejsca, w których
byliśmy
poprzedniego dnia - Tarnicę i Szeroki Wierch, na południu pasmo Działu
z Wielką Rawką, a na północy pasmo Otrytu. |
...pięknie
widać całą dolinę... |
|
...po
północnych stronach... |
|
...Pasmo
Działu z Wielką Rawką... |
|
Wiatr wieje od południa, więc szukamy
miejsc
na
odpoczynek po północnych stronach stoku. Gdy jednak
próbujemy iść, solidnie nam przeszkadza. Wieje dokładnie z
boku,
a plecaki stanowią doskonałe żagle. Jest tak silny, że czasem udaje się
mu wyprowadzić nas z równowagi. I to w jak najbardziej
dosłownym
sensie tego określenia. W tym przenośnym zresztą też. |
...plecaki
stanowią doskonałe żagle... |
|
Na szczycie Połoniny Caryńskiej |
|
Chwila oddechu |
|
Mimo przeciwności dzielnie posuwamy
się do
przodu i po
przebyciu całej długości połoniny zaczynamy się zniżać w kierunku
Berehów Górnych. Zejście strome jest, zaprzeczyć
temu nie
sposób. Zaczynam nierówną walkę ze swoim
plecakiem.
Wcześniej nie miałem okazji wypróbowania go pod tak dużym
obciążeniem i jest przez to niezbyt dopasowany. Nie mogę dojść do ładu
z ustawieniem długości pasków barkowych, regulacji wzrostu i
paru innych parametrów. Daje mi się to porządnie we znaki,
bo
pas biodrowy mimo dociągnięcia zjeżdża mi niemal na uda. Przy podejściu
nie miałem tego problemu. Byłem pochylony do przodu i przez to plecak
trzymał się na plecach. Przy schodzeniu, gdy każdy krok to spore
przeciążenie, a ja jestem wyprostowany, plecak niemal wgniata mnie w
ziemię. Staram się możliwie najskuteczniej chronić kolana, opierając
się i hamując kijkami. Nie jest to łatwe z dyndającym i obijającym się
o tyłek plecakiem. Dla postronnego obserwatora mogę wyglądać jak
paralityk, schodząc na sztywnych nogach i mocno opierając się na
kijach. Po drodze musimy zdjąć z siebie kilka warstw ubrań, bo wiatr w
lesie ucicha na tyle, że robi się po prostu gorąco.
Gdy w końcu udaje nam się zejść na przełęcz, na cmentarzu w Berehach
spostrzegamy grupę ludzi odnawiających stare nagrobki. Jak
później wyczytamy w czasopiśmie "Bieszczady", to Ludzie ze
stowarzyszenia "Maguryczne". Społecznie odnawiają zapomniane cmentarze
i kapliczki. Cmentarz w Berehach Górnych to nie jedyny ich
podopieczny.
Po zejściu z Caryńskiej obydwoje czujemy, że dla nas wycieczka w dniu
dzisiejszym w zasadzie mogłaby się już zakończyć. Wyczerpaliśmy limit
czasowy zakładany przez mapę. Fakt, idziemy wolniej i częściej robimy
przystanki, ale to ze względu na ciężkie plecaki. Niestety w planach
mamy jeszcze wdrapanie się na Połoninę Wetlińską, a to z kolei oznacza
konieczność pokonania kolejnych 500 m do góry w pionie z
przeznaczeniem na to około 2-ch godzin. Ponieważ jednak pora jest
obiadowa, postanawiamy odpocząć i na łące powyżej parkingu
przygotowujemy posiłek. Gotujemy wodę na herbatę. To chrzest bojowy
naszego zestawu kuchennego. Palnik i garnek zdają egzamin celująco.
Dłuższą chwilę relaksujemy się i zbieramy siły na dalszą wspinaczkę.
Miło jest leżeć na trawie spoglądając na wielki błękit nad głową, ale
góra wzywa... |
Zejście do Berehów |
|
chrzest
bojowy naszego zestawu |
|
...wzmocnione
belkami stopnie... |
|
Wstajemy i już po chwili kroczymy
stromą
ścieżką. Nieco
wyżej zaczynają się wzmocnione drewnianymi belkami stopnie. Wcale nie
idzie się po nich łatwiej, niż po zwykłej ścieżce, bo są diabelnie
wysokie. Przyznam, że po jakimś czasie mam już naprawdę dosyć. Forsowne
podejście i zejście z Caryńskiej, ciężki plecak, do tego trudności w
jego "ustawieniu", jednym słowem cały mój organizm głośno
krzyczy
-
STOP! Zaczynam znowu odczuwać ból w kolanach. Nadźwigały się
dziś sporo. Próbuję je zabandażować, ale skutek jest
mizerny.
Żadnej poprawy. O bólu ramion nawet nie wspominam. W dodatku
robi się gorąco. Nie to, żeby temperatura się jakoś znacznie podniosła.
Po prostu intensywny marsz pod górę powoduje, że jesteśmy
porządnie spoceni. Z niejaką niechęcią myślę o tym, że w schronisku na
Połoninie Wetlińskiej nie ma bieżącej wody. Co najwyżej czeka nas
"kąpiel" w lodowatej wodzie ze źródła. Niewygody
póki co
częściowo rekompensuje wspaniały widok na Połoninę Caryńską i wschodnią
część Bieszczadów. Ponieważ Basia zasuwa do góry,
jak
młoda kozica, nie wypada mi kwękać, czy pozostawać za bardzo z tyłu i
nie mając innego wyjścia prę do przodu.
