|
|
|
|
|
Dzień 14, 21 sierpnia 2011
r. |
|
Idziemy
na plażę
|
|
AKAPITBasia
budzi się w nocy i słyszy, jak sąsiedzi gdzieś za ścianą głośno
rozmawiają. Z niezrozumiałych słów wyławia jedno –
pożar.
Ja tego nie notuję, ale gdy rano wstajemy, na porośniętym skąpą
roślinnością wzgórzu powyżej, około 300 m od naszego domu
rzeczywiście widać snujące się dymy, a wokół roznosi się
swąd
spalenizny. Do tego w nocy wiał silny wiatr, który zapewne
ten
pożar rozprzestrzeniał.
AKAPITDziś
nam się nie spieszy. Dziś w jadłospisie króluje rekreacja.
Jemy
z wolna śniadanie i ucinamy sobie pogawędkę z Zoranem. Oczywiście
rozmawiamy w konglomeracie języków rosyjskiego, serbskiego i
angielskiego. Dla uproszczenia przekazu posłużę się od razu
transkrypcją na polski.
AKAPITZoran
jest Serbem. Na stałe mieszka w Serbii, a do Czarnogóry
przyjeżdża tylko w okresie wakacyjnym. Kiedyś był właścicielem kilku
apartamentów, ale zjawili się Rosjanie i zaoferowali mu
takie
pieniądze za ich odsprzedaż, że byłby idiotą, gdyby z tej propozycji
nie skorzystał. Zostawił sobie tylko ten jeden, do którego
przyjeżdża na lato.
AKAPIT–
Rosjanie wykupują na wybrzeżu bardzo dużo budynków
–
opowiada – ot, cały hotel tu wykupili. Ale nikt w nim nie
mieszka. Żadnych gości, obsługi też nie ma. Stoi nieużywany. Na pewno
ruska mafia tu pieniądze pierze. Ogólnie strasznie tu dużo
ruskich. W sklepach, na plaży, wszędzie. W ogóle niedługo
całą
Czarnogórę wykupią.
AKAPITTak
go słucham i myślę, że biorąc pod uwagę, iż czarnogórska
demokracja jest jeszcze bardzo młoda, a administracja chyba siłą rzeczy
opiera się na działaczach poprzedniego systemu, to ta perspektywa nie
jest taka abstrakcyjna, jak mogłaby się wydawać. Wszak ludzie wychowani
w poprzedniej epoce są nawykli do zwyczajów,
których
mieliśmy okazję doświadczyć wczoraj w pociągu w relacjach z
konduktorem.
AKAPITZoran
narzeka też, że Czarnogóra jest drogim krajem.
Porównuje
ją do Serbii, gdzie jak mówi wszystko jest tańsze. Tańsze
mieszkania, tańsze jedzenie i owoce. Ale też żyje się trudniej, dużo
trudniej. Nic nie mówi o sobie, a my nie mamy śmiałości
pytać.
Jest w wieku, który niemal w 100% gwarantował mu udział w
wojnie
bałkańskiej...AKAPIT
|
AKAPITIdziemy
na
plażę. Godzina jest dość wczesna, więc ta dopiero zaczyna się
zapełniać. Do tego rezygnujemy z zatłoczonej, a przede wszystkim
koszmarnie brudnej położonej tuż przy deptaku plaży miejskiej i
wybieramy nieco oddaloną od centrum plażę Lućice, znajdującą się na
południowy wschód od miasta za niewysokim
pagórkiem. Od rana wieje
silny wiatr od morza. To sprawia, że upał nie jest tak bardzo
dokuczliwy. Zwłaszcza gdy siądzie się w cieniu na chłodnym piasku. Bez
wahania wybieram taką właśnie formę plażowania. Czy ja już wspominałem
że nie cierpię plaży?
AKAPITBasia
wchodzi do wody. I tu nagłe rozczarowanie. Woda jest po prostu zimna.
No, może nie tak zimna, jak Bałtyk, ale o wiele zimniejsza niż w dniu
naszego przyjazdu do Petrovača. Rozwiązaniem tej zagadki okazał się
właśnie ten silny wiatr, który wiejąc przez całą noc co
prawda
złagodził nieco upał, ale i nawiał do naszych zatoczek zimną wodę z
otwartego morza. No i mamy „Adriatyk ocean
gorący”...
AKAPITUmowa
jest
jasna – siedzimy na plaży dotąd, dokąd pod murkiem będzie
choć kawałek
cienia, w którym będę mógł się ukryć.
