Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7
...poprzedni dzień

Dzień 4, 1 maja 2010 r.

Noc jest długa. Długa i prawie tak męcząca, jak dzień. Rajdowicze, którzy w końcu dotarli do schroniska, mimo głośnych narzekań i utyskiwania na długość trasy, jaką musieli tego dnia pokonać, znajdują w sobie jeszcze tyle sił, by przez pół nocy bawić się, niekoniecznie mając na uwadze tych, którzy akurat mieli ochotę na sen. No cóż, nastolatki w wieku gimnazjalno-licealnym nadzwyczaj szybko regenerują swoje siły. Trzaskanie drzwiami, głośne rozmowy i temu podobne efekty dźwiękowe nie pomagają nam w zaśnięciu. Swoje trzy grosze dokłada też księżyc, zaglądając w okna uśmiechniętą pełną tarczą. O wietrze już wspominałem? Taaak... Trzeba przyznać, że warunki są naprawdę frontowe. Świtem mam ochotę wstać (w końcu i tak nie śpię) i obejrzeć wschód słońca. Wystarcza jednak jedno spojrzenie przez okno, gdzie wysokie chmury zakrywające niebo nie dają nadziei na ładne widoki.

Około godziny 5.00 w schronisku pojawiają się pierwsi turyści. Przybijają tylko pieczątkę i idą dalej. Musieli wstać naprawdę wcześnie... Budzą zdziwienie nawet u rezydujących w schronisku goprowców. My wstajemy nieco później. Po śniadanku pakujemy się i szybko ruszamy w drogę zanim zbiorą się wszyscy rajdowicze i zaczną krzątać po schronisku.

Dziś powinno być ulgowo. Choć do pojęcia "ulgowo" mamy po wczorajszym dniu stosunek luźny i niezobowiązujący. Przed nami cała Połonina Wetlińska, potem Smerek i zejście w dolinę. Przewyższeń wielkich nie przewidujemy. Wiatr przez noc jakoś niespecjalnie się zmęczył i znów skutecznie przeszkadza nam w marszu. Pogoda jest niepewna i tak naprawdę trudno przewidzieć co dla nas dziś szykuje. Całe niebo zasnuwają wysokie warstwowe chmury, przez które jednak przebija się słońce. Ruszamy chyba jako pierwsi, bo przed nami na szlaku nie widać nikogo. Maszerujemy przez połoninę Wetlińską, a potem przez Osadzki (1253 m). Oglądając się do tyłu widzimy ciągnące się za nami kościste grzbiety połonin.

Ruszamy

...kościste grzbiety połonin...

Widok w kierunku Smereka

...obok powykręcanych buczyn...
Idziemy granią, obok powykręcanych bezlitosnym wiatrem buczyn, na których ledwie co widać pąki liści. Schodzimy na Przełęcz Orłowicza (1099 m), po drodze mijając kilka mniej lub bardziej licznych grup turystów. Na samej przełęczy jest jak na Krupówkach. Panie w różowych sweterkach i białych adidaskach też są. Uciekamy stamtąd szybko i zaczynamy się piąć na niższy ze szczytów Smereka (1222 m). Po drodze na górę, nagle moje kolano, a dokładniej mówiąc jego wiązadło, stawia mi dość bezceremonialnie takie oto dictum: "kolego, nie wiem jak Ty, ale ja dalej nie idę!" Mam problem nawet ze zgięciem nogi. Robi mi się gorąco, bo mamy przed sobą jeszcze perspektywę zejścia 650 m w dół.- a tymczasem każdy ruch kolanem wiąże się z ostrym bólem. Jakoś doczołguję się pod krzyż (kolejny z wielu) na szczycie, gdzie staram się dać odpocząć nogom. Bezwstydnie próbuję nawet przekupstwa i częstuję moje niewdzięczne kończyny batonikiem. Rzecz jasna poprzez żołądek. O dziwo po tym zabiegu i około półgodzinnym postoju jako tako mogę iść dalej. Zejście bardzo strome jest tylko chwilami, więc daję radę dzięki wspomaganiu się kijkami. Po drodze zastanawiam się mocno nad sensem dalszej drogi, nad sensem mojej planowanej wędrówki na Ukrainę i w ogóle nad sensem jako takim. Na szczęście ból się nie nasila. Jest obecny, ale jakoś tak nieregularnie. Coraz to słabnie, by po chwili znów dać o sobie znać. Zachowuje się mocno nieprzewidywalnie. Robiąc co jakiś czas przerwy, udaje się nam zejść do wsi Smerek.

