|
|
|
|
|
Dzień 5, 12 sierpnia 2011 r. |
|
Odpoczywamy. Kot też.
|
|
AKAPITDzisiejszy
dzień przeznaczyliśmy na rekreację. Nie mamy zamiaru niczego
intensywnie zwiedzać ani ostro się wspinać. Upał jest znów
potworny. Upał i do tego duchota. Chcemy pochodzić spokojnie po Kotorze
i najbliższej okolicy. Ja mam wielką ochotę
wejść się na kotorską -twierdzę
-św.
Jana. -Basia
-wręcz
-przeciwnie.
-Postanawiamy
-więc,
że ona -pochodzi
sobie po starówce,
a ja będę zmagać się z |
|
upałem
i schodami sam. Wyposażony w butelkę wody
zaczynam zwiedzanie od uiszczenia opłaty za wstęp w wysokości 2
€. Kurcze, w taki upał powinni dopłacać turystom za chęć
odwiedzenia tej strasznie zaniedbanej ruiny, a nie żądać za to opłaty.
Staram się iść spokojnie i o ile to możliwe chować się w cieniu. Co
chwila mijam grupki lub pojedynczych turystów
odpoczywających po drodze. Ich podkoszulki są obficie zroszone potem, a
grymasy na twarzy wydają się mówić – I po co mi to
było?
|
|
AKAPITPrzechodzę
też obok kilku pit-stopów złożonych z przedsiębiorczego
Czarnogórca z przenośną, turystyczną lodówką, w
której „chłodzi” się (z uwagi na
temperaturę otoczenia cudzysłów jest jak najbardziej
słuszny) kilka półlitrowych butelek z wodą. Oczywiście na
cenie wody jest spora przebitka. Schody na twierdzę są strome, jest ich
dużo i pokonywane w taki upał dają niezły wycisk. Im wyżej się wspinam,
tym jednak ciekawszy widok mam na starówkę. Choć z tej
perspektywy nie widać żadnego z zaułków, uliczek ani
placów, a jedynie czerwone dachy, to jednak nie żałuję
wylanego potu. Z drugiej strony twierdzy widzę
ścieżkę, którą wędrowaliśmy wczoraj. |
AKAPITPo
około godzinnej, niespiesznej wspinaczce osiągam zwieńczony sztandarem
Czarnogóry szczyt twierdzy. Moje odczucia na temat tego
miejsca są mieszane. Strasznie to wszystko zaniedbane i zniszczone. Nie
widać, by ktokolwiek przejmował się stanem ruin. Wystarczają tabliczki
informujące o niebezpieczeństwie. Ponieważ upał nie odpuszcza, po
zrobieniu pamiątkowego zdjęcia zdobywcy schodzę na dół.
Odnajduję moją małżonkę, która zdążyła w tym czasie
obskoczyć stare miasto, ale również centrum
handlowe.
Po raz
kolejny
przechodzimy
wzdłuż miejskich murów do Południowej
Bramy --w
-sam
--najdalszy,--
najbardziej -na |
...zwieńczony
sztandarem Czarnogóry szczyt twierdzy...
|
|
|
południe
właśnie wysunięty
koniuszek Boki. Między murami, a ulicą jest tu coś w rodzaju maleńkiej
zatoczki. W każdym innym tego typu miejscu byłaby zapewne sterta
gnijących śmieci, a woda przypominałaby zupę. Ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu tutaj tak nie jest. Woda jest krystaliczna, a tuż pod murami
„spacerują” sobie dorodne pstrągi. Podejrzewam, że
na skutek
występowania w Górach Dynarskich zjawisk krasowych Boka ma
połączenie z
otwartym morzem i woda ulega tu dzięki temu stałej wymianie.
AKAPITMamy
teraz z Basią zamiar odpocząć nieco nad wodą, a może i nawet się
wykąpać. To znaczy Basia ma taki zamiar. Ja
jako istota
-wybitnie-
lądowa -poprzestanę
na
|
...tuż
pod murami „spacerują” sobie dorodne pstrągi.
|
|
Pan rozdwał foldery Kotoru
|
|
odpoczynku. Wejście na szczyt twierdzy
miało ten pozytyw, że z wysoka wypatrzyłem miejsce, które
przy sporej dozie dobrej woli można uznać za plażę. Idziemy więc w
okolice ujścia rzeki, gdzie przy dużym parkingu jest plaża ze
stosunkowo łagodnym spadkiem dna. Swoją drogą to chyba jedna z
najkrótszych spotkanych przeze mnie do tej pory rzek. Od
źródeł u stóp góry do ujścia do
wód Boki Kotorskiej ma około 500 m długości. A nie jest to
jakiś mizerny strumyk, tylko całkiem solidna, zaopatrująca całą okolicę
w słodką wodę rzeka.
AKAPITBasia
zanurza się w turkusowych wodach zatoki, a ja lokuję się w cieniu i
obserwuję wielki pięciomasztowy żaglowiec, który właśnie
stanął tu na kotwicy. Jak się okaże po powrocie do Polski i
zasięgnięciu języka, jest to największy żaglowiec świata –
„Royal Clipper”. Co najciekawsze statek ten był
budowany w Stoczni Gdańskiej w latach 80 XX wieku i miał pływać pod
polską banderą jako „Gwarek”. Jednak nie został
ukończony, a następnie kupił go i przebudował aktualny właściciel.
