|
|
|
|
|
Dzień 12, 19 sierpnia 2011
r. |
|
...na
wysuniętym w głąb morza cyplu...
|
|
AKAPITBiorąc
pod uwagę plan, jaki mamy zamiar dziś
zrealizować, dzień powinien mieć ze 40 godzin. Ale że doba ma tylko
24, będziemy się musieli sprężać. Mamy zamiar zwiedzić wybrzeże
począwszy
od Budvy dalej w kierunku południowym. Na ile starczy dnia, tyle
zwiedzimy.
Na szczęście tą trasą jeździ wiele busów i
autobusów,
liczymy więc, że z transportem nie będzie większych
problemów.
Pogoda od samego rana funduje nam ciepełko i wilgotność na poziomie
amazońskiej dżungli. Jak ludzie mogą tu żyć? No tak, ale miejscowi albo
siedzą teraz w domach, albo w zacienionych kawiarnianych
ogródkach. Najlepszym przykładem jest Zoran. Wstał rano,
wziął
prysznic i wyszedł. Gdy zjawiamy się na dworcu autobusowym widzimy go
siedzącego przy stoliku w tym samym lokalu, w którym
spotkaliśmy
go wczoraj. Spędza w nim chyba sporo czasu, bo zauważymy go tu
jeszcze nie raz.
AKAPITTransport
do Budvy nie każe na siebie długo czekać. Choć tym razem
niejako przez przypadek trafia nam się jazda autobusem nie
komunikacyjnym, a turystycznym z Serbii. Na dworzec zajeżdża elegancki
pojazd i zatrzymuje się na jednym ze stanowisk. Według rozkładu jazdy
coś teraz powinno jechać więc widząc na szybie planszę z napisem
„Budva” śmiało pakuję się przez drzwi. Co prawda
pilotka
nie jest zbyt komunikatywna, ale kierowca lepiej rozumie ludzką mowę i
każe nam wsiadać. Nasza wycieczka ma jeszcze jeden cel. Musimy
zlokalizować miejsce, z którego już za kilka dni będziemy
wracać
do Polski. Ma to być mostek na nadmorskiej trasie w miejscowości
Rafailovići. Dlatego też jadąc, pilnie wypatruję tablicy z nazwą
miejscowości, a potem tegoż mostka. W końcu mam go! Na szczęście wydaje
się, że mostek jest jeden i do tego tuż za nim znajduje się przystanek
autobusowy, więc z ciężkimi plecakami nie będziemy musieli daleko
chodzić.
AKAPITOkoło
9:30 zatrzymujemy się na dworcu w Budvie. Historia miasta sięga aż IV
w. p.n.e., kiedy zamieszkiwały te tereny plemiona iliryjskie. Następnie
niewielka osada przeszła w ręce Greków i została nazwana
Buthoe. Słowianie pojawili się tutaj dopiero w VI w. n. e. Od początku
XII wieku Budva znalazła się pod panowaniem serbskiej dynastii
Nemanjićiów, na przełomie XIV i XV wieku była własnością
książąt czarnogórskich, a w okresie 1442-1797
pozostawała pod zwierzchnictwem Wenecji. W latach 1814-1918 pozostawała
we władaniu Austro-Węgier. W czasie II wojny światowej miasto było
okupowane przez Włochów. Ze względu na niemal tysiącletnią
obecność siedziby biskupstwa Budva była też ważnym ośrodkiem
religijnym. Obecnie miasto to ma opinie najbardziej skomercjalizowanego
miejsca na czarnogórskim wybrzeżu. Głośnego, tłocznego i
pełnego dyskotek, w których bawi się tzw. serbska
„złota młodzież”.
Od razu zakładamy, że interesuje nas jedynie stara część miasta
położona na wysuniętym w głąb morza cyplu i właśnie tam się kierujemy.
Stare miasto otoczone jest XV-wiecznymi murami. W rejonie Bramy Lądowej
znaczna ich część jest obwieszona reklamami. W drugiej połowie lipca
odbywał się tu festiwal teatralny i pewnie są to reklamy
sponsorów, niemniej jednak według mnie fortyfikacje są nimi
oszpecone. Wchodzimy w obręb murów i przez dłuższy czas
snujemy się wąskimi uliczkami. Klimat miasta podobny jest nieco do
Kotoru, chociaż na mnie nie robi aż takiego wrażenia. Kotor ze swoją
zwartą zabudową sprawiał wrażenie bardziej tajemniczego, labiryntowego
i zagadkowego. Budva przez większe przestrzenie traci ten charakter.
Uliczki Budvy są też zdecydowanie młodsze. Większość kamieniczek
pochodzi z XVIII-XIX wieku. |
...pewnie
są to reklamy sponsorów...
|
|
...wąskimi
uliczkami...
|
|
Kościół Santa Maria in Punta
|
|
AKAPITDochodzimy
na Trg Starogradski będący głównym placem miasta. Znajduje
się tu kilka świątyń. Najstarszą budowlą w mieście jest wzniesiony
przez Benedyktynów romański kościół Sv. Marija in
Punta. Na jednej z wewnętrznych ścian wmurowana jest tablica
informująca o tym, że pierwsza świątynia znajdowała się w tym miejscu
już w 840 r, natomiast obecny kościół w dużej mierze
pochodzi z wieku XVII. Tuż obok znajduje się XIII wieczna cerkiew pod
wezwaniem Św. Sawy, która niegdyś służyła tak katolikom jak
i prawosławnym. Na środku placu, na przeciw Cytadeli, stoi Cerkiew Św.
