|
|
|
|
|
Dzień 9, 16 sierpnia 2011 r. |
|
...tutejsza
knajpa...
|
|
AKAPITAutobus
rusza o 8:30, więc nie musimy wstawać świtem, ale jest to pora na tyle
wczesna, że będziemy mieć przed sobą cały dzień. Jedziemy dziś nad
Tarę. Chcemy zobaczyć fragment kanionu oraz słynny most na jednej z
głównych rzek Czarnogóry. Na przystanku zwanym
dworcem jesteśmy kilkanaście minut przed czasem. Po drodze zaopatrujemy
się w brzoskwinie na drogę, a na miejscu upewniamy, że nie ma tu kasy,
a jedynie knajpa i że bilety kupuje się u kierowcy. Usiłujemy też na
podstawie rozkładu przyjazdów ustalić orientacyjną godzinę
powrotu.
AKAPITAutobus,
a właściwie bus, zjawia się punktualnie, punktualnie również
odjeżdża. Właściwie to nawet dwie minuty przed czasem, ale miejscowi są
chyba do tego przyzwyczajeni, bo nikt za nami nie biegnie wymachując
rękami. Pogoda jak na razie zapowiada się nieźle, choć słońce -świeci
-zza
-delikatnych
-chmurek. -Po
-drodze
-nagle
-zjeżdżamy
-w
boczną drogę. -Okazuje
-się,
że -na
-naszej
trasie jest maleńka |
miejscowość
Njegovudje, która rozłożyła się
na płaskowyżu, ale w pewnym oddaleniu od głównej drogi. Po
chwili
dojeżdżamy do niewielkiego placyku i skupiska kilku domów
dokoła. Na
mnie największe wrażenie robi tutejsza knajpa. Sam
budynek, bardzo zresztą ładny w formie i kształcie, wygląda na
niezamieszkany od wielu lat i zadbany raczej średnio, niemniej jednak
na przykrytym foliowym dachem tarasie stoi kilka stolików.
To tutaj zapewne tętni życie wioski. Autobus zabiera
pojedynczych pasażerów i wraca do głównej drogi.
Po kilkunastu minutach jazdy docieramy na krawędź kanionu i zaczynamy
zjazd serpentynami. Na szczęście nie ma ich wiele. Ponieważ chcemy
zobaczyć jeszcze maleńki monastyr leżący po drugiej stronie rzeki,
wysiadamy kilometr za mostem. Nie jesteśmy zdaje się jedynymi
pielgrzymami zmierzającymi do monastyru. Spotykamy ślimaka
przemierzającego drogę w poprzek. Ruch jest tu całkiem spory, więc
pomagam ślimaczkowi w bezpiecznym dotarciu na drugą stronę.
|
|
AKAPITKierowani
drogowskazami odbijamy w gruntową drogę biegnącą w dół, w
kierunku koryta rzeki. Uuu... niedobrze, trzeba będzie wracać pod
górę. A tymczasem słońce jest już jakby bardziej zdecydowane
na pracę i do tego robi się duszno. Pół godziny
później i 2,5 kilometra dalej znajdujemy XV wieczny monastyr
św. Michała Archanioła. To maleńka i skromna świątynka zbudowana z
jasnego kamienia. Niezwykle prosta w formie, położona nieco powyżej
brzegów Tary na cichym uboczu, stanowi miejsce wyjątkowo
sprzyjające kontemplacji. Obok stoi smukła dzwonnica. Ta jednak ma
zdecydowanie krótszy życiorys, bowiem wykonana jest z
betonu. Gdy tak stoimy przed drzwiami, studiując rozkład mszy, nagle
znikąd zjawia się okutana w ciemny habit zakonnica i pytająco spogląda
na nas. Jak rozumiemy, może nam świątynie otworzyć. Korzystamy
oczywiście z możliwości wejścia. Wnętrze jest również
niezwykle skromne. Kamienne surowe ściany i niewielki ikonostas. I
spokój...
