Wstęp Boka Kotorska Góry Durmitor Wybrzeże i nie tylko Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11 dzień12 cdn...


...poprzedni dzień
Dzień 3, 10 sierpnia 2011 r. mapa dnia

Jedziemy do Herceg Novi
AKAPITBudzę się około 1 w nocy. Ręcznik i podkoszulek są już suche. Ale czuję się zupełnie inaczej. Nic mnie nie boli, uczucie gorączki minęło. Właściwie mógłbym wstać i rozpocząć nocne życie. Mam jednak na uwadze to, że Basia miała ze mną ciężki dzień więc po kurtuazyjnej wizycie w toalecie wracam cichutko do spania.
AKAPITWstajemy w dobrych nastrojach. Po wczorajszych czarnych myślach nie został nawet ślad. Planujemy dziś przejechać wzdłuż wybrzeża Boki Kotorskiej i przy okazji zwiedzić kilka miejsc. Lekki dylemat mamy ze śniadaniem. W naszym mikroskopijnym pokoiku trudno je będzie przygotować, zwłaszcza że nie mamy stołu. Postanawiamy spróbować w kuchni gospodarzy. Jest tam żona (prawdopodobnie) właściciela. Całą swoją osobą daje nam do zrozumienia, jak wielką łaskę nam robi, pozwalając zagotować wodę na herbatę i skorzystać z kuchennego stolika. Wiemy jedno – to był pierwszy i ostatni raz. Będziemy sobie jakoś radzić w pokoju. Na szczęście zabraliśmy palnik. I w ogóle kwatera ta zapadnie nam w pamięć na długo i będziemy ją wszystkim odradzać. Zjadamy szybko, grzecznie dziękujemy i zbieramy się do wyjścia. Przed nami cały dzień.
AKAPITPrzystanek autobusowy znajduje się niedaleko, a po kilku minutach zajeżdża niewielki autobusik. Wsiadamy. Ze zdumieniem stwierdzam, że autobus jest klimatyzowany. Do tego bilety sprzedaje nie kierowca, a konduktor. Dzięki temu autobus nie traci czasu na przystankach tylko rusza od razu z miejsca. Nooo, tak to mogę podróżować! Jedziemy do Herceg Novi. Po drodze objeżdżamy całą Bokę Korotską, więc jadę z nosem przylepionym do szyby. Nosem i obiektywem aparatu. Niesamowicie i dziko wyglądają otaczające Bokę góry. Niemal pozbawione roślinności wapienne urwiska, tu i ówdzie poprzecinane wgryzającymi się w ich zbocza drogami, o których istnieniu świadczą tylko odcinające się od szarości skał nitki jasnego, skruszonego kamienia. Dokąd prowadzą? A no w interior, który jest tu mocno niedostępny. Góry Dynarskie mają swój urok, ale i spory potencjał w tej niedostępności. Po niecałej godzinie dojeżdżamy do Herceg Novi.
AKAPITWyjście z autobusu szybko pozbawia nas złudzeń co do temperatury. Jest upał. Upał nad upałami. Król upałów. Cesarz. Bóg... No tak. Chwilowo rzeczywiście tak jest, ale przekonamy się jeszcze nie raz, że upał w odmianie bałkańskiej ma wiele twarzy. Na dworcu sprawdzamy rozkład jazdy, upewniając się, że autobusy jeżdżą dość często i nie powinniśmy mieć problemu z powrotem. Zagłębiamy się w starówkę.
AKAPITStosunkowo krótką historię miasta założonego dopiero w XIV wieku wyznaczały wielkie wydarzenia na arenie międzynarodowej. Miasto wielokrotnie zmieniało właściciela, co tylko świadczy o jego znaczeniu. Strategiczne położenie sprawiało, że tutejszy władca mógł kontrolować kto i za ile wpłynie do Boki. Zanim w 1382 roku założono w tym miejscu twierdzę, mieszkali tu Ilirowie, Grecy, i Rzymianie. Następnie kontrolę nad regionem przejęło Bizancjum. W końcu osiedlili się tu Słowianie. W latach 1482-1687 miasto znajdowało się w rękach tureckich. Ich panowanie miało dość luźny charakter. Miasto było przystanią dla korsarzy, handlowano tu także niewolnikami. W latach 1538-39 na krótko znalazło się w rękach Hiszpanów, którzy przez 10 miesięcy zdążyli wybudować tu potężne umocnienia. W 1687 roku miasto na 100 lat przejęła Wenecja. W kolejnym okresie przechodziło ono z rąk do rąk Austrii, Rosji i napoleońskiej Francji. Na krótko należało do Czarnogóry rządzonej wówczas przez Piotra I Njegoša. Po kongresie Wiedeńskim przypadło Habsburgom, a po I wojnie światowej znalazło się w Królestwie Jugosławii. W czasie II wojny było okupowane przez Włochów oraz Niemców. [Przewodnik „Czarnogóra Fiord na Adriatyku” wyd. Bezdroża]
AKAPITWąskimi, stromymi uliczkami idziemy na stare miasto. Ze stojących na ulicy dużych śmietników dobywa się zapach mało przypominający francuskie perfumy. Miejscowym wydaje się to nie przeszkadzać. Nie pozostaje nam nic innego, jak się przystosować. Po chwili dochodzimy na plac Nikole Djurkovićia. To rynek, na którym usadowiły się liczne kawiarnie zachęcające do odpoczynku w ogródkach. Z placu przechodzimy pod wieżą zegarową (Sahat Kula) i po chwili znajdujemy się na placu Herceg-Stjepana, pośrodku którego wznosi się -cerkiew św. Michała Archanioła. Dalsze -kroki -kierujemy -do -Twierdzy -Morskiej -(Forte Mare), -której -najstarsze fragmenty 