Trójcy. Została wybudowana w XIX wieku. W niewielkim
oddaleniu znajdziemy Katedrę św. Jana, charakterystyczną ze względu na
wysoką wieżę dzwonnicy. Sama katedra pochodzi z VIII-IX wieku jednak w
późniejszych latach była wielokrotnie przebudowywana.
|
|
Cerkiew św Trójcy |
|
Kościół
św. Jana
|
|
AKAPITOpuszczamy
teraz stare miasto Bramą Morską, nad którą pieczę trzyma
mozaikowy św. Piotr Cetyński. Za murami natykamy się na ogromny dzwon.
Jak się jednak okazuje, jest to jedynie plastikowa imitacja będąca w
rzeczywistości dość nietypowym w swej formie kioskiem. Dookoła kwitnie
biznes. Jak we wszystkich tego typu miejscach nie brak
portrecistów, karykaturzystów,
grajków, żonglerów, magików i temu
podobnych kuglarzy chcących zarobić parę euro na turystach. Oczywiście
spora ich część przyjeżdża tu do pracy z poza granic
Czarnogóry. Zapewne są tu również i nasi rodacy.
Zauważam też niewielkie stoisko malarza artysty, na którym
zatroskany Jezus sąsiaduje z kobiecymi aktami. Przypomina mi się
galeria na krakowskich murach obok Bramy Floriańskiej. Styl podobny
tylko tutaj skala jest mniejsza.
|
Brama Morska
|
|
Św. Piotr Cetyński
|
|
...plastikowa
imitacja...
|
|
..Jezus
sąsiaduje z kobiecymi aktami...
|
|
AKAPITMamy
wczesne przedpołudnie. O tej porze na starówce jest raczej
pusto. O tej porze kto żyw bieży na plażę. To tutaj koncentruje |
|
się
życie miasta. To tutaj różnokolorowe stragany dodatkowo
nęcąc ofiary dochodzącą z głośników muzyką, wydają się
krzyczeć: Chodź! Zobacz! Dotknij! Kup! To tutaj każdy centymetr
wąskiej, grubopiaszczystej plaży przykrywają rzędy jednakowych,
plastikowych leżaków z równie jednakowymi
parasolami (wersja all inclusiv za stosowną opłatą) lub
ręczników i kocyków (wersja budget), na
których sypiąc sobie wzajemnie piasek do oczu i we wszelkie
inne mniej lub bardziej dostępne miejsca, a także z braku toalet
sikając w piasek w przebieralniach, wygrzewają swoje ciała spragnieni
słońca plażowicze. Za kilka, kilkanaście dni wrócą do swych
odległych o setki kilometrów domów i będą chwalić
się znajomym, jak to wspaniale wypoczęli... A nad tym wszystkim unosi
się zapach smażonego mięsa i ryb pomieszany z wonią potu, tanich perfum
i olejków do opalania.
AKAPITJak
ja nie cierpię plaży w szczycie sezonu...
|
Stare missto widziane z plaży
|
|
...rzędy
jednakowych, plastikowych leżaków z równie
jednakowymi parasolami...
|
|
|
Obserwujemy
parasailerów... |
|
AKAPITNadmorskim
deptakiem idziemy w kierunku Rafailovici i dalej Sv. Stefana. To co
prawda około 10 km, ale w końcu nigdzie się nam nie spieszy.
Obserwujemy parasailerów holowanych na spadochronach za
motorówkami i pędzące po wodzie skutery. Na zacienionej
ławce robimy przerwę śniadaniową. Mimo bliskości morza upał jest
okropny. Powietrze jest nieruchome i tak gęste, że wydaje się, iż można
by je było kroić nożem. Nawet nad samą wodą unosi się mgiełka podobna
do smogu. Uzupełniwszy zapasy energii, ruszamy dalej. Po drodze do
Rafailovići mijamy Bečići, podobny mu nadmorski kurort. Jest pełne
kontrastów, jak chyba wszystkie czarnogórskie
miejscowości. Luksusowe hotele sąsiadują tu z niewykończonymi, od lat
opuszczonymi przez robotników budowami i terenami, na
których leżący od niepamiętnych czasów gruz
walczy o miejsce z ekspansywną, stepową roślinnością.