|
...odbijamy
w gruntową drogę...
|
|
|
... zbudowana z jasnego
kamienia...
|
|
...stoimy
przed drzwiami...
|
|
...studiując
rozkład mszy...
|
|
I
spokój...
|
|
AKAPITPo
chwili wychodzimy. Zakonnica znika w stojącym nieopodal,
współcześnie wyglądającym domku – zapewne
niewielkim klasztorze. My zaś robimy krótką przerwę
śniadaniową, korzystając z wody z tutejszego źródła.
|
Zakonnica
znika w stojącym nieopodal...
|
|
...korzystając
z wody z tutejszego źródła...
|
|
...robimy
krótką przerwę...
|
|
...stanowi
miejsce wyjątkowo sprzyjające kontemplacji
|
|
AKAPITDroga
powrotna zajmuje nam nieco więcej czasu – mamy przecież pod
górę, a i powietrze jest coraz gęstsze i to nie z racji
zmiany wysokości. Po dojściu do asfaltu zostaje nam jeszcze kilometr do
mostu Đurđevića Tara. Ten betonowy, ukończony w 1940 roku most do dziś
budzi zachwyt ogromnymi łukami przęseł przecinającymi kanion rzeki
Tary. W czasach swego powstania most należał do największych tego typu
konstrukcji w Europie. Jego wysokość ponad lustrem wody sięga 172
m, długość to 365 m, a rozpiętość
największego przęsła - 116 m. |
...kilometr
do mostu Đurđevića Tara
|
|
AKAPITDwa
lata po ukończeniu budowy most został częściowo zburzony, by
uniemożliwić przeprawę okupacyjnym włoskim wojskom. Żeby jednak jak
najbardziej oszczędzić konstrukcję mostu, wysadzone zostało tylko
najkrótsze z przęseł. W roku 1946 został odbudowany. Most
spina dwa
brzegi najdłuższej rzeki Czarnogóry – Tary.
Kanion, który przez
tysiąclecia wyżłobiła woda, jest najgłębszym w Europie i podobno drugim
pod tym względem po kanionie rzeki Colorado. Jego głębokość sięga
miejscami 1250 m. Most zrobił również karierę filmową.
Stanowił
scenografię do filmu wg scenariusza Alistaira MacLeana
„Komandosi z
Nawarony”, gdzie zresztą również zostaje
zniszczony, ale w bardziej
spektakularny sposób. Ponieważ jest silnie broniony przez
Niemców,
komandosi wysadzają nieistniejącą w rzeczywistości w biegu rzeki
zaporę, a uwolnione wody sztucznego jeziora znoszą most z powierzchni
ziemi.
AKAPITObecnie
most ma się dobrze, choć jego wygląd wskazuje, iż przydałaby się tu i
ówdzie mała (a może i duża) renowacja. Basia z racji swojej
awersji do
dużych wysokości wchodzi na most z pewnym ociąganiem, a najpierw
ciągnie mnie w stronę stojących twardo na skałach kiosków z
pamiątkami.
Nie mamy jednak innego wyjścia. Jesteśmy wszak „po
niewłaściwej stronie
rzeki”, podobnie jak bohaterowie wspominanego filmu w
finałowej scenie.
Zresztą nie jesteśmy tu sami. Po moście spaceruje sporo ludzi, poza tym
odbywa się tu normalny ruch samochodowy. Trzeba tylko uważać, bo nie ma
chodników. Wysokość budowli robi faktycznie wrażenie i żadne
zdjęcie
nie jest jej w
stanie oddać. Gdy spoglądam w
dół, widzę lazurowe wody rzeki, które toczą się
gdzieś tam w głąb
kanionu. Od czasu do czasu pojawiają się na nich tratwy, czy też raczej
pontony, bowiem Tara jest wspaniałym miejscem do uprawiania raftingu.
|
|
|
...przydałaby
się tu i ówdzie mała renowacja...
|
|
...pojawiają
się na nich tratwy...
|
|
...lazurowe
wody rzeki...
|
|
Wysokoooo...
|
|
Kanion Tary
|
|
Charakterystyczne czarne sosny porastające skalne grzbiety
|
|
AKAPITW
końcu przeprawiamy się na drugą stronę. Jest jednak dopiero 11:30.