Pływa teraz jako luksusowy wycieczkowiec firmy Star Clipper.
|
Basia
w turkusowych wodach zatoki...
|
|
...wielki
pięciomasztowy żaglowiec...
|
|
Największy żaglowiec świata – „Royal
Clipper”
|
|
AKAPITWracamy
do domu na małą przekąskę, a potem idziemy na kolejny spacer. Deptakiem
leżącym nad samą Boką wracamy w kierunku starego miasta i zagłębiamy
się w wąskie zaułki Kotoru.
|
AKAPITPierwsze
informacje o tym mieście pochodzą z IX wieku. Do wieku XII Kotor był
pod władaniem Bizancjum, następnie był wolnym miastem, potem
samodzielną republiką. Dalej stał się Republiką św. Marka pod władaniem
Wenecji, a później trafił pod skrzydła Austrii. Od roku 1918
znajdował się w Królestwie Serbów,
Chorwatów i Słoweńców w 1929 roku przekształconym
w Jugosławię. Kotor jest jednym z najlepiej zachowanych
średniowiecznych, europejskich miast. Znikamy w
labiryncie małych, wąskich |
|
|
zaułków i niewielkich
placyków. Wszystko zbudowane tu jest z najłatwiej dostępnego
budulca – wapienia. Wapienne są ściany budynków.
Wapienne są posadzki uliczek i schody. Wśród rozgrzanych
słońcem kamieni upał jest jednak nie do wytrzymania. Postanawiamy zatem
opuścić stare miasto i przespacerować się na drugą stronę
zatoki, która od pewnego czasu pogrążona jest w -przyjemnym,
chłodnym cieniu.
|
Dobra, cień może nie jest chłodny, ale
mniej upalny na pewno. A to dużo. Przechodzimy obok opuszczonego
kompleksu hotelowego „Fjord”. Robi przygnębiające
wrażenie, ale w Czarnogórze takich miejsc jest niestety
sporo. Idziemy wąską uliczką, która
miejscami wydaje się być z trudem wciśnięta pomiędzy wody zatoki, a
wybudowane niemal nad samym brzegiem kamieniczki. Obok nas co rusz
przejeżdżają brzęczące skutery, co jakiś czas mija nas
samochód, ale zdarzają się i niewielkie autobusy. Tu trzeba
naprawdę uważać.
|
...opuszczonego
kompleksu hotelowego...
|
|
...wspina
się już powoli cień...
|
|
...wciśnięta
pomiędzy...
|
|
Z lewej Pestin Grad, a poniżej po jego prawej przełęcz Krstač
|
|
Zapomniany kuter
|
|
|
AKAPITNa
widoczne po kotorskiej stronie zatoki górskie zbocze wspina
się już powoli cień. Słońce opada coraz niżej i coraz więcej w jego
promieniach czerwieni. Ale temperatura powietrza
spada nieznacznie. Dochodzimy do pierwszych zabudowań
miejscowości Prčanj. Mijamy w niej kilka pensjonatów i nieco
większy jak na lokalne warunki hotelik. Ponieważ jednak robi się
ciemno, rezygnujemy z dalszego spaceru. Musimy przecież jeszcze
wrócić niespecjalnie dobrze oświetloną drogą.Obserwujemy z
niej odbite w wodach zatoki światła Kotoru. Szczególnie
pięknie prezentuje się kotorska twierdza, -a
-także
-zacumowany
-w
--zatoce
|
pięciomasztowy żaglowiec w pełnej-
gali. Gdy -wpatrzyć się
dobrze w czarne i teraz ponure i
niedostępne skały nad miastem, można od czasu do czasu dostrzec na
sporej wysokości nikłe białe światełka. To samochody jadące drogą Kotor
– Cetinje. Tą drogą, którą i my szliśmy wczoraj
przez krótka chwilę.
|
AKAPITPostanawiamy
poszwendać się jeszcze po wieczornym Kotorze. Wąskie
uliczki w wieczornym oświetleniu nabierają zupełnie innego wymiaru.
Obserwujemy figury na polu gry światła i cieni. Zaułki,
które mieliśmy
okazję poznać za dnia, pokazują teraz całkiem inne, nowe oblicze. W
wapiennych, wypolerowanych na błysk milionami ludzkich stóp
chodnikach
odbijają się światła latarń. Światła w różnych tonacjach
barwnych i o
różnym natężeniu. Jesteśmy zauroczeniu tym miejscem. |
|
AKAPITJesteśmy
zauroczeni, ale żołądek ma swoje prawa. Zgłodnieliśmy. Postanawiamy
zjeść pizzę sprzedawaną na kawałki w jednym z domów. Przez
duże okno, z którego również odbywa się sprzedaż,
można obserwować cały proces jej przygotowania. Nie jest zła, choć
podobnie jak w tej restauracyjnej, nie ma w niej niczego
szczególnego. Po prostu jest to w miarę tani zapychacz. Snujemy
się jeszcze chwilę po starym mieście, chcąc odwlec chwile
rozstania --z
--tym
--czarownym
--miejscem. |
|
|
Niestety
dzisiejszy wieczór jest już ostatnim, który
będzie nam dane tu spędzić. Abstrahując od koszmarnie ciasnego i
gorącego pokoju, w jakim przyszło nam mieszkać, Kotor zapadnie nam w
pamięć na zawsze. Być może zbyt mało czasu poświęciliśmy tutejszym
zabytkom, ale największą przyjemność sprawiało nam właśnie błądzenie po
jego kamiennych zakamarkach. A przecież o to w końcu chodzi, no nie?
|
|
|