Plac Nikole Djurkovićia i wieża zegarowa

Cerkiew św Michała Archanioła

Dalsze kroki kierujemy do Twierdzy Morskiej...




pochodzą z 2 połowy XIV wieku. Płacimy za wejście 2 € i przez kilkanaście minut chodzimy po murach, obserwując piękny widok na Bokę Kotorską i otaczające ją niemal dookoła wyższe i niższe góry. W tej części twierdzy mieści się letnie kino stąd wielki biały ekran i rzędy foteli. Oglądając z tego miejsca panoramę miasta, zauważamy sporo zniszczonych budynków. To o tyle zastanawiające, że wojny bałkańskie tutaj raczej nie dotarły. Być może jednak ich skutkiem poprzedni właściciele musieli się wyprowadzić, a domy popadły w ruinę.

Forte Mare


...wielki biały ekran i rzędy foteli...

Nad Herceg Novi wznoszą się góry masywu Krivošije

...sporo zniszczonych budynków...


Panorama Boki z Twierdzy Morskiej. Kto miał twierdzę, miał kontrolę nad wejściem do Boki.
AKAPITUrokliwymi zaułkami wracamy w na plac przed cerkwią św. Michała Archanioła. Znajdująca się tu fontanna wykuta z jasnego wapienia daje nam chwile ochłody. Jest południe, a z nieba leje się żar. Dlatego fontanna ma wielkie powodzenie. I my się chlapiemy a także myjemy w niej zakupione wcześniej brzoskwinie. To przekąska na drugie śniadanie. Właściwie to przed drugim śniadaniem, bo na to zasadnicze fundujemy sobie burek. I przynajmniej dla mnie to trafna inwestycja, a przede wszystkim kolejne przyjemne kulinarne odkrycie. Od dziś jestem fanem burka z mięsem. Wpadamy też na miejscowy bazarek. Są tu lokalne wyroby, przede wszystkim ser, rakija, miód, a także owoce. Kupuję kilka fig. Nie są to jednak figi suszone, które znam doskonale i cenię, ale świeże, niemal prosto z drzewa. Smakują całkiem przyzwoicie, więc i one na pewno trafią do naszego menu.





...ser, rakija, miód...
AKAPITOpuszczamy teraz stare miasto i ścisłe centrum, kierując się ku górze do twierdzy Španjola. Po drodze mijamy budowę czegoś, co zapewne będzie w przyszłości pensjonatem lub hotelem. Budowany ze sporym rozmachem, choć architektoniczna uroda tej budowli jest co najmniej dyskusyjna. Ale zwróciliśmy już uwagę i zwrócimy jeszcze nie raz, że niektóre tutejsze budynki wznoszone są jakby pod wpływem lekkiej manii wielkości i przepychu, nierzadko zupełnie na bakier z poczuciem dobrego smaku i zdrowym rozsądkiem. Ot, takie cygańskie pałace.

...pod wpływem lekkiej manii wielkości i przepychu...
AKAPITŠpanjola została wybudowana w 1538 roku przez, jak sama nazwa wskazuje, Hiszpanów. Po przejęciu miasta przez Turków została zburzona, a na jej miejsce powstała nowa twierdza, której pozostałości przetrwały do dzisiaj. Podczas II wojny Włosi urządzili w niej więzienie. Budowla jest mocno zaniedbana, widać, że mało kto tutaj trafia oprócz miejscowych urządzających tu piwno-ogniskowe biesiady. Wszystko jest dość dokładnie zarośnięte, choć na dziedzińcu widać pozostałości budynków mieszkalnych i gospodarczych. Chwilę wałęsamy się po murach podziwiając nieodległe morze i góry. Robimy krótki odpoczynek w cieniu, bo upał dał się nam już mocno we znaki, a i nadszedł czas na małe co nieco.

...pozostałości budynków mieszkalnych i gospodarczych

Drzwi do twierdzy

Na horyzoncie pod chmurami widoczny masyw Lovčen




...ot, przywiało to i odwieje...
AKAPITW międzyczasie zauważamy, że wokół gromadzą się chmury. I że te chmury to nie są takie całkiem zwyczajne chmury, do których chciał się upodobnić szukający miodu Kubuś Puchatek, ale groźnie wyglądające chmury burzowe. Schodzimy więc z powrotem w kierunku centrum. Z wolna kierujemy się na przystanek autobusowy. Oczywiście nie ma na nim rozkładu jazdy. Przyjdzie nam poczekać. Ile? Aż autobus przyjedzie. Chmur tymczasem jest coraz więcej, słychać też groźne burzowe pomruki. Zrywa się wiatr. Przez chwilę obserwuję pusty karton, który silny podmuch ożywił i przemieścił na środek jezdni. Tu wydaje się to być sytuacją normalną, bo nikomu on nie przeszkadza. Kierowcy go omijają, piesi przechodzą obojętnie, ot, przywiało to i odwieje... W pewnej chwili słyszymy język polski. Na przystanku pojawiła się kilkuosobowa rodzinka, którą wyposażenie ewidentnie kwalifikuje jako plażowiczów. Basia kurtuazyjnie zamienia kilka słów. W międzyczasie przez przystanek przewinęło się już kilka autobusów. -Wszystkie -jednak to autobusy miejskie. My
zaś czekamy na taki, który zawiezie nas do Perastu. W końcu po kilkudziesięciu minutach oczekiwania wsiadamy do tego właściwego i uciekamy przed pierwszymi kroplami letniej burzy.
AKAPITZnów jedziemy drogą wzdłuż skomplikowanej linii brzegowej Boki Kotorskiej. Mijamy przystań promów w Kamenari, najstarszą osadę nad Boką – Risan i w końcu docieramy do Perastu. Już w XIV wieku budowano tu statki, a największy rozkwit miasta przypadał na okres panowania Wenecji. Wówczas powstała większość stojących do dziś zabudowań. Według przewodnika miejscowość ma 350 mieszkańców, głównie starszych ludzi, co nadaje jej niepowtarzalny klimat i sprawia wrażenie, że czas biegnie tu w odwrotnym kierunku. No cóż, pewnie tak i jest, ale nie w

...jedziemy drogą wzdłuż Boki...

W oddali widoczny Risan
środku sezonu. Teraz nadbrzeżnym deptakiem spacerują grupki turystów, z kilku knajpek dobiega muzyka niekoniecznie lokalna i ogólnie panuje klimat z lekka komercyjny. Jednak poza sezonem musi tu być naprawdę inaczej. Miasteczko swoim położeniem, z jednej strony nad wodą, z drugiej przyklejone do stromego zbocza, z górującą nad miastem wieżą kościoła św. Anny przypomina mi trochę austriackie Hallstatt. Tylko tam nie było opuszczonych i zrujnowanych budynków. A tu jest ich całkiem -sporo. -Właściwie -nie -ma -miejsca,

...nadbrzeżnym deptakiem spacerują grupki turystów...

Typowy dom z białego kamienia

Kościół św Marka

Zniszczony budynek. Jeden z wielu w miasteczku
z którego nie byłoby widać albo zawalonego dachu, albo osypujących się, wyszczerbionych ścian jakiegoś domu. Nad miejscową remizą straży pożarnej, przed którą stoi równie jak samo miasto zabytkowy wóz strażacki,  także wznosi się duch niegdysiejszej świetności pod postacią ruiny budowli spoglądającej na nas -pustymi -oczodołami -okien. -Robimy -sobie spacer wąskimi uliczkami, z racji położenia miasta

Remiza i...

...zabytkowy wóz strażacki...

Schodkowa uliczka
często przybierającymi tu formę schodów. Wspinamy się najwyżej, jak się da. Z góry wspaniale widać Bokę Kotorską i charakterystyczne dwie wysepki leżące nieopodal Preastu – Sveti Djordje (św Jerzy) z XII wiecznym klasztorem Benedyktynów i cmentarzem, na którym chowano miejscowych kapitanów oraz Gospa od Škrpjela (Matka Boska na Skale) – wyspę, która według legendy została usypana z kamieni i zatopionych nieprzyjacielskich okrętów w miejscu, w którym na skale został znaleziony cudowny obraz Madonny. Na wysepkę  można za kilka euro dostać się z Perastu łódką. 

Wyspa Sveti Djordje...


...i Gospa od Škrpjela


Wieża kościoła św. Anny

AKAPITPrzez chwilę napawamy się pięknym krajobrazem. Z zapomnianego przez czas i ludzi figowca częstujemy się dojrzałymi owocami. Wcale nie są gorsze od tych straganowych. Znajdujemy tu również całkiem spore kolonie dziko rosnących kaktusów. Tych jednakże nie próbujemy jeść zadowalając się fotografowaniem. Gdy my w upale wędrujemy po miasteczku, przez Bokę przepływa ogromny wycieczkowiec, oznajmiając swoją obecność głośnym wyciem syreny. Biedni pasażerowie! Muszą się męczyć w klimatyzowanych kabinach i kąpać w pokładowych basenach. Współczujemy im bardzo...

...przepływa ogromny wycieczkowiec...


Dachy Perastu, a w tle masyw Lovčen -  Jezerski Vrh i Štirovnik

AKAPITPonownie kierujemy się ku drodze, na której mamy zamiar złapać autobus powrotny do Kotoru. Nie znajdujemy co prawda przystanku, ale zdążyliśmy się już zorientować, że tutejsi kierowcy nie są zbyt ortodoksyjni jeśli chodzi o tę kwestię i zatrzymują się praktycznie na każde żądanie. Czekamy ledwie kilka minut. Tuż przed 18 wracamy do Kotoru. Jest jeszcze wcześnie, a my nie zmęczyliśmy się dziś szczególnie, snujemy więc plany na wieczór. Ponieważ do naszego ciasnego i dusznego pokoiku nie spieszy się nam zanadto, postanawiamy poszwendać się nieco po mieście, a i może zjeść coś dobrego w knajpce. Zanim to jednak zrealizujemy, nasze plany sięgają już dnia następnego. A mamy śmiały zamiar wybrać się w góry. Odnajdujemy więc najpierw początek szlaku prowadzącego w kierunku leżącego na terenie Parku Narodowego Lovćen Jezerskiego Vrhu. Ma on 1657 m wysokości, więc zważywszy, że znajdujemy się na poziomie morza, jego zdobycie traktujemy mało zobowiązująco. Do -tego- początkowy -odcinek -szlaku -wspina się na niemal -pionową
ścianę serpentyniastą ścieżką, a spodziewana temperatura będzie oscylowała powyżej 30 stopni. Zakładamy, że dokąd damy radę dojść i gdzie nas dopadnie zmęczenie, to właśnie to miejsce będzie celem naszej wycieczki.

Panorama Kotoru z pierwszych zwitek ścieżki

Kotortska twierdza
AKAPITTymczasem wchodzimy w obręb kotorskich staromiejskich murów. Długo błąkamy się po uliczkach, wybierając miejsce posiłku. Upał zelżał nieco, ale nagrzane mury oddają teraz ciepło otoczeniu. Umieszczone w ogródkach restauracyjnych wiatraki rozpylające jednocześnie wodę, mają tę atmosferę nieco ochłodzić. Nadchodzi wieczór, czas więc na nocne życie. Wszędzie jest sporo ludzi. Również tutejsze psy wykazują wzmożoną aktywność i robią obchód okolicznych lokali. Nie bez sukcesów, bo maślane oczy umieją robić niezwykle wyraziste.
AKAPITW końcu nam też się udaje i znajdujemy położoną nieco na uboczu pizzerię. Oczywiście wcześniej upewniamy się, że kolacja nas nie zrujnuje, bo ceny na kotorskim starym mieście do najniższych nie należą. Decydujemy się na pizzę. Zamawiamy dwie średnie. Maja mieć po 30 na 30 cm. Kelner o urodzie typowego południowca z powagą przynosi nam sztućce i niewielkie talerzyki. Na nasze lekko zdziwione spojrzenia odpowiada południową angielszczyzną:
AKAPITFani? Nou fani!
AKAPITPo pewnej chwili na nasz stół wjeżdża blacha z pizzami. Oczy z lekka wychodzą mi na wierzch. Pierwsza myśl – coś pomylił z zamówieniem. PRZECIEŻ MY TEGO NIE ZJEMY! Kelner jednak utwierdza mnie w swojej racji – wszystko się zgadza, miały być dwie pizze 30 x 30, no i są, blacha ma 60 x 30 cm – po czym uśmiechnięty odchodzi zostawiając nas z tym sporym – dosłownie – problemem. Każda pizza ma 12 kawałków. Nie są one może specjalnie ogromne, ale po kościach czuję, że jeżeli zjem tylko ich połowę to pęknę, zdobiąc nawierzchnię przytulnego zaułka oraz ściany pobliskich budynków barwnym, acz nie do końca smacznym rzucikiem. Po minie Basi widzę, że jej odczucia są podobne. Cóż nam pozostaje, bierzemy narzędzia w dłonie i zaczynamy się zmagać. Pizza w smaku jest

Oj, te 30x30 cm jest naprawdę mylące
po prostu zwykła.Ani specjalnie wyszukana, ani niesmaczna. Może tylko ciasto ma nieco za grube. Chyba przyzwyczailiśmy się do Pizzy z krakowskiego Cyklopa... Ale jesteśmy głodni, więc nie grymasimy. Zapijane piwem (ja) i winem (Basia) kawałki pizzy z wolna znikają. Nie mamy jednak złudzeń. Połowa zostaje. Jednak i na to nasz kelner ma radę.
AKAPITNou problem! – rzuca, akcentując ostatnią sylabę, po czym zjawia się z kartonowym płaskim pudełkiem i wkłada do niego pizze.
AKAPITPo chwili widzimy, że nie my jedni korzystamy z tej możliwości. Oj, te 30x30 cm jest naprawdę mylące. Opuszczamy pizzerię,trzymając pod pachą śniadanie na jutro.

Św. Łukasz i twierdza nocą
AKAPITPrzez chwilę chodzimy po starym mieście, podziwiając ładnie podświetlone budynki. Następnie wychodzimy poza obręb murów i idziemy obok zacumowanych w porcie jachtów. Krótko mówiąc – robią wrażenie. Teraz już zdecydowanie kierujemy się do domu. Wracamy do naszego ciepłego pokoiku. Na szczęście dziś nie jest w nim już tak upiornie. Po prostu rano szczelnie zamknęliśmy okno i zasunęliśmy żaluzje. Teraz po jego otwarciu robi się prawie przyzwoicie. Oczywiście jeśli nie licząc hałasu ulicy i leżącego opodal schroniska młodzieżowego, z którego dochodzą dźwięki wieczornej, głośnej imprezy. Chyba dobrze, że tam nie zamieszkaliśmy... A teraz stopery w uszy i śpimy. Jutro trzeba wstać wcześnie, żeby zdążyć wspiąć się jak najwyżej, zanim zacienione rankiem zbocze dosięgną zabójcze promienie słońca.

Cerkiew św. Mikołaja


następny dzień...