|
Dzień 8, 18 czerwca 2010 r.
czyli największe purchawki świata, a przynajmniej okolicy...
|
|
|
AKAPITRanek
wstaje pochmurny i chłodny.
Jednak gdy
ruszamy w górę, słońce wydaje się gdzieniegdzie przeświecać
przez ołowiany sufit. Chmury podnoszą się razem z nami i robią się
coraz rzadsze. Po drodze intensywnie wypatruję jakiegoś
źródła lub strumienia, bo moje zapasy
wody są na
wyczerpaniu. W końcu udaje mi się nabrać nieco mętnawej cieczy,
prawdopodobnie spływającej gdzieś z górskich łąk. Nie mając
siły na powolne snucie się ku górze, narzucam własne tempo i
po około godzinie od startu z obozowiska, jako pierwszy osiągam grzbiet
Tomnatyka. Jest już słonecznie. Widoki zapierają dech. Pierwsze rzucają
mi się w oczy olbrzymie kule osłon radarów. Są zdecydowanie
bliżej, niż się spodziewaliśmy. Konstatuję to z lekkim rozczarowaniem.
No cóż, godzina marszu to jednak trochę mało, jak na cały
dzień. Wiedząc, że mimo wczesnej pory może
to być koniec trasy w dniu dzisiejszym, zaczynam już kombinować, na
które z okolicznych odkrytych
wzgórz można |
byłoby
się wdrapać. A wdrapywać się jest po co, bo prócz widocznych
jak na dłoni przerośniętych purchawek (przez niektórych z
niezrozumiałych dla mnie powodów nazywanych pieczarkami)
stacji, widać naprawdę sporo. I to właściwie we wszystkich kierunkach. |
Wyłoniły się purchawki |
|
|
Poniżej staja pasterska |
|
Widok w kierunku Saraty |
|
AKAPITPo
kilkunastu
minutach kontemplacji bezkresu horyzontu, dołączają do mnie po
kolei pozostali. Chwilę wspólnie odpoczywamy po czym
wchodzimy
na sam szczyt Tomnatyka, żeby dokładnie przyjrzeć się temu,
co pozostało po obecności Krasnoj
Armii. Jest tu pięć białych kopuł
umieszczonych na wysokich podmurówkach. W jednej z nich -
największej - znajdują się nawet pozostałości po olbrzymiej antenie
radaru.
|
To gdzie te kopuły? |
|
Schronohangar |
|
Z drugiej strony zalany wodą |
|
|
|
Kolejny schronohangar od wewnątrz |
|
Wnętrze jednej z kopuł |
|
W tej, największej, znaleźliśmy pozostałości radaru |
|
|
Widoki mieli stąd niezłe... |
|
AKAPITAktualnie
na terenie bazy gospodarują krowy. Nie
niepokojone mają się całkiem nieźle. Nie zauważamy też nikogo, kto
miałby się przejmować ich losem. Zresztą to tutaj wydaje się zjawiskiem
normalnym. Wcześniej wiele razy spotykaliśmy
krowy w miejscach, gdzie w
promieniu kilometrów nie było żywego ducha. Tutejsze bydełko
to w większości młode byczki. Objęły bazę we władanie i czują się tu,
jak u siebie w domu. Zresztą niebywała ilość ich odchodów
zaścielająca wnętrza kopuł pozwala założyć, że ich dom jest właśnie
tutaj. Na
szczęście nie robimy na nich specjalnego wrażenia, co najwyżej
powodujemy lekkie zaciekawienie. Nasze bagaże są dokładnie obwąchane
przez przedstawiciela stada. Jedna ze starszych krówek
pragnie z nami zawrzeć bliższą znajomość i nie zważając na etykietę
zaczyna być nieco nachalna. Na wysokości zadania staje Marta i z wprawą
godną
rasowego pastucha pokazuje jej właściwy kierunek. |
Na obwąchiwanie bagaży można było pozwolić |
|
Ale na zjadanie maty już nie! |
|
Nawet takiej sympatycznej mordzie |
|
|
To dopiero obora! |
|
Na brak przestrzeni krowy nie narzekają |
|
Krowa słuchała tylko Marty |
|
Korzystamy z usług rumuńskiego operatora |
|
Krowa była uparta. Marta też... |
|
Psina się zmęczyła |
|
My zresztą tak samo |
|
Z takim dzwonkiem na pewno się nie zgubi |
|
AKAPITOczywiście
sporo czasu zajmuje nam
lokalizacja na
horyzoncie
znajomych połonin i szczytów. Ja mam z tym najmniejszy
problem. Jestem
tu po raz pierwszy i dla mnie wszystkie widoki są nowe. Słyszę jednak
nazwy: Hnitessa, Połoniny Hryniawskie i Czywczyńskie, Pop Iwan,
Czywczyn, Pietros Budyjowski,
Palenica, Alpy Rodniańskie z Ineulem i
wiele, wiele innych. To po nich przez kilka ostatnich lat
włóczyli się
Iza, Marta, Romek i Rysiek w różnych konfiguracjach
składów osobowych
grupy. Nie powiem, widoki robią i na mnie wrażenie. Tych gór
jest po
prostu jakoś tak... dużo? Ciągną się po sam horyzont wieloma
grzbietami. I to we wszystkich kierunkach. A sam horyzont też nie jest
dla nich granicą nie do przekroczenia. |
Najwyższa na środku to Jarowica. Za chwilę tam będziemy |
|
Widok w kierunku S i W |
|
AKAPITKorzystając
z tego, że stacja położona
jest na sporej wysokości, nawiązujemy po raz pierwszy od kilku dni
łączność ze światem. Jesteśmy bardzo blisko granicy z Rumunią, co dla
nas jest o tyle korzystne, że możemy się łączyć za pośrednictwem
rumuńskiego operatora, po unijnych cenach, tj. około 3 razy taniej niż
w przypadku operatora ukraińskiego. Buba z Toperzem znikają na dłuższy
czas. Na terenie stacji
i przyległości jest przecież wiele
interesujących z punktu widzenia eksploratora, opuszczonych
obiektów. Po naradzie ustalamy, że jednak jest za wcześnie
by rozbijać obóz (ufffff...) i idziemy dalej w kierunku
wyznaczonym przez drogę. Tuż poniżej bazy zauważamy pasterską rodzinę.
