|
|
|
|
AKAPITPropozycja
przyłączenia się do wyprawy
padła kilka miesięcy temu ze strony Marty, mojej znajomej, z
którą razem z Basią kilka szlaków już
przeszliśmy. Wydała mi się interesująca, bowiem Ukrainę ostatni raz
odwiedziłem w 1978 roku w czasie wakacji z rodzicami. I był to
wówczas dla nas wyłącznie kraj tranzytowy, znajdujący się
zresztą w obrębie Związku Radzieckiego.
Właściwie prawie do końca
mój udział w wyprawie stał pod znakiem zapytania, ze względu
na kontuzję, której nabawiłem się w maju w Bieszczadach,
inaugurując przejście Głównym Szlakiem Beskidzkim.
Zdecydowałem się jednak jechać. Miałem ten komfort, że nie musiałem się
martwić o planowanie czy transport. Postanowiłem nie brać swojego 65
litrowego plecaka, a jedynie 45 litrowy Basi. Na szczęście, z racji
mocno stonowanych kolorów, chyba nikt nie zauważył, że była
to wersja damska ;-). Zapakowałem go zgodnie z zasadą "weź połowę tego
co
absolutnie niezbędne". To pozwoliło mi mieć jako taki komfort na
plecach i w bezpośrednich okolicach oraz nadzieję, że tym razem kolana
nie będą mi robić brzydkich psikusów. Udało mi się obniżyć
wagę plecaka do ok. 17,5 kg w wersji max, czyli z przytroczonymi
kijkami, 2,2 litrowym zapasem wody i ubrany w najlżejszy z możliwych
sposobów. Z perspektywy powyjazdowej mogę stwierdzić, że w
dziedzinie ekwipunku niczego mi nie brakowało, a jedzenia (zapas 5-cio
dniowy przeznaczony wyłącznie w góry) nie wykorzystałem w
całości z racji redukcji planów "górskich".
Przywiozłem również 100 hrywien, których nie było
gdzie wydać. |
|
|