Zdecydowanie za wcześnie na powrót do domu. Postanawiamy
spróbować zejść nad wodę. Idziemy w dół, drogą w
kierunku Mojkovaca, mając nadzieję, że gdzieś tam w zasięgu naszych
nóg spotkamy się z rzeką. Po chwili trafiamy na stary,
nieużywany tunel. Nowy tunel z nową drogą biegnie tuż obok. Z uwagi na
spory ruch samochodów wybieramy bezpieczniejszy choć starszy
wariant. Okazuje się, że tunele się ze sobą łączą, ale na szczęście
dopiero przed samym wylotem. Mijamy obelisk upamiętniający toczące się
w tym rejonie walki z Turkami. Po kilkunastu minutach dochodzimy do
miejsca, -z którego już
-nieomal
-widać
rzekę. -Słychać
-też
-jej
-lekki
-szum.
-Postanawiamy
-zejść
-z
-asfaltu,
zwłaszcza -że
-napotykamy |
...stary,
nieużywany tunel
|
|
...tunel
z nową drogą biegnie tuż obok |
|
|
Czarne sosny
|
|
...obelisk
upamiętniający walki z Turkami...
|
|
|
niewyraźną,
prowadzącą ostro w dół ścieżkę. Jest stromo jak diabli, ale
faktycznie rzeka jest niedaleko. Na dodatek trafiamy na miejsce,
które przy dużej dawce optymizmu i tolerancji można nazwać
plażą. Ot, kilka metrów kwadratowych naniesionego nurtem
rzeki grubego piasku i kamieni, na których da się usiąść.
Gorąc jest coraz większy, więc lokujemy się w cieniu i odpoczywamy.
Oczywiście trzeba się nieco zamoczyć. Woda jest zimna, ale
nóg nie wykręca. Znajduję tylko jedno miejsce, w
którym do Tary wpada jakiś pomniejszy strumyk i tu
rzeczywiście trudno mi ustać. Co kilka minut obok nas pojawiają się
przepływające pontony, więc nie ma mowy o kąpieli na golasa. I zresztą
bardzo dobrze, bo nagle wyrasta przed nami gość ubrany w ciemnozieloną
koszulkę z jakimś emblematem.
AKAPIT
– No fajno – myślę sobie
– jesteśmy tu sami, na horyzoncie ani żywej duszy, ciekawe co
teraz?
|
Wypłukane przez rzekę wapienne skały |
|
"Plaża"
|
|
...pojawiają
się przepływające pontony...
|
|
AKAPITFacet
podchodzi do nas i stawia sprawę jasno:
AKAPIT–
Dobar dan,
mi Montenegro park rendzier – z pewną siebie
miną
wskazuje palcem na siebie – Ju? – tym
razem palec
pytająco, ale bezceremonialnie kieruje się ku nam.
AKAPITAha,
znaczy jesteśmy w domu. No dobra, ale skoro tyś taki bystry Chuck
Norris i do tego poliglota, to powinieneś się domyślić co z nas za
jedni. W końcu na lokalsów specjalnie nie wyglądamy, a
przemytników tu raczej nie uświadczysz.
AKAPIT–
Turist – to słowo brzmi chyba podobnie wielu językach świata
i pewnie dlatego zostaję zrozumiany.
|
|
|
AKAPITNiby
wszystko jest ok, ale widzę, że strażnik coś się tak jeszcze dziwnie wilkiem
na nas patrzy.