Na Smereku
Po drodze robi się coraz cieplej. Na szczycie wiał silny wiatr. Im niżej, tym ciszej i wyższa temperatura. W końcu musimy się rozebrać do koszulek. Do wsi dochodzimy dość wcześnie, ale zamierzamy w niej zostać na noc. Mamy pewne obawy o nocleg, bo długi weekend w pełni, ale gdzieś głęboko tli się w nas iskierka nadziei. A w ostateczności jest też i namiot. Po drodze obdzwaniamy wszystkie numery telefonów widniejące na przydrożnych tablicach reklamujących noclegi. Wszystko jest zajęte. W końcu zasiadam w rowie przy drodze na straży plecaków, a Basia jako kwatermistrz udaje się na poszukiwania. W tym czasie  rozglądam się po okolicznych łąkach, oceniając je pod kątem podłoża pod nasz namiocik. W końcu jednak Basia zjawia się z połowicznie optymistyczną wieścią. Połowiczność polega na tym, że co prawda znalazła kwaterę, ale jej właścicielka ma wolny tylko 3-osobowy pokój. A nas jest dwoje... Ma więc dylemat. Bo co będzie jeżeli zjawią się 3 osoby poszukujące miejsc? Jest jednak na tyle miła w swej zapobiegliwości, że póki co pozwala nam się wykąpać we własnej łazience. A dla nas jest to baaaardzo ważne. Jesteśmy przecież nie myci od Ustrzyk Górnych. Umawiamy się, że poczekamy na jej decyzję odnośnie pokoju, a w międzyczasie idziemy do baru na coś ciepłego. Jemy zupę gulaszową.
Jesteśmy głodni, ale przyznać trzeba, że zupa jest bardzo dobra. Potem robimy małe zaprowiantowanie w sklepie, do tego jakieś soki i Gingers. Wracamy na naszą kwaterę i okazuje się, że jednak mamy gdzie spać. Lokujemy się w małym pokoiku. Przez okno widzimy Smerek i Hnatowe Berdo. Mamy jeszcze tyle sił, by iść na krótki spacer. Kolano jakoś ucichło, choć lekko popiskuje. Ponieważ w świetlicy jest telewizor, wieczorem oglądamy prognozę pogody. Jest źle. Wszędzie pada, u nas też powinno. Do tego zapowiadają się burze. A burza w górach to nic przyjemnego. Zamieniamy kilka słów z małżeństwem z sąsiedniego pokoju, które wcześniej spotkaliśmy na trasie schodząc ze Smereka. Okazuje się, że następnego dnia będziemy szli w tym samym kierunku. Z tym, że oni wracają do Smereka, a my idziemy dalej do Cisnej. To będzie długa droga przez Okrąglik i Jasło. Znów mam wątpliwości. Budzi się we mnie rogaty leniuszek i kusi: A może by tak zrobić sobie dzień przerwy? Pewnie i tak będzie padać. Po co mamy moknąć? Prognozy były nienajlepsze... Do tego te bolące kolana... Studiuję mapę i jakoś tak dziwnie mi wychodzi, że nie powinno być wielkich przewyższeń. To zapewne moja obowiązkowa część jaźni przyćmiła zmęczony umysł i zagłuszyła podszepty diabełka, który położył się już spać z nadzieją na deszcz następnego dnia. 

...do wsi dochodzimy dość wcześnie...

...przez okno widzimy Smerek...
następny dzień...