|
AKAPITW
Rafailovići bez problemów odnajdujemy mostek, a także hotel
„Obala”, który ma być punktem zbornym
przed wyjazdem powrotnym. Teraz czekają nas około 2 km marszu ruchliwym
asfaltem. Niestety nie jest to specjalnie komfortowe ani przyjemne, bo
obok nas co i rusz przemykają pędząc samochody, ale czekać na autobus
nam się po prostu nie opłaca. W miejscowości Pržno schodzimy z
głównej drogi i wracamy na deptak. Choć tu nie wiedzie on
nad samym brzegiem, a lasem przez środek miejscowości. Ma ona zresztą
zupełnie inny charakter. Więcej tu małych, ekskluzywnych willi i
eleganckich, ale niewielkich hotelików. Dzięki temu panuje
tu cisza i spokój. Ruch samochodów jest
ograniczony wyłącznie do gości, a pieszy dla osób
postronnych dopuszczony jedynie deptakiem, którym właśnie
idziemy. Plaże są niewielkie, ale puste. Po pewnym czasie dochodzimy do
jednej z takich plaż. Jest położona w małej, cichej zatoczce. Są tu ładne, drewniane leżaki z gustownymi parasolami ustawione w
stosownie dużej odległości od siebie. Niedaleko plaży znajduje się
budynek sprawiający wrażenie bardzo eleganckiego, wręcz snobistycznego
hotelu. To Villa Miločer, wybudowana w latach 1934-36 dawna rezydencja
królowej Marii, żony przedostatniego
króla
Jugosławii, Aleksandra. Plaża teoretycznie jest- ogólnodostępna, a by móc się na niej
|
Dziko rosnąca azalia
|
|
...dawna
rezydencja królowej Marii...
|
|
...teoretycznie
jest ogólnodostępna...
|
|
Willa i plaża Miločer
|
|
ulokować,
należy jedynie... wnieść opłatę w wysokości 75 €. No
cóż, cena jest zaporowa, ale właściciele hotelu w ten
sposób chcą zapewnić swoim gościom komfort i uszanować
prywatność. Dla gości plaża wliczona jest w cenę pokoju.
|
Woda za każdym razem ma inny, niepowtarzalny kolor
|
|
AKAPITZ
tego miejsca mamy już bardzo niedaleko do wyspy Sveti Stefan. To chyba
najbardziej znane miejsce czarnogórskiego wybrzeża i swego
rodzaju wizytówka. Jej zdjęcia można oglądać we wszystkich
bodaj folderach reklamujących uroki tego kraju. Trzeba zresztą
przyznać, że widok jest niepowtarzalny. Sveti Stefan to rodzaj twierdzy
wybudowanej w 1442 roku na niewielkiej, położonej około 100 m od brzegu
wysepce. Połączona ze stałym lądem jedynie wąską groblą dawała
schronienie mieszkańcom okolicznych osad przed Turkami i korsarzami.
Niegdyś była tu osada rybacka. Jednak w latach 50 XX wieku jej stałych
mieszkańców przesiedlono na ląd, a wyspę przekształcono w
ekskluzywny hotel. Taki charakter wyspa zachowała do dziś, a jej gośćmi
bywają między innymi światowe gwiazdy showbiznesu. Wyspa niestety jest
dostępna jedynie dla gości hotelowych, a wejścia na groblę strzegą
ochroniarze ubrani w firmowe, białe podkoszulki. Jej uroki można
podziwiać zatem jedynie z brzegu. Najlepiej
zresztą oglądać -wyspę
-z
-większej
-wysokości,
-więc
-za
-punkt |
...dostępna
jedynie dla gości...
|
|
Skwerek obok wyspy
|
|
Połączona
ze stałym lądem jedynie wąską groblą...
|
|
widokowy
dobrze jest
obrać np. jedną ze stromych nadbrzeżnych uliczek. My odwiedzamy tu
jedynie ogólnodostępną toaletę. No, przyznać trzeba, że
trzyma klasę wyspiarskiego sąsiada.
|
|
AKAPITZe
Stefana mamy zamiar przemieścić się do Baru. Ale nie do baru szybkiej
obsługi, a do miasta o tej nazwie, które jest ważnym węzłem
komunikacyjnym tak Czarnogóry, jak i całej byłej Jugosławii.
To tam znajduje się największy port, mający połączenia promowe z
włoskimi miastami, a także końcowa stacja linii kolejowej łączącej
Czarnogórę z Serbią. Znad morskiego brzegu wspinamy się
więc stromą uliczką do głównej drogi. Nie czekamy zbyt długo
i łapiemy autobus. Po niecałej godzinie, minąwszy uprzednio nasz Petrovač,
wysiadamy na dworcu autobusowym w Barze. |
AKAPITTradycyjnie
utrwalam rozkład jazdy, wszak będziemy musieli stąd dziś
wrócić do domu. A kto wie, może wcześniej uda się jeszcze
pojechać gdzieś dalej? Tymczasem chcemy zwiedzić Stary Bar, czyli
leżącą w pewnym oddaleniu od centrum starówkę. Pytamy o
drogę, bo nie wiemy ani w jakim kierunku iść, ani jak to daleko.
Dowiadujemy się, że do Starego Baru najlepiej pojechać miejskim
autobusem, bo odległość jest jednak znaczna. Idziemy więc na przystanek
koło dworca kolejowego, a po upływie kilku minut
autobus nadjeżdża.
Po kilkunastu wysiadamy na pętli przy zniszczonym starym mieście. |
Dworzec kolejowy w Barze
|
|
Stary Bar i wznoszące się nad nim góry Rumija
|
|
AKAPITWedług zachowanych
dokumentów pierwsza datowana wzmianka o Barze pochodzi z X
wieku. Ale prawdopodobnie już w VI w. Rzymianie mieli złożyć tu
gród Antivareos (Antibarium, ponieważ leży naprzeciwko
miasta Bari znajdującego się na Półwyspie Apenińskim).
