|
|
|
|
|
Dzień 2, 9 sierpnia 2011 r. |
|
...pięknie
położone stare miasto
|
|
AKAPITGdy
wstaje nowy dzień, z trudem prostuję kości i mięśnie zesztywniałe po
drzemce w pozycji zbliżonej do embrionalnej. Głowę mam lekko skołataną
po mocno uporczywym, ale za to darmowym masażu prowadzonym przez boczną
szybę autokaru. Mówiąc wprost, czuję się wymięty jak dycha w
kieszeni
gościa, który siedem lat temu wyszedł po papierosy,
zapomniał drogi do domu i zamieszkał pod mostem z innymi, sobie
podobnymi renegatami. Właściwie dotarliśmy już nad Adriatyk. Gdzieś po
drodze ponownie wjechaliśmy na teren Chorwacji, a konkretnie regionu
nazywanego Dalmacją. Jedziemy teraz Magistralą Adriatycką, czyli
najsłynniejszą bodaj chorwacką, nadmorską drogą. Faktycznie widoki są
ciekawe. Co prawda siedzimy po niesłusznej, lewej stronie autobusu i to
trochę utrudnia nam podziwianie krajobrazów, jednak oczy
otwierają się nam coraz szerzej. Znów na kilka
kilometrów wjeżdżamy na teren Bośni i Hercegowiny. Bośnia ma
tu jedyny niewielki fragment wybrzeża nad zatoką u ujścia Neretvy, a na
nim jedyny kurort – Neum. Zatrzymujemy się pod sporym
hotelem. Tu wysiada kilka osób. My wracamy na Magistralę, a
po chwili znów wjeżdżamy do Chorwacji. Kilka minut po
siódmej kierowca robi nam fotostopa w okolicy Dubrownika.
Droga biegnie sporo powyżej i tym lepiej widzimy pięknie położone stare
miasto. W rezerwowych planach mamy co prawda wycieczkę i zwiedzenie
tego zabytku wpisanego na listę UNESCO, jednak czy plany te zostaną
zrealizowane? Będzie to zależało przede wszystkim od czasu, a w drugiej
kolejności od pieniędzy. Słońce jeszcze nie zdecydowało czy ma świecić,
czy może pospać jeszcze trochę schowane gdzieś za chmurami. Wieje dość
silny wiatr od morza, ale temperatura jest wysoka. I nie ma złudzeń
– będzie jeszcze wyższa. Znacznie wyższa...
|
Dubrownik - widok na stare miasto
|
|
...przekraczamy
w końcu granicę Czarnogóry
|
|
AKAPITKilkanaście
minut po ósmej przekraczamy w końcu granicę
Czarnogóry. Słonko świeci już z pełnym przekonaniem i tylko
klimatyzacja w autobusie daje nam jako takie wytchnienie.
AKAPITNajstarszym znanym ludem
zamieszkującym tereny Czarnogóry było iliryjskie plemię
Dokleatów i od nich to właśnie pochodzi nazwa Duklja.
Rzymianie, którzy przybyli na obszary pomiędzy rzekami Zetą
i Moračą przejęli to nazewnictwo. Terytorium od Boki Kotorskiej aż do
Jez. Szkoderskiego -również -stanowiące -jedną z
|
rzymskich
prowincji,
później nazywane było Dalmacją. Po podziale
Cesarstwa Rzymskiego dzisiejsza Czarnogóra znajdowała się w
strefie wpływów Bizancjum. W VII w. Słowianie przybyli na
ziemie w okolicach rzeki Moračy i asymilowali się z miejscową ludnością
iliryjską. W IX w. utworzyli Księstwo Zeta – od nazwy rzeki,
która przepływa przez środkową część Czarnogóry.
Tą nazwą w XII wieku posługiwało się państwo serbskie.
AKAPITPo 1389 roku południowa część
Królestwa Serbii po wygranej przez Turków bitwie
na Kosowym Polu przeszła pod władanie Otomanów. Pozostała
część (północna) państwa serbskiego utrzymała częściową
niezależność. Turcy od roku 1410 atakowali Zetę i w ostateczności w
1482 roku udało im się zdobyć twierdzę Žabljak (u ujścia Moračy do jez.
