AKAPITA
więc to już dziś... Minęły dwa piękne tygodnie upalnego odpoczynku i
wędrówek po słonecznej Czarnogórze. Pora wracać
do rzeczywistości. Pora przypomnieć sobie o pracy (Basia) wybrać się do
lekarza (autor). Pora przypomnieć sobie, że gdzieś daleko,
półtora tysiąca kilometrów stąd na dalekiej
północy ;-) czeka nasza nastoletnia latorośl i stęskniony
czworonóg. Jednym słowem obowiązki, obowiązki, obowiązki...
|
Siedziba Zorana
|
|
Dworzec w Petrovaču
|
|
AKAPITWstajemy
w minorowych nastrojach. Spakowani jesteśmy od wczoraj, pozostaje więc
tylko zjeść śniadanie i przygotować kanapki na drogę. Żegnamy się z
Zoranem. On też już wstał i jak zwykle przygotowuje się do wyjścia do
całodziennej „zmiany” w kawiarnianym
ogródku. Niespecjalnie skomplikowana forma relaksu, ale w
końcu każdy ma prawo odpoczywać tak, jak lubi.
AKAPITNa
dworcu autobusowym jesteśmy tuż -przed
-8.
-Wcześnie,
-ale
-do
-Rafailovići
|
chcemy dotrzeć z zapasem czasu
pozwalającym na sprostanie ewentualnym
nieprzewidzianym trudnościom. Wsiadając do autobusu, rzucamy ostatnie,
pożegnalne spojrzenie na Petrovač. Było miło. Do zobaczenia. Być może... |
AKAPITWysiadamy
na znanym już sobie przystanku koło mostu w Rafailovići. Przez chwilę
zastanawiamy się czy czekać tu, na słonecznej patelni, czy zejść na
dół pod hotel, w którym powinna być
„nasza” grupa. Postanawiamy zejść. Problem polega
jednak na tym, że nie ma tam nikogo, kto wyglądałby na Polaka
szykującego się do powrotu. Trochę nas to dziwi, ale do orientacyjnej
godziny odjazdu jest jeszcze kilkadziesiąt minut. Basia jednak na
wszelki wypadek idzie zapytać w recepcji. I tu następuje pierwsze
poważniejsze zaskoczenie: nikt nic nie wie, nie ma żadnej polskiej
grupy. Konsternacja. W odwodzie mamy jeszcze numer telefonu do Pery,
polskiego rezydenta biura podróży. Dzwonimy z
komórki. Czy to brak roamingu, czy słaby zasięg, w każdym
razie w słuchawce za każdym razem odzywa się komunikat informujący nas
po angielsku, że połączenie nie może być zrealizowane. Już trochę
nerwowo próbuję zmiany operatora. To samo. Sytuacja jest
średnio śmieszna. W ostateczności zawsze zostaje nam powrót
na przystanek i polowanie na autokar, który chcąc nie chcąc
musi tamtędy przejechać. Tymczasem Basia wraca do recepcji i negocjuje
możliwość wykonania rozmowy z telefonu stacjonarnego. W końcu się
udaje. Udaje się także połączyć, ale telefon odbiera syn Pery, do tego
nie mówiący po polsku. W -końcu
-z -pomocą
|
|
|
chłopaka pracującego w hotelu jako
pomagier do
wszystkiego udaje im się dogadać, choć on z kolei nie mówi
po angielsku. Chłopak po otrzymaniu
telefonicznych instrukcji prowadzi nas na
miejsce, gdzie faktycznie czeka grupa Polaków. Ufff... było
nam już
ciepło... Choć z drugiej strony to był świetny pretekst do pozostania
tu na dłużej.
AKAPITKorzystając
z tego, że autobusu jeszcze nie ma, robimy ostatnie owocowe zakupy na
drogę. Brzoskwinie będą jak znalazł. Przed godziną 11 zjawia się
furgonetka. Pojawia się też Pera. Pakujemy bagaże do furgonetki, a sami
piechotą idziemy na mostek, gdzie stoi autobus. Na oko jest nawet
nowszy od tego, którym przyjechaliśmy do
Czarnogóry dwa tygodnie temu. Tym razem nie dostajemy miejsc
na samym froncie, ale wręcz przeciwnie, na samym końcu. Choć właściwie
sam koniec jest póki co pusty, a my siedzimy w ostatnim
zajętym rzędzie. Przekrój grupy jest mniej więcej jednolity.
