Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7
...poprzedni dzień

Dzień 3, 30 kwietnia 2010 r.

Pogoda od rana wydaje się nam sprzyjać. Nie jest gorąco, choć słońce świeci pełną mocą. Zasadniczo rzecz biorąc, według wyliczeń mapy, powinniśmy się dziś wyrobić w około 5 godzin. Czyli można byłoby rzec - rekreacja. Czy tak będzie w rzeczywistości, okaże się już bardzo niedługo. Pierwszy etap to pokonanie 650 m różnicy wysokości i wejście na Połoninę Caryńską (1297 m). Trasa od strony Ustrzyk jest dość forsowna i stroma. Szlak w dolnej części przebiega nieco inaczej niż go pamiętamy, ale kierujemy się znakami, więc nie ma problemu z odnalezieniem właściwej drogi. Z ciężkimi plecakami robimy co jakiś czas krótkie przystanki. Myślę, że robimy również wrażenie na idących w tę samą stronę licznych turystach. Nie wszystkim dajemy się wyprzedzać. Co więcej, niektórych to my wyprzedzamy. A jesteśmy chyba jedynymi tak wyekwipowanymi piechurami na szlaku. Wszyscy inni poruszają się co najwyżej z małymi lekkimi plecaczkami na kanapki. Basia wygląda szczególnie zawodowo z obszernym plecorem i przytroczoną do niego, odbijającą promienie słoneczne, pokrytą warstwą folii aluminiowej karimatą. Kolana póki co siedzą cicho, więc staram się ich nie drażnić. Z niepokojem myślę jednak o konieczności zejścia z połoniny. Cały czas mocno wspomagamy się kijkami. Właściwie nie wyobrażamy sobie wejścia bez nich. Pierwszy odpoczynek robimy koło kapliczki, na ławkach obok kolejnej, nowiutkiej wiaty. Robimy kilka zdjęć, popijamy co nieco i idziemy dalej. Gdy wychodzimy ponad górną granicę lasu, pojawia się wiatr. Podobnie, jak poprzedniego dnia, musimy się lekko przezbroić w cieplejsze ubranka. Na grzbiecie połoniny wieje już tak, że głowy chce nam pourywać. Tu wręcz nie obywa się bez czapek.

...pierwszy odpoczynek...

na ławkach obok kolejnej, nowiutkiej wiaty

Na Połoninie Caryńskiej
Na obydwu szczytach robimy przystanki energetyczno-fotograficzne tzn. uzupełniamy zapas sił jakimiś słodyczami i robimy zdjęcia. Pięknie widać całą dolinę, w której leżą Ustrzyki. Na wschodzie widzimy miejsca, w których byliśmy poprzedniego dnia - Tarnicę i Szeroki Wierch, na południu pasmo Działu z Wielką Rawką, a na północy pasmo Otrytu.

...pięknie widać całą dolinę...

...po północnych stronach...

...Pasmo Działu z Wielką Rawką...
Wiatr wieje od południa, więc szukamy miejsc na odpoczynek po północnych stronach stoku. Gdy jednak próbujemy iść, solidnie nam przeszkadza. Wieje dokładnie z boku, a plecaki stanowią doskonałe żagle. Jest tak silny, że czasem udaje się mu wyprowadzić nas z równowagi. I to w jak najbardziej dosłownym sensie tego określenia. W tym przenośnym zresztą też.

...plecaki stanowią doskonałe żagle...

Na szczycie Połoniny Caryńskiej

Chwila oddechu
Mimo przeciwności dzielnie posuwamy się do przodu i po przebyciu całej długości połoniny zaczynamy się zniżać w kierunku Berehów Górnych. Zejście strome jest, zaprzeczyć temu nie sposób. Zaczynam nierówną walkę ze swoim plecakiem. Wcześniej nie miałem okazji wypróbowania go pod tak dużym obciążeniem i jest przez to niezbyt dopasowany. Nie mogę dojść do ładu z ustawieniem długości pasków barkowych, regulacji wzrostu i paru innych parametrów. Daje mi się to porządnie we znaki, bo pas biodrowy mimo dociągnięcia zjeżdża mi niemal na uda. Przy podejściu nie miałem tego problemu. Byłem pochylony do przodu i przez to plecak trzymał się na plecach. Przy schodzeniu, gdy każdy krok to spore przeciążenie, a ja jestem wyprostowany, plecak niemal wgniata mnie w ziemię. Staram się możliwie najskuteczniej chronić kolana, opierając się i hamując kijkami. Nie jest to łatwe z dyndającym i obijającym się o tyłek plecakiem. Dla postronnego obserwatora mogę wyglądać jak paralityk, schodząc na sztywnych nogach i mocno opierając się na kijach. Po drodze musimy zdjąć z siebie kilka warstw ubrań, bo wiatr w lesie ucicha na tyle, że robi się po prostu gorąco.