Napływająca tu ludność romańska była z czasem wypierana przez Słowian z
głębi Półwyspu Bałkańskiego. Początek drugiego okresu
świetności Baru przypada na wiek XI. Do 1042 r. Antibarium należało do
Bizancjum, a następnie przeszło pod kontrolę Zety. W 1089 roku syn
Michała, Konstantyn Bodin za zgodą antypapieża Klemensa III Wilberta
założył w Barze metropolię kościelną obejmującą całe
królestwo Zety. Po zdobyciu po raz kolejny Baru przez
Bizancjum w 1149 r. metropolia barska upadła. W 1183 r. wielki żupan
(książe) Stefan Nemanja przejął Bar oraz inne miasta Primorja. Miasto
pozostawało w rękach Nemanjićiów do lat 60 XIV wieku, do
momentu przejęcia przez lokalną dynastię
Balšićiów. W 1443 roku Bar zdobyli Wenecjanie, by
w 1571 r. stracić go na rzecz Turkow. Bar legł w gruzach w 1878 roku w
okresie wojny rosyjsko-tureckiej, podczas oblężenia znajdujących się
tam wojsk tureckich przez wojska czarnogórskie. 15 IV 1979
roku miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, które doszczętnie
zrujnowało starówkę.
[Przewodnik
„Czarnogóra Fiord na Adriatyku” wyd.
Bezdroża]
AKAPITStary
Bar, jak przystało na twierdzę, otoczony jest murami. Do bramy
prowadzi uliczka wiodąca nas pomiędzy maleńkimi kamieniczkami. W
większości z nich są albo niewielkie sklepiki albo kawiarnie. Ruch jest
minimalny, jest wczesne popołudnie i wszyscy pochowali się przed
upałem. W pewnej chwili staję osłupiały. Przed jedną z kamieniczek stoi
tablica, na której po polsku wypisane są oferty sprzedaży
nieruchomości. Wspominam stare czasy, gdy w 1994 roku
podróżując po Europie, trafiliśmy do San Marino. W tej
niewielkiej republice sklepy z alkoholem również reklamowały
się polskojęzycznymi napisami, obsługą, a nawet przyjmowały zapłatę w
złotówkach. Tu jednak obowiązuje waluta unijna. Za 32
tysiące euro można stać się właścicielem 5 arowej działki z 70 metrowym
domem albo 700 metrowej działki na polskim osiedlu w cenie 20 euro za
metr kwadratowy. I to "polskie
osiedle" nagle mnie otrzeźwia. Chyba nie chciałbym na nim mieszkać. A
nawet jestem tego pewien. |
...uliczka
wiodąca nas pomiędzy...
|
|
...maleńkimi
kamieniczkami...
|
|
Knajpka pod murami
|
|
|
Kolejna knajpka
|
|
Slepik z oliwą
|
|
AKAPITIm
bliżej granicy z Albanią, tym
więcej muzułmanów. Nie dziwią nas więc białe strzeliste
wieże minaretów wystające tu i ówdzie spomiędzy
budynków. Jadąc autobusem, minęliśmy spory meczet z dwiema
takimi wieżami. Przez bramę wchodzimy do starego miasta, uiściwszy
wpierw drobną opłatę w kasie. Za 1 euro od osoby dostajemy ładne bilety
z widokiem ruin, jednak nie widzimy nigdzie planu z zaznaczonymi
budowlami. Chodzimy więc nieco po omacku, kierując się wymalowanymi
strzałkami, a przeznaczenia niegdyś stojących tu budynków,
obecnie zupełnie zniszczonych, po części się domyślamy, a po części
odczytujemy z umieszczonych przy niektórych z nich
tabliczek. Obecnie trwają prace zmierzające do odbudowy miasta. Jednak
odbywają się one w stylu czarnogórskim, czyli bez pośpiechu.
Może zdążą przed kolejnym trzęsieniem ziemi. Nad miastem dumnie wznoszą
się góry Rumija. To z tych właśnie gór prowadzi
akwedukt zasilający niegdyś całe miasto w wodę. Ich strome, jakby
warstwami ułożone zbocza, porośnięte miejscami niską roślinnością robią
wrażenie surowych i niedostępnych. Ruiny -w
-większości
-również
-porastają
-tutejsze, |
...wieże
minaretów wystające tu i ówdzie spomiędzy
budynków...
|
|
Chodzimy
więc nieco po omacku...
|
|
Pozostałości fresków
|
|
|
...akwedukt
zasilający niegdyś całe miasto w wodę... |
|
...robią
wrażenie surowych i niedostępnych...
|
|
|
śródziemnomorskie rośliny.