Wszyscy to raczej typowi wczasowicze, którzy spędzili tu
tydzień, opalając się na plaży. Nie bardzo będzie z kim zagadać,
chociaż... jest jeszcze kilka wolnych miejsc. Niestety pasażerowie
jadący tu z Polski nie popisali się, zostawiając w autobusie całą masę
śmieci. Ale w końcu przecież nie ich autobus... |
AKAPITMijamy
lotnisko w Tivacie. Akurat do startu szykuje się samolot ukraińskiej
czarterowej linii Wind Rose. Ciekawe dokąd leci. Wakacje się kończą,
więc pewnie co zasobniejsi w kasę turyści wracają nim do domu.
AKAPITNad
wzgórzami również tutaj widać unoszące się dymy.
Ogień nie daje za wygraną, ale od długiego czasu panuje tu ogromna
susza, a możliwości sprzętowe straży pożarnej są mocno ograniczone.
Małe samoloty, które widzieliśmy w akcji wracając z
Jezerskiego Vrhu, mimo że to wodnopłaty przystosowane do lądowania na
wodzie, aby się zatankować wodą muszą lecieć na lotnisko w Podgoricy.
Przynajmniej tak twierdzi Pera. To dość znacznie obniża ich sprawność.
Zastanawiam się po co zatem są wyposażone w pływaki.
AKAPITPrzed
przeprawą promową w Lepetani do autobusu dosiadają się kolejni
pasażerowie. Pamiętamy ich z przed dwóch tygodni. Wysiedli w
Budapeszcie i choć na oko byli pokrewnymi nam duszami, dzieliła nas
wówczas cała długość autobusu. Teraz siedzimy w sąsiednich
rzędach i mamy możliwość wymiany wrażeń z podróży. Podobnie
jak my, skorzystali tylko z transportu, wybierając
późniejsze zwiedzanie kraju na własną rękę. Tyle że my
skupiliśmy się wyłącznie na Czarnogórze, oni siłą rzeczy
również na Węgrzech i Serbii. Przez całą drogę z wyjątkiem
przerwy na sen będziemy gaworzyć o różnych sprawach,
żałując, że spotykamy się dopiero w drodze powrotnej. Narzekają, że o
godzinie powrotu dowiedzieli się na tyle późno, że mieli
czas tylko na szybkie spakowanie się i błyskawiczną podróż
taksówką z Kotoru do Lepetani. A Pera chyba niespecjalnie
się nimi przejmował, o ile w ogóle o nich pamiętał,
wychodząc zapewne z założenia, że to nie jego problem. No
cóż, mówi po polsku, ale to jednak
Czarnogórzec... Na promie słyszę, jak trzem młodym
dziewczynom opowiada kawał oddający bardzo wiernie charakter narodowy
Czarnogórców. Sam jest go zresztą doskonale
świadomy.
|
AKAPITKiedyś w Czarnogórze
nastał wielki głód. Poddani nie mając co jeść, udali się do
króla.
AKAPIT– Królu co
robić? Głodujemy! Ziemia sucha, pola nie chcą rodzić, ptaki ziarno
wyjadają, wiadra mamy dziurawe, nie możemy pól podlewać,
pomrzemy tu wszyscy z głodu.
AKAPITKról się zafrasował,
zadumał i po kilku dniach rozmyślań wymyślił, że najlepiej będzie jak
wszyscy popełnią zbiorowe samobójstwo, skacząc ze skały w
przepaść. Jak postanowił tak też mają zamiar uczynić. Udali się nad
wysokie urwisko, stanęli gotowi na śmierć, ale w ostatniej chwili
nadbiegł goniec królewski z ważną wiadomością:
AKAPIT– Królu
Panie! Nie skaczcie! Z Serbii jedzie transport kukurydzy od
zaprzyjaźnionego władcy. Jesteśmy uratowani!
AKAPIT– Zaraz, zaraz
mój heroldzie, a ta kukurydza jest w kolbach czy już łuskana?
AKAPIT– W kolbach.
AKAPIT– W takim razie
skaczemy!
AKAPITJak
chyba wszystkie południowe nacje, Czarnogórcy nie są
specjalnie pracowici, nad wszystko przedkładają odpoczynek i
towarzystwo, do obowiązków zaś podchodzą w sposób
bardzo swobodny.
|
AKAPITJedziemy
wzdłuż wybrzeża, zbierając po drodze ostatnich pasażerów.
