Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10 dzień11



...poprzedni dzień
Dzień 2, 12 czerwca 2010 r.
czyli kwas wbrew pozorom czasem może uratować życie...

trasa na mapie
AKAPITNoc jest gorąca i krótka, bo Rysiek pierwszą próbną pobudkę robi nam już około godziny 5:00. Wstajemy jednak nieco później i po lekkim umyciu się oraz zjedzeniu szybkiego śniadania idziemy w kierunku dworca, skąd odjeżdżają busy w kierunku granicy w Medyce. Dzień jest tak samo upalny, jak kilka poprzednich, a słońce i bezchmurne niebo nie dają nadziei na poprawę w postaci ochłodzenia. Idziemy przez nagrzany mimo wczesnej pory Przemyśl. Przechodzimy przez most na Sanie, kierując się w stronę dworca. Po drodze odwiedzamy kantor, gdzie każdy z nas zaopatruje się w niezbędną do przeżycia sumę hrywien – ukraińskiej waluty. Sam kupuję ich dokładnie 454, za całe 200 złotych polskich. Lekko już spoceni docieramy do celu. Busik stoi w cieniu, a kierowca cieszy się niezwykle, widząc tak liczną grupę potencjalnych klientów. Oczywiście jednak poczeka, aż zapełni się wszystkie 25 miejsc pojazdu. Odnoszę wrażenie, że ma ochotę poczekać jeszcze na zapełnienie miejsc stojących, jednak się lituje i po około 15 minutach oczekiwania w zaduchu ciasnego nadwozia, ruszamy.

Jesteśmy gotowi do drogi

Przechodzimy przez most na Sanie
AKAPITSądząc po języku, jakim się porozumiewają, większość pasażerów stanowią Ukraińcy wracający z przygranicznego handlu. Do przejścia granicznego docieramy bez problemów. Polską odprawę również przechodzimy szybko i sprawnie. Przy wejściu do odprawy ukraińskiej trzeba jeszcze ładnie uśmiechnąć się do młodej pani strażniczki (mnie się udaje i nawet się odwzajemnia), wypełnić odpowiednie druczki, deklarując cel podróży i można się cieszyć ukraińskim słońcem, które zresztą świeci bardzo podobnie jak polskie – bezlitośnie.
AKAPITJeszcze tylko musimy ominąć kilku panów, proponujących podwiezienie nas po 10 zł od łebka do Lwowa albo i nawet w same Karpaty, zmienić czas na ukraiński, tzn. godzinę późniejszy i już jesteśmy na dworcu (dumne słowo!) autobusowym. Stąd w kierunku Lwowa odjeżdżają marszrutki, czyli odpowiedniki naszych busów.
AKAPIT Siedząc w marszrutce podziwiam jej wystrój - niebieskie firaneczki ze złotymi, czy może żółtymi frędzelkami. Styl bliski chyba bardziej dalekiemu wschodowi niż zachodowi. Sam pojazd pamięta zapewne czasy Gorbaczowa. Podziwiam również drogi, które na oko ostatni remont przechodziły dla odmiany w czasach Breżniewa. Na głównej, międzynarodowej trasie, wiodącej od granicy w kierunku Lwowa, co jakiś czas napotykamy progi zwalniające. Z rozczuleniem wspominam polskie dziury. Do celu jedziemy około półtorej godziny, w czasie których czynię pewne obserwacje. Pasażerowie wsiadający do marszrutki płacą za przejazd kierowcy, ale w zamian nie otrzymują żadnego potwierdzenia czy biletu. Pieniądze podróżują w koszyczku leżącym na masce silnika. Zastanawia mnie kwestia sposobu, w jaki kierowca rozlicza się później z tych pieniędzy, bo żadnej kasy fiskalnej lub choćby bloczka z biletami, w marszrutkach nie ma. Być może jest to jeden z powodów, dla których Ukraina jest jednak ciągle krajem nie tylko trochę innej kultury, ale przede wszystkim zupełnie innej gospodarki.

Jesteśmy na pasie ziemi niczyjej

...musimy ominąć kilku panów...

Niezbyt równą drogą jedziemy z Szegini do Lwowa

specyficzny wystrój marszrutki
AKAPITMarszrutka zawozi nas przed budynek dworca kolejowego we Lwowie. Budynek niezwykle okazały i piękny, choć po bliższym przyjrzeniu się tu i ówdzie wymagający renowacji. Upał zmusza nas, byśmy pierwsze kroki skierowali do przydworcowego baru. Tu część naszej grupy ordynuje piwo, a reszta kwas chlebowy. Kwas chlebowy to bezalkoholowy, gazowany napój, słodki, ale lekko cierpkawy, o ciemnobrązowym kolorze. Podawany podobnie jak piwo, na zimno z beczki, smakuje wyśmienicie i doskonale gasi pragnienie.
AKAPIT Po sprawdzeniu rozkładu jazdy okazuje się, że najwygodniej będzie nam jechać pociągiem, który rusza ze Lwowa około 21:30 i jest na miejscu, czyli w Kołomyi, około 6:30 rano. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na bardzo istotny szczegół. Kołomyję od Lwowa dzieli odległość niespełna 200 km. Jak więc taką odległość pokonywać w czasie rozkładowych 9 godzin, wiedzą tylko ukraińscy kolejarze. Nam jednak taka opcja podróżowania pasuje, ponieważ daje możliwość przespania się w pociągu. O pociągach i spaniu jednak za chwilę. Tymczasem wpadamy jeszcze na pobliski bazarek, gdzie jemy po kilka pierożków – drożdżowych racuchów z nadzieniem, podawanych na ciepło. Nadzieniem tym może być młoda kapusta, ziemniaki, mięso lub np. powidła.

Dworzec kolejowy we Lwowie

Prowadząca do dworca ulica Czerniwiecka - szeroka ale brukowana

Kupujemy pierożki w bazarowej budce

Ulica Gorodska - szeroka dwupasmówka, rónież brukowana

Wyjątkowo obszerne skrzyżowanie ul. Gorodskiej i Czerniwieckiej
AKAPITPo zakupieniu biletów i pozostawieniu bagaży w dworcowej przechowalni, obieramy kierunek na stare miasto, gdzie podjeżdżamy kilka przystanków tramwajem. Znaczna część ulic Lwowa jest brukowana. Bruk ten do specjalnie gładkich nie należy, stąd przejeżdżające samochody powodują spory hałas. Ich prędkość siłą rzeczy nie może być zbyt wysoka. Może jest to i dobre rozwiązanie z punktu widzenia bezpieczeństwa, ale ciekaw jestem, jak na to reagują zawieszenia tychże samochodów. 

Przechodzimy najkrótszą drogą

Spokojnie zatrzymali samochód na środku jezdni i zaczęłi wyładowywać towar
AKAPITUlice są szerokie, a skrzyżowania obszerne. Do tego stopnia, że trzeba się czasem mocno zastanowić, jak przez nie przejść. Zdarza się również obserwować kierowców, którzy zatrzymują się dosłownie na środku jezdni, włączają światła awaryjne po czym spokojnie np. rozładowują towar. Przechodząc przez skrzyżowania, zwykle wybieramy metodę najkrótszej drogi, ponieważ przejść dla pieszych jest niewiele, a kierowcy i tak, podobnie zresztą jak piesi, poruszają się w sposób mocno dowolny.
AKAPITStare miasto zabudowane jest bardzo ładnymi kamienicami, jednak większość z nich lata świetności ma już zdecydowanie za sobą. O ile fasady niektórych wyglądają nienajgorzej, o tyle podwórka, w czeluściach których często znikają Romek i Iza, są mocno zniszczone, żeby nie powiedzieć zrujnowane. Podobnie klatki schodowe. Na niektórych kamienicach widać polskie napisy z nazwami ulic. Wszak jeszcze stosunkowo niedawno to było polskie miasto.

Na Rynku we Lwowie

Jedna z kamienic

Milicjant ukraińskiej drogówki...

...i jego pojazd.

Kamienice w rynku, między innymi Kamienica Królewska (pod chmurką)...

...i jej zwieńczenie. Kamienica byla w posiadaniu m.in. Jana III Sobieskiego. Obecnie mieści się tu muzeum historyczne

Brama Kamienicy Królewskiej

Czarna Kamienica ...

...w tej chwili również jest tutaj muzeum historyczne

Odchodząca od rynku ul. Stauropigijsjka, w tle fragment kościoła Dominikanów

Kamienice przy ul. Drukarskiej (d.Grodzickich)

Fragment podwórka

Iza z Romkiem...

...buszują po podwórkach
(na portalu widoczny napis "Grodzickich 1")

Lwowska uliczka (Wirmienskaja)

Cerkiew Uspienska i pomnik Fedorowa

Ulica Użgorodzka, prowadząca na Wysoki Zamek

Budynek Szpitala Miejskiego i kościółek Jana Chrzciciela
AKAPITWchodzimy również na wzgórze o wdzięcznej nazwie Wysoki Zamek, z którego prawie nic nie widać (Nasz błąd polegał na tym, że nie dotarliśmy na sam szczyt, a jedynie na coś w rodzanu platformy nieco poniżej [przypis autora]).  Jest tu jednak trochę cienia, więc robimy krótki odpoczynek. Przy okazji obserwujemy dwie młode dziewczyny i chłopaka, grających w kalambury.

Bank Piwa - TO JEST TO!!!