Wygląda to dosyć malowniczo, jednak korzenie drzew i krzewów
wciskające się pomiędzy kamienie budowli na pewno nie poprawiają ich
kondycji. Spotykamy kilkuosobową polską grupkę. Narzekają między sobą
na oparzenia słoneczne. No cóż, taki klimat, trzeba uważać i
zapobiegać, bo leczenie jest potem bolesne.
|
|
...nie
poprawiają ich kondycji
|
|
|
|
AKAPITPewnie
spędzilibyśmy tu więcej
czasu, bo nastrój miejsca jest niesamowity, ale koszmarny
upał zmienia je we wnętrze pieca, a rozgrzane słońcem kamienie potęgują
to wrażenie. Wracamy do autobusu. Znów mijamy maleńkie
kamieniczki z wystawionymi na zewnątrz stolikami i znów mamy
szczęście. Autobus już stoi na przystanku i rusza niemal od razu, gdy
tylko do niego wsiadamy. Po drodze pilnie wyglądam przez okno. Jeszcze
raz przejeżdżamy niedaleko dużego meczetu, po chwili zaś mijamy
cmentarz. Jest to cmentarz muzułmański z nagrobkami ozdobionymi gwiazdą
i półksiężycem. Pośród grobów widać
sporo drzewek oliwnych. Zresztą rosną nie tylko na cmentarzu. Jest ich
tu
po prostu dużo, tak jak u nas na przykład kasztanowców.
AKAPITDojeżdżamy
do dworca kolejowego.
Standard tutejszych płatnych toalet znacząco odbiega od tej z Świętego
Stefana, ale nie grymasimy. Ponieważ jest jeszcze stosunkowo wcześnie,
decydujemy się na odwiedzenie Ulcinja. -Ze
-sfotografowanego
wcześniej rozkładu |
...niedaleko
dużego meczetu... |
|
...mijamy
cmentarz... |
|
...widać
sporo drzewek oliwnych |
|
jazdy autobusów wynika, że
do odjazdu mamy pół godziny. Świadomi haraczu, jaki
musielibyśmy zapłacić kupując bilet w dworcowej kasie decydujemy się na
spacer do pierwszego przystanku napotkanego poza dworcem. Decyzja
okazuje się trafna, kilka minut po naszym dotarciu na przystanek,
punktualnie nadjeżdża autobus. Zaoszczędziliśmy 2 €.
|
Eksponat przy dworcu
|
|
Bar to duży węzeł komunikacyjny
|
|
Rampa wjazdowa do wagonu przystosowanego do przewozu
samochodów
|
|
W drodze...
|
|
...do Ulcinja
|
|
AKAPITPo
niecałej godzinie dojeżdżamy do
Ulcinja. Sprawdzam rozkład autobusów powrotnych. Niestety
nie ma bezpośredniego połączenia z Petrovačem. Będziemy musieli
przesiąść się w Barze. To oznacza, że mamy jakieś 2,5 godziny. Niby
trochę czasu jest, ale jak się okaże zdecydowanie za mało, by choć w
części poznać to miejsce. Przy okazji zauważam, że tutejszy dworzec
dopuszcza się absolutnego zdzierstwa, pobierając opłatę 2,5 €
od
-każdego -sprzedanego-
biletu. Jest to tym
|
bardziej bezczelne, że sam bilet do
Baru kosztuje tylko 2 €... Zatem od razu rozglądamy się za
kierunkiem w jakim będziemy musieli się udać, by złapać autobus poza
dworcem. Idąc w stronę starówki – dworzec jest od
niej bowiem oddalony o około 2 km – zostajemy zaczepieni
przez kilkuosobową grupkę młodych ludzi. Niespecjalnie oxfordzkim i
dość łamanym angielskim pytają o drogę właśnie w kierunku na Bar.
Ponieważ akcent wydaje mi się znajomy ryzykuję:
AKAPIT–
A może po polsku?
– są wyraźnie, aczkolwiek mile
zaskoczeni. To znowu rodacy. Szukają drogi, bo mają zamiar skorzystać z
autostopu. Według ich doświadczenia Czarnogórcy bardzo
chętnie
zabierają autostopowiczów. Pokazujemy im właściwy kierunek,
a potem
zamieniamy kilka słów i wymieniamy doświadczenia. Pytamy też
o
restaurację Hari. Niestety jej nie znają.
|
AKAPITŻwawym krokiem ruszamy kierując się w stronę centrum i położonego na wysokim, stromym brzegu, otoczonego murami
starego miasta. Idziemy najpierw jedną dwupasmówką, następnie na dużym
skrzyżowaniu skręcamy w prawo i idziemy drugą dwupasmówką.
Ulica wznosi się pomiędzy wzgórzami. Miasto sprawia wrażenie
dość zadbanego. Większość budynków jest nowa. Prawdopodobnie
to efekt niegdysiejszego trzęsienia ziemi. Co kawałek widzimy smukłe,
białe wieże minaretów. Jest już późne popołudnie,
więc ruch na ulicach panuje duży. Oczywiście kierowcy jeżdżą po
czarnogórsku, czyli dość luźno traktując przepisy, ale za to
nie oszczędzając dźwiękowych sygnałów.
|
Jeden z wielu minaretów w mieście |
|
...jeżdżą
po czarnogórsku...
|
|
AKAPITW
końcu dochodzimy do miejsca, w
którym nasza droga zwęża się, na niewielkim rondku skręca w
lewo i zaczyna opadać w dół w kierunku morza. Po ilości
ludzi orientujemy się, że musi to być główny szlak
spacerowo-turystyczno-handlowy. Po obydwu jego stronach mieści się cała
masa niewielkich sklepików. Towar często wystawiony jest na
zewnątrz, a sprzedawcy czekają w drzwiach. To element kultury orientu,
która ma tutaj bardzo silne wpływy. Ulcinj jest bowiem
najbardziej wysuniętym na południe miastem Czarnogóry.