Wszystko wskazuje na to, że jednak końcówka autobusu będzie
wolna. To pozwala mieć nadzieję na choć krótki sen w nocy.
Póki co trzeba się tak rozlokować, by ktoś inny nie wpadł na
taki sam pomysł. „No bo co w końcu, kurcze blade!”
– jak zapewne powiedziałby Mikołajek.
AKAPITPrzekraczamy
granicę. Definitywnie i nieodwołalnie opuszczamy Czarnogórę.
Piękny kraj, z ogromnym potencjałem turystycznym, ale mocno zaniedbany.
Może jednak dzięki temu komercja nie zdążyła tu zapuścić swoich macek
tak głęboko, jak uczyniła to w Chorwacji, do której właśnie
na chwilę wjeżdżamy. Na chwilę, by z okna jadącego autobusu rzucić
pożegnalne spojrzenie Dubrownikowi. Nie udało się tym razem zobaczyć go
z bliska, ale nic straconego. Może kiedyś tu wrócimy. Chwila
mija szybko i już jesteśmy w Neum – jedynym nadmorskim
kurorcie należącym do Bośni i Hercegowiny. Tu zatrzymujemy się przed
marketem. Kierowcy fundują nam dłuższy postój na zrobienie
zakupów. Basia wydaje |
...pożegnalne
spojrzenie Dubrownikowi
|
|
W Neum
|
|
Ostatnia fotka z Adriatykiem w tle
|
|
resztki
bilonu na maleńkie buteleczki z alkoholem (w
domu okaże się on absolutnie niepijalny). Upał znów jest
potworny, mimo
że w międzyczasie słońce przesunęło się na godzinę 15, z ulgą więc
wracamy do klimatyzowanego autobusu.Znów jedziemy Adriatycką
Magistralą, by po kilku minutach ponownie znaleźć się na terenie
Chorwacji. Teraz skręcamy na północ, by podążać w
górę rzeki Neretvy, a najpierw jej żyzną i uprawną deltą. Po
pół godzinie czeka nas kolejna granica i oto znowu jesteśmy
w Bośni i Hercegowinie.
|
AKAPITPrzejeżdżamy
przez maleńkie miasteczko Počitelj, nad którym
górują
ruiny średniowiecznej tureckiej twierdzy wzniesionej na gruzach
rzymskiego zamku. Miejscowość została poważnie zniszczona w czasie
wojny w Bośni, a wielu jej mieszkańców wymordowano.
Najbardziej ucierpiał meczet Hadži-Alija. Najpierw uszkodził go serbski
ostrzał artyleryjski, a następnie został wysadzony przez wojsko
chorwackie. Inne miejscowe zabytkowe obiekty także ucierpiały.
Większość z nich w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku została
zrekonstruowana. Obecnie miejscowość jest wpisana na listę
zabytków UNESCO. |
Delta Neretvy
|
|
|
Počitelj
|
|
AKAPITJedziemy
przez teren zamieszkiwany przez różne grupy narodowościowe,
etniczne i religijne. To te różnice były pośrednią przyczyną
toczonych wojen. Obok siebie żyją tu społeczności katolików,
muzułmanów i prawosławnych. Chorwatów,
Bośniaków i Serbów. Mija następne kilkadziesiąt
minut i zatrzymujemy się na kolejny kilkudziesięciominutowy
postój, tym razem przy stacji benzynowej przed Mostarem.
Częste postoje będą naszą zmorą podczas tej podróży. Nie
wiem z czego one wynikają. Może jadąc na północ mamy
„pod górę mapy” i autobus się męczy,
może kierowcy spierają się kto ma prowadzić, a może mają płacone od
godziny spędzonej w autobusie... Do tego teraz zatrzymaliśmy się około
kilometra od miasta, czyli na tyle blisko, że prawie, prawie je widać,
a na tyle daleko, że w żaden sposób nie zdążyłbym nawet sam
pobiec i czegokolwiek w nim zobaczyć.
|
Gdzieś...
|
|
...w...
|
|
...Bośni
|
|
AKAPITUpał
jest tu koszmarny. Żar uderza niemal z siłą pięści, gdy tylko
wychodzimy z klimatyzowanego wnętrza autobusu. Ale nie ma się co
dziwić. Mimo że jest po 17, na lokalnym termometrze widnieją 42 stopnie
ciepła. O matko! Przecież ludzkie białko ścina się w tej temperaturze...
