Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10 dzień11



...poprzedni dzień
Dzień 11, 21 czerwca 2010 r.
czyli wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!

AKAPITKilka minut po czwartej budzi mnie prowadnica. Z sobie tylko znanego powodu po dojściu do końca wagonu zamyka jedyny dostępny kibelek, pomimo że do Lwowa mamy jeszcze kilkanaście minut jazdy. Cóż, pozostanie mi poczekać i pozostawić swój płynny produkt przemiany materii na skwerku przy lwowskim dworcu. Okazuje się, że również ze znanych tylko sobie powodów prowadnica nie obudziła wszystkich z naszej grupy. Szczęśliwie wracając z nieczynnego kibelka naprawiam jej błąd. Dworzec we Lwowie o świcie jest taki sam, jak chyba wszystkie inne dworce o świcie. Nieruchawy, półprzytomny, niedomyty, skacowany i z lekka śmierdzący. Oczywiście niemal natychmiast mamy możliwość skorzystania z taksówki na samą granicę. Jak nietrudno się domyślić nie korzystamy z tej wyjątkowej i zapewne wielce korzystnej oferty. Zaraz też przyplątuje się jakiś pijaczek liczący na wsparcie finansowe. Udajemy jednak, że bariera językowa spotęgowana wpływem alkoholu, nie pozwala nam na wzajemny kontakt i ignorujemy go. Pierwsza marszrutka do Szegini, czyli mówiąc w uproszczeniu na granicę, odjeżdża o 5:30, o czym informuje nas mówiąca po rosyjsku z silnym polskim akcentem (a może po polsku z akcentem rosyjskim?) starsza kobieta. Wysiadła z nami z tego samego pociągu. Już siedząc w marszrutce słyszę inną kobietę, zdecydowanie młodszą, czytającą swojemu dziecku polską bajkę. Jej polski z charakterystycznym lwowskim zaśpiewem brzmi po prostu pięknie. Muszę przyznać, że brzmienie języka ukraińskiego zdecydowanie mniej mi się podoba niż rosyjskiego. Rosyjski jest miękki i śpiewny, ukraiński nieco bardziej twardy i szczekający. No, a ten lwowski akcent w polskiej mowie – poezja! 
AKAPITMarszrutka oddalając się od Lwowa stopniowo staje się coraz bardziej wyładowana pasażerami. W końcu to pierwsza marszrutka tego dnia. A wiadomo – kto będzie pierwszy na granicy, ten ma większą szansę na sprzedanie po polskiej stronie dozwolonej jednej butelki alkoholu i dwóch paczek papierosów. W końcu marszrutka jest tak wyładowana, że kierowca musi odmawiać potencjalnym pasażerom. Aby uniknąć  odmawiania   znajomym  –  w  końcu  jeździ  tędy  codziennie  –  zmienia  trasę  i  jedzie  jakimiś bocznymi  drogami.  Do  granicy