Nasze nadzieje na jakiś nabiał zostają jednak szybko rozwiane... |
Pasterska staja |
|
W tle Jarowyca (Jarowica) |
|
Niestety mleka i sera niet... |
|
|
Pozostałości zaplecza bazy |
|
|
W końcu miałem chwilę... |
|
...żeby zrobić sobie zdjęcia |
|
Jarowyca |
|
AKAPITPo
około 30 minutach dochodzimy do
opuszczonej, jak się potem okazało w wyniku śledztwa Marty - mołoczno-towarnoj
fermy.
Czyli po naszemu bacówki, tylko
sądząc po wielkości, takiej bardziej kołchozowej w stylu wybudowanych w
latach 50 ubiegłego stulecia w polskich Małych Pieninach. Budynek
mieszkalny
jest dość okazały i gdy funkcjonował,
zapewne można było nazwać go
ładnym. Przełamujemy kolejną próbę pozostania w tym miejscu
na noc i idziemy dalej ku widocznej, jak na dłoni górze
Jarowyca (ok. 1560m npm). |
Dochodzimy do MTF... |
|
...czyli Mołoczno-Towarnoj-Fermy |
|
|
|
|
Wszystko zrujnowane, ale kiedyś to był całkiem okazały i niebrzydki
budynek |
|
Stado mustangów... |
|
...pasło się, jak zwykle... |
|
...całkowicie samopas |
|
Na szcyzcie Jarowycy |
|
AKAPITWspinamy
się
stromym, porośniętym wysoką trawą zboczem, trochę na przełaj, bo
ścieżki niet.
Na szczycie padamy wszyscy łącznie z psiną,
która w dalszym ciągu idzie z nami. Widoki ze szczytu
rekompensują nam w pełni poniesiony trud. Widać doskonale stację,
którą co dopiero opuściliśmy, a w tle za nią
wielopłaszczyznową panoramę kolejnych górskich
grzbietów.
|
Widok z pod Jarowycy na południe |
|
Widok z Jarowycy w kierunku Tomnatyka |
|
Reszta ekipy dopiero sie wspina |
|
Psina też lubi ładne widoki |
|
Tomnatyk z Jarowycy |
|
AKAPITNa
szczycie Jarowycy na betonowym postumencie ozdobionym pamiątkową
tablicą stoi
metalowy krzyż. Jaką okoliczność ma
upamiętniać nie udaje nam się dociec, ale Rysiek widząc zdobiący
tablicę kontur tryzuba pełen jest
najgorszych przeczuć. Niestety
nie dane nam jest długo napawać się
widokami, bo niebo do tej pory przychylne robi się znów
jakieś
niższe i zaczyna groźnie pomrukiwać. Widmo burzy w sąsiedztwie
doskonałego ściągacza piorunów, jakim niewątpliwie jest
krzyż,
szybko zrzuca nas ze szczytu. |
Dobija Marta |
|
...i Romek |
|
Przy tablicy na szczycie |
|
AKAPITSchodzimy
żwawo do podnóża szczytu i
tam rozbijamy namioty. Tym razem z uwagi na warunki terenowe nasz
obóz rozciągnięty jest na dłuższym niż zazwyczaj odcinku. Po
prostu trudno znaleźć kawałek jako tako płaskiego i równego
podłoża. Udaje mi się rozbić namiot już przy akompaniamencie pierwszych
kropel deszczu uderzających o tropik.
Na szczęście nie jest on ani zbyt
intensywny ani długotrwały, a za kłopot rewanżuje się ładną tęczą. |
Odpoczywamy |
|
Tędy będziemy schodzić |
|
Tęcza opiera się na przełęczy między Wierhnym Jałowcem, a Szepitem. Ale
o tym dowiem się dopiero w domu, dokładnie oglądając zdjęcia |
|
Na kawałku równej (prawie) powierzchni |
|
|
W końcu można coś zjeść |
|
AKAPITDo
wieczora pada jeszcze kilka razy,
ale za każdym
razem jest to niegroźny deszczyk. Korzystając z tego, że mój
namiot jest nieco oddalony od pozostałych, pod osłoną młodych
świerczków robię sobie kąpiel, używając do tego 1 litra
wody. Da
się! Kolację jem podwójną, bo połączoną z
opóźnionym
obiadem. Zupa chińska z dodatkiem suszonego mięsa, a na drugie płatki
owsiane z daktylami.
Czuję się pełny... Wieczorem idę jeszcze na małe
poszukiwania wody. Będzie potrzebna na śniadanie. W głębokim jarze
około 10 minut od obozu znajduję niewielki strumień. Biorę więcej niż
potrzebuję. Woda na pewno przyda się komuś w obozie. Niestety droga
powrotna wiedzie stromo pod górę. Z perspektywy mojego
namiotu obserwuję,
już po zachodzie słońca, piękne wieczorne niebo i
góry
na horyzoncie. Idę spać dość późno, bo po godzinie 22. |
|
Gdzieś tam daleko są nasze Bieszczady |
|
|