Kilkanaście kilometrów dalej znajduje się granica z Albanią,
a Albańczycy stanowią 85% mieszkańców tego 12 tysięcznego
miasta.
|
Mały polski akcent
|
|
Towar
często wystawiony jest na zewnątrz, a sprzedawcy czekają w drzwiach
|
|
|
AKAPITUlcinj
jest jednym z najstarszych miast w Czarnogórze. Ilirowie
osiedlili się tutaj już na przełomie V i VI wieku p.n.e. W II w. p.n.e.
iliryjskie Colchinum (historyczna nazwa Ulcinja) zdobyli Rzymianie. W
VI w. Ulcinj przejęło Bizancjum, a następnie w XI w. Stefan Nemanja,
władca Zety. W 1382 roku miasto dostało się w ręce
Balšićiów, którzy 40 lat
później sprzedali je Wenecji. Rządy Republiki św. Marka
trwały 150 lat. W 1571 r. Ulcinj przeszedł we władanie
Turków, stając się centrum piractwa. Miasto opustoszało i
wymarło. Dlatego turecki wicekról Algierii osiedlił w nim
400 swoich piratów, do których dołączyli
również miejscowi muzułmańscy Albańczycy. W ten
sposób Ulcinj stal się ośrodkiem piractwa w łonie Porty.
Przywożonych tu czarnych niewolników z Sudanu sprzedawano na
Półwyspie Apenińskim. Natomiast ci, których nie
sprzedano, pozostawali w służbie u piratów. Z czasem
niewolnicy odzyskiwali wolność i asymilowali się z miejscową ludnością.
Ich potomków nadal można tu spotkać. Na początku XVIII w.
piracka flotylla liczyła aż 120 statków. Piraci ulcinjscy
rabowali na całym Morzu Śródziemnym od Sycylii po Stambuł.
Załogi wziętych do niewoli statków były mordowane lub
sprzedawane. Lokalnemu tureckiemu władcy piraci oddawali dziesiątą
cześć łupu. Czasem atakowali też statki wojenne, w tym rosyjskie i
francuskie. Ich działalność miała przyzwolenie władz tureckich,
ponieważ dzięki temu mogły one wywierać naciski na inne kraje w
regionie. Dopiero w latach 20 XVIII wieku Stambuł zaczął zwalczać
piratów. Po trzech wiekach tureckiego panowania, na
kongresie berlińskim w 1878 r. Ulcinj przypadł Czarnogórcom.
Ostatnim tragicznym momentem w historii miasta było potężne trzęsienie
ziemi w 1979 r. W latach 1998-99 do Ulcinja i okolic przybyło
kilkadziesiąt tysięcy albańskich uchodźców z Kosowa.
Uciekali zarówno przed czystkami, jakie w Kosowie
przeprowadzał reżim Slobodana Miloševićia, jak i przed
bombami NATO.
[Przewodnik
„Czarnogóra Fiord na Adriatyku” wyd.
Bezdroża] |
...niewielka
przystań...
|
|
W oddali widać Małą Plażę
|
|
|
AKAPITWąską
ulicą lawirując między jadącymi samochodami i skuterami, docieramy do
tzw. Małej Plaży. Tuż obok położona jest niewielka przystań, a po
prawej stronie wznosi się wzgórze, na którym za
murami mieści się stare miasto. Wchodzimy w jego obręb i od razu
zaczynamy rozglądać się za lokalem o nazwie „Hari”.
Chodzimy
po wąskich schodkowych uliczkach. Mijamy co i rusz jakieś restauracje,
ale o ile nazwy mają dość egzotyczne: Antygona, Teuta, Ponte, to żadna
z nich nie zachęca nas specjalnie. To po prostu nastawione na
turystów komercyjne lokale. A my szukamy czegoś innego.
Tymczasem głód zaczyna nam o sobie przypominać coraz
mocniejszym burczeniem w brzuchach. Trzeba jednak oddać cześć
Ulcinjowi, bo stare miasto jest piękne.-W-labiryncie
wąskich zaułków można zabłądzić.
Może-nie
zgubić się, bo idąc przed
siebie
trafimy w końcu na
którąś z
miejskich bram, ale jeśli
|
chcielibyśmy
dwukrotnie znaleźć się w tym samym miejscu, to
najlepiej byłoby zastosować sposób Ariadny.
Niektóre z uliczek są ślepe i prowadzą wyłącznie do bram
domów, niektóre ślepymi się wydają i dopiero w
momencie dojścia do ich domniemanego końca okazuje się, że przejście
było po prostu niewidoczne i wystarczy skręcić w lewo lub prawo, by
znaleźć się w kolejnym zaułku tego labiryntu. Do tego dzięki położeniu
na wzgórzu uliczki wznoszą się i opadają kaskadowo.
Niektóre z domów są tylko ruinami, ale większość
jest zamieszkana. Basia usiłuje zasięgnąć języka w sklepiku z
pamiątkami, ale nikt nie ma pojęcia gdzie jest Hari.
|
|
|
...stojącego
tuż przy niej muzeum
|
|
AKAPITPokluczywszy
jeszcze jakiś czas, dochodzimy do Bramy Północnej i
stojącego tuż przy niej muzeum. Tu mamy dwa wyjścia: albo opuścić mury
miasta i zjeść byle co, albo wrócić się i
spróbować zawitać do którejś z reklamowanych
intensywnie restauracji. Na odnalezienie Hariego straciliśmy już
nadzieję. Wybieramy to drugie, bo Basia ma wielką ochotę na rybę.
