|
Dzień 5, 15 czerwca 2010 r.
czyli o braku asertywności słów kilka...
|
|
AKAPITWczorajszy
wieczór
znów został zwieńczony opadami deszczu, ale ranek wstaje
słoneczny. Jest jednak trochę chłodniej, co sprawia, że marsz nie
będzie tak uciążliwy. Znów czeka nas wędrówka
znaną nam już doliną. Stawka jak co dzień jest mocno rozciągnięta. Ja
zwykle plasuję się gdzieś w czołówce. Z lekką niepewnością,
ale i nadzieją w żołądkach, dochodzimy do domu wczoraj napotkanego
Hucuła. A jakże, starsza kobieta kręcąca
się po obejściu twierdzi, że
poszedł do pracy. Dziwne, nam mówił, że będzie miał wolne...
Tak, czy inaczej, pozostaje nam obejść się smakiem. |
Namioty mój i Ryśka, to bliźniaki jednojajowe |
|
Kontrola celna |
|
Z byczkiem nikt nie chciał zadzierać |
|
Poranna krzątanina |
|
Ze zdziwieniem dostrzegłem jeźdźców, którzy
wyglądali na rekreacyjnych |
|
Poranna ablucja |
|
Poranna dawka kultury |
|
Poranne lenistwo |
|
Ariergarda czyli przednia straż |
|
Samotne gospodarstwo w dolinie. To tu miano nas przywitać chlebem i
serem... |
|
|
Wcięta w skalną skarpę droga wzdłuż doliny |
|
Taka sobie jaszczurka |
|
Stawka cały czas jest rozciągnięta |
|
Marta zwykle jest w czołówce |
|
AKAPITIdąc
dalej
w górę doliny, mijamy niegdysiejszą zaporę, tzw. klauzę.
Służyła ona do
spiętrzania wody, a w czasie jej spuszczania spławiano tą drogą drewno
w niższe części doliny. |
Pozostałości tamy (tzw klauzy) |
|
Kolejny gruzawik do wywozu drewna
|
|
Przeprawa niby niewielka, ale uważać trza |
|
Sympatyczna połoninka |
|
Stały sobie przy drodze |
|
|
Ten fragment doliny wygląda pięknie |
|
Tną ile wlezie :-( |
|
AKAPITTrafia
nam się kolejny gruzawik.
Tym
razem jest
to Ził z 8 cylindrowym benzynowym silnikiem o pojemności prawie 6
litrów. Wg danych katalogowych pali tyle, ile jedzie, czyli
ok. 100 l/100 km. Ekolog! Mamy do swojej dyspozycji całą skrzynię
ładunkową ciężarówki. Jej
kierowca jedzie jednak znacznie
ostrzej niż wczorajszy. Kilkakrotnie przekraczamy rzekę w
bród lub jedziemy
jej korytem. Musimy solidnie trzymać się burt. Jazda drogą
również powoduje przyspieszenie tętna, do tego często trzeba
uchylać się przed gałęziami, które tym razem śmigają obok
nas z zawrotną prędkością. Przynajmniej tak nam
się wydaje. |
Żaden
opis nie odda wrażeń, jakich doznawaliśmy w czasie jazdy. Tego po
prostu trzeba spróbować. Obiektywnie muszę jednak
stwierdzić, że podróż na piechotę zmusiłaby nas do
kilkakrotnego pokonania rzeki na własnych nogach, a to zapewne
opóźniłoby nasz marsz dość znacznie. |
AKAPITGruzawik
dowozi nas do Niżnego
Jałowca. Z pewną ulgą schodzę po skończonej jeździe na ląd. Jest sklep,
jest więc i kolejny postój. Dłuższy postój, bo
podjeżdżając samochodem zyskaliśmy sporo czasu. Tym razem ja mam więcej
szczęścia i to mnie udaje się kupić chleb. Chleba zakupionego tu przez
Bubę, nie liczę. Ma 80% zawartość
wody, pochodzącej z przeciekającego
sklepowego dachu i jako taki, do spożycia nadaje się raczej średnio.
Mój jest świeży, a przynajmniej tak smakuje. I jest naprawdę
bardzo smaczny. Tym bardziej, że dobrego chleba od kilku dni w ustach
nie miałem. Choć z jego zakupem wcale nie jest tak łatwo. Pani sklepowa
zapytana o chleb w pierwszej chwili odpiera – chlieba niet.
Ale w środku, jak to w ukraińskim sklepie przeważnie bywa, siedzi
grupa miejscowych, w tym człowiek w mundurze. Bladego pojęcia nie mam,
jaką służbę reprezentuje. Być może straż niedalekiego parku narodowego,
być może pograniczników, a może jest to po prostu cywil
lubiący wojskowe łachy. Najistotniejsze jest to, że z jego ust w tym
ważnym momencie pada ledwie słyszalne - prodaj. I nagle
chleb dla mnie
się znajduje. Do kompletu kupuję sardynki w puszce. Reszta
ekipy
również robi zakupy,
|
Huculska blokada na ko(z)ła |
|
Panorama Niżnego Jałowca |
|
Zapasy... |
|
zaopatruje się w słodycze i ponownie
uzupełnia poziom płynów ustrojowych, sprzedawanych tu w
gustownych, litrowych, plastikowych, brązowych butelkach, opatrzonych
biało-czerwono-złotą etykietą.
Wspólnie śmiejemy się z
naklejek umieszczanych tu na niektórych produktach
– biez GMO.
Czyżby modyfikowana genetycznie żywność
również docierała w to trochę zaniedbane przez postęp
cywilizacyjny miejsce? |
Tylko Rysiek się zapodział |
|
Krakersika...? |
|
Jednak żeby nie jeść na pusty żołądek... |
|
Hodowla białych robaków |
|
AKAPITPrzy
okazji, a
niejako z przymusu – piwo wszak moczopędne jest –
moi współtowarzysze odwiedzają tutejszy nieco przygięty do
ziemi starością kibelek, podziwiając
okazałych przedstawicieli pierwotnej fauny, którzy w nim
urzędują. AKAPITGdy
w końcu decydujemy się ruszyć, dalsze kroki kierujemy do
położonego powyżej wsi rezerwatu, w którym znajduje się
jeziorko Górskie Oko.
Prawdopodobnie osuwiskowe, podobnie
jak Jeziorka Duszatyńskie w polskich Bieszczadach. Przyłącza się do nas
trzech miejscowych: Wołodia, Pietia i Sasza. Choć tak naprawdę nie są
wcale miejscowi, bo tylko pracują tutaj w lesie. Na oko mają po
dwadzieścia kilka lat.
|
Nasi "strażnicy" |
|
Tak czy
inaczej podają się za
strażników rezerwatu i zobowiązują doprowadzić nas na
miejsce, a tam strzec. Przed czym?
Trudno nam dociec. Chyba
przed nimi samymi. Dodać należy, że wszyscy trzej pod sklepem uprzednio
przez dłuższy czas intensywnie tankowali paliwo w postaci
płynów nisko zamarzających. Ich reklamówka
pobrzękuje w sposób nie dający najmniejszych wątpliwości.
Owoców nie niosą... |
|
AKAPITPo
kilkudziesięciu
minutach podejścia kamienną, momentami dość stromą drogą, dochodzimy na
miejsce. Jeziorko wygląda pięknie w otoczeniu zalesionych
wzgórz w dalszej, a strzelistych świerków w
bliższej perspektywie. Woda wypływająca z jeziorka małą kaskadą jest
chłodna, ale nie lodowata. Korzystam więc z okazji i robię sobie
łaźnię. W tym czasie opodal
rozpoczyna się impreza. Niepijącym
pozostaje zwiedzanie okolic jeziorka. Robimy z Martą obchód
dookoła niego, odkrywając nieco powyżej banię, czyli rosyjską
(ukraińską) saunę. Jest
|
|
tu również
domek myśliwski i kilka wiat, w których jak sądziliśmy
będzie nam dane spędzić noc. Tymczasem reszta towarzystwa na czele z
Bubą i Toperzem spożywa produkty
pochodzenia roślinnego wyprodukowane w
drodze procesu destylacji. Następnie organizujemy szybką sesję
zdjęciową. |
Domek myśliwski |
|
Impreza w toku |
|
|
|
I sesja foto |
|
|
AKAPITKolejną
atrakcją jest rejs z
ukraińskimi towarzyszami, odbyty po jeziorku dziurawą łódką.
Na szczęście opatrzność czuwa i nikt się nie topi. W dalszym etapie
imprezy, chłopcy – strażnicy - nieźle już wstawieni,
zaczynają być lekko natarczywi w stosunku do dziewczyn, więc sytuacja
robi się coraz mniej przyjemna. Prawdopodobnie Buba tego faktu już nie
rejestruje zbyt dokładnie z powodu
tzw. przeciążenia organizmu
(pomroczności jasnej) i wkrótce udaje się na spoczynek.
Właściwie naszych stróżów nie można się pozbyć,
bo twierdzą kategorycznie, że będą nas pilnować do piątej rano, po czym
zejdą na dół do pracy, a na ich miejsce przyjdzie ktoś inny.
|
Przystań |
|
Zdążyć do brzegu... |
|
...zanim nabierze za dużo wody |
|
Udało się! |
|
|
Trzeba to wszystko dokładnie opisać :-p |
|
AKAPITZapada
zmrok, pijące towarzystwo bawi
się przy ognisku, natomiast będąca w większości część trunkowa
umiarkowanie lub nietrunkowa – w tym ja, układa się w jednej
z wiat nad
samym brzegiem jeziorka. W tej samej, w której od pewnego
czasu wypoczywa Buba. Oczywiście nasi strażnicy protestują, twierdząc,
że tam spać nie wolno i proponują miejsce przy ognisku. My jednak
ignorujemy ich protesty, biorąc je za próby nakłonienia nas
do zabawy i dalszego picia. Przed północą zdumieni słyszymy
dźwięk silnika i po chwili naszym oczom ukazuje się blask świateł, a za
nim gruzawik.
Te maszyny są w stanie wjechać naprawdę wszędzie. Trochę
cierpniemy widząc wysiadających kilku kolejnych Ukraińców,
jak się za chwilę okazę mniej lub bardziej nietrzeźwych. Ze
zgłośnionego na maksa odtwarzacza samochodowego płynie muzyka w stylu
Ukraine Disco. O spaniu nie ma mowy. Po chwili goście zaczynają
kolejno odwiedzać naszą wiatę. Prawdopodobnie, gdyby nie śpiąca Buba,
zdecydowalibyśmy się już wtedy zejść do wsi. Toperz sam nie będąc do
końca trzeźwy, trochę zdziwiony naszą nieufnością, proponuje nam byśmy
ich zostawili. Instynkt stadny u nas okazuje się silniejszy.
AKAPIT
Jest całkiem ciemno, więc trudno poznać, z kim rozmawiamy. Po kolei
dowiadujemy się, że tu spać nie wolno, po czym od kogoś innego, że
jednak można. W tym czasie honory domu przy ognisku pełni już tylko
Toperz. Po długich rokowaniach, prowadzonych z bodaj najtrzeźwiejszym
Ukraińcem – Jurą – ustalamy, że jednak zostaniemy w
wiacie, a on zbierze
całe swoje towarzystwo, zapakuje do gruzawika i zwiezie
na
dół. Oddychamy z ulgą, ale nie na długo. Po jakiejś godzinie
gruzawik powraca. Tym razem przywozi samego komandira z kolejną
grupą.
Nie muszę dodawać, że ich stan również daleki jest od
trzeźwości. Komandir
znów odwołuje wcześniejsze pozwolenie
na spanie w wiacie. Tym razem jednak tłumaczy dlaczego. Okazuje się, że
w razie opadów, strumienie zasilające jeziorko mocno
przybierają, woda w jeziorku gwałtownie się podnosi i wiata może zostać
zalana. Jest druga w nocy. Jesteśmy już naprawdę zmęczeni i
zdesperowani. Komandir
nie budzi naszego zaufania mimo, a może tym bardziej, że
wygląda zupełnie inaczej niż pozostali Ukraińcy – drwale.
Jest ubrany
"po miejsku" i wyraźnie ci drudzy czują przed nim respekt, a nawet się
go boją. I ma w oczach coś takiego... Komandir usiłuje
nas
namówić, byśmy zostali i spali w innym miejscu.
Niełatwo jest go przekonać, że jednak zejdziemy do wsi.
Najprawdopodobniej ma dobre intencje, ale cała ta sytuacja, a
głównie negocjacje z kolejnymi, mniej czy bardziej pijanymi
Ukraińcami, już nas do tego stopnia wyprowadzają z
równowagi,
że chcemy jak najszybciej się od nich uwolnić i jesteśmy gotowi zrobić
to za wszelką cenę. Przy blasku czołówek po około 20
minutach
znajdujemy się znów w Niżnym Jałowcu. Schodząc, nasłuchujemy
odgłosów ciężarówki. Jesteśmy zdecydowani schować
się przed nią w lesie. We wsi pojawia się pytanie – gdzie
spać?
Wybór pada na jedyne dostępne i w miarę spokojne miejsce
–
cmentarz i szopę, w której stoi kilka ławek i
stół. Jest już dobrze po północy, więc wszelkie
siły nieczyste oraz duchy dawno udały się na spoczynek. Tylko my
tłuczemy się po nocy. W tym czasie Buba, której
krótki odpoczynek dobrze zrobił oraz Toperz, bawią się w
najlepsze nad jeziorkiem. Nie rozkładam materaca i śpię pod peleryną na
kawałku karimaty. Choć "śpię" jest tu określeniem mocno naciągniętym.
|
|
|