Szkoderskiego), co doprowadziło do tego, że książę Ivan Crnojević wraz
ze swoim ludem musiał uciekać na tereny dzisiejszego miasta Cetinje,
gdzie założył nowy dwór i monastyr Świętej Bogurodzicy, do
którego później przeniósł Zetskie
biskupstwo. Podczas panowania jego syna – Ivana Crnojevićia
Djuradja – na terenie Cetinje została założona drukarnia, w
której 4 stycznia 1494 r. wydano pierwszą książkę w języku
starocerkiewno-słowiańskim; „Oktoih prvoglasnik”. W
1516 roku ród Crnojevićiów oddał rządy w ręce
miejscowego zwierzchnika Kościoła Prawosławnego, który odtąd
miał w państwie formalnie podległym Turkom władzę kościelną i świecką.
AKAPITPozostając pod wpływem państwa
osmańskiego, mieszkańcy ziem czarnogórskich nie zaprzestali
walk z okupantem. Wykazali przy tym duże umiejętności prowadzenia wojny
w górskim terenie, dzięki czemu wielokrotnie pokonywali
silniejszego przeciwnika. W 1712 r. zmusili do odwrotu liczącą prawie
100 tys. żołnierzy armię Ahmeda Paszy. W 1767 roku, zaledwie
10-tysięczne oddziały obrońców starły się z dwunastokrotnie
liczniejszymi napastnikami. Czarnogórcy wciągnęli
Turków w góry, gdzie nękali ich przez
pół roku. Efektem było wycofanie się wojsk osmańskich,
które wprawdzie wróciły w 1796 r. i to w liczbie
30 tys., ale nie zdołały zwyciężyć.
W 1852 roku książę Danilo Njegoš zdecydował o podziale
rządów władyki. Zachował władzę świecką, a kościelną
przekazał bratu Mirkowi wyświęconemu na biskupa. Po zakończonej wojnie
z Turkami i kongresie berlińskim w 1878 roku Czarnogóra
odzyskała niepodległość.
AKAPITW 1910 roku – w 50-tą
rocznicę swojego panowania – Mikołaj Petrović ogłosił się
królem, a Czarnogórę królestwem.
Niestety koroną cieszył się zaledwie osiem lat, ponieważ po I wojnie
światowej jego państwo przyłączono do nowoutworzonego
Królestwa Serbów, Chorwatów i
Słoweńców (tzw. SHS), rządzonego przez serbską dynastię
Karadjordjevićiów. W 1929 roku Królestwo zmieniło
nazwę na Jugosławia.
AKAPIT6 kwietnia 1941 roku Jugosławia
została zaatakowana przez wojska niemieckie. Po trwającym prawie 2
tygodnie bombardowaniu Belgradu, 18 kwietnia doszło do kapitulacji
stolicy. Ciągle walczyły jednak oddziały partyzanckie dowodzone od 1941
r. przez Josipa Broz Tito. Po II wojnie światowej stanął on na czele
rządu Federacyjnej Republiki Jugosławii. Jedną z jej sześciu republik
stanowiła Czarnogóra. Państwo rządzone przez Tito silną ręką
zaczęło się rozpadać po jego śmierci, a miało to miejsce w 1980 roku.
Nastąpił kryzys gospodarczy i nieporozumienia między polityką
prezydentów każdego regionu byłej Jugosławii. Zaczęła się
wojna, w wyniku której doszło do podziału Socjalistycznej
Federacyjnej Republiki Jugosławii na Słowenię, Chorwację, Bośnię i
Hercegowinę, Macedonię oraz ,,nową” Jugosławię (Federalną
Republikę Jugosławii), składającą się z Serbii i Czarnogóry.
AKAPITNa początku 2001 roku prezydent
republiki Czarnogóry Milo Djukanović zaczął mówić
o oderwaniu Czarnogóry od Serbii. Negocjacje prowadzone z
władzami Serbii i Czarnogóry przez przedstawicieli Unii
Europejskiej doprowadziły do powstania luźnej federacji obu republik. W
marcu 2002 r. Serbia i Czarnogóra podpisały porozumienie, na
mocy którego 4 lutego 2003 roku Jugosławia przestała
istnieć, a na trzy lata zastąpił ją związek dwóch republik o
tymczasowej nazwie Serbia i Czarnogóra. 3 czerwca 2006 roku
w wyniku przeprowadzonego wcześniej referendum, na uroczystej sesji
parlamentu Czarnogóry proklamowano niepodległość kraju.
