Wstęp Boka Kotorska Góry Durmitor Wybrzeże i nie tylko Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11 dzień12 cdn...


...poprzedni dzień
Dzień 6, 13 sierpnia 2011 r. mapa dnia

...cały dobytek...

Azalie rosną jak u nas forsycje
AKAPITZnowu wstajemy wcześnie. Upał jeszcze nie rozpalił w piecu. Dziś żegnamy się z Kotorem. Będziemy się teraz kierować w interior, a konkretnie w góry Durmitor. Naszym celem jest Žabljak, czarnogórski kurort i centrum sportów zimowych. Spakowani jesteśmy już od wczoraj, więc po szybkim zjedzeniu śniadania ubieramy na siebie cały dobytek i idziemy na dworzec autobusowy. Po drodze w znajomej już piekarni kupujemy na drogę kilka burków. Idąc nadmorskim (a może nadfiordowym?) deptakiem robimy ostatnie kotorskie zdjęcia. Po „naszej” części zatoki jest jeszcze cień. Leżące po przeciwnej stronie Muo topi się już w słonecznych promieniach. Zapowiada się kolejny upalny dzień.
AKAPITWchodzimy jeszcze na chwilę do tutejszego niewielkiego centrum handlowego o wdzięcznej nazwie Magnolia. Poprzedniego dnia w jednym ze sklepów Basia wypatrzyła ładną sukienkę dla Majki. Ku naszemu zdziwieniu i rozczarowaniu sukienki już nie ma. Ale nie ma tego złego... Zaglądamy do znajdującej się obok księgarni i znajdujemy mapę Durmitoru. To sukces, bo mapa wygląda na w miarę aktualną, a my dysponujemy tylko wydrukiem z mapy pochodzącej z lat 70 ubiegłego wieku. Koniec końców wychodzimy z centrum handlowego zadowoleni. Choć znów po wyjściu z klimatyzowanego wnętrza sklepu mimo wczesnej pory upał wali w nas gorącem niczym obuchem.
AKAPITNa dworcu ruch jest umiarkowany. Snują się pojedynczy turyści i trochę miejscowych. Zauważamy parę młodych Anglików (akcent nie do pomylenia) ze sporymi tobołami i skośnookiego chłopaka z niewielkim plecaczkiem, w którym zapewne ma się zmieścić głównie karta kredytowa. Kupuję bilety w kasie. Anglicy kupują bilety na ten sam kierunek. A więc będziemy podróżować razem. Z Kotoru nie ma bezpośrednich autobusów do Žabljaka. Kupujemy więc bilety do Nikšića, a stamtąd po dwugodzinnym oczekiwaniu powinniśmy mieć transport co celu naszej podróży. Po chwili na stanowisko podjeżdża nasz autobus. Nie jest nowy, ale nawet jak na swój rocznik dość komfortowy. To Mercedes z przed jakichś 25 lat. Na nasze potrzeby w zupełności wystarcza. Ważne jest, że ma w miarę sprawną klimatyzację i zasłonki w oknach. Spora ilość wolnych miejsc daje możliwość przemieszczania się w zależności od rozwijającej się sytuacji krajobrazowej na zewnątrz. Kierowca kasuje nas dodatkowo po 1 € za przewóz bagażu, po czym ruszamy w drogę. Przed nami około 4 godziny jazdy. Kotor opuszczamy tym samym tunelem, którym wjeżdżaliśmy do miasta z wesołym taksówkarzem. Po około 40 minutach jesteśmy w Budvie, za którą zaczyna się mozolna wspinaczka serpentynami w górę. Droga wygląda dość dobrze, barierki ochronne solidnie, ale są chwile, kiedy przepaściste widoki za oknem powodują lekki zawrót głowy. Tym bardziej, że kierowca za nic mając sobie zakazy, przez większość czasu rozmawia przez komórkę, co na serpentynach powoduje dodatkowe emocje. Jednak nie przeszkadza mi to w skakaniu pomiędzy fotelami i przyklejaniu nosa raz do jednego, raz do drugiego okna.

...podjeżdża nasz autobus...

...jak na swój rocznik dość komfortowy

Budva

Kilka zwitek wyżej

...przez większość czasu rozmawia...

