|
Dzień 29, 30 października
2010 r. |
|
Wstajemy niespiesznie. Śniadanie mamy
dopiero o godzinie 9.00. Co prawda dla mnie będzie to już drugie
śniadanie, bo profilaktycznie zjadam tradycyjne płatki owsiane z
bajerami według własnej receptury. Gospodarze serwują nam, właściwie
zgodnie z naszymi przewidywaniami, frankfuterki. Po takim obfitym
posiłku czuję się naprawdę najedzony i jestem gotów do
wielkich wyzwań. Takich jednak plan na dzisiejszy dzień raczej nie
przewiduje. Przed nami droga przez Przełęcz Kubalonka na Stożek i
Soszów. Żadnych spektakularnych podejść, żadnych
ekstremalnych zejść. Ot, spacerek. Pogoda od samego rana jest piękna,
na niebie króluje słonko i nie ma ani jednej chmurki.
Wychodzimy na szlak około 9.30 żegnani przez kota. Łasi się,
zapraszając do powrotu w to miejsce. Podchodzimy jeszcze na moment
obejrzeć z bliska leżący opodal niewielki drewaniany
kościółek i ruszamy w drogę. |
|
...żegnani
przez kota... |
|
Kościółek na Stecówce |
|
Dzwonnica |
|
Idziemy szlakiem, trawersując zbocza
Beskidka (796 m) i
Szarculi (798 m). Po raz pierwszy na Głównym Szlaku
Beskidzkim mam wrażenie, że szlak jest oznakowany aż za dobrze. Są
miejsca, z których można zauważyć 5 kolejnych
znaków. Wejście szlaku do lasu oznakowane jest zwykle na
drzewach po obydwu stronach ścieżki. Moim zdaniem, jeżeli możliwe
byłoby lepsze oznakowanie drogi, to tylko poprzez przeciągnięcie na jej
długości liny, wyposażenie turystów w uprzęże i wpięcie w
nią karabinkiem.
|
...trawersując
zbocza... |
|
W drodze na Szarculę |
|
Wytęż wzrok i znajdź 5 zxnaków |
|
Ale o sssooo choziii? |
|
Do Kubalonki idziemy sami, nie
spotykając po
drodze
nikogo. Na samej przełęczy jest już ludniej, choć to pojedyncze osoby i
głównie spacerowicze. Na szlaku zaś zaczynają nas wymijać
lub
wyprzedzać rowerzyści i co gorsza motocykliści. W okolicy Beskidu (824
m) zaczyna ostro wiać. |
Droga między Szarculą, a Kubalonką |
|
|
...wejście
szlaku do lasu... |
|
...w
okolicy
Beskidu zaczyna ostro wiać... |
|
Stożek |
|
...zaczynają
nas wyprzedzać... |
|
Na szczęście cały czas świeci słońce,
więc
wiatr nie
daje nam się specjalnie we znaki. Niemniej jednak na odkrytym terenie
trzeba się ubrać. Tu i ówdzie, w zacienionych
miejscach
leżą jeszcze resztki śniegu. Gdzieniegdzie przykrywa je warstwa
opadłych modrzewiowych igieł. Na Kiczorach (989 m)
zatrzymujemy
się na chwilę, by po raz kolejny móc spojrzeć na szeroką
panoramę. |
|
...warstwa
opadłych modrzewiowych igieł... |
|
|
Świeży wiatrołom |
|
Widok z Kiczor w kierunku Baraniej Góry i Skrzycznego |
|
Widać Tatry, Babią Górę i
masyw
Pilska. Oczywiście w bliższej perspektywie również Baranią
Górę i o rzut kamieniem Stożek. Szalejący wiatr nie pozwala
nam na dłuższy postój. Mimo słońca marzniemy dość szybko. |
Tam dziś nie idziemy... |
|
...czyli Tatry |
|
...zabieramy
pod pachę... |
|
A zatem teraz raźno
w kierunku schroniska! Zabieramy pod pachę czeską
granicę oraz pięć szlaków turystycznych (4 polskie i 1
czeski) i po
około 30-tu minutach meldujemy się na Stożku (978 m). Pora jest jak
najbardziej obiadowa, wchodzimy więc do schroniska. Wewnątrz jest sporo
ludzi, ale udaje się nam zdobyć wolny stolik. Zamawiamy jak zwykle
kwaśnicę i zupę pomidorową. Specjalistka od kwaśnicy Basia orzeka, że
jest całkiem smaczna. O mojej pomidorówce też złego słowa
powiedzieć
nie mogę. |
Ostańce z piaskowca istebniańskiego
|
|
...pięć
szlaków... |
|
...meldujemy
sie na Stożku... |
|
|
Siedzi nam się całkiem miło, w jadalni
jest
ciepło,
można byłoby powiedzieć, że widoki z okien też są sympatyczne. No można
by, ale trzeba wstać, żeby je móc podziwiać, bo w oknach
jest tyle doniczek z roślinami... Siedzimy tak około godziny. Nie
spieszy nam się specjalnie, bo jest tuż po południu, a nam zostało
drogi do przejścia na niewiele ponad godzinę. Musimy ją zatem
oszczędzać. Ruszamy sobie niespiesznie żegnani przez... no
kogóż by, jak nie piękną liliową krowę.