Wracamy tą sama drogą, a właściwie to chyba tylko się staramy, bo w
pewnej chwili słyszę głośny pisk i okrzyk:
AKAPIT–
Jest! Jest! Hari!
AKAPITFaktycznie,
na niewielkiej desce opartej o ścianę widnieje coś, co w naszych
realiach przy pewnej dozie optymizmu można by uznać za szyld. W dodatku
na Basi okrzyk odwraca się drobny, niepozorny mężczyzna, przyjaźnie
uśmiecha, po czym znika w bramie, w której kierunku wyraźnie
wskazuje strzałka na desce. Dałbym głowę, no dobra, powiedzmy połowę
włosów z niej, że tędy przechodziliśmy 7 minut temu i żadnej
deski nie było. Bardzo możliwe, że ten człowiek właśnie ją wystawił.
Ale tak już jest z Harim. Sam łowi, sam przyrządza, sam podaje, a
otwiera wtedy, kiedy sam ma na to ochotę. Przynajmniej tak opowiadali o
nim spotkani przez nas w Žabljaku Polacy. Czyli taki
czarnogórski typ Endziora z krakowskiego Placu Nowego.
AKAPIT„Z
pewną taką nieśmiałością” wchodzimy w bramę. Wygląda jak
normalna brama prowadząca do najzwyklejszego domu. Przed nią dzwonek
domofonu i żadnej, ale to żadnej informacji, że dalej można się
spodziewać czegoś innego niż prywatne mieszkanie. Za uchyloną bramą,
która broni jedynie wejścia za mur, napotykamy schody.
Schodzimy. Znajdujemy się na tarasie. Są stoliki i parasole.
AKAPIT–
Jest dobrze – myślę, ale na wszelki wypadek pytamy będącą w
zasięgu wzroku kobietę. Pokazuje nam kolejne schody, po pokonaniu
których w końcu jesteśmy u celu. Na
niewielkim, zadaszonym tarasie stoi dosłownie kilka przykrytych
obrusami stolików. Taras |
Makieta Ulcinja wystawiona w muzeum |
|
...można
by uznać za szyld
|
|
...do
najzwyklejszego domu...
|
|
niemalże wisi nad urwiskiem, a
kilkadziesiąt metrów niżej fale z szumem rozbijają się o
skalisty brzeg. Dwie kamienne wysepki widoczne nieopodal sprawiają
wrażenie grzbietów olbrzymich wielorybów,
które przypłynęły tu w odwiedziny do znajomych z ciepłych
mórz. Słońce zaczyna się przygotowywać do wieczornej kąpieli
w Adriatyku, więc upał jest już do zniesienia. Do tego wieje silny, ale
ciepły wiatr. Tak silny, że obrusy, żeby nie pofrunęły, są poprzypinane
do stolików sprytnymi chwytkami.
AKAPITŻaden
opis nie jest w stanie oddać nastroju następnych kilkudziesięciu minut.
Widzę tylko, że Basia jest u-go-to-wa-na-na-mięk-ko. |
...sprawiają
wrażenie grzbietów olbrzymich wielorybów...
|
|
Na
niewielkim, zadaszonym tarasie...
|
|
u-go-to-wa-na-na-mięk-ko
|
|
AKAPITNa
rybę czekamy może i nie najkrócej, ale w końcu slowfood
ma
swoje prawa. Nakrycia przynosi młody chłopaczek, pewnie syn Hariego,
zaraz potem wjeżdża sałatka z pomidorów i papryki. Gdy w
końcu
dostajemy danie główne, jesteśmy już naprawdę głodni.
Zresztą popita białym winem smażona dorada Hariego z ziemniakami i
słatką jest naprawdę świetna. Jedyną niepokojącą nas lekko kwestią jest
brak
cennika. Jakiś tam budżet mamy przeznaczony na rozkurz, ale zawsze
lepiej wiedzieć na co być przygotowanym. Kątem ucha podsłuchujemy, jak
nasi rodacy płacą rachunek. Dobra, niski bardzo nie jest, ale może się
nie zrujnujemy. Hari to znika, to się pojawia, pyta czy czegoś nam nie
trzeba i jak nam smakuje. W końcu częstuje nas jakimś likierem, jak
mówi, własnej produkcji. Nie mam pojęcia co to jest, ale
jest pyszne. I mocne! Ma kolor pomarańczy, ale smaku nie jestem w
stanie rozpoznać. Podejrzewam, że do wytworzenia posłużyły jakieś
lokalne owoce. Może figi?
|
|
...jesteśmy
już naprawdę głodni
|
|
|
...otwarty
i sympatyczny...
|
|
AKAPITHari
jest bardzo otwarty i sympatyczny. Jest między nami lekka bariera
językowa, bo angielskiego nie zna, ale w końcu serbski czy też
czarnogórski, którym się posługuje, jest językiem
słowiańskim. Narzeka trochę na trudną sytuację gospodarczą w
Czarnogórze po rozpadzie Jugosławii. Z żalem wspomina czasy
Tito.