[na
podstawie: http://czarnogora.biz/start/historia/] |
AKAPITPo
drodze zatrzymujemy się kilka razy. Na jednym z przystanków
dosiada się rezydent biura turystycznego. Ma na imię Pera i choć jest
tubylcem, dobrze mówi po polsku. Zresztą kto tak naprawdę
jest tu tubylcem? Na skutek zawirowań historycznych tylko niecała
połowa ludności tego kraju to Czarnogórcy. Są tu
również Serbowie, Bośniacy, Albańczycy, słowiańscy
muzułmanie i niewielki procent Chorwatów. Przeważającym
językiem jest zaś serbski. Przed wyjazdem kupiliśmy nawet
rozmówki polsko-serbskie. Jednak już pobieżna ich lektura
przekonała nas, że to jakieś wznowienie z bardzo archiwalnych wydań.
Zwroty i sytuacje były żywcem wyciągnięte są gdzieś z głębokich lat 70
ubiegłego wieku – „gdzie znajduje się książka
życzeń i zażaleń?” No cóż, pozostaje nam mieć
nadzieję, że to jednak język słowiański i jakoś się zrozumiemy. A jak
nie – zawsze w odwodzie pozostają ręce.
AKAPITW
końcu udaje się nam ustalić, że autobus nie będzie jechał przez Kotor,
do którego chcemy się dostać, tylko przeprawi się przez
cieśninę na Boce Kotorskiej promem. Nie ukrywam, to trochę komplikuje
nam plany, ale liczyliśmy się z taką ewentualnością. Ustalamy z Perą
gdzie nas wysadzi i bierzemy kontakt telefoniczny. Mamy zamiar wracać z
Rafajlovići, czyli z początkowego punktu powrotnej trasy, ale najpierw
trzeba ich tam będzie znaleźć. |
Na promie wysiadamy z autobusu
|
|
AKAPITTymczasem
wysadzając po drodze kolejnych kilku pasażerów, dojeżdżamy
do Kamenari. To tutaj znajduje się przeprawa promowa na drugą stronę
najwęższej w tym miejscu Boki Kotorskiej, która jest jedynym
fiordem w południowej Europie. Zwraca uwagę niezwykły, turkusowy kolor
wody i jej przejrzystość. Na promie wysiadamy z autobusu. Jest dopiero
kilkanaście minut po dziewiątej, a z nieba leje się ŻAR. Zastanawiam
się, jak w ogóle wszystko się ułoży, bo przecież jedziemy w
całkowite ciemno. To znaczy w tym koszmarnym upale z plecorami na
grzbietach będziemy musieli znaleźć jakąś kwaterę. A wcześniej dostać
się do Kotoru. Zasadniczo to będą tylko 4 kilometry. Problem jednak w
tym, że niemal połowę tego odcinka zajmuje przebijający się przez
góry tunel, w którym pieszo poruszać się nie
wolno. Alternatywą jest stara droga wiodąca serpentynami przez
góry. Znacznie dłuższa. No cóż, chcieliśmy
spontan, to mamy. Spróbujemy złapać okazję. We wszelkich
źródłach Czarnogórcy są opisywani jako ludzie
mili i uczynni. A no zobaczymy... |
Kamenari
|
|
AKAPITPrzeprawa
trwa raptem kilka minut. Nieuchronnie zbliża się moment, w
którym zostaniemy rzuceni na głęboką wodę i pozostawieni
sami sobie. Choć bardziej adekwatne byłoby tu określenie: na wysoką
temperaturę. Za lotniskiem w Tivacie, przy skrzyżowaniu z drogą do
Kotoru wysiadamy z autobusu. Zanim jeszcze zdążymy się zebrać, zjawia
się taksówka. Na oko pamięta czasy marszałka Tito. Może
przesadzam, ale jej wygląd wskazuje, że to i owo już przeszła. Nawet -marki
-nie
-udaje-
mi -się
rozpoznać.
|
Generalnie
niezły z niego cwaniak...