Raj dla piwosza, ale nie tylko
AKAPITRysiek narzeka na upał i co chwila powtarza, że już dalej nie idzie, ale jakoś do końca nam towarzyszy. Schodząc z Wysokiego Zamku, napotykamy obiecująco wyglądający szyld na budynku: Bank Piwa. Intrygująca nazwa kryje za sobą pomieszczenie z całym rzędem pip, z których do butelek o różnej pojemności można nalać i zakupić wiele gatunków lokalnego piwa. Na szczęście jest i kwas. Zaopatruję się w półtoralitrową butlę, która do wieczora ratuje mnie przed wyschnięciem na wiórek.
AKAPITNa placu przed operą wstępujemy do baru typu bistro, gdzie udaje mi się, za nieproporcjonalnie skądinąd duże pieniądze, zjeść najgorszego w moim życiu dewolaja. Małego, suchego i paskudnego. Idąc dalej, mijamy pomnik Tarasa Szewczenki – ukraińskiego odpowiednika Adama Mickiewicza. Na skwerze w okolicy opery przez chwilę obserwujemy grupę mimów. Zauważamy również logo Euro 2012 wykonane z kompozycji kwiatowej. Co ciekawe, wygląda na to, że jest pilnowane przez ukrytego w cieniu milicjanta.

Budynek Lwowskiej Opery

Było naprawdę upalnie...

Grupa mimów na skwerku

Pomnik Tarasa Szewczenki, w tyle widoczna wieża ratusza

Pomnik Szewczenki, a za nim były kościół św Piotra i Pawła (obecnie magazyn biblioteki zawierający m. in. zbiory Ossolineum) 
AKAPITDrogę powrotną na dworzec pokonujemy pieszo. Przechodzimy między innymi obok Pałacu Potockich, w którym obecnie znajduje się galeria malarstwa. Romek z Izą odwiedzają kolejne podwórka. Zauważają tam na przykład ciekawe skrzynki na listy. Ciekawe z punktu widzenia obywatela, któremu coraz więcej uregulowań dotyczących różnych dziedzin życia, narzuca Unia Europejska. Ja poświęcam się oglądaniu i fotografowaniu pojazdów komunikacji miejskiej, które na moje oko i gust już dawno powinny wylądować w składnicy złomu.

Strzeżony obiekt ;-)

Kolejne zapomniane podwórko

Skrzynki na listy

Pałac Potockich.
Prócz gelerii sztuki miejsce to upodobali sobie nowożeńcy, jako plener fotograficzny

Lwowska ulica Kopernika

Wracamy pieszo na dworzec

Milicjanci jeżdżą Nivami. W budynku obok miało siedzibę NKWD, następnie Gestapo. Obecnie zapewne mieści się tu komisariat

Kamienica przy bulwarze Stepana Bandery

Kolejne obszerne skrzyżowanie. I ruchu prawie nie ma

Kamienica na rogu bulwaru Bandery i Wierzbickiego

Kamieniczka przy ulicy Wierzbickiego

Nasi tu byli...

Gramy na czas...
AKAPITCzas pozostały do odjazdu pociągu spędzamy siedząc na ławkach ustawionych na placu przed dworcem. Nadchodzi wieczór, słońce zaszło, temperatura nieco spadła. Gdy jednak wsiadamy do pociągu "Bukowina", do wagonu klasy płackartnyj, otacza nas atmosfera znana raczej z amazońskiej dżungli. Wagon zakumulował w swoim wnętrzu chyba całe ciepło, jakie wyemitowało tego dnia bezwzględne słońce.
AKAPIT Na marginesie należy dodać kilka słów na temat wagonu płackartnego. Jest to rodzaj wagonu sypialnego, jednak bez wydzielonych przedziałów. Boksy z miejscami do leżenia są tu oddzielone wyłącznie przepierzeniami. Ponadto dodatkowy rząd miejsc znajduje się na przeciwległym boku wagonu, niejako w korytarzu. Środkiem przebiega trasa do kibelka. Wagonem zawiaduje prowadnik lub prowadnica, którzy dbają o to, byśmy dostali pościel (my nie dostaliśmy, bo nie wykupiliśmy tej opcji), czy zostali obudzeni przed właściwą stacją docelową. Można też u nich dostać wrzątek. Z uwagi jednak na temperaturę otoczenia, powodującą samoistne wrzenie wody, nie korzystamy z tej możliwości.

Otwarte okno nie daje chłodu

Rysiek nie zapomina o podstawach

Wagon płackartnyj gotów do snu
AKAPITMnie trafia się miejsce w korytarzyku. Dopływ w miarę świeżego powietrza jest w tym miejscu jedynie w czasie gdy pociąg zwalnia, bo najbliższe otwieralne okno znajduje się po przeciwnej stronie wagonu, w boksie, w którym śpi bądź usiłuje spać reszta naszej grupy. Iza i Romek skwapliwie korzystają z możliwości chłodzenia nóg, wystawiając je za okno. Jedynie Rysiowi upał zdaje się nie przeszkadzać, bo już po chwili od ruszenia pociągu, z miejsca, na którym leży, dobywa się ciche pochrapywanie. Wiem, że w takiej temperaturze nie będzie mi łatwo zasnąć. Przez chwilę obserwuję współpasażerów – grupę dzieciaków robiącą sobie wzajemnie psikusy i przy okazji dużo hałasu. Jednak zmęczenie po całym upalnym i męczącym dniu daje w końcu o sobie znać i mimo że cały lepię się do leżanki, w końcu zasypiam krótkim, często przerywanym snem.

Metoda na obniżenie temperatury własnej

Rysiek nie traci czasu

Sen krótki jak leżanka
następny dzień...