AKAPIT–
Może i nie był najlepszy, ale znał nasze problemy –
mówi.
AKAPITKończymy
jeść, gdy na tarasie nagle pojawia się kotka z bandą małych
kociaków. Bezceremonialnie, ale z właściwym sobie wdziękiem
kotki zaczynają buszować w okolicy stolika. Jeden z nich, chyba
najśmielszy, najpierw próbuje wspiąć się na ławę, na
której siedzę, a następnie zwinnie wskakuje na sąsiedni
stolik. Hari, który cały czas kręci się koło nas, usiłuje je
przeganiać. Robi to jednak bez specjalnego zaangażowania, widząc że
kociaki wcale nam nie przeszkadzają.
AKAPITCzas
mija niespiesznie, ale i nieubłaganie. Słońce coraz niżej chyli się ku
zachodowi i choć jest tu coraz piękniej i bardziej nastrojowo, musimy
przerwać tę słodką sielankę. Płacimy rachunek (szczegóły w
dodatku „Informacje praktyczne”) i żegnamy się z
tym uroczym miejscem oraz jego gospodarzem. Jeżeli
pomyślne wiatry
kiedyś przywieją nas w te |
okolice, na pewno odwiedzimy Hariego w
jego
wyjątkowej trattorii. I na pewno na zwiedzenie Ulcinja poświęcimy
więcej niż jedno o wiele za krótkie popołudnie. Tobie drogi
Czytelniku radzimy to samo. |
|
AKAPITWracamy
w kierunku dworca, a raczej drogi wylotowej na Bar. Staramy się iść
szybko, jednak tym razem lawirowanie pomiędzy tłumem ludzi i
samochodów wydaje się o wiele trudniejsze niż było w
przeciwnym
kierunku. Czyżby miał na to wpływ półlitrowy dzbanek wina,
piwo
i likier wypite u Hariego? Zapewne tak, bo choć życie wydaje się
piękniejsze, to w głowach lekko nam szumi. Na szczęście trzykilometrowy
szybki marsz wyprowadza nas na prostą. W przenośni i dosłownie. Chwilę
przed planowanym czasem odjazdu autobusu z dworca my już na niego
czyhamy na trasie. Oczywiście lekki dreszczyk emocji jest, bo przecież
autobus może się nie zatrzymać. Nie stoimy bowiem na przystanku, gdyż
takowego tu po prostu nie ma. Ale z naszych wcześniejszych obserwacji
wynika, że takie sytuacje raczej się tu nie zdarzają. Po kilku minutach
nasze przewidywania się sprawdzają i autobus zatrzymuje się na nasze
machanie. Wsiadamy. Zaoszczędziliśmy 5 euro na złodziejskiej opłacie
dworcowej. Po drodze podziwiamy wieczorne niebo. W tym czasie
kierowca... cóżby innego? Oczywiście rozmawia przez
komórkę.
AKAPITDo
Baru dojeżdżamy pół godziny przed odjazdem autobusu w
kierunku
Petrovača. Postanawiamy po raz kolejny powtórzyć manewr
wymijający opłatę. Idziemy już po ciemku |
ulicami
Baru. Trochę na czuja,
bo dokładnej trasy autobusu nie pamiętam, ale droga wydaje się
główna i kierunek zasadniczo właściwy. W
końcu wychodzimy
na,
jak nam się wydaje, peryferia. Wnioskujemy tak po nagłym zaniku lamp
ulicznych. Postanawiamy sprawdzić czy Czarnogórcy faktycznie
tak
chętnie zabierają autostopowiczów. Machamy i machamy
niestety
zupełnie bez skutku. Może gdybym był wysoką, długonogą blondynką...
Zauważamy jednak, że duża część samochodów skręca tylko do
pobliskiego supermarketu. W końcu na horyzoncie pojawia się autobus.
Jest ciemno więc niespecjalnie widzimy czy ma jakąś tabliczkę
kierunkową, ale obmachany zatrzymuje się koło nas. Mamy szczęście
– to nasz autobus do Petrovača. Nie ukrywam, spory kamień spadł
mi z serca, bo utknięcie tutaj na noc wcale nie musiałoby być
przyjemnym doznaniem. Teraz już całkiem spokojni
zasiadamy wygodnie w fotelach. W kieszeni zostało kolejne 2 euro.
Zachomikowaliśmy dziś w sumie 9 euro – będzie na dobrą
rakiję.
Droga powrotna zajmuje nam nieco dłużej niż się spodziewaliśmy, a to z
powodu korka, w którym w żółwim tempie jedziemy
jakiś
czas.
|
...pomiędzy
tłumem ludzi i samochodów...
|
|
W tym
czasie kierowca... |
|
...w
żółwim tempie jedziemy jakiś czas |
|
AKAPITDo
Petrovača docieramy kilka minut przed 22. W sam raz, by tuż przed
zamknięciem znajomej piekarni wykupić w niej resztkę pieczywa. Na jutro
właśnie zaplanowaliśmy kolejny dzień intensywnego zwiedzania. Mamy
zamiar udać się w podróż koleją na przeciwległy kraniec
Czarnogóry.
|
|