|
|
Podejrzewam jakiegoś Francuza, ale
pewności nie mam żadnej. Kierowca
proponuje nam podwiezienie do Kotoru za 5 euro. Jesteśmy tak zmęczeni
po całej nocy jazdy i tak ogłupieni temperaturą oscylującą w okolicy
granicy płynności białka, że godzimy się bez targowania. Pakujemy się
na tylne siedzenie. W bagażniku wystarcza miejsca tylko na jeden
plecak, więc drugi jedzie pomiędzy nami w środku. Po drodze śladowym
angielskim kierowca mówi coś o tym, że Czarnogóra
to piękny kraj tylko pieniędzy nie ma. Pyta skąd jesteśmy. Gdy
mówimy, że z Polski, z Krakowa, zaczyna coś tłumaczyć o
bracie, który gra w drużynie Wisły. Nie wiemy jednak czy to
brat w sensie biologicznym, czy może raczej etnicznym. Generalnie
niezły z niego cwaniak, bo jedzie bardzo powoli. W końcu 4 km za 5 euro
trzeba celebrować oszczędnie i z namaszczeniem. Taksówkarz
napomyka też coś na wstępie, że do Kotoru jest 10 km. Tiaaa... Chyba
przez góry. Po drodze zaczynamy się nawet zastanawiać czy na
koniec nie oświadczy nam, że chce 5 euro, ale od osoby. Jednak na
szczęście nic takiego nie ma miejsca i po kilku minutach wysiadamy w
Kotorze u bram starego miasta. |
AKAPITGorąc,
upał, żar... Koszmar. Przypominam sobie, że właściwie od wczorajszego
obiadu na Słowacji zjadłem może z jedną kanapkę. Znakiem tego warto
byłoby poszukać jakiegoś cienia i spróbować coś przekąsić,
ale bardziej z rozsądku niż głodu. Lokujemy się pod murami miasta na
wyschniętym na step trawniku. Widać stąd zacumowane w tutejszym porcie
dwa ogromne wycieczkowe statki i całą armadę mniejszych, ale nie mniej
ekskluzywnych jachtów. Z trudem wciskam w gardło kromkę z
kotletem. Chyba upał tak na mnie działa. Dodatkowo przed oczami widzę
jakby mgiełkę. To jednak kwestia upału i stojącego w miejscu powietrza.
Wszystko chowa się za czymś w rodzaju letniego smogu. Nawet
góry, które mocząc stopy w Zatoce Kotorskiej
otaczają miasto ze wszystkich stron i są tu na wyciągnięcie ręki,
przykrywa szaro-niebieskawa, mglista poświata. Nie mam zamiaru wcale
ukrywać, że upał jest mi organicznie obcy i jako taki tolerowany jest
dość słabo. A tu jeszcze cały dobytek ciąży na plecach. Przyznaję, że w
tym momencie zgroza podnosi mi rzadki włos na głowie na myśl o
spędzeniu w tej strefie klimatycznej dwóch tygodni.
AKAPITMamy
zamiar poszukać kwatery gdzieś poza ścisłym centrum. Idziemy więc przed
siebie w kierunku sąsiadującej z Kotorem Dobroty, wypatrując tabliczek
„Rooms” lub „Sobe”. Zamysłem
pierwotnym było znalezienie miejsca do spania w Peraście leżącym
kilkanaście kilometrów od Kotoru. Miejscowość ta polecana
jest przez nasz przewodnik jako cicha i spokojna, w której
czas się zatrzymał. Jednak ta odległość stanowi różnicę,
bowiem Kotor ma być punktem wypadowym i konieczność dostawiania się do
niego za każdym razem Perast całkowicie przekreśliła.
AKAPITNiczym
karawana wielbłądów przerzucająca wioskę nomadów
wraz z całym ich dobytkiem idziemy wolno wzdłuż ulicy pośród
sunących z wolna samochodów. Zauważamy, że podstawowym
środkiem komunikacji międzyludzkiej jest tu samochodowy klakson.
Kierowcy przede wszystkim się nim pozdrawiają, witają, żegnają, czasem
wydają się trąbić ot tak, bez powodu i dopiero gdzieś na końcu tej
długiej listy jest funkcja ostrzegania. Nie przyzwyczajeni do takich
zachowań co chwila oglądamy się jak wypłosze czy to nie na nas trąbią.