I jeszcze wyżej
AKAPITPo wspięciu się na przełęcz zaczynamy zjeżdżać na płaskowyż, na którym leży dawna stolica Czarnogóry – Cetinje. Odwiedzimy ją za kilka dni, tymczasem miga nam co jakiś czas za oknami zaliczony przedwczoraj Jezerski Vrh.
AKAPITZ Cetinje ruszamy w kierunku Podgoricy – obecnej stolicy i największego miasta Czarnogóry, za czasów komunistycznych na cześć Prezydenta Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii marszałka Josipa Broz Tito nazwanej Titogradem. Położona jest na bodaj jedynej w tym kraju równinie, co jednak powoduje, że temperatura powietrza jest tu zawsze najwyższa w całym kraju. Co prawda mamy okazje oglądnąć stolicę tylko z okien autobusu, ale robi na nas wrażenie miasta zbudowanego na pustyni. I nie jest to Las Vegas. To pewnie kwestia spalonych słońcem traw wokoło, a także dość luźniej zabudowy o trudnym do określenia stylu i mnóstwie terenów, które można określić dwoma słowami: zagruzowane nieużytki. Podgorica była zbudowana od podstaw po II wojnie, kiedy to za sprawą marszałka Tito została doszczętnie zbombardowana zarówno przez okupantów, jak i aliantów. Pewnie przez to brak jej stylu. Obok siebie stoją betonowe bloki i budynki banków silące się na „współczesną secesję”. W pobliżu rozłożyły się też hale produkcyjne zakładów przemysłowych. Oczywiście to tylko pierwsze pobieżne wrażenie. Być może gdybyśmy mieli więcej czasu, nasze zdanie o tym mieście byłoby całkiem inne. Tymczasem jednak zajeżdżamy na tutejszy dworzec autobusowy. Czeka nas kilkanaście minut przerwy. Basia sprawdza jakość toalet. Ja kręcę się po dworcu. W pewnej chwili zauważam, że nasz autobus zaczyna ruszać. Ponieważ jednak jest jeszcze przed planowanym czasem odjazdu nie powoduje to u mnie panicznych odruchów. Wręcz odwrotnie niż u Basi, która w międzyczasie zdążyła już wsiąść, a że perspektywa dalszej samotnej podróży niespecjalnie jej się podoba, rzuca się w stronę kierowcy. Na szczęście sprawa szybko się wyjaśnia i okazuje się, że to tylko zmiana stanowiska.

...nie jest to Las Vegas...

silące się na „współczesną secesję”

Czeka nas kilkanaście minut przerwy
AKAPITUpał jest potworny. Potęguje to jeszcze rozgrzana płyta dworca i beton dookoła. Wsiadam zatem do autobusu z ulgą. Ruszamy. Za chwilę jesteśmy już na drodze do Nikšića. Po ujechaniu kilkunastu kilometrów pojawiają się problemy. Korek. Nie wiadomo z jakiego powodu i nie wiadomo jak długi. Chwilę stoimy, ale ponieważ nic nie wskazuje byśmy mieli zaraz ruszyć, kierowca zawraca i rozpoczyna jazdę labiryntem bocznych dróżek pomiędzy pojedynczymi zabudowaniami, winnicami i spalonymi słońcem łąkami. Po pewnym czasie, gdy jesteśmy już z powrotem na głównej drodze, w skale na wysokim zboczu majaczy w oddali biały punkcik monastyru Ostrog – jednego z najważniejszych ośrodków religijnych Sebskiej Cerkwi Prawosławnej. Nie będzie nam dane go zwiedzić. No cóż, może następnym razem...
AKAPITNikšić z 60 tysiącami mieszkańców to drugie co do wielkości miasto Czarnogóry. Jest największym ośrodkiem przemysłowym. Poza hutą żelaza i kombinatem drzewnym jest tu jedyny w Czarnogórze browar. Warzy się tu piwo Nikšićko znane i cenione na całym obszarze byłej Jugosławii i nie tylko. Próbowałem – warte opinii.
AKAPITDojeżdżamy do Nikšićia przed 13. Nowoczesny jak na tutejsze warunki dworzec autobusowy wita nas czerwonymi dywanami. Poczekalnia jest w miarę sympatyczna i co najważniejsze klimatyzowana. W każdym razie jest tu czysto i wszystko wygląda na w miarę nowe. Mamy ponad 2 godziny -czasu. -Postanawiamy -na -zmianę -zwiedzić -miasto, -każde -po -swojemu. Druga osoba pilnuje na dworcu 

...pojawiają się problemy...