AKAPIT–
Wy prszutili?
– przeszedł na ojczysty język. Pewnie
angielskiego uczył się razem z synem naszej gospodyni.
AKAPITNo
to nas ma w garści, bo za diabła nie wiemy o co mu chodzi.
Ponieważ z naszej reakcji, a raczej z jej zupełnego braku, musiał się
domyślić, że wystąpiły trzaski w przekazie, powtarza pytanie tym razem
wzbogacając je o wersję „miganą”. Z niej pośrednio,
acz nie do końca jednoznacznie wynika, że chodzi mu o łowienie ryb.
Aaaa... czyli nie przemytnicy, ale kłusownicy spędzają mu sen z powiek.
A tak bracie, łowilim. Łowilim ile wlezie, tylko wiesz, gołymi ręcami
łowilim to i ryby ze śmiechu co prawda wywracały się do góry
brzuchami, ale tylko na chwilę i żadna zołza złapać się nie dała.
AKAPIT–
Czym? Przecież wędek nie mamy – skoro ty se tu po swojemu to
i ja się nie będę przejmował i zapodaję mu po polsku. A ten znowu coś
tam szwargocze i pokazuje na nasze plecaki. Plecaki – wielkie
słowo! „Plecak” Basi to 10 litrowa decathlonowa
Quechua – najmniejsza z dostępnych, dziecięca, jest gotowa
pomieścić co najwyżej dwie kanapki i butelkę wody.
Półlitrową rzecz jasna. Mój to co innego. Jest
tego samego rodowodu, ale ma w porywach ze 20 litrów
pojemności i jakbym się uparł, to kilka pstrągów bym w nim
upchnął. Ale wędki? No nie, to już ni hugona!
AKAPITStrażnik
chce, żeby mu pokazać te plecaki. Choć uważam to za bezczelność, to nie
mam się zamiaru z gościem szarpać. Jest u siebie, ma jakiś tam
emblemat, czyli tym strażnikiem pewnie rzeczywiście jest i po prostu
wykonuje swoją robotę. W końcu tu jest Park Narodowy. A że przy okazji
podejrzewam go trochę o chęć wyłudzenia może jakich paru euro, to już
zupełnie insza inszość...
AKAPITNo
nic, będę grał blondynkę. Ale on widząc, że mam zamiar faktycznie mu te
plecaki pokazać, odpuszcza. Pokazuje tylko, częściowo na migi,
częściowo podpierając się angielskim w wersji "inglisz" oraz serbskim,
że za godzinę ma nas tu nie być.
AKAPIT–
Łaski nie robisz – myślę sobie – zostało nam i tak
najwyżej kilkanaście minut. Za godzinę to musimy już być przy moście i
polować na autobus.
AKAPITStrażnik
znika tak szybko, jak się pojawił, my zaś zjadamy resztki kanapek i z
wolna szykujemy się do powrotu. Około godziny 15 jesteśmy przy moście.
Nie ma
tu oczywiście nigdzie przystanku ani rozkładu jazdy, ale z
wcześniejszych wyliczeń wnika mi, że „za jakiś
czas” powinien przyjechać bus do Žabljaka. Problem polega
jedynie na tym, że będzie to prawdopodobnie ostatni bus dzisiaj, a do
celu naszej podróży jest ponad 20 km. No nic, w razie
nieprzewidzianych okoliczności spróbujemy stopa. Uspokaja
nas jednak to, że w zasięgu wzroku jest co najmniej kilka
osób, które również sprawiają wrażenie
czekających, w tym para Czechów lub Słowaków,
którzy jechali z nami rano. Zresztą w
ogóle na moście i w jego okolicy panuje niezły ruch.