Idziemy i idziemy, a poszukiwanych tabliczek nie widać. Plecaki są
coraz cięższe, a upał coraz większy. Pot leje się z nas strumieniami,
ale w gorącym powietrzu od razu paruje. Mijamy niewielkie domki
jednorodzinne i zaniedbane piętrowe bloki. Jesteśmy już poza Kotorem
choć Dobrota stanowi z nim jeden ciąg urbanistyczny. W końcu przy
głównej ulicy zauważamy budynek z tabliczką
„Rooms”. Wchodzimy. Wygląda, że to agencja
zajmująca się wynajmem kwater. Gdy pytamy o pokój w cenie
ok. 20 euro, panie pokazują nam leżące nieopodal schronisko
młodzieżowe. No dobra, młodzi duchem to my jesteśmy, ale chcielibyśmy
jednak mieć trochę spokoju i prywatności, a w schronisku będzie o to
raczej trudno. Zwłaszcza na południu Europy. Postanawiamy, że dalej iść
z całym majdanem nie ma sensu. Zostaję w cieniu na straży dobytku, a
Basia rusza na łowy. Przypomina mi się sytuacja ze wsi Smerek, kiedy to
w podobny sposób szukaliśmy lokum w trakcie
wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim. Tam jednak
w odwodzie pozostawał namiot i wczesnowiosenne łąki. Tu nie ma ani
jednego, ani drugiego... Po kilku minutach Basia wraca. Udało jej się
znaleźć kwaterę tuż obok miejsca gdzie zostałem, ale wcześniej
bezskutecznie przeszła całą najbliższą okolicę. Pokój
kosztuje 25 euro za noc. Nie mamy siły się targować ani szukać niczego
tańszego. W tej chwili zgodzilibyśmy się chyba nawet na psią budę.
Nomen omen... Jak się bowiem za chwilę okazuje nasz pokój ma
na oko 2,5 na 3,5 metra, 80% jego powierzchni zajmuje łóżko
i szafa, do tego jedno (!) stare krzesło i coś, co przy sporej dozie
przychylności można by próbować nazwać stolikiem czy raczej
szafką nocną. Łazienka jest obok. A kuchnia? – pytamy
– Nie, kuchni nie ma, jest tylko
lodówka. Liczyliśmy na klimatyzację... Liczyliśmy na
kuchnię, w której będzie można przygotować coś do
zjedzenia... No nic, damy radę, choć wydaje nam się, że taka cena za tą
klitkę to gruba przesada. Do tego okno w pokoju było wcześniej uchylone
i mimo żaluzji, a może raczej dzięki nim (w kolorze ciemnego brązu,
rozgrzanym od słońca niemal do czerwoności) w pokoju jest potwornie
gorąco. Pan właściciel, mężczyzna na oko niespełna 30 letni, życzy
sobie zapłaty z góry. Jasne, że to błąd i głupota z naszej
strony, bo pokornie płacimy od razu za 4 noce, ale naprawdę nie mamy
siły szukać niczego innego. Przeszło doba w autobusie i nagła zmiana
klimatu zupełnie nas rozkłada. A przynajmniej mnie. Do tego czuję się
jakiś taki obolały zwłaszcza w okolicy karku. Składam to na karb
niewygodnej nocnej pozycji. (Niestety
perspektywa kilku kolejnych miesięcy pokazała, że była to sprawa o
wiele bardziej skomplikowana [przyp. autora]) |
AKAPITUsiłujemy
się
rozlokować. Nie jest to proste, bo nie mamy do dyspozycji nawet
półki. Plecaki ładujemy do szafy, ale dobytek ląduje
częściowo na podłodze. To jeszcze bardziej uszczupla dostępną dla
naszych stóp powierzchnię. Nic to. W końcu nastawieni
jesteśmy na zwiedzanie, a pokój będzie nam służył tylko za
sypialnię. Próbujemy chwile odpocząć. Z braku miejsca do
siedzenia jedyną dostępną formą jest położenie się na łóżku.
Spróbujcie jednak wyleżeć w temperaturze oscylującej
wokół ciepłoty ludzkiego ciała i przy braku przepływu
powietrza. Okna bowiem otworzyć nie sposób z uwagi na
wlewający się nim żar.
|
Nasza kwatera. Generalnie nie polecamy.
|
|
...na
oko 2,5 na 3,5 metra...
|
|
AKAPIT–
Uuuu... będzie jazda – myślę sobie –
dwóch tygodni w takiej temperaturze nie wytrzymam, żeby nie
wiem co.