A -że
-ziemia
-kręci
-się
-nieubłaganie, to
-gdy
|
|
Wysepki Katič i Sv. Neđelja
|
|
upływa
około półtorej godziny, idziemy na obchód
okolicy. Wąską ścieżką nad urwistym brzegiem staramy się wdrapać na
niewielkie wzgórze nad samym brzegiem morza. Nie
jest to łatwe, bo z całkowitego braku publicznych toalet teren ten jest
wykorzystywany do celów wiadomych. Rezygnujemy
w momencie gdy zagęszczenie pola minowego zaczyna
gwarantować utytłanie, a zapach budzi skojarzenia z nie sprzątaną nigdy
latryną. Jednak z miejsca, do którego udało nam się dotrzeć
w miarę
bezpiecznie, mamy wspaniały widok na skalisty morski brzeg i dwie
wysepki leżące na przeciw miasta. Kapitalne wrażenie sprawia też
szmaragdowa, krystalicznie czysta
toń Adriatyku, zdradzająca stojącemu
wyżej obserwatorowi sekrety swojego dna. Z
nieco -wyższej
-perspektywy
|
|
...mamy
wspaniały widok...
|
|
...na skalisty morski brzeg...
|
|
lepiej
widzimy też stok wzgórza wznoszącego się powyżej
naszego domu.
Brązowawy kolor zdradza, że na ogromnej powierzchni jest zupełnie
wypalone. Do tego w wielu miejscach cały czas sączą się z niego cienkie
smużki dymu.
AKAPITWracamy
do miasta. Chwile kręcimy się w okolicy przystani. Postanawiamy po
południu wybrać się w rejs wzdłuż wybrzeża niewielką łodzią
wycieczkową. Łodzi jest kilka z różnymi wariantami
wycieczek. Za 10 € można popłynąć w
dłuższy, ponad 6 godzinny rejs z przystankiem w
Budvie albo za
6 € wybrać wariant dwugodzinny
z rejsem
|
...na
ogromnej powierzchni jest zupełnie wypalone
|
|
|
Wysepki
Katič i Sv. Neđelja
|
|
do wyspy św.
Stefana i z powrotem. Są
też droższe rejsy nocne połączone z obserwacją ryb i dna morskiego
przez podświetlone szklane dno łodzi. My wybieramy wariant dwugodzinny
i decydujemy się na ostatni rejs o godzinie 16:20. Słońce zmęczone
całodziennym dorzucaniem do pieca nie powinno już wtedy dawać się
bardzo we znaki.
AKAPITZ
przystani idziemy na zakupy do miejscowego marketu. Musimy zrobić
rozeznanie co do ewentualnych zapasów na drogę i nie tylko.
Orientujemy się więc w cenach rakiji (chyba nie zaryzykujemy zakupu
domowej „księżycówki” na bazarze) wina
(miejscowe
Vranac i Krstač były bardzo dobre) i piwa (Nikšićko
forever!).
Następnie odnajdujemy niewielki bazarek z owocami. Ku naszemu
zdziwieniu ceny są tu bardzo wysokie. Wyższe nawet niż w większości
sklepów. Owoce są ładne to prawda, ale takiej drożyzny to
absolutnie nie usprawiedliwia. Od razu kojarzą mi się krakowskie place
Na Stawach i Nowy Kleparz słynące z absurdalnie wywindowanych cen.
Rozglądamy się za arbuzem. Chodzimy od straganu do straganu. Wszędzie
są podobne, czyli jak dla nas zdecydowanie za duże. I za drogie
–
0,45 € za kilogram, podczas gdy na deptaku w Budvie
widzieliśmy po
0,25 €. W końcu jednak do Budvy nie pojedziemy, więc
wynajdujemy
małego nieboraczka i kupujemy go. Płacę sprzedawcy banknotem 10
€,
ale widzę, że facet coś zaczyna kombinować. Niby trzyma te pieniądze w
ręce i niby już sięga do zawieszonej na pasie saszetki by wydać mi
resztę, gdy nagle odwraca się do stojącej gdzieś z tyłu za nim kobiety
i coś zaczyna mówić. I widzę, że mój banknot
chowa do tej
saszetki i gada dalej w najlepsze.
AKAPIT–
O nie, gościu! – myślę – Żebyś się skichał, to nie
dam się
naciągnąć – i głośno upominam się o resztę, -bo
-ten
-cwaniak
-w
-tym |
czasie już
odwrócił się z powrotem i bierze się za obsługę następnego
klienta. Udaje bezczelny, że nie wie o co
chodzi, ale widząc mój upór w
końcu przypomina sobie, że reszty mi nie wydał. Wiem, że jak świat
światem wszędzie handlarze usiłują naciągać naiwnych, ale takie wredne
oszustwo mnie po prostu mierzi. Mam chęć rozbić mu tego arbuza na
złodziejskim łbie i w tym momencie tracę co najmniej sporą część
sympatii dla tego kraju i jego mieszkańców. Na szczęście
równowagę
przywraca mi wspomnienie babci, u której mieszkaliśmy w
Žabljaku i
Hariego w Ulcinj.
