|
|
|
|
|
Dzień 11, 18 sierpnia 2011
r. |
|
Domek Babci
|
|
|
AKAPITDopakowanie
zajmuje nam dosłownie kilka minut. Szybko zjadamy śniadanie i idziemy
na ostatni spacer nad Czarne jezioro. Pogoda zachowuje się tak, jakby
chciała nas tu za wszelką cenę zatrzymać. Świeci piękne słońce, na
błękitnym niebie pojawiają się pojedyncze białe obłoczki. Słupek
termometru
oscyluje nieco powyżej 20 stopni. Jak pomyśle o temperaturach
panujących na
wybrzeżu, to mam chęć zastrajkować i ogłosić listę
postulatów, z których pierwszy i najważniejszy
to: „Precz z upałem!”.
AKAPITLeśna
ścieżka ostatni raz prowadzi nas pomiędzy wysokimi, pachnącymi żywicą
świerkami. Chłodnym, porannym powietrzem lekko się oddycha, czuć
jeszcze wilgoć porannej rosy, a może nocnego deszczu. O tej porze nad
jeziorem jest jeszcze pusto. Robimy pożegnalną sesję fotograficzną na
tle Crvenej Gredy, Savina i Mededa. Spoglądam w górę w
kierunku szczytów z wyraźnym niedosytem i tęsknotą. Basię
ciągnie nad morze. No i co ja mogę biedny miś...?
|
Crvena Greda
|
|
...sesję
fotograficzną na tle Crvenej Gredy...
|
|
...i
Mededa
|
|
O tej porze
nad jeziorem jest jeszcze pusto
|
|
Ściana
Crvenej Gredy. Skałki po prawej to Ražana Glava (1862 m)
|
|
AKAPITAutobus
rusza o 11:30. Z rozkładu wynika, że pojedziemy tzw. starą drogą przez
miejscowość Boan. To nawet fajnie, bo dzięki temu zobaczymy nieznane
nam jeszcze zakątki Czarnogóry. Nowo wybudowaną drogę z
tunelem
przebitym przez górę Ivica, która do niedawna
broniła
dostępu do Žabljaka od południa, przecież już widzieliśmy. Stara droga
od samego początku zapowiada się ciekawie. W porównaniu z
nową,
jej szerokość jest znacząco mniejsza. Autobus zaś jest jak najbardziej
pełnowymiarowy. Ruch jest tu minimalny i zdecydowanie bardziej lokalny
niż tranzytowy, ale jednak jest. Przez chwilę jedziemy za stareńką
ciężarówką, której możliwości kończą się gdzieś w
okolicach 40 km/h. Na szczęście dość szybko skręca w boczną drogę.
Następny jest ciągnik z przyczepą, który już musimy
wyprzedzić.
Nie mam pojęcia jak kierowcy się to udało na tak wąskiej drodze. A ona
nie dość, że wąska, to jest do tego piekielnie kręta. Co zaś robi
kierowca? Oczywiście co chwila rozmawia przez telefon
komórkowy.
|
|
Żegnajcie!
|
|
Następny
jest ciągnik...
|
|
...nie
dość, że wąska, to piekielnie kręta...
|
|
AKAPITPoczątkowo
jedziemy przez odkryty płaskowyż pośród wzgórz
przypominających moreny. Za sobą widzimy coraz bardziej oddalające się
szczyty wschodniego Durmitoru. Im dalej, tym wyższe zbocza pojawiają
się to z jednej, to z drugiej strony drogi. Znajdujemy się w dolinie
Bukovicy. Staram się zapamiętywać nazwy mijanych miejscowości, a także
te pojawiające się jedynie na drogowskazach. Mapa, którą
mamy
nie jest specjalnie dokładna, ale będę usiłował odtworzyć potem naszą
trasę.
|
...coraz
bardziej oddalające się szczyty...
|
|
...jedziemy
przez odkryty płaskowyż...