AKAPITBasia
jest przejęta sytuacją, bo widzi co się ze
mną dzieje. Zmuszam się do wstania i z wolna idziemy zwiedzić stare
miasto. Upał specjalnie nie zelżał, zresztą jest dopiero kilka minut po
14, więc na chłód liczyć nie sposób. Do centrum
idziemy około 15 minut. Wokół rosną palmy daktylowe.
Wprawdzie nie sądzę, by daktyle te nadawały się do jedzenia, niemniej
jednak lokalna roślinność świadczy o panującym tu zupełnie innym
klimacie.Ta niezwykle odkrywcza myśl przychodzi mi do głowy, jakby sam
upał nie był tego wystarczającym dowodem. Przechodzimy obok mariny, w
której cały czas cumują ogromne wycieczkowce. Nieopodal, pod
murami miasta jest coś w rodzaju placu targowego. Handel kwitnie, ale
ze stojących obok ogromnych śmietników dobywa się
odór, którego nie powstydził by się Pepe le Swąd,
skunks z amerykańskich kreskówek. Postanawiamy
wrócić tu później... kiedyś... może... W każdym
razie teraz zmykamy, bo nosy nam pourywa.
|
Do
centrum idziemy około 15 minut.
|
|
...wokół
rosną palmy daktylowe...
|
|
...cumują
ogromne wycieczkowce
|
|
AKAPITPrzez
bramę wchodzimy w obręb murów na teren starego miasta. Niby
widzę, że jest tu ładnie, są jakieś zabytki, wąskie zaułki i sporo
miejsc wartych zawieszenia na nich obiektywu, a przynajmniej oka, ale
to wszystko jest jakby obok mnie. Albo raczej niezupełnie mnie dotyczy.
Robię jakieś zdjęcia, ale zupełnie bez przekonania. Cerkiew, aha
fajno... pałac, no tak, rzeczywiście...Właściwie mam tylko ochotę
położyć się w chłodnym miejscu i zasnąć. Najlepiej na cały okres pobytu
albo do ochłodzenia o co najmniej 15 stopni. Ponieważ jednak nie mogę
liczyć ani na jedno, ani na drugie, nie pozostaje mi nic innego, jak
wlec się za Basią. Idę jak zaprogramowany, choć tylko z grubsza zwracam
uwagę na to, co się wokół dzieje. |
XII wieczna katedra św Trifuna
|
|
|
|
Cerkiew
św. Łukasza
|
|
AKAPITPo
krótkiej rundce po starym mieście (wrócimy tu
jeszcze nie raz) idziemy na poszukiwania dworca autobusowego. Na
szczęście Kotor nie jest metropolią i wszędzie jest tu
blisko. Za kilka dni będziemy musieli się stąd wydostać, więc
chcemy sprawdzić połączenia. Swoim sposobem utrwalam niespecjalnie
skomplikowany rozkład jazdy za pomocą aparatu. Tę metodę będę stosował
w Czarnogórze jeszcze nie raz.
AKAPITZ
dworca kierujemy się w stronę Muo. To maleńka miejscowość położona po
przeciwnej stronie Zatoki Kotorskiej, teraz już zacieniona, dająca więc
szansę na wytchnienie, choć tak na prawdę upał wcale nie zelżał. Nawet
miejscowy kot wyciągnięty na wysokim murku nie ma siły, a może raczej
chęci otworzyć oczu i ignoruje całą rzeczywistość wokół
siebie. Nie on jeden zresztą. Już wcześniej w Kotorze zauważamy na oko
bezpańskie psy (rasy czarnogórskiej, jak ją chwilowo na
własne potrzeby nazwaliśmy) wylegujące się w cieniu i nie zwracające
kompletnie uwagi na otoczenie. Idziemy (ja lezę) z wolna uliczką nad
samym brzegiem. W końcu sadowimy się na niewielkim betonowym nabrzeżu
do cumowania łodzi. Moczę nogi w wodzie, ale nawet ona jest tu ciepła.
Twardy beton gniecie mój kościsty tyłek, upał nie daje o
sobie zapomnieć, no po prostu siedem nieszczęść... Nie pociesza mnie
nawet piękny widok na położoną nad starym Kotorem, zawieszoną na
wysokiej skale twierdzę.
|
Podobna krakowskiej alei ;-)
|
|
...zawieszoną
na wysokiej skale twierdzę
|
|
...ignoruje
całą rzeczywistość wokół siebie
|
|
AKAPITWracamy.