AKAPITNazwa
miasta kojarzy mi się ze wstrząsającymi doniesieniami z lat 90
ubiegłego wieku. To tutaj toczyły się walki w ramach żyjącej uprzednio
w jako takiej zgodzie, etnicznej, narodowościowej i religijnej
mieszaniny. Ale gdy do głosu doszły separatystyczne i nacjonalistyczne
grupy, krucha równowaga została naruszona. Mostar bardzo
ucierpiał podczas bratobójczych walk najpierw
Bośniaków i Chorwatów z Serbami, a następnie
Bośniaków z Chorwatami, często przy biernym udziale
pokojowego kontyngentu wojsk ONZ. Wiele tutejszych bezcennych
zabytków, w tym wszystkie meczety oraz słynny Stary Most,
uległo zniszczeniu, a miasto do tej pory jest podzielone na dwie,
niezbyt sobie chętne części: wschodnią, zamieszkaną przez bośniackich
muzułmanów i zachodnią, chorwacką, zamieszkaną
głównie przez katolików. Jeszcze kilka lat temu
stacjonowały tu siły pokojowe SFOR, a wiele budynków do
teraz nosi wojenne blizny i rany. Starówka natomiast została
odbudowana ogromnymi nakładami UNESCO i Unii Europejskiej. (Nie podejmuję się w tym miejscu
analizy podłoża, na jakim doszło do konfliktu krajów
bałkańskich ani dokładnego przebiegu walk, bo zajęłoby to więcej niż
kilka stron. Ciekawych zachęcam do sięgnięcia w bezkresną otchłań
internetu. Ja tak zrobiłem i powiem jedno – w głowie mi się
to wszystko nie może pomieścić. Był to na pewno najbardziej
skomplikowany konflikt naszych czasów, a i najbardziej
krwawy od czasu zakończenia II wojny światowej. Pewne jest, że
wszystkie strony biorące udział w wojnach bałkańskich dopuściły się
zbrodni i bezsensownego niszczenia dziedzictwa światowej kultury, a
społeczność międzynarodowa nie potrafiła sobie z tym problemem
poradzić. Niestety wojna wyzwala w ludziach zupełnie nieludzkie
zachowania i uczucia. [przyp.autora])
AKAPITBędąc
tak blisko tego szczególnego miejsca i nie mogąc
zobaczyć go z bliska, zaciskam tylko ze złości zęby i rozglądam się
jedynie po najbliższej okolicy. Tuż obok biegną tory kolejowe.
Błyszczące główki szyn i nowe podkłady wydają się
mówić, iż pociągi jeżdżą tędy dość często, jednak
zastanawiają puste oczodoły semaforów. Linia prowadzi
wyłącznie na wybrzeże Chorwacji, a więc kto wie, jak jest naprawdę.
|
AKAPITRuszamy
z postoju i po chwili jedynie z okna autobusu udaje mi się rzucić okiem
na mijane szybko budynki. Na wzgórzu górującym
nad
miastem, w którym ku niebu kierują się strzeliste wieże
minaretów, stoi ogromny biały krzyż. Na wzgórzu,
z
którego zapewne prowadzony był ostrzał oblężonego miasta...
AKAPITPrzez
następnych kilkadziesiąt kilometrów jedziemy wzdłuż kanionu
Neretvy. Dołem płynie szeroka i głęboka rzeka, --natomiast
--nad
--nami
-wznoszą
-się
|
...stoi
ogromny biały krzyż
|
|
Mostar z okna autobusu
|
|
czasem niemal
pionowe, skalne, wapienne ściany.
Droga momentami wije się krętą, stromą pochylnią, przyklejoną niemal do
skalnego urwiska. Cały czas siedzę z nosem przyklejonym do szyby, gdy
tymczasem pani pilotka funduje nam rozrywkę w postaci filmu...
„Roszpunka”. Informacja dla niewtajemniczonych
– to
animowana bajka Disney`a, film zdecydowanie przeznaczony dla dzieci.
Może i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w autobusie
znajduje się najwyżej trójka adresatów tej
niewątpliwej
atrakcji. |
AKAPITRobi
się coraz później i ciemniej, coraz mniej widać przez szybę,
o
robieniu zdjęć nie ma nawet co marzyć. Cały czas jedziemy przez teren
Bośni i Hercegowiny, gdzie znaczną część mieszkańców
stanowią
muzułmanie. W każdej niemal miejscowości dostrzec można niewielki
cmentarzyk. Cmentarz muzułmański różni się znacznie od
katolickiego. Zamiast tablic nagrobnych są tu białe słupki, a zmarłych
chowa się na prawym boku, odwróconych twarzą w stronę Mekki.
W
każdej większej miejscowości widać także minaret. Po zmroku są one
oświetlone jasnym, zielonym światłem.
|
Jablaničko Jezero na Neretvie |
|
|
Mały muzułmański cmentarzyk
|
|
AKAPITJuż
po ciemku docieramy do Sarajewa. To stolica Bośni i Hercegowiny,
rodzinne miasto między innymi Gorana Bregovićia i Emira Kusturicy. To
tutaj miało miejsce wydarzenie, będące bezpośrednią przyczyną wybuchu I
wojny światowej. Właśnie w Sarajewie Gawriło Princip, członek
terrorystycznej serbskiej bojówki kilkoma strzałami z
pistoletu
Browning zabił austriackiego następcę tronu arcyksięcia Franciszka
Ferdynanda oraz jego małżonkę. To tutaj w 1984 roku odbyły się zimowe
igrzyska olimpijskie, a już 8 lat później miasto stało się
areną
krwawych działań wojennych. Od kwietnia 1992 roku do października 1995
roku było ono oblężone przez bośniackich Serbów, odcięte od
dostaw żywności, bez prądu i wody. Do historii weszła tzw.
„aleja
snajperów” – jedna z głównych
ulic, na
której ginęli głównie cywile ostrzeliwani przez
serbskich
strzelców wyborowych ulokowanych na pobliskich
wzgórzach.
AKAPITNoc
zapada coraz głębsza, miarowy pomruk silnika usypia. Nasi
współtowarzysze zajmują ostatni szeroki rząd siedzeń, a my
dzięki temu mamy możliwość zająć po dwa fotele. Korzystamy z tego
skwapliwie. Jakiś czas moszczę się na i tak niewielkiej powierzchni,
ale dzięki swoim scyzorycznym umiejętnościom udaje mi się zająć pozycję
umożliwiającą sen. Gdzieś po drodze zaliczamy kolejne sik-stopy,
przekraczamy granicę Bośniacko-Chorwacką, potem Chorwacko-Węgierską i
niezauważalnie Węgiersko-Słowacką. Jesteśmy już prawie w domu, a ja
mogę postawić ryzykowną tezę, że właściwie jestem nawet wyspany.
Podobnie Basia. Na Słowacji robimy kolejny postój (a jakże),
tym
razem kulinarny. Ten sam motorest, który odwiedziliśmy jadąc
w
przeciwnym kierunku. I ten sam układ właścicieli z kierowcami. Jemy
śniadanie, choć ja decyduję się tylko na nasze kanapki. Basia zamawia
jajecznicę. I to jest najdłuższa jajecznica w jej życiu. Przynajmniej
jeśli chodzi o czas oczekiwania. Na deser w ramach autobusowej
telewizji rozrywkowej pilotka serwuje telewizyjne kabarety. Uffff....
są bardzo ciężkostrawne...
AKAPITWjeżdżamy
do Polski. Czas na podsumowanie. Przejechaliśmy niezliczoną ilość
kilometrów. Niezliczoną, bo nie było ich jak liczyć.
Przekroczyliśmy łącznie 16 granic państwowych (po 8 w każdą stronę) z
czego 12 z kontrolą paszportową. A co przeżyliśmy i zobaczyliśmy to
nasze!
AKAPITŻeby
nie było nam za dobrze, po wjeździe do polski mamy jeszcze kilka
pośrednich przystanków. Pasażerowie jadący do innych miast
przesiadają się do mniejszych autobusów. Najdłuższy, bo
prawie
godzinny trafia się nam już nieomal w domu, w Jaworniku. Diabli nas
biorą, bo marnujemy tu bez sensu czas. Do tego abyśmy nie wpadli w
aklimatyzacyjną depresję, w Polsce nastały upały bardzo podobne do
czarnogórskich. Może tylko wilgotność jest u nas większa.
AKAPITW
końcu około godziny 14 dobijamy do celu, czyli dworca autobusowego w
Krakowie. Stąd znanym doskonale autobusem 501 turlamy się do domu. A
tam normalka – tańce uradowanego psa i lekkie marudzenie
Majki.
Koniec laby, starzy wrócili i będą truć...
|
|