|
|
...pośród
wzgórz przypominających moreny...
|
|
AKAPITKierowca
dba, by pasażerowie nie nudzili się zanadto długą trasą. Ponieważ
autobus jest wyposażony w zestaw video, ukulturalniamy się, oglądając
koncertowy występ serbskiej piosenkarki Cecy. Mimo, a może właśnie
dzięki wyglądowi gwiazdy filmów „akcji”
(w
niektórych kręgach określanych jako
„przyrodnicze”
;-) ) na Bałkanach ma ona status sławy. I nie przeszkadza temu fakt, iż
jest mocno kontrowersyjną postacią z racji swojego niegdysiejszego
związku z nacjonalistycznym serbskim politykiem, oskarżanym o zbrodnie
wojenne dowódcą paramilitarnego oddziału
„Tygrysów” –
Arkanem. Mimo że nie
rozumiem słów, muzyka mocno siedząca w bałkańskich ludowych
korzeniach (ten rodzaj muzyki zwany jest tutaj turbo-folkiem) i
sposób
interpretacji niektórych piosenek, wyraźnie wskazują na
pseudopatriotyczny ton, odwołujący się zapewne do
nacjonalizmów,
o czym wydaje się również świadczyć zachowanie koncertowej
publiczności. Szczytem (dla mnie hipokryzji i obłudy) jest jedna z
piosenek, w czasie której mocno podretuszowana silikonem
artystka demonstracyjnie roni i ociera łzy. Być może po swoim
mężu-zbrodniarzu zamordowanym w 2000 roku, prawdopodobnie w wyniku
przestępczych porachunków.
AKAPITPrzez
następnych kilkanaście kilometrów droga w kierunku Savnika
jest
niezwykle malownicza, choć Basia wydaje się tego nie dostrzegać lub
raczej nie chce tego dostrzec. Po prostu na zmianę ze stromymi,
zalesionymi ścianami wąwozu co i rusz ukazują się głębokie przepaści,
wydające się tylko czyhać na jeden nieuważny ruch kierownicy. Droga
wije się przyklejona do zbocza, a gdzieś w dole toczy swoje wody rzeka.
Ruch jest niewielki, więc w zasadzie nie powinno dziwić, że na jednym z
mostów, które przychodzi nam przemierzyć,
zamieszkało
sobie stadko krów. O tym, że jest to meldunek jak
najbardziej
stały, a nie czasowy, świadczy gruba warstwa krowiego łajna ścieląca
się na asfalcie oraz fakt, że krowy bardzo niechętnie podnoszą się z
południowej sjesty i robią miejsce dla autobusu dopiero po kilkakrotnym
popędzeniu ich klaksonem. Przed samym Savnikiem czekają nas jeszcze
wąskie serpentyny, z których zresztą widać już nową drogę.
Tu
zamykamy pętlę. Dalsza podróż przebiega bez
zakłóceń.
Zauważam, że najczęściej spotykanym zestawem znaków
drogowych
jest tu znak ostrzegający przed osypującymi się skałami oraz drugi,
ostrzegający o niebezpiecznym zakręcie.
|
...zamieszkało
sobie stadko krów...
|
|
...widać
już nową drogę...
|
|
...najczęściej
spotykany zestaw znaków...
|
|
...witani
czerwonym dywanem...
|
|
AKAPITPo
około dwóch godzinach jazdy dojeżdżamy do
Nikšićia. Tu
znowu jesteśmy witani czerwonym dywanem na dworcu. Autobus ma
krótką przerwę. Korzystamy i przez chwilę prostujemy nogi na
peronie. Temperatura jest tu już znacznie wyższa niż w
górach.
Zmieniamy miejsca, bo mimo działającej klimatyzacji nie chcemy siedzieć
w słońcu. Nie ma z tym problemu, gdyż autobus wyraźnie się wyludnił.
Zamiana miejsc ma jeszcze jeden skutek. W kieszonce fotela znajdujemy
gazetę. To jakiś miejscowy dziennik. I to dzisiejszy! Z
nudów
przeglądamy. Oczywiście większość informacji pozostaje dla nas z
oczywistych względów niedostępna, jednak prognoza pogody
wydaje
się w miarę zrozumiała, zwłaszcza że opatrzona jest stosownymi
rysunkami. I wynika z niej niedwuznacznie, że mientkiej gry nie będzie
i musimy się przygotować na temperatury mocno przekraczające 30 stopni.
I słońce, słońce, słońce... Prócz tej informacji natrafiamy
na
różne rozkłady jazdy, w tym rozkład jazdy kolei. Wynika z
niego,
że w Podgoricy powinniśmy zdążyć na pociąg do Baru przez Sutomore,
które leży około 10 kilometrów od naszego celu
–
Petrovača. Oczywiście że moglibyśmy
tam |
pojechać
i autobusem, ale podróż pociągiem ma mieć
również walor poznawczy. Chcemy się przekonać, jak wygląda
kolej
w Czarnogórze i czy można na niej polegać. Bowiem kto wie,
może
będziemy mieli jeszcze jakieś plany wobec niej? A poza tym kto nie lubi
podróżować koleją ręka do góry! Nie widzę.
AKAPITDo
Podgoricy dojeżdżamy tuż przed godziną 15. Miasto to w czasach
rzymskich znane było jako Birziminium, a w czasach
późniejszych
Ribnica. To tutaj w roku 1132 urodził się serbski żupan Stefan Nemanja
późniejszy władca Zety, mający swoje miejsce
również w
historii Czarnogóry. Podgorica weszła w skład Serbii, a
następnie znalazła się pod rządami Wenecji. W latach
1466–1878
była częścią Imperium Osmańskiego, a następnie Czarnogóry. W
listopadzie 1918 roku Wielkie Zgromadzenie Serbskie uchwaliło włączenie
Czarnogóry do Serbii. Po II wojnie światowej Podgorica wraz
z
całą Czarnogórą weszła w skład Jugosławii. W czasie
jej
trwania światowej Podgorica była okupowana przez wojska włoskie, a od
roku 1943 hitlerowskie. Z polecenia głównodowodzącego siłami
partyzanckimi Josipa Broz Tito w roku 1944 Podgorica została
zbombardowana i całkowicie zniszczona przez naloty alianckie. W latach
powojennych miasto zostało odbudowane od podstaw w zupełnie nowym
kształcie, a jego nazwa na cześć marszałka Tito zmieniona została na
Titograd. W 1946 roku do Titogradu z Cetynii została przeniesiona
stolica Czarnogóry. Powrót do dawnej nazwy
nastąpił 2
kwietnia 1992 roku. |
W drodze do Podgoricy
|
|
Przedmieścia.... |
|
...a może już miasto |
|
AKAPITPo
raz kolejny utwierdzamy się w przekonaniu, że temu miastu brak chyba
wszystkiego, a przede wszystkim uroku. Przedmieścia wyglądają jak
wielka strefa przemysłowo-budowlana, stare bloki mieszkalne robią
koszmarne wrażenie, a te nowe zniechęcają stepowym otoczeniem. Ale
czego można oczekiwać od miasta zbudowanego niemal od podstaw po wojnie
na komunistyczną modłę? Być może centrum prezentuje się lepiej, my
jednak nie mamy czasu na jego zwiedzenie.
|
...stare
bloki mieszkalne... |
|
...robią
koszmarne wrażenie... |
|
...nowe
zniechęcają stepowym otoczeniem |
|
AKAPITNatychmiast
po wyjściu z autobusu uderza w nas lejący się z nieba ŻAR. Mamy 20
minut do odjazdu pociągu. Na szczęście dworce autobusowy i kolejowy są
oddalone od siebie o jakieś 100 metrów, więc nawet
obładowani
plecakami zdążymy bez problemu. Szybko upewniam się na rozkładzie, że
pociąg faktycznie odjeżdża za kilka minut, robię tradycyjną
„rozkładówkę”, czyli fotkę rozkładowi
jazdy, po czym
idziemy do kasy. Tu kolejna miła niespodzianka. Bilet kosztuje tylko 2
€ od osoby, więc mniej niż prawdopodobnie zapłacilibyśmy za
bilet
autobusowy. Idziemy na peron. Pociąg już na nas czeka. Choć z wyglądu
lokomotywa niewątpliwie nie przypomina TGV, to wygląda solidnie. Wagony
w zasadzie podobne są do polskich, zwłaszcza tych w pociągach osobowych
kolei regionalnych. Jednym |
...lokomotywa
niewątpliwie nie przypomina TGV...
|
|
słowem
odmalowane, ale czasy świetności dawno minione. Co tam minione. To po
prostu lekko tylko podpicowany kolejowy złom. Czyli czujemy się jak w
domu i nic nas nie zaskoczy. Na szczęście okna się otwierają, bo gorąc
w tej stalowej puszce stojącej zapewne od dłuższego czasu w pełnym
słońcu, jest nie do wytrzymania. Odjeżdżamy
punktualnie, pożegnawszy Podgoricę przeciągłym
sygnałem. W pociągu jest niewielu
pasażerów, nie mamy więc problemu ze znalezieniem wolnych
miejsc.
AKAPITPrzed
nami około godzina jazdy i kilka ciekawostek na trasie. Tory wiodą
teraz
|
|
przez
równinę, na
której
umiejscowiona została powojenna stolica Czarnogóry.
Równina jest spalona słońcem.W przenośni i dosłownie. Widzę
ogromne połacie czarnych, spalonych łąk. Właściwie nie łąk, a
stepów, bo te, które jakimś cudem oparły się
jeszcze
ogniowi są wyschnięte i nadają się raczej na scenografie do
westernów niż na pastwiska. W oddali widać też wielkie
winnice. Te
wyglądają kwitnąco, a mówiąc ściślej zielono, zapewne dzięki
sztucznemu nawadnianiu. Mijamy kilka maleńkich stacyjek. Co ciekawe ich
nazwy pisane są w dwóch alfabetach, łacińskim i Cyrylicą. W
Durmitorze, podobnie zresztą jak nad Boką Kotorską, nie widzieliśmy w
ogóle cyrylicy. Tu jest jej całkiem sporo. Nasz pociąg to
osobowy, więc zatrzymujemy się na wszystkich stacjach. Przez
pewien czas jedziemy wzdłuż drogi biegnącejrównolegle
do torowiska, obok
poruszających się po
niej samochodów. Wymieniamy przyjazne gesty z
podróżującymi ludźmi. Chwilę
później otwiera się przed nami widok
na Jezioro Szkoderskie. To największe jezioro
Półwyspu Bałkańskiego w części należy |
...ogromne
połacie spalonych łąk...
|
|
...kilka
maleńkich stacyjek...
|
|
Prawdziwe lotnisko kryje się za cyprysami |
|
W
oddali widać też wielkie winnice |
|
do Albanii (ok. 1/3
powierzchni), w części zaś do Czarnogóry. Z racji stosunkowo
niewielkiej głębokości, a także dużych wahań poziomu wód,
które z kolei mają wpływ na występowanie w tym rejonie
mokradeł
i bagien, jest ono siedliskiem wielu rodzajów
ptaków. Ze
względu na to, jezioro w swej czarnogórskiej części jest
objęte
parkiem narodowym. Jezioro Szkoderskie od
Adriatyku oddzielają góry Rumija. To |
...zatrzymujemy
się na wszystkich stacjach
|
|
...jedziemy
wzdłuż drogi...
|
|
...równolegle
do torowiska...
|
|
Miejscowość Vranija
|
|
...widok
na Jezioro Szkoderskie
|
|
Grobla na jeziorze
|
|
przez nie musimy się przedostać. Aby znaleźć się na
wybrzeżu,
pociąg wjeżdża do tunelu. Jest to jeden z dwóch najdłuższych
tuneli na szlaku kolejowym Bar – Belgrad i najdłuższy na
czarnogórskim jego odcinku, 6170 metrowy tunel
„Sozina”. Tunel o tej samej nazwie, tyle że drogowy
został
oddany do użytku w 2005 roku i skrócił o ok. 30 km drogę z
Podgoricy do Baru. Nie za darmo. Za ten skrót trzeba
zapłacić
2,5 €, czyli więcej niż za bilet kolejowy na tej trasie.
AKAPITPrzez
dobrych kilka minut jedziemy w podziemnym chłodzie i ciemnościach,
rozpraszanych tylko przez wagonowe świetlówki. Gdy
znów
staje się jasność, jesteśmy już na primorju i naszym oczom ukazuje się
Adriatyk. Ponownie uderza w nas gorące powietrze. Wysiadamy z pociągu i
kierujemy się na przystanek autobusowy. Mamy
szczęście, a przynajmniej tak nam się wydaje. Autobus w kierunku |
Bagnisty brzeg jez. Szkoderskiego
|
|
To
przez nie musimy się przedostać
|
|
...jesteśmy
już na primorju...
|
|
Petrovača czeka akurat w zatoce. Na
przystanku
stoi mężczyzna, który pełni chyba rolę
„przystankowego”. Przywykliśmy już do
różnych
dziwnych funkcyjnych w tym kraju, więc nic nas już nie zdziwi. Pomaga
nam załadować plecaki do bagażnika. Nie bez trudu, bo bagażnik, jak i
sam autobusik jest niewielki. Wsiadamy. Tym razem o dziwo bilety
sprzedaje sam kierowca. I tu szczęście pokazuje swoje drugie, ciemne
oblicze. Zostajemy ewidentnie naciągnięci. Za około 10-kilometrowy
odcinek płacimy podwójną stawkę. Ale o tym przekonamy się
dopiero przy następnej podróży tą trasą. No cóż,
wysiedliśmy prosto z pociągu, z wielkimi plecakami i pewnie kierowca
uznał, że dopiero co przyjechaliśmy do Czarnogóry, więc
będziemy
łatwym łupem. Zdziwiło mnie jednak później to, że dał nam
bilety
i to za taką kwotę, jaką zapłaciliśmy. No cóż, widocznie był
na
prowizji...
AKAPITSłońce
wisi jeszcze wysoko nad horyzontem, gdy dojeżdżamy do Petrovača.
Wysiadamy na dworcu, a może raczej większym przystanku. Postanawiamy
nie szukać sami kwatery tylko osób oferujących noclegi,
zazwyczaj kręcących się w okolicy dworców. Zaczepiamy
kobietę w
średnim wieku, pytając o pokój w cenie do 25 €.
Nie, ona
takiego nie ma, ale prowadzi nas do niewielkiej kawiarenki położonej
tuż obok dworca i zaczyna konferować z siedzącymi tam ludźmi. W końcu
jeden z mężczyzn twierdzi, że ma niedaleko pokój i za 25
€
nas przyjmie. Nauczeni doświadczeniem z Kotoru pytamy o klimatyzację.
Tak, jest klimatyzacja. Pytamy o kuchnię.
AKAPIT–
Nie kuchni nie ma.
AKAPIT–
No, a wodę będzie chociaż można ugotować? – w
końcu nie
będziemy tu przecież przygotowywać obiadów, a tylko Basia
potrzebuje codziennej, porannej dawki kofeiny.
AKAPIT–
A tak, wodę można. |
AKAPITRozmawiamy
zasadniczo
po angielsku. Zasadniczo, bo co prawda Zoran, ponieważ tak ma na imię
nasz ewentualny gospodarz, nieco pilniej uczył się angielskiego niż
spotkani w Žabljaku Czarnogórcy, to jednak
słychać, że
komunikacja w tym języku sprawia mu lekką trudność. Idziemy więc we
trójkę oglądnąć pokój. Zastanawiamy się oboje na
ile owo
„niedaleko” ma pokrycie w rzeczywistości. Okazuje
się
jednak, że rzeczywiście pokój jest niecałe 5 minut od
dworca.
Jedynym mankamentem jest stromizna bocznej uliczki, którą
musimy
pokonać. Dom to typowy apartamentowiec budowany pod
turystów. W
pierwszym odruchu mamy nadzieję, że będziemy mieć pokoik z balkonem i
widokiem na morze, bo takie jako pierwsze rzucają się nam w oczy.
Jednak nasz jest od strony dokładnie przeciwnej i wychodzi na stromą
skarpę. Trudno, za 25 € nie można mieć wszystkiego. W dodatku
nasz
gospodarz będzie mieszkał z nami. No nie, na szczęście nie w tym samym
pokoju, ale w sąsiadującej z nim kuchni. Zresztą jak się okaże i tak
częściej przebywał będzie poza domem, a konkretnie w tejże samej
kawiarni, z której go wyłowiliśmy. -Czy
raczej on
nas.
My zresztą\też-nie mamy zamiaru przesiadywać w domu.
Na wszelki wypadek wymieniamy
się |
...nasz
jest od strony dokładnie przeciwnej...
|
|
numerami telefonów i
zostajemy
poinstruowani w sprawie obsługi klimatyzacji, po czym Zoran znika. My
tymczasem się rozlokowujemy. Pokój jest nieduży, ale
wystarcza
na nasze potrzeby. Najważniejsze, że panuje w nim przyjemny
chłód. Jest jeszcze wcześnie, więc nie zamierzamy
próżnować. Bierzemy po szybkim prysznicu i idziemy do
miasta.
Przechodząc obok miejscowej apteki, na wyświetlaczu zauważam najpierw
godzinę 18:16, a następnie temperaturę powietrza 35 stopni Celsjusza.
Piekarnik...
|
|
|
AKAPITWedług
przewodnika miasteczko ma 1,5 tys. mieszkańców. W tej chwili
jest ich tu co najmniej 4 razy tyle. Oczywiście większość to turyści. A
z tej większości z kolei większość stanowią Rosjanie. Gdzie się nie
odwrócić, słychać rosyjski język.
AKAPITIdziemy
do przystani. Na jej końcu stoją pozostałości weneckiej twierdzy
portowej. Obecnie mieści się tam restauracja, a na wysokim murze
znajduje się punkt widokowy. Widać stąd całe miasteczko, plażę oraz
przeważnie skaliste, rozciągające się na długości wielu
kilometrów wybrzeże. Widzimy
|
też leżące niecały kilometr od brzegu
dwie niewielkie,
skaliste wysepki – Katič i Sv. Neđelja. Na tej ostatniej
marynarze z
Petrovača wybudowali niewielką cerkiewkę. Podziwiamy szmaragdową wodę i
nurzające się w niej skały o przedziwnych formach i kształtach. Czekamy
na zachód słońca. Widoki są tak piękne, że niebezpiecznie
mocno
zahaczają o kicz. Słońce na różowo-pomarańczowym niebie
zbliżające się
do linii horyzontu, skalisty brzeg wpadający do mieniącej się złocisto
morskiej toni, żaglówka sennie kołysząca się na leniwej
fali...
Okropność jednym słowem ;-) Ale nam to specjalnie nie przeszkadza. A
Basi
zwłaszcza.
|
...dwie
niewielkie, skaliste wysepki...
|
|
|
...skały
o przedziwnych formach i kształtach...
|
|
|
Widoki
są tak piękne, że niebezpiecznie mocno zahaczają o kicz
|
|
|
AKAPITTuż
po zachodzie nagle odzywa się mój telefon. Ki czort mnie tu
na końcu świata dopadł!?