Polska język trudna...
dojeżdżamy kilka minut po siódmej. Ukrainę opuszczamy bez problemów. Tuż przed jej opuszczeniem w przygranicznym sklepie kupuję sobie butelkę kwasu. Nie mogłem się oprzeć. Lekkie schody zaczynają się przy wejściu do Polski. Oczywiście do odprawy jest jedna kolejka i niezależnie czy jesteś z Unii czy nie, swoje odstać musisz, czego skrupulatnie pilnują kłębiący się Ukraińcy. Z wielkim niesmakiem konstatuję, że w kolejce do odprawy celnej zachowują się dokładnie tak, jak my w najgorszych, kartkowych czasach w kolejce do masarni. Na naszych oczach dochodzi do sporej przepychanki. Obserwujący tę sytuację polscy pogranicznicy zdają się mieć tę sytuacje głęboko w... poważaniu. Jeden z nich okazuje się nawet strasznie (w dosłownym tego słowa znaczeniu) dowcipny. Sprawdzając paszport stojącego w kolejce mocno starszego Ukraińca żartuje, głośno komentując jego rok urodzenia słowami: "panie, pan to już dawno żyć nie powinien". Jak widać mundur i orzełek na czapce nie wszystkich zobowiązują...
AKAPITPanie plutonowy – serdeczne pozdrowienia od innego mundurowego. Już ex – na szczęście chyba – bo inaczej spaliłbym się tam ze wstydu. A tak, jest mi po prostu strasznie głupio. Przypominają mi się czasy nie tak przecież odległe, gdy narzekaliśmy na traktowanie przez niemieckich grenzschutzów, czy urzędników zollamtu. Tyle, że oni byli po prostu nieprzyjemnymi służbistami. Sposób, w jaki przybyszów ze wschodu traktują nasi funkcjonariusze, to wyższość ocierająca się o chamstwo. Okazuje się, że przesunięcie granic Unii o tych kilkaset kilometrów bardzo podniosło ich poczucie własnej wartości.
AKAPITZ kolejki do odprawy wyławia nas polski celnik, dzięki czemu unikamy oczekiwania na poranną zmianę obsady przejścia (DZIĘ-KU-JE-MY!). Stanowimy nieliczną ale bardzo odmiennie wyglądającą grupkę wśród granicznych mrówek, stąd wiadomo, że odprawienie nas przebiegnie sprawnie, szybko i bezboleśnie dla obydwu stron. Tak też się dzieje i kilka minut po siódmej jesteśmy w Polsce. Po siódmej? Jak to po siódmej? Przecież po siódmej byliśmy jeszcze na Ukrainie. No tak, ale przecież zyskaliśmy godzinę, o którą cofnęliśmy z powrotem zegarki na polski czas.
AKAPITKilkadziesiąt metrów za płotem przejścia granicznego rozkwita handel. Dopiero rozkwita, bo pora jest jeszcze wczesna. Mrówkom chodzi o to, by jak najszybciej sprzedać towar i wrócić do siebie po kolejną partię. Butelka, dwie paczki fajek. I tak w koło...
AKAPITMy czekamy na busa do Przemyśla. W końcu przyjeżdża, pewnie to też pierwszy bus dzisiaj, więc jest mocno zatłoczony. Na szczęście to tylko kilkanaście minut – damy radę. W Przemyślu nasze drogi się rozchodzą. Rysiek jest już u siebie. Trochę mu żal, że nie chcemy u niego zostać do następnego dnia. Od 30 godzin na nogach jesteśmy już jednak mocno zmęczeni i chcemy jak najsprawniej dostać się do domów. Romek z Izą zamierzają jechać do Krakowa autostopem, a stamtąd Romek pojedzie pociągiem do Warszawy. Buba z Toperzem, Marta i ja wybieramy pociąg. Zanim do niego wsiądziemy, idziemy z Martą na małe śniadaniowe zakupy. Wpadamy też do kiosku, gdzie w koszyku z przecenionymi mapami udaje mi się znaleźć tę obejmującą rejon, w którym właśnie byliśmy. Nasz pociąg na szczęście nie jest zatłoczony i z tradycyjnym lekkim poślizgiem czasowym, około godziny trzynastej mamy międzylądowanie w Krakowie. Marta opuszcza nas w Płaszowie, ja jadę na Główny. Bubę i Toperza czeka jeszcze około 5 godzin jazdy do Oławy. Kończę podróż tym samym autobusem linii 501, zastanawiając się po drodze, czy śmierdzę bardziej niż bezdomny, którego dostrzegam w przeciwległym końcu pojazdu.


*  *  *
EPILOG

AKAPITW domu przywitał mnie zaspany (jak zwykle) pies i kartka przypięta do lodówki o treści: "Łukaszku kochany! Dobrze, że już jesteś w domku :-) Obiad w lodówce - krupnik, ziemniaki, kotlet. Do zobaczenia wieczorem, Basia"

AKAPITDobrze jest wrócić do domu...

*  *  *
AKAPITNiniejsza relacja stanowi całkowicie nieobiektywny i wybitnie osobisty opis wyprawy w Dolinę Białego Czeremoszu oraz przyległości. Jeżeli kogokolwiek przy jakiejkolwiek okazji pominąłem, uraziłem, wykorzystałem bez wiedzy i zgody (wizerunek rzecz jasna ;- ) lub wręcz przeciwnie – przepraszam. I nie obiecuję poprawy ;-)
Strona główna ...koniec