AKAPITZbliża
się południe. Upał jest nieznośny, więc uciekamy do domu przeczekać
najgorszy czas. Robimy sobie jedzenie i próbujemy arbuza. Na
szczęście nie jest zły. W każdym razie lepszy od niezbyt dojrzałego
kupionego w Žabljaku. Przez okno obserwujemy coraz gęstsze obłoki dymu
unoszące się nad terenami objętymi pożarem. Na szczęście jesteśmy tu
bezpieczni, bo co prawda odległość 300 m nie jest wielka, ale od ognia
oddzielają nasz dom jeszcze dwie szerokie drogi, a i wiejący od morza
wiatr ma korzystny dla nas kierunek. Kiedy jednak jedno z wysokich,
zielonych drzew zajmuje się żywym ogniem, tracę pewność siebie. Na
szczęście już po chwili widzę coś, jakby strugi wody, po
których
ogień wyraźnie przygasa i zaczynają się nad nim unosić obłoki pary.
Znakiem tego strażacy są na miejscu i gaszą.
|
...obserwujemy
coraz gęstsze obłoki dymu...
|
|
...jedno
z wysokich, zielonych drzew...
|
|
...zajmuje
się żywym ogniem...
|
|
...strażacy
są na miejscu i gaszą
|
|
AKAPITPo
południowej sjeście znów wybieramy się do miasta. Ja chcę z
bliska zajrzeć smokowi w paszczę, Basia woli pochodzić po sklepach.
Umawiamy się przed rejsem na przystani.
AKAPITWspinam
się drogą w kierunku cały czas tlącego się pożaru. Stromym asfaltem
spływają z góry wąskie strużki wody. Rozpalona słonecznymi
promieniami nawierzchnia sprawia, że część wody od razu paruje. Na
miejscu jest kilka wozów straży pożarnej i kilku
strażaków. Jednak gaszenie przebiega niespiesznie i
niespecjalnie skutecznie. Strażacy niby walczą z ogniem, ale robią to
jakby albo nie umieli, albo im się za bardzo nie chciało. (Jakie gaszenie, taki skutek.
Ogień będzie się tu jeszcze tlił do momentu naszego wyjazdu do Polski [przyp.
autora])
Jednak musze im oddać sprawiedliwość, bo warunki do gaszenia mają
ciężkie. Teren jest trudno dostępny, a wyposażenie bardzo skromne. Do
tego dochodzi brak wody dowożonej tu jedynie stareńkim beczkowozem.
Cóż, upał ma swoje prawa. Jednym z nich jest wywoływanie
pożarów. Subtropikalna roślinność jakoś sobie poradzi. Tak
jak
figowiec, który wykiełkował pomiędzy asfaltem, a
krawężnikiem
nowej drogi.
|
Petrovač
|
|
Stromym
asfaltem...
|
|
...spływają
z góry wąskie strużki wody...
|
|
Teren
jest trudno dostępny... |
|
...a
wyposażenie bardzo skromne |
|
...pomiędzy
asfaltem, a krawężnikiem...
|
|
|
Huśtanie
jest znośne, słońce grzeje jeszcze dość mocno...
|
|
AKAPITNie
mam czasu na długie kibicowanie dzielnymn strażakom, bo Basia czeka na
mnie na przystani. A na nas czeka łódź. Z lekkim niepokojem
patrzmy na fale. Niby nie są wielkie, ale wiatr wieje solidnie i można
się spodziewać huśtania. Decydujemy się jednak popłynąć. Wsiadamy do
zadaszonej łódki, która na oko może pomieścić
około 20-30
osób. Gdy się zapełnia, ruszamy. Huśtanie jest znośne,
słońce
grzeje jeszcze dość mocno, ale wiatr daje ulgę. Płyniemy i podziwiamy
skaliste wybrzeże. Po około 40 minutach dopływamy do wyspy św. Stefana.
Od strony morza wyspa jest
równie -niedostępna
-jak
od |
lądu. Tyle, że
o ile tam dostępu bronią zastępy ochroniarzy, tu przeszkodą
nie do zdobycia są piętrzące się warstwami skały. Wyspa jednak tak z
lądu, jak i z wody wygląda niezwykle malowniczo. Kamienne domki z
białymi okiennicami przykryte ceglasto-czerwonymi dachami wyglądają
niepowtarzalnie. Opływamy wyspę prawie dookoła. Następnie
zbliżamy się, rzecz jasna na stosowną odległość, do
plaży Miločer, którą również znamy z odbytej dwa
dni temu peregrynacji.