Gdy w końcu udaje nam się zejść na przełęcz, na cmentarzu w Berehach spostrzegamy grupę ludzi odnawiających stare nagrobki. Jak później wyczytamy w czasopiśmie "Bieszczady", to Ludzie ze stowarzyszenia "Maguryczne". Społecznie odnawiają zapomniane cmentarze i kapliczki. Cmentarz w Berehach Górnych to nie jedyny ich podopieczny.

Po zejściu z Caryńskiej obydwoje czujemy, że dla nas wycieczka w dniu dzisiejszym w zasadzie mogłaby się już zakończyć. Wyczerpaliśmy limit czasowy zakładany przez mapę. Fakt, idziemy wolniej i częściej robimy przystanki, ale to ze względu na ciężkie plecaki. Niestety w planach mamy jeszcze wdrapanie się na Połoninę Wetlińską, a to z kolei oznacza konieczność pokonania kolejnych 500 m do góry w pionie z przeznaczeniem na to około 2-ch godzin. Ponieważ jednak pora jest obiadowa, postanawiamy odpocząć i na łące powyżej parkingu przygotowujemy posiłek. Gotujemy wodę na herbatę. To chrzest bojowy naszego zestawu kuchennego. Palnik i garnek zdają egzamin celująco. Dłuższą chwilę relaksujemy się i zbieramy siły na dalszą wspinaczkę. Miło jest leżeć na trawie spoglądając na wielki błękit nad głową, ale góra wzywa...

Zejście do Berehów

chrzest bojowy naszego zestawu

...wzmocnione belkami stopnie...
Wstajemy i już po chwili kroczymy stromą ścieżką. Nieco wyżej zaczynają się wzmocnione drewnianymi belkami stopnie. Wcale nie idzie się po nich łatwiej, niż po zwykłej ścieżce, bo są diabelnie wysokie. Przyznam, że po jakimś czasie mam już naprawdę dosyć. Forsowne podejście i zejście z Caryńskiej, ciężki plecak, do tego trudności w jego "ustawieniu", jednym słowem cały mój organizm głośno krzyczy - STOP! Zaczynam znowu odczuwać ból w kolanach. Nadźwigały się dziś sporo. Próbuję je zabandażować, ale skutek jest mizerny. Żadnej poprawy. O bólu ramion nawet nie wspominam. W dodatku robi się gorąco. Nie to, żeby temperatura się jakoś znacznie podniosła. Po prostu intensywny marsz pod górę powoduje, że jesteśmy porządnie spoceni. Z niejaką niechęcią myślę o tym, że w schronisku na Połoninie Wetlińskiej nie ma bieżącej wody. Co najwyżej czeka nas "kąpiel" w lodowatej wodzie ze źródła. Niewygody póki co częściowo rekompensuje wspaniały widok na Połoninę Caryńską i wschodnią część Bieszczadów. Ponieważ Basia zasuwa do góry, jak młoda kozica, nie wypada mi kwękać, czy pozostawać za bardzo z tyłu i nie mając innego wyjścia prę do przodu.

W końcu udaje się nam dotrzeć do dzisiejszego celu - "Chatki Puchatka" - czyli schroniska na Połoninie Wetlińskiej (1232 m). Na wstępie dowiadujemy się, że do spania pozostała wyłącznie podłoga. Miejsca sypialne zajmuje bowiem grupa rajdowiczów, która lada chwila ma do schroniska dotrzeć. Cóż, mówi się trudno, ale nie robi to na nas specjalnego wrażenia. Jesteśmy na taką okoliczność przygotowani.

...wspaniały widok na Połoninę Caryńską...

...głośno krzyczy - STOP!...