Maleńka, jasna kropka w środku kadru to monastyr Ostrog

...wita nas czerwonymi dywanami
dobytku. Idę pierwszy. Odwiedzam leżący po sąsiedzku dworzec kolejowy. No tak, wiem, że od jakiegoś czasu pociągi osobowe tędy nie kursują, ale cały czas mam nadzieję. Jak się okazuje płonną. (Informacja z ostatniej chwili: 1.10.2012 r. linia Podgorica – Nikšić po modernizacji została ponownie otwarta [przyp. autora]) Sytuacja na stacji przypomina mi tę w Komańczy. Niby wszystko jest, ale na głucho pozamykane. Sam budynek dworca jest jednak o wiele ładniejszy w swojej formie. Zbudowany oczywiście z białego wapienia, obrośnięty dzikim winem i przykryty ceglastoczerwoną dachówką mógłby śmiało być wzorem dla jakiejś kolejowej makiety. Idę dalej. Tuż przy dworcach natrafiam na rondo, z którego gwiaździście rozchodzą się ulice w 5 możliwych do wyboru kierunkach. Wybieram tę, która najbardziej przypomina deptak. Jak podejrzewam doprowadzi mnie w okolice centrum miasta. Idę więc ulicą Njegoševa pomiędzy rozłożonymi po obydwu stronach ogródkami kawiarń. Są pełne ludzi. Na pewno nie są to turyści, bo niczego miastu nie ujmując, nie jest ono jakimś wybitnym ośrodkiem turystycznym. Jest tuż po południu. Czy ci ludzie nie powinni czasem być w pracy? No, chyba że mają czas sjesty. Ale jak jeszcze nie raz będziemy mogli się przekonać, dla Czarnogórców pora nie jest istotna. Ważne, żeby można było usiąść gdzieś przy kawie i pogadać. Pośród sąsiadów Czarnogórcy nie mają opinii specjalnie pracowitych. Chyba zasłużenie. (ostatniego dnia usłyszeliśmy kawał, który wydaje się to potwierdzać [przyp. autora])

Niby wszystko jest...

...ale na głucho pozamykane

...nie powinni czasem być w pracy?
AKAPITPo chwili dochodzę do niewielkiego placyku. Na honorowym miejscu stoi tu pomnik Mikołaja I, ostatniego króla Czarnogóry. Po przeciwnej stronie znalazła dla siebie miejsce fontanna, a w narożnikach placu studzienki, z których można zaczerpnąć wody. Idę dalej i po chwili moim oczom ukazuje się budowla o nieco kosmicznych kształtach. Choć może bardziej pasowałoby tu określenie budowa, bo budynek wyraźnie nie jest i chyba nieprędko o ile w ogóle zostanie ukończony. Jak później ustalę jest to czy raczej miał być Dom Rewolucji – spuścizna czasów komunizmu. Budowę rozpoczęto w 1979 roku, a że konstrukcja jest solidna, betonowa, to czas się jej nie ima. Tylko wyglądem nieco straszy, a i stanowi niebezpieczne miejsce, w którym z różnych powodów zginęło już kilka osób. Nieopodal stoi inny dość specyficzny budynek. Stoi jak chatka Baby Jagi na kurzej nóżce. Nóżka jest tu co prawda nieco solidniejsza, ale i tak hotel „Onogošt”, bo to o nim mowa, robi dziwne wrażenie, które potęguje mocno zaniedbana elewacja. Hotel jednak działa i oferuje miejsca noclegowe już od 14 € od osoby.


Dom Rewolucji

hotel „Onogošt”