To najdalej wysunięty punkt naszego rejsu. Tu statek zawraca i płynie w
kierunku Petrovača. Przez cały czas podziwiamy
skalisty brzeg poszarpany przez wieki i morskie fale
oraz -wypiętrzone
-powyżej
-góry. Na
|
Opływamy...
|
|
...wyspę...
|
|
...prawie...
|
|
...dookoła
|
|
jednej
z nich wznoszącej się nad samym św. Stefanem zauważamy maleńki monastyr
św. Sawy. O ile u nas w takim miejscu zapewne stanąłby krzyż, a
świątynia musi mieć rozmiar jeżeli nie monumentalny to przynajmniej
znaczny, o tyle tutaj nie ma zwyczaju „krzyżowania”
górskich szczytów, natomiast często można na nich
spotkać
wiekowe świątynie, które z racji swoich rozmiarów
w
naszym rozumieniu zasługiwałyby co najwyżej na miano kapliczek.
|
|
...zauważamy
maleńki monastyr św. Sawy.
|
|
Lądowa część św Stefana
|
|
|
Płynąc...
|
|
...wzdłuż
brzegu...
|
|
Płynąc
wzdłuż brzegu,
obserwujemy, jak wiele się tu buduje nowych domów. Przy czym
z
ich formy i położenia jasno wynika, że będą to typowe apartamentowce
przeznaczone dla turystów. Zastanawia mnie jedno.
Czarnogóra jest stosunkowo biednym krajem, a tych inwestycji
jest naprawdę dużo i są prowadzone ze sporym rozmachem.
Kto je w takim razie finansuje? --Czyżby
--"kapitał
---zagraniczny”, |
podobnie jak rozbudowywany właśnie
przez Rosjan ogromny hotel, niegdyś
należący do Jugosłowiańskiego Związku Motorowego? Wygląda okropnie, ale
położenie ma naprawdę wyjątkowe.
AKAPITW
nadbrzeżnych skałach widać wykute jamy. Część z nich to pozostałości po
stanowiskach artyleryjskich, natomiast reszta to tunele,
którymi
wzdłuż brzegu wiedzie spacerowa ścieżka. Postanawiamy ją odnaleźć i
spenetrować. |
...jak
wiele się tu buduje...
|
|
...nowych
domów
|
|
...pozostałości
po stanowiskach artyleryjskich...
|
|
...rozbudowywany
właśnie przez Rosjan...
|
|
...położenie
ma naprawdę wyjątkowe |
|
...tunele,
którymi wiedzie spacerowa ścieżka
|
|
AKAPITDopływając
do Pertrovača, po raz kolejny z jeszcze
innej perspektywy widzimy zrudziałe po przejściu ognia zbocze. Cały
czas nad tym obszarem unosi się dym, a więc strażacy jak dotąd nie
dali ogniowi rady. Opływamy dwie petrovačskie wysepki, wysadzamy część
pasażerów na oddalonej nieco od miasta
plaży Buljarica, gdzie nasz szyper, podobnie
zresztą jak
przy wszystkich innych mijanych plażach, z uporem i wdziękiem katarynki
prowadzi przez megafon akcję promocyjno-marketingową, powtarzając ten
sam tekst informujący i zapraszający chętnych na rejs w dniu następnym.
Gdy cała okolica chcąc nie chcąc, jest już doinformowana, wracamy do
przystani. To był bardzo miło spędzony czas i nie żałujemy, że
popłynęliśmy.
|
...zrudziałe
po przejściu ognia zbocze
|
|
Na pierwszym planie wysepka Sv. Neđelja |
|
...na
oddalonej od miasta plaży Buljarica...
|
|
|
|
Plaża Lućice, na której byliśmy rano
|
|
|
|
Teraz
pora na małe co
nieco, bo powietrze morskie bardzo zaostrza apetyt. Przez dłuższy czas
błąkamy się w poszukiwaniu kulinarnego przybytku. Okoliczne restauracje
odstraszają nas cenami W końcu w jednej z budek przy promenadzie
kupujemy po kawałku grilowanego mięcha z bułką. Wcześniej długo
studiujemy opisy i przepytujemy obsługę „co jest
co”. Nie
jest to może jedzenie specjalnie wyszukane, ale dla nas będzie w sam
raz. W końcu to jest wyjazd niskokosztowy.
W czasie |
gdy my walczymy z
nieco żyłowatym mięsem, dym nad wzgórzem przybiera coraz
bardziej
zdecydowaną formę i gęstym, białym słupem unosi się do góry.
Kiedy w
końcu po ostatnim, wieczornym spacerze wracamy do domu, wszędzie czuć
lekki swąd spalenizny. |
|