W powrotnej drodze, jakby dotąd problemów było mało, natykam
się boleśnie na narożnik niskiego, kamiennego kwietnika i robię sobie
gustowną dziurkę w nodze. No jasna cholera! Moja wytrzymałość jest na
granicy. Na szczęście rana wydaje się powierzchowna, ale za to
uciążliwa, bo jest dokładnie na wysokości ściągacza skarpetki. (Okazała się ciut głębsza niż
się wydawało, będzie się goiła do końca wyjazdu i jeszcze dooobrych
kilka dni [przyp. autora]). Z
wolna kierujemy się do naszej kwatery. Po drodze robimy jeszcze
pierwsze zakupy. Mleko, masło, biały chleb (typowo
„naszego” pieczywa tu nie ma) jakiś jogurt, woda
mineralna.
I jeszcze jedno. Butla syropu cytrynowego. I to jest odkrycie na miarę
wynalezienia koła. Przez cały nasz pobyt w Czarnogórze
zużyjemy
go 3 litry, a kolejny przywieziemy do Polski, żeby swoim smakiem
przypominał miłe bądź co bądź chwile. Dodany do wody ma orzeźwiający
smak i wspaniale gasi pragnienie. I co równie ważne, litr
kosztuje tylko ciut ponad 2 euro. Gdy tak idziemy z zakupami, wpadam
jeszcze na pomysł, by spróbować osławionych miejscowych
brzoskwiń. Na stoisku przed warzywniakiem wybieram dojrzałe owoce, gdy
nagle... auuuu... z pomiędzy dorodnych owoców wylazła osa i
użądliła mnie w palec. Piekący ból uświadamia mi, że
wszelkie
granice zostały już przekroczone i... że teraz może już być tylko
lepiej. To poprawia mi humor na tyle, że przestaję się już przejmować
czymkolwiek. AKAPITWracamy
do naszego cieplutkiego i przytulnego pokoiku. Tiaaa... Może zimą to
bym się cieszył, ale teraz upał wewnątrz wydaje mi się nie do
wytrzymania. Czuję się fatalnie, zastanawiam się nawet czy nie mam
gorączki, ale na szczęście nie mamy termometru by to sprawdzić. Z
trudem wciskam w siebie niewielki jogurt. Cały czas czuję lekki
ból w okolicy szyi i karku. Właściwie to jestem solidnie
wkurzony (oczywisty eufemizm). Przy okazji każdego wyjazdu coś mi
dolega. Starzeję się?
AKAPITJest
jeszcze stosunkowo wcześnie. Raptem przed 19. Ale po nocy spędzonej w
autobusie postanawiamy się przespać. Łatwo nie jest. Wykańcza nas
przede wszystkim gorąco, a mnie do tego złe samopoczucie. Zaczynam
lekko panikować, co często mi się raczej nie zdarza. Półtora
tysiąca kilometrów od domu nie chciałbym się rozchorować.
Ubezpieczenie ubezpieczeniem, ale moja wiara w lokalną służbę zdrowia
jest raczej słaba. Zaczynam w myślach snuć awaryjne plany. Jest to o
tyle trudne, że nie mamy żadnej rozleglejszej mapy, więc nawet nie
bardzo wiem jaką drogę ewakuacyjną wybierać. Belgrad? Dubrownik i
Zagrzeb? I co dalej? No i taki powrót zająłby pewnie z kilka
dni. Umrę w tym czasie ;-) I co zrobi biedna Basia z moimi zwłokami?
Póki co stwierdzam, że ja w tym pokoju nie zostanę. A już na
pewno nie na 4 dni. Ustalamy, że spróbujemy wynegocjować
zmianę
pokoju ta klimatyzowany. Nawet gdyby miało nas to kosztować. Usiłuję
zasnąć. Przez dłuższy czas bez skutku. Okno mamy już otwarte, ale mimo
zmierzchu temperatura na zewnątrz nie jest wiele niższa. Do tego nasz
dom stoi jakieś 10 metrów od głównej ulicy. Na
szczęście
tutaj stopery dają radę. W końcu wpadam na zbawienny pomysł i ubieram
się w zmoczony podkoszulek, do tego przykrywam się mokrym ręcznikiem.
Jest ulga. Zasypiam. |
|
|
|