|
|
Już po
chwili z
wolna
schodzimy piekielnie teraz śliskim z powodu oblodzenia, stromym
zejściem w stronę Stożka Małego. Podejście na Cieślar (920 m) odsłania
przed nami kolejne obrazy. Choć ściśle rzecz ujmując, odsłaniają się
one głównie za naszymi plecami. Wypada się zatrzymać i
odwrócić, co też zresztą czynimy. Przez chwilę wystawiamy
twarze do słońca i po raz ostatni dziś spoglądamy na szeroki horyzont.
Idąc grzbietem, znów spotykamy dziwacznie powykręcane,
srebrzyste buki. Po drodze, prócz doskonałego oznakowania,
zaskakuje nas jeszcze jeden widok. Stojące przy szlaku kosze na śmieci.
Zwyczaj gdzie indziej nieznany.
|
...z
wolna
schodzimy... |
|
|
Cieślar, za nim Czantroria, z prawej Równica |
|
Widok z pod Cieślara na południe. Z prawej Stożek, Kiczory, najwyższa z
lewej Barania Góra |
|
...dziwacznie
powykręcane... |
|
...srebrzyste
buki... |
|
...stojące
przy szlaku kosze na śmieci... |
|
Idąc z wolna, przed 16 docieramy do
schroniska "Na Soszowie", choć faktycznie schronisko znajduje się
poniżej samego szczytu Soszowa (886 m). Ma bardzo ładną bryłę i wygląd
prawdziwego górskiego schroniska. Wewnątrz spotykamy parę,
którą dziś kilkakrotnie widzieliśmy po drodze. Okazuje się,
że też będą spać w schronisku. Wita nas gospodyni. Niestety nie
mieliśmy rezerwacji, więc nasz pokój nie jest nagrzany. No i
co tu dużo mówić, jest w nim zimno, jak w psiarni. Co prawda
piec akumulacyjny, który w nim stoi ma się podobno nagrzać,
ale piec, jak to piec - musi mieć czas. My ten czas wykorzystujemy na
krótki spacer po najbliższej okolicy. Osiągalna okolica to
właściwie tylko szlak, którym będziemy iść następnego dnia,
bo wracać drogą którą przyszliśmy nie byłoby sensu, a
schodzenie w dół nartostradą, z perspektywą mozolnego
wspinania się w drodze powrotnej, odpada całkowicie. Idziemy więc drogą
prowadzącą grzbietem, oglądając nowopowstałą stację narciarską. Przy
okazji nawiązujemy łączność z domem i przyglądamy się malowniczym,
porośniętym hubami pniom. |
...idąc
z
wolna... |
|
...do
schroniska na Soszowie... |
|
Stacja narciarska Soszów |
|
..idziemy
więc drogą prowadzącą grzbietem.. |
|
...łączność
z domem... |
|
...porośniętym
hubami pniom... |
|
|
|
Po
godzince
wracamy do
schroniska. Pokój nie nagrzał się specjalnie. Szukamy zatem
ciepła w jadalni. Zamawiamy sobie pierogi z mięsem i naleśniki z serem.
Nie żebyśmy strasznie głodni byli, ale nie wypada tak siedzieć przy
pustym stole. Do tego wrzątek na herbatę. I tu pan gospodarz nas nieco
zaskakuje, prosząc byśmy pod kubki (plastikowe!) z wrzątkiem podłożyli
podkładki pod kufle - żeby lakier na blacie się nie zniszczył -
tłumaczy. No, rozumiem dbałość o wyposażenie, ale to już jest chyba
lekka przesada. Niemniej nie dyskutujemy, w końcu jesteśmy tu tylko
gośćmi. Zjadamy co zamówiliśmy. Nie mogę
powiedzieć, pierogi nie są złe. Naleśnikom też nic nie brakuje.
|
Schronisko na Soszowie |
|
|
...widać
tu
kobiecą rękę... |
|
Wracamy do pokoju i stajemy przed
dylematem:
kąpać się,
czy nie? Decyzja na tak oznacza konieczność wyjścia z zimnego pokoju na
zimny korytarzyk, zejście zimną klatką schodową, wejście do jeszcze
zimniejszego holu i zejście do koszmarnie zimnego przyziemia. Tam
czekałby nas co prawda gorący prysznic, ale po nim wycieranie się i
powrót trasą wyżej wymienioną. W takiej sytuacji decyzja
może być tylko jedna: mycie ograniczymy do naprawdę niezbędnego
minimum.
Widać, że gospodarze oszczędzają energię elektