|
|
|
|
|
Dzień 3, 10 sierpnia 2011 r. |
|
Jedziemy
do Herceg Novi
|
|
AKAPITBudzę
się około 1 w nocy. Ręcznik i podkoszulek są już suche. Ale czuję się
zupełnie inaczej. Nic mnie nie boli, uczucie gorączki minęło. Właściwie
mógłbym wstać i rozpocząć nocne życie. Mam jednak na uwadze
to, że Basia miała ze mną ciężki dzień więc po kurtuazyjnej wizycie w
toalecie wracam cichutko do spania.
AKAPITWstajemy
w dobrych nastrojach. Po wczorajszych czarnych myślach nie został nawet
ślad. Planujemy dziś przejechać wzdłuż wybrzeża Boki Kotorskiej i przy
okazji zwiedzić kilka miejsc. Lekki dylemat mamy ze śniadaniem. W
naszym mikroskopijnym pokoiku trudno je będzie przygotować, zwłaszcza
że nie mamy stołu. Postanawiamy spróbować w kuchni
gospodarzy. Jest tam żona (prawdopodobnie) właściciela. Całą swoją
osobą daje nam do zrozumienia, jak wielką łaskę nam robi, pozwalając
zagotować wodę na herbatę i skorzystać z kuchennego stolika. Wiemy
jedno – to był pierwszy i ostatni raz. Będziemy sobie jakoś
radzić w pokoju. Na szczęście zabraliśmy palnik. I w ogóle
kwatera ta zapadnie nam w pamięć na długo i będziemy ją wszystkim
odradzać. Zjadamy szybko, grzecznie dziękujemy i zbieramy się do
wyjścia. Przed nami cały dzień.
AKAPITPrzystanek
autobusowy znajduje się niedaleko, a po kilku minutach zajeżdża
niewielki autobusik. Wsiadamy. Ze zdumieniem stwierdzam, że autobus
jest klimatyzowany. Do tego bilety sprzedaje nie kierowca, a konduktor.
Dzięki temu autobus nie traci czasu na przystankach tylko rusza od razu
z miejsca. Nooo, tak to mogę podróżować! Jedziemy do Herceg
Novi. Po drodze objeżdżamy całą Bokę Korotską, więc jadę z nosem
przylepionym do szyby. Nosem i obiektywem aparatu. Niesamowicie i dziko
wyglądają otaczające Bokę góry. Niemal pozbawione
roślinności wapienne urwiska, tu i ówdzie poprzecinane
wgryzającymi się w ich zbocza drogami, o których istnieniu
świadczą tylko odcinające się od szarości skał nitki jasnego,
skruszonego kamienia. Dokąd prowadzą? A no w interior, który
jest tu mocno niedostępny. Góry Dynarskie mają
swój urok, ale i spory potencjał w tej niedostępności. Po
niecałej godzinie dojeżdżamy do Herceg Novi.
AKAPITWyjście
z autobusu szybko pozbawia nas złudzeń co do temperatury. Jest upał.
Upał nad upałami. Król upałów. Cesarz.
Bóg... No tak. Chwilowo rzeczywiście tak jest, ale
przekonamy się jeszcze nie raz, że upał w odmianie bałkańskiej ma wiele
twarzy. Na dworcu sprawdzamy rozkład jazdy, upewniając się, że autobusy
jeżdżą dość często i nie powinniśmy mieć problemu z powrotem.
Zagłębiamy się w starówkę.
AKAPITStosunkowo krótką
historię miasta założonego dopiero w XIV wieku wyznaczały wielkie
wydarzenia na arenie międzynarodowej. Miasto wielokrotnie zmieniało
właściciela, co tylko świadczy o jego znaczeniu. Strategiczne położenie
sprawiało, że tutejszy władca mógł kontrolować kto i za ile
wpłynie do Boki. Zanim w 1382 roku założono w tym miejscu twierdzę,
mieszkali tu Ilirowie, Grecy, i Rzymianie. Następnie kontrolę nad
regionem przejęło Bizancjum. W końcu osiedlili się tu Słowianie. W
latach 1482-1687 miasto znajdowało się w rękach tureckich. Ich
panowanie miało dość luźny charakter. Miasto było przystanią dla
korsarzy, handlowano tu także niewolnikami. W latach 1538-39 na
krótko znalazło się w rękach Hiszpanów,
którzy przez 10 miesięcy zdążyli wybudować tu potężne
umocnienia. W 1687 roku miasto na 100 lat przejęła Wenecja. W kolejnym
okresie przechodziło ono z rąk do rąk Austrii, Rosji i napoleońskiej
Francji. Na krótko należało do Czarnogóry
rządzonej wówczas przez Piotra I Njegoša. Po
kongresie Wiedeńskim przypadło Habsburgom, a po I wojnie światowej
znalazło się w Królestwie Jugosławii. W czasie II wojny było
okupowane przez Włochów oraz Niemców.
[Przewodnik
„Czarnogóra Fiord na Adriatyku” wyd.
Bezdroża]
AKAPITWąskimi,
stromymi uliczkami idziemy na stare miasto. Ze stojących na ulicy
dużych śmietników dobywa się zapach mało przypominający
francuskie
perfumy. Miejscowym wydaje się to nie przeszkadzać. Nie pozostaje nam
nic innego, jak się przystosować. Po chwili dochodzimy na plac Nikole
Djurkovićia. To rynek, na którym usadowiły się liczne
kawiarnie
zachęcające do odpoczynku w ogródkach. Z placu przechodzimy
pod wieżą
zegarową (Sahat Kula) i po chwili znajdujemy się na placu
Herceg-Stjepana, pośrodku którego wznosi się -cerkiew
św.
Michała
Archanioła. Dalsze -kroki
-kierujemy
-do
-Twierdzy
-Morskiej
-(Forte
Mare), -której
-najstarsze fragmenty
|
Plac Nikole Djurkovićia i wieża zegarowa
|
|
Cerkiew św Michała Archanioła
|
|
Dalsze
kroki kierujemy do Twierdzy Morskiej... |
|
pochodzą z 2 połowy XIV wieku. Płacimy
za wejście 2 € i przez kilkanaście minut chodzimy po murach,
obserwując piękny widok na Bokę Kotorską i otaczające ją niemal dookoła
wyższe i niższe góry. W tej części twierdzy mieści się
letnie kino stąd wielki biały ekran i rzędy foteli. Oglądając z tego
miejsca panoramę miasta, zauważamy sporo zniszczonych
budynków. To o tyle zastanawiające, że wojny bałkańskie
tutaj raczej nie dotarły. Być może jednak ich skutkiem poprzedni
właściciele musieli się wyprowadzić, a domy popadły w ruinę.
|
Forte Mare
|
|
|
...wielki
biały ekran i rzędy foteli...
|
|
Nad Herceg Novi wznoszą się góry masywu Krivošije
|
|
...sporo
zniszczonych budynków...
|
|
|
Panorama
Boki z Twierdzy Morskiej. Kto miał twierdzę, miał kontrolę nad wejściem
do Boki.
|
|
AKAPITUrokliwymi
zaułkami wracamy w na plac przed cerkwią św. Michała Archanioła.
Znajdująca się tu fontanna wykuta z jasnego wapienia daje nam chwile
ochłody. Jest południe, a z nieba leje się żar. Dlatego fontanna ma
wielkie powodzenie. I my się chlapiemy a także myjemy w niej zakupione
wcześniej brzoskwinie. To przekąska na drugie śniadanie. Właściwie to
przed drugim śniadaniem, bo na to zasadnicze fundujemy sobie burek. I
przynajmniej dla mnie to trafna inwestycja, a przede wszystkim kolejne
przyjemne kulinarne odkrycie. Od dziś jestem fanem burka z mięsem.
Wpadamy też na miejscowy bazarek. Są tu lokalne wyroby, przede
wszystkim ser, rakija, miód, a także owoce. Kupuję kilka
fig. Nie są to jednak figi suszone, które znam doskonale i
cenię, ale świeże, niemal prosto z drzewa. Smakują całkiem przyzwoicie,
więc i one na pewno trafią do naszego menu.
|
...ser,
rakija, miód...
|
|
AKAPITOpuszczamy
teraz stare miasto i ścisłe centrum, kierując się ku górze
do twierdzy Španjola. Po drodze mijamy budowę czegoś, co
zapewne będzie w przyszłości pensjonatem lub hotelem. Budowany ze
sporym rozmachem, choć architektoniczna uroda tej budowli jest co
najmniej dyskusyjna. Ale zwróciliśmy już uwagę i
zwrócimy jeszcze nie raz, że niektóre tutejsze
budynki wznoszone są jakby pod wpływem lekkiej manii wielkości i
przepychu, nierzadko zupełnie na bakier z poczuciem dobrego smaku i
zdrowym rozsądkiem. Ot, takie cygańskie pałace.
|
...pod
wpływem lekkiej manii wielkości i przepychu...
|
|
AKAPITŠpanjola
została wybudowana w 1538 roku przez, jak sama nazwa wskazuje,
Hiszpanów. Po przejęciu miasta przez Turków
została zburzona, a na jej miejsce powstała nowa twierdza,
której pozostałości przetrwały do dzisiaj. Podczas II wojny
Włosi urządzili w niej więzienie. Budowla jest mocno zaniedbana, widać,
że mało kto tutaj trafia oprócz miejscowych urządzających tu
piwno-ogniskowe biesiady. Wszystko jest dość dokładnie zarośnięte, choć
na dziedzińcu widać pozostałości budynków mieszkalnych i
gospodarczych. Chwilę wałęsamy się po murach podziwiając nieodległe
morze i góry. Robimy krótki odpoczynek w cieniu,
bo upał dał się nam już mocno we znaki, a i nadszedł czas na małe co
nieco.
|
...pozostałości
budynków mieszkalnych i gospodarczych
|
|
Drzwi do twierdzy
|
|
Na horyzoncie pod chmurami widoczny masyw Lovčen
|
|
...ot,
przywiało to i odwieje...
|
|
AKAPITW
międzyczasie zauważamy, że wokół gromadzą się chmury. I że
te chmury to nie są takie całkiem zwyczajne chmury, do
których chciał się upodobnić szukający miodu Kubuś Puchatek,
ale groźnie wyglądające chmury burzowe. Schodzimy więc z powrotem w
kierunku centrum. Z wolna kierujemy się na przystanek autobusowy.
Oczywiście nie ma na nim rozkładu jazdy. Przyjdzie nam poczekać. Ile?
Aż autobus przyjedzie. Chmur tymczasem jest coraz więcej, słychać też
groźne burzowe pomruki. Zrywa się wiatr. Przez chwilę obserwuję pusty
karton, który silny podmuch ożywił i przemieścił na środek
jezdni. Tu wydaje się to być sytuacją normalną, bo nikomu on nie
przeszkadza. Kierowcy go omijają, piesi przechodzą obojętnie, ot,
przywiało to i odwieje... W pewnej chwili słyszymy język polski. Na
przystanku pojawiła się kilkuosobowa rodzinka, którą
wyposażenie ewidentnie kwalifikuje jako plażowiczów. Basia
kurtuazyjnie zamienia kilka słów. W międzyczasie przez
przystanek przewinęło się już kilka autobusów. -Wszystkie
-jednak
to autobusy miejskie. My
|
zaś czekamy na taki, który
zawiezie nas do Perastu. W końcu po kilkudziesięciu minutach
oczekiwania wsiadamy do tego właściwego i uciekamy przed pierwszymi
kroplami letniej burzy. |
AKAPITZnów
jedziemy drogą wzdłuż skomplikowanej linii brzegowej Boki Kotorskiej.
Mijamy przystań promów w Kamenari, najstarszą osadę nad Boką
– Risan i w końcu docieramy do Perastu. Już w XIV wieku
budowano tu statki, a największy rozkwit miasta przypadał na okres
panowania Wenecji. Wówczas powstała większość stojących do
dziś zabudowań. Według przewodnika miejscowość ma 350
mieszkańców, głównie starszych ludzi, co nadaje
jej niepowtarzalny klimat i sprawia wrażenie, że czas biegnie tu w
odwrotnym kierunku. No cóż, pewnie
tak i jest, ale nie w |
...jedziemy
drogą wzdłuż Boki...
|
|
W oddali widoczny Risan
|
|
środku
sezonu. Teraz
nadbrzeżnym deptakiem spacerują grupki turystów, z kilku
knajpek
dobiega muzyka niekoniecznie lokalna i ogólnie panuje klimat
z lekka
komercyjny. Jednak poza sezonem musi tu być naprawdę inaczej.
Miasteczko swoim położeniem, z jednej strony nad wodą, z drugiej
przyklejone do stromego zbocza, z górującą nad miastem wieżą
kościoła
św. Anny przypomina mi trochę austriackie Hallstatt. Tylko tam nie było
opuszczonych i zrujnowanych budynków. A tu jest ich całkiem -sporo.
-Właściwie
-nie
-ma
-miejsca, |
...nadbrzeżnym
deptakiem spacerują grupki turystów...
|
|
Typowy dom z białego kamienia
|
|
|
Kościół św Marka
|
|
Zniszczony budynek. Jeden z wielu w miasteczku
|
|
z którego nie byłoby widać
albo zawalonego dachu, albo osypujących się, wyszczerbionych ścian
jakiegoś domu. Nad miejscową remizą straży pożarnej, przed
którą stoi równie jak samo miasto zabytkowy
wóz strażacki, także wznosi się duch
niegdysiejszej świetności pod postacią ruiny budowli spoglądającej na
nas -pustymi
-oczodołami
-okien.
-Robimy
-sobie
spacer wąskimi uliczkami, z
racji położenia miasta
|
Remiza i...
|
|
...zabytkowy
wóz strażacki...
|
|
Schodkowa uliczka
|
|
często przybierającymi tu formę
schodów. Wspinamy się najwyżej, jak się da. Z
góry wspaniale widać Bokę Kotorską i charakterystyczne dwie
wysepki leżące nieopodal Preastu – Sveti Djordje (św Jerzy) z
XII wiecznym klasztorem Benedyktynów i cmentarzem, na
którym chowano miejscowych kapitanów oraz Gospa
od Škrpjela (Matka Boska na Skale) – wyspę,
która według legendy została usypana z kamieni i zatopionych
nieprzyjacielskich okrętów w miejscu, w którym na
skale został znaleziony cudowny obraz Madonny. Na tę
wysepkę można za kilka
euro dostać się z Perastu łódką. |
Wyspa Sveti Djordje...
|
|
|
...i Gospa od Škrpjela
|
|
|
Wieża kościoła św. Anny
|
|
|
AKAPITPrzez
chwilę napawamy się pięknym krajobrazem. Z zapomnianego przez czas i
ludzi figowca częstujemy się dojrzałymi owocami. Wcale nie są gorsze od
tych straganowych. Znajdujemy tu również całkiem spore
kolonie dziko rosnących kaktusów. Tych jednakże nie
próbujemy jeść zadowalając się fotografowaniem. Gdy my w
upale wędrujemy po miasteczku, przez Bokę przepływa ogromny
wycieczkowiec, oznajmiając swoją obecność głośnym wyciem syreny. Biedni
pasażerowie! Muszą się męczyć w klimatyzowanych kabinach i kąpać w
pokładowych basenach. Współczujemy im bardzo...
|
...przepływa
ogromny wycieczkowiec... |
|
|
Dachy Perastu, a w tle masyw Lovčen - Jezerski Vrh i
Štirovnik
|
|
|
AKAPITPonownie
kierujemy się ku drodze, na której mamy zamiar złapać
autobus powrotny do Kotoru. Nie znajdujemy co prawda przystanku, ale
zdążyliśmy się już zorientować, że tutejsi kierowcy nie są zbyt
ortodoksyjni jeśli chodzi o tę kwestię i zatrzymują się praktycznie na
każde żądanie. Czekamy ledwie kilka minut. Tuż przed 18 wracamy do
Kotoru. Jest jeszcze wcześnie, a my nie zmęczyliśmy się dziś
szczególnie, snujemy więc plany na wieczór.
Ponieważ do naszego ciasnego i dusznego pokoiku nie spieszy się nam
zanadto, postanawiamy poszwendać się nieco po mieście, a i może zjeść
coś dobrego w knajpce. Zanim to jednak zrealizujemy, nasze plany
sięgają już dnia następnego. A mamy śmiały zamiar wybrać się w
góry. Odnajdujemy więc najpierw początek szlaku prowadzącego
w kierunku leżącego na terenie Parku Narodowego Lovćen Jezerskiego
Vrhu. Ma on 1657 m wysokości, więc zważywszy, że znajdujemy się na
poziomie morza, jego zdobycie traktujemy mało zobowiązująco. Do
-tego-
początkowy -odcinek
-szlaku
-wspina
się na niemal -pionową
|
ścianę serpentyniastą ścieżką, a
spodziewana temperatura będzie
oscylowała powyżej 30 stopni. Zakładamy, że dokąd damy radę dojść i
gdzie nas dopadnie zmęczenie, to właśnie to miejsce będzie celem naszej
wycieczki. |
Panorama Kotoru z pierwszych zwitek ścieżki
|
|
Kotortska twierdza
|
|
AKAPITTymczasem
wchodzimy w obręb kotorskich staromiejskich murów. Długo
błąkamy się po uliczkach, wybierając miejsce posiłku. Upał zelżał
nieco, ale nagrzane mury oddają teraz ciepło otoczeniu. Umieszczone w
ogródkach restauracyjnych wiatraki rozpylające jednocześnie
wodę, mają tę atmosferę nieco ochłodzić. Nadchodzi wieczór,
czas więc na nocne życie. Wszędzie jest sporo ludzi. Również
tutejsze psy wykazują wzmożoną aktywność i robią obchód
okolicznych lokali. Nie bez sukcesów, bo maślane oczy umieją
robić niezwykle wyraziste.
|
AKAPITW
końcu nam też się udaje i znajdujemy położoną nieco na uboczu pizzerię.