Dominują -wszechobecni
-rosyjscy
-turyści,
którzy przyjechali tu |
...jakby
cała droga...
|
|
...należała
do nich |
|
eleganckimi
miejscowymi autobusami. Autobusy o ile eleganckie, o tyle ich kierowcy
zachowują się, jakby cała droga należała do nich. Przy samym moście
zaparkowane są cztery, z czego jeden wprost na środku niewielkiego
skrzyżowania. Ale wszystkie stoją na tyle sprytnie, że samochody
osobowe mogą między nimi lawirować. Uwija się tu również
spotkany przez nas nad rzeką strażnik, ale widać, że zaparkowane po
partyzancku autobusy wcale mu nie przeszkadzają.
|
AKAPITUpływają
minuty, a naszego busa nie widać. Na niebie w tym czasie zbierają się
całkiem poważne chmury i wszystko wskazuje, że za chwilę spadnie
deszcz. Słychać nawet dalekie pomruki burzy. No tak, tradycji musi się
stać zadość. Wreszcie na przeciwległym końcu mostu widzimy
nadjeżdżającego busa. Pakujemy się nie bez trudności, bo
pasażerów czeka sporo, ale koniec końców wszyscy
jakoś się mieścimy. Ruszamy, a już po chwili o dach bębnią pierwsze
krople deszczu, który w miarę czasu przechodzi w całkiem
solidną ulewę. Do tego nasz kierowca stylem jazdy zaczyna nam
przypominać pewnego polskiego kolegę po fachu. Tego, z
którym wracaliśmy raz z Zawoi. Jednym słowem niespełniona
dusza rajdowca.
AKAPITWysiadamy
w centrum Žabljaka. Padać już prawie przestało, też zgodnie z tradycją.
Robimy zakupy i wracamy na kwaterę. Tu w międzyczasie zdążyła się
wymienić reszta gości. W pokoiku na dole mieszkają młode Francuzki.
Wygląda na to, że albo jest to ich pierwszy samodzielny wyjazd, albo są
rozpieszczonymi jedynaczkami, albo co najgorsze uważają siebie za Europejki, a wszystkich innych za... bo primo
zużyły do kąpieli całą ciepłą
wodę ze sporego boilera, a secundo
zostawiły po sobie w łazience chlew,
którego nie powstydziłby się pięciolatek walczący w pełnej
wannie z wyimaginowaną Godzillą. Nie zostaje mi nic innego, jak
po nich posprzątać i umyć się w zimnej wodzie. Może to i
ksenofobia, ale nigdy
nie lubiłem żabojadów...
AKAPITPonieważ
pogoda się poprawiła i nawet zaświeciło zachodzące już z wolna słońce,
idziemy na spacer do miasta. Odwiedzamy tutejszy cmentarz. Jest
położony na wzniesieniu nieco ponad miastem. Co by nie powiedzieć,
miejsce jest bardzo urokliwe. Opodal stoi odwiedzona
wcześniej piramida-mauzoleum. Naszą uwagę zwracają bardzo
szczególne nagrobki. Przeważnie wykonane są z czarnego
marmuru i ozdobione dużymi, wykutymi w kamieniu fotograficznymi
podobiznami pochowanych osób. Gdzieniegdzie widać także
popiersia zmarłych. Większość z nagrobków ma ewidentnie
świecki charakter, o czym świadczy obecność na nich jugosłowiańskiej
gwiazdy, nierzadko wzbogaconej sierpem i młotem. Mimo tego na cmentarzu
jest też niewielka kaplica.
|
Panorama
Durmitoru oglądana z cmentarnego wzgórza
|
|
Co by
nie powiedzieć miejsce jest bardzo urokliwe
|
|
|
|
AKAPITW
drodze powrotnej zauważam małego terenowego busika oklejonego numerami
startowymi. Po powrocie do Polski sprawdzę, że jest to jeden z
uczestników Rajdu Kaukazkiego Budapeszt – Erewań,
którego trasa wiedzie między innymi przez
Czarnogórę. Fajna impreza. Może by tak kiedyś...
|
|