W końcu udaje się nam dotrzeć do dzisiejszego celu - "Chatki Puchatka"
- czyli schroniska na Połoninie Wetlińskiej (1232 m). Na wstępie
dowiadujemy się, że do spania pozostała wyłącznie podłoga. Miejsca
sypialne zajmuje bowiem grupa rajdowiczów, która
lada
chwila ma do schroniska dotrzeć. Cóż, mówi się
trudno,
ale nie robi to na nas specjalnego wrażenia. Jesteśmy na taką
okoliczność przygotowani. |
...wspaniały
widok na Połoninę Caryńską... |
|
...głośno
krzyczy - STOP!... |
|
...do
dzisiejszego celu - "Chatki Puchatka"... |
|
Ponieważ pora jest jeszcze wczesna,
idziemy
po wodę do
źródła. Może uda się umyć to i owo. Ja lepię się cały od
potu, a
przyznać muszę, że to uczucie powoduje u mnie wyjątkowo duży
dyskomfort. Źródło znajduje się na południowym stoku
połoniny
kilkaset metrów od schroniska. Wiatr wieje
również z
południa i nie jest to ciepły zefirek. Jak nietrudno się domyślić,
mycie szczegółowe zostaje odroczone. Musi mi wystarczyć
zgrubne,
choć przy źródle stoi jak najbardziej regularna wanna i
teoretycznie można byłoby się nawet w niej wykąpać. Biorąc jednak pod
uwagę temperaturę wody, teoria ta jest aktualnie równie
abstrakcyjna, jak teoria chaosu w ujęciu matematycznym. W tak pięknych,
acz chłodnych okolicznościach przyrody Basia rezygnuje z mycia w
ogóle. Jeśli już jesteśmy przy kwestii ogólnie
rozumianej
higieny, to na dwa słowa zasługuje również schroniskowa
toaleta.
Stanowi ją murowana sławojka stojąca za granią. "Spore wyzwanie" - to
te dwa słowa właśnie, które muszą wystarczyć za cały opis i
komentarz.
Wracając do schroniska zauważamy ze zdziwieniem jelenia,
który
nie bardzo bojąc się ludzi podszedł do szlaku. Przez chwile wzajemnie
się obserwujemy, jeleń z gracją pozuje mi do zdjęć, po czym dostojnie
odchodzi i znika w gąszczu. Po powrocie do schroniska dowiadujemy się,
że to znajomy obsługi schroniska, który na zasadzie
wzajemnej
dżentelmeńskiej umowy nie utrudnia jego funkcjonowania. Samo schronisko
zresztą również zamieszkane jest przez czworonogi. Zauważamy
dwa
koty, które wyglądają na mocno zadomowione. Do tego stopnia
mocno, że brzuchy mają imponujące. |
...mycie
szczegółowe zostaje odroczone... |
|
...z
gracją
pozuje mi do zdjęć... |
|
Chatka Puchatka |
|
Połonina Caryńska z Wetlińskiej |
|
Basia na Wetlińskiej |
|
W oddali Caryńska |
|
Do schroniska wiedzie
również w
miarę przejezdna
droga. W miarę oznacza, że można ją pokonać quadem lub
terenówką. Obydwa pojazdy zauważamy obok budynku.
W tutejszym bufecie zamawiamy bigos i zupę łemkowską. Niestety jej
nazwę udaje nam się równie szybko, co skutecznie zapomnieć.
Smakuje za to wyśmienicie. Schronisko nie jest podłączone do sieci
energetycznej, to jednak nie przeszkadza obsłudze w rozświetleniu
wnętrza lampkami choinkowymi, zasilanymi zapewne akumulatorem.
Nastrój robi się sympatyczny. Ściany jadalni zdobią
naścienne
grafiki przedstawiające zapewne gospodarzy tego miejsca. |
...pojazdy
zauważamy obok budynku... |
|
...naścienne
grafiki przedstawiające... |
|
...gospodarzy
tego miejsca... |
|
Wychodzę jeszcze obejrzeć
zachód
słońca. Niebo
pięknie mieni się odcieniami złota, pomarańczu i różu, choć
na
zachodzie pojawiają się chmury, dodając do tego zestawu
kolorów
szarości i granaty. Po chwili wspomnieniem po mijającym właśnie dniu
jest tylko wąski czerwony pasek nad horyzontem. |
...pasek
nad
horyzontem... |
|
|
Chatka o zmierzchu |
|
Seans
łączności
telefonicznej z Mają, połączony z briefingiem meteo na dzień następny
daje średnio optymistyczne prognozy. Może padać. W Krakowie już leje.
Właściwie to leje w całej Polsce. Czy nam się uda? Póki co
noc
jest gwiaździsta, co stwierdzam wychodząc przed budynek schroniska.
Takie miejsca, jak żadne inne nadają się do astronomicznych obserwacji.
Odnajduję na niebie znajome kształty i punkty. Gwiazda Polarna, Wielka
Niedźwiedzica, Mała Niedźwiedzica, Kasjopea, Orion. Droga Mleczna też
wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Zimny wiatr jednak szybko zagania
mnie do budynku. |
...szukać
sobie kawałka podłogi... |
|
|
Wieczorem
zaczynamy szukać sobie
kawałka podłogi do spania. Nie jest to łatwe, bo nam podobnych jest
więcej, powierzchnia podłogi zaś wielkością nie grzeszy. Do tego z
uwagi na szpary w ścianach wiatr hula po wnętrzu jadalni tylko nieco
lżej niż na zewnątrz. Lokujemy się w końcu pod ścianą gdzie, mamy
nadzieję, nie będziemy zbyt często deptani, a i przeciąg będzie nas
omijał. Rozkładamy swoje karimaty. Dostajemy również
schroniskowe, zdemobilizowane ze służby wojskowej materace. Nurkujemy w
śpiwory z nadzieją, że uda nam się szybko zasnąć i wypocząć po tym
ciężkim dniu.
|
|