AKAPITNa ulicznym straganie kupuję owoce. Wracając, myję je w studzience na placu z pomnikiem, a przy okazji funduję i sobie nieco ochłody. Upał i słońce dają mi mocno popalić, więc z ulgą wracam do chłodnego wnętrza dworca autobusowego. Kolej na Basię, a ja zasiadam na straży dobytku. Obok siedzą Anglicy, z którymi jechaliśmy z Kotoru. Rozkładam świeżo zakupiona mapę Durmitoru i zaczynam ją oglądać. Anglicy wyraźnie się ożywiają. Dziewczyna po chwili podchodzi do mnie i prosi o możliwość jej przeglądnięcia. Oczywiście się zgadzam, po czym przypominam sobie o schowanym w plecaku przywiezionym z Polski wydruku mapy z lat 70 . Proponuję ją Anglikom. Nam na pewno nie będzie już potrzebna, a jeżeli tak jak my wybierają się do Žabljaka i w góry, to może się im przydać. Anglicy dziękują, są wyraźnie, ale i mile zaskoczeni. Eh, nie dość, że wojnę za nich wygraliśmy to jeszcze teraz trzeba im pomagać...;-)
AKAPITBilety kupiliśmy już wcześniej, teraz wprzódy przygotowawszy się słownikowo, idę do pani w kasie, zapytać jak długo trwać będzie podróż do Žabljaka. Jestem przygotowany na dobrych kilka godzin, bo według przewodnikowych informacji droga wiedzie wąskimi serpentynami przez góry. Gdy zatem słyszę: dwa sata, co oznacza dwie godziny, nie ukrywam, jestem zdziwiony. Jak się niedługo okaże, niedawno wybudowano nową drogę z leżącej na trasie do Žabljaka miejscowości Savnik, a także przekopano przez góry tunel. Te inwestycje zdecydowanie skróciły czas podróży.
AKAPITTymczasem Basia wraca i relacjonuje swoje wrażenia. Wybrała nieco inny model zwiedzania i skierowała się do górującego nad centrum miasta soboru św. Wasyla Ostrogskiego. Zbudowano go pod koniec XIX w. na wzgórzu zwanym Petrova glavica według projektu rosyjskiego architekta Michała Michałowicza Preobrażenskiego.





Wodok ze wzgórza Petrova glavica

Z pod bramy soboru

Ukryty wśród sosen
AKAPITPowoli zbliża się godzina odjazdu naszego autobusu. Czarnogórcy przyzwyczaili nas do punktualności i tym razem również się nie zawodzimy. Siadamy na samym tyle. Klimatyzacja jest jakby mniej sprawna, ale na nasze potrzeby wystarcza. Ruszamy, a po kilkunastu minutach rozpoczynamy najpierw łagodną, a później coraz bardziej stromą wspinaczkę. Zanim dotrzemy do półmetku naszej trasy, Savnika, czekać nas będzie jeszcze ostry zjazd serpentynami w dół. Tymczasem przysłuchujemy się rozmowie współpasażerów porozumiewających się po angielsku, jednak po akcencie można poznać, że nie jest to ich ojczysty język. Co więcej, jak nam się wydaje jedna z tych osób jest Polką. Nasze przypuszczenia okazują się słuszne, gdy włączamy się do rozmowy. Dziewczyna jest nauczycielką języka angielskiego i podróżuje po Czarnogórze samotnie. Zwiedziła właśnie monastyr Ostrog i jedzie teraz podobnie jak my do Žabljaka. Prócz niej w rozmowie uczestniczy dwóch Niemców, z których jeden, młody chłopak o wyraźnie latynoskich rysach, spędza wakacje na podróżowaniu po świecie. W takiej internacjonalnej atmosferze droga biegnie szybko. Tym szybciej, że jest równa, gładka i wyraźnie nowo oddana do użytku. Po drodze w ramach atrakcji pokazuje się tęcza, bowiem spotkał nas niewielki deszcz. Widoczne w oddali szczyty Durmitoru chowają się w chmurach, które ewidentnie wyglądają na burzowe.

Nowa droga...

...z Savnika do Žabljaka

Na powitanie - tęcza
AKAPITOkoło 17 wjeżdżamy do Žabljaka. Już z autobusu rozglądamy się za napisami „sobe” na domach. Jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze dobrze nie zdążyliśmy wysiąść, a już podchodzi do nas chłopak w bardzo eleganckich (serio), białych adidasach i oferuje nam pokój za 10 € od osoby. Jego oferta rzecz jasna oparta jest na „biegłej” znajomości angielskiego i opiera się na trzech słowach: rum, ten juro. Obok chłopaka stoi uśmiechnięta staruszka i z jego gestykulacji i kolejnych słów, tym razem zrozumiałych na całym chyba świecie wnioskujemy, że to jest jego mama i że to u niej będziemy mieli okazję spać. Zresztą oferta skierowana jest nie tylko do nas, ale do całej, około 10 osobowej grupki turystów, która wysiadła z autobusu. Właściwie decydujemy się w jednej chwili. Po pierwsze mamy już przykre doświadczenia z samodzielnym szukaniem kwatery w Kotorze, a po drugie staruszka robi tak sympatyczne wrażenie, że grzechem byłoby nie skorzystać. Ale zanim -udamy -się -na -kwaterę -muszę -wspomnieć -jeszcze -o -jednym. -W -Nikšićiu temperatura