AKAPITRzut
oka na wyświetlacz sprawę wyjaśnia – Zoran.
AKAPIT–
No to piknie – myślę sobie – ciekawe jak się
dogadamy, bo
pomijając barierę językową, niewielkie, ale jednak fale, rozbijają się
z pluskiem o betonowe nabrzeże zaraz obok mnie.
AKAPITOdbieram.
AKAPIT–
Gdie wy? Ja zabył kliuć od kwartiry – Zoran gładko uznał, że
najlepszym rozwiązaniem będzie przejście na łamany serborosyjski. AKAPITNa
szczęście ze szkoły jeszcze to i owo pamiętam, w końcu przez dobre 8
lat różni pedagodzy starali się mnie tego języka nauczyć.
Choć
wcale nie jest mi to na rękę, obiecuję zjawić się za jakieś 15-20
minut, bo tyle zajmie mi dość szybki marsz na kwaterę. Myślę sobie
jednak, że jeżeli Zoran będzie nas częściej w ten sposób
zaskakiwał, to moje konto na komórce przybierze
wkrótce
postać zdeklarowanego anorektyka. Wszak jesteśmy poza terenem Unii, a
płacić muszę również za połącznia odebrane. A my nie mamy
raczej
zamiaru siedzieć w domu i pilnować by Zoran zabierał klucze. |
...jak
we wszystkich nadmorskich kurortach
|
|
AKAPITBasia
zostaje w okolicy pustej już o tej porze wąziutkiej plaży, a ja szybkim
krokiem idę pod górkę do domu. Po pół godzinie
jestem z
powrotem. Zapada już zmrok. Pozostałości po forcie są ładnie
podświetlone i kolorystycznie komponują się z wieczornym niebem.
Szwendamy się z wolna po nadmorskiej promenadzie. Jest jak we
wszystkich nadmorskich kurortach na całym świecie. Wszędzie masa
sklepów, sklepików, straganów i
stoisk, w
których królują atrybuty plażowicza w postaci
dmuchanych
kół i piłek, leżaków i parasoli, a także owoce,
słodycze,
stroje plażowe, kapelusze, okulary, koraliki, kolczyki i... tak można
by wymieniać bez końca. Ze wszystkich stron dobiega muzyka. Oczywiście
jeżeli za muzykę uznamy kakofonię będącą zlepkiem fragmentów
muzycznych, zmieniających się wraz z każdym mijanym lokalem. Jest tu
również rozbudowana sieć gastronomiczna w postaci czy to
tanich
budek z równie tanim śmieciowym żarciem, czy też drogich
restauracji z drogimi odmianami śmieciowego żarcia. Dla
-każdego
-coś
odpowiedniego w zależności od
upodobań, |
a przede wszystkim od zasobności
portfela.
Wśród tych wszystkich przybytków kręcą się
turyści
szukający okazji do wydania pieniędzy zarobionych w pracy,
której nienawidzą, na rzeczy, których nie
potrzebują.
Muszę samokrytycznie przyznać, że ten klimat jest mi organicznie obcy,
ale rozumiem, że każdy ma prawo do spędzania wolnego czasu tak, jak
lubi.
AKAPITJeszcze
na chwilę zaglądamy na przystań. Jest ciut ciszej i spokojniej niż na
promenadzie. Być może dlatego, że jest tu też diablo ciemno. Światło
zapewniają jedynie unoszące się na łagodnej zatokowej fali niewielkie,
turystyczne stateczki szykujące się do nocnych rejsów.
Dzięki
silnym reflektorom przez szklane dno można z nich podziwiać
różne gatunki ryb. Po omacku wchodzimy na platformę
widokową. Tu
ciemności są już absolutnie egipskie. Jednak dzięki temu możemy
obserwować podświetlone nadbrzeżne skały, ale przede wszystkim migocące
światła całego Petrovača. Co by nie powiedzieć – jest
pięknie! |
|