Oczywiście wcześniej upewniamy się, że kolacja nas nie zrujnuje, bo
ceny na kotorskim starym mieście do najniższych nie należą. Decydujemy
się na pizzę. Zamawiamy dwie średnie. Maja mieć po 30 na 30 cm. Kelner
o urodzie typowego południowca z powagą przynosi nam sztućce i
niewielkie talerzyki. Na nasze lekko zdziwione spojrzenia odpowiada
południową angielszczyzną:
AKAPIT–
Fani? Nou fani!
AKAPITPo
pewnej chwili na nasz stół wjeżdża blacha z pizzami. Oczy z
lekka wychodzą mi na
wierzch.
Pierwsza myśl – coś pomylił z zamówieniem.
PRZECIEŻ MY TEGO NIE ZJEMY!
Kelner jednak utwierdza mnie w swojej racji – wszystko się
zgadza,
miały być dwie pizze 30 x 30, no i są, blacha ma 60 x 30 cm –
po
czym
uśmiechnięty odchodzi zostawiając nas z tym sporym –
dosłownie –
problemem. Każda
pizza ma 12 kawałków. Nie są one
może specjalnie ogromne, ale po kościach czuję, że jeżeli zjem tylko
ich połowę to pęknę, zdobiąc nawierzchnię przytulnego zaułka oraz
ściany pobliskich budynków barwnym, acz nie do końca
smacznym
rzucikiem. Po minie Basi widzę, że jej odczucia są podobne.
Cóż nam
pozostaje, bierzemy narzędzia w dłonie
i zaczynamy
się zmagać. Pizza w
smaku jest |
Oj, te
30x30 cm jest naprawdę mylące
|
|
po
prostu zwykła.Ani specjalnie wyszukana, ani
niesmaczna. Może tylko ciasto ma nieco za grube. Chyba przyzwyczailiśmy
się do Pizzy z krakowskiego Cyklopa... Ale jesteśmy głodni, więc nie
grymasimy. Zapijane piwem (ja) i winem (Basia) kawałki pizzy z wolna
znikają. Nie mamy jednak złudzeń. Połowa zostaje. Jednak i na to nasz
kelner ma radę.
AKAPIT
–
Nou problem! – rzuca, akcentując ostatnią sylabę, po czym
zjawia się z kartonowym płaskim pudełkiem i wkłada do niego pizze.
AKAPITPo chwili
widzimy, że nie my jedni korzystamy z tej możliwości. Oj,
te 30x30 cm jest naprawdę mylące. Opuszczamy
pizzerię,trzymając pod pachą
śniadanie na jutro. |
Św. Łukasz i twierdza nocą
|
|
AKAPITPrzez
chwilę chodzimy po starym mieście, podziwiając ładnie podświetlone
budynki. Następnie wychodzimy poza obręb murów i idziemy
obok zacumowanych w porcie jachtów. Krótko
mówiąc – robią wrażenie. Teraz już zdecydowanie
kierujemy się do domu. Wracamy do naszego ciepłego pokoiku. Na
szczęście dziś nie jest w nim już tak upiornie. Po prostu rano
szczelnie zamknęliśmy okno i zasunęliśmy żaluzje. Teraz po jego
otwarciu robi się prawie przyzwoicie. Oczywiście jeśli nie licząc
hałasu ulicy i leżącego opodal schroniska młodzieżowego, z
którego dochodzą dźwięki wieczornej, głośnej imprezy. Chyba
dobrze, że tam nie zamieszkaliśmy... A teraz stopery w uszy i śpimy.
Jutro trzeba wstać wcześnie, żeby zdążyć wspiąć się jak najwyżej, zanim
zacienione rankiem zbocze dosięgną zabójcze promienie słońca.
|
Cerkiew św. Mikołaja
|
|
|
|
|