...na nasze potrzeby wystarcza...
oscylowała w okolicy 30 stopni. Gdy wysiadam z autobusu, ogarnia mnie fala chłodu. Powietrze ma na pewno poniżej 20 stopni i jest przyjemnie orzeźwiające. Noooo! Tak to lubię! Już mi się tu podoba!
AKAPITI tak po chwili idziemy całą sporą grupą za młodym Czarnogórcem, który prowadzi nas niczym pasterz stadko owiec. Poznana w autobusie Polka idzie z nami również. Zastanawiamy się jakimż to domem dysponuje ta skromnie wyglądająca staruszka, skoro będzie w stanie zmieścić tak liczną grupę. Zagadka ta jednak szybko zostaje rozwiązana. Chłopak wyszukuje lokatorów nie tylko dla swojej mamy, ale dla sporej grupy sąsiadów. Dłuższą chwilę trwa ustalanie kto ma iść z nim, a kto zostać w mijanych po drodze domach. Wynika to oczywiście z trudności językowych, a także z konfiguracji damsko-męskich w grupie. W końcu grupka „maj frend”, w której jesteśmy i my lokuje się w małym, drewnianym domku położonym 3 minuty spacerem od dworca autobusowego. Ponieważ mamy zamiar zostać tu na co najmniej 4 noce, postanawiam zawalczyć o jakiś rabat. Częściowo na migi, częściowo po angielsku, ale mając na uwadze możliwości chłopaka, pytam czy nie obniżyłby ceny. Bez większych problemów spuszcza do 8 euro. I wygląda na to, że wszyscy są zadowoleni. Nasz pokoik jest na poddaszu, na które trzeba się wdrapać po niezbyt może wysokich, ale za to bardzo wąskich drewnianych schodkach bez poręczy. Pokoik jest skromnie urządzony, ale na nasze potrzeby wystarcza. Mamy duże, drewniane, małżeńskie łoże, dodatkowo tapczan, stół i krzesła oraz wielką szafę, która jak się jednak okazuje jest pełna ubrań. Nam to jednak kompletnie nie przeszkadza. Z wolna się rozpakowujemy, gdy tymczasem za oknem zaczyna pogrzmiewać, a po chwili rozpoczyna się regularna ulewa. Na szczęście deszcz nie trwa długo i już po kilkunastu minutach z pomiędzy chmur prześwituje słońce zachodzące z wolna za skaliste, ciemne szczyty Durmitoru. Postanawiamy zatem wybrać się do miasta na mały rekonesans.
AKAPITŽabljak to najwyżej położona miejscowość Czarnogóry i całej byłej Jugosławii. Leży na wysokości 1450 m npm, ma około 2 tysięcy mieszkańców i pełni rolę lokalnego -Zakopanego, choć -wielkością -bardziej -przypomina -Bukowinę Tatrzańską i podobnie jak tam, 

...duże, drewniane, małżeńskie łoże...

...za skaliste, ciemne szczyty Durmitoru...
zabudowania są rozrzucone na sporej przestrzeni. Znajdujemy się zaledwie około 50 km w linii prostej od Nikšićia i 100 od Kotoru. To zapewne wysokość sprawia, że klimat jest tu tak odbiegający od panującego w centrum kraju i na wybrzeżu. Nie będę ukrywał – taki stan rzeczy mi bardzo odpowiada, ale Basia już zaczyna kręcić nosem, że zzzimnoo...
AKAPIT
Ponieważ miasto w czasie wojny zostało doszczętnie zniszczone, większość budynków jest nowa. Tylko gdzieniegdzie zachowały się typowe dla tutejszej starej architektury --drewniane, --proste --domy --o

ciemnych ścianach i spadzistych dachach. Widzimy sporo pensjonatów i kilka dość dużych hoteli, z czego część w tzw. wiecznej budowie.  Nie wygląda jednak na to by te funkcjonujące były pełne. Właściwie wręcz odwrotnie. W czasie gdy tak spacerujemy, chmury rozwiewają się. To pozwala mieć nadzieję, że uda nam się trochę pochodzić po górach. Przecież w końcu po to tu przyjechaliśmy.

następny dzień...