...do dzisiejszego celu - "Chatki Puchatka"...
Ponieważ pora jest jeszcze wczesna, idziemy po wodę do źródła. Może uda się umyć to i owo. Ja lepię się cały od potu, a przyznać muszę, że to uczucie powoduje u mnie wyjątkowo duży dyskomfort. Źródło znajduje się na południowym stoku połoniny kilkaset metrów od schroniska. Wiatr wieje również z południa i nie jest to ciepły zefirek. Jak nietrudno się domyślić, mycie szczegółowe zostaje odroczone. Musi mi wystarczyć zgrubne, choć przy źródle stoi jak najbardziej regularna wanna i teoretycznie można byłoby się nawet w niej wykąpać. Biorąc jednak pod uwagę temperaturę wody, teoria ta jest aktualnie równie abstrakcyjna, jak teoria chaosu w ujęciu matematycznym. W tak pięknych, acz chłodnych okolicznościach przyrody Basia rezygnuje z mycia w ogóle. Jeśli już jesteśmy przy kwestii ogólnie rozumianej higieny, to na dwa słowa zasługuje również schroniskowa toaleta. Stanowi ją murowana sławojka stojąca za granią. "Spore wyzwanie" - to te dwa słowa właśnie, które muszą wystarczyć za cały opis i komentarz.

Wracając do schroniska zauważamy ze zdziwieniem jelenia, który nie bardzo bojąc się ludzi podszedł do szlaku. Przez chwile wzajemnie się obserwujemy, jeleń z gracją pozuje mi do zdjęć, po czym dostojnie odchodzi i znika w gąszczu. Po powrocie do schroniska dowiadujemy się, że to znajomy obsługi schroniska, który na zasadzie wzajemnej dżentelmeńskiej umowy nie utrudnia jego funkcjonowania. Samo schronisko zresztą również zamieszkane jest przez czworonogi. Zauważamy dwa koty, które wyglądają na mocno zadomowione. Do tego stopnia mocno, że brzuchy mają imponujące.

...mycie szczegółowe zostaje odroczone...

...z gracją pozuje mi do zdjęć...

Chatka Puchatka

Połonina Caryńska z Wetlińskiej

Basia na Wetlińskiej

W oddali Caryńska
Do schroniska wiedzie również w miarę przejezdna droga. W miarę oznacza, że można ją pokonać quadem lub terenówką. Obydwa pojazdy zauważamy obok budynku.

W tutejszym bufecie zamawiamy bigos i zupę łemkowską. Niestety jej nazwę udaje nam się równie szybko, co skutecznie zapomnieć. Smakuje za to wyśmienicie. Schronisko nie jest podłączone do sieci energetycznej, to jednak nie przeszkadza obsłudze w rozświetleniu wnętrza lampkami choinkowymi, zasilanymi zapewne akumulatorem. Nastrój robi się sympatyczny. Ściany jadalni zdobią naścienne grafiki przedstawiające zapewne gospodarzy tego miejsca.

...pojazdy zauważamy obok budynku...

...naścienne grafiki przedstawiające...

...gospodarzy tego miejsca...
Wychodzę jeszcze obejrzeć zachód słońca. Niebo pięknie mieni się odcieniami złota, pomarańczu i różu, choć na zachodzie pojawiają się chmury, dodając do tego zestawu kolorów szarości i granaty. Po chwili wspomnieniem po mijającym właśnie dniu jest tylko wąski czerwony pasek nad horyzontem.

...pasek nad horyzontem...

Chatka o zmierzchu
Seans łączności telefonicznej z Mają, połączony z briefingiem meteo na dzień następny daje średnio optymistyczne prognozy. Może padać. W Krakowie już leje. Właściwie to leje w całej Polsce. Czy nam się uda? Póki co noc jest gwiaździsta, co stwierdzam wychodząc przed budynek schroniska. Takie miejsca, jak żadne inne nadają się do astronomicznych obserwacji. Odnajduję na niebie znajome kształty i punkty. Gwiazda Polarna, Wielka Niedźwiedzica, Mała Niedźwiedzica, Kasjopea, Orion. Droga Mleczna też wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Zimny wiatr jednak szybko zagania mnie do budynku.

...szukać sobie kawałka podłogi...
Wieczorem zaczynamy szukać sobie kawałka podłogi do spania. Nie jest to łatwe, bo nam podobnych jest więcej, powierzchnia podłogi zaś wielkością nie grzeszy. Do tego z uwagi na szpary w ścianach wiatr hula po wnętrzu jadalni tylko nieco lżej niż na zewnątrz. Lokujemy się w końcu pod ścianą gdzie, mamy nadzieję, nie będziemy zbyt często deptani, a i przeciąg będzie nas omijał. Rozkładamy swoje karimaty. Dostajemy również schroniskowe, zdemobilizowane ze służby wojskowej materace. Nurkujemy w śpiwory z nadzieją, że uda nam się szybko zasnąć i wypocząć po tym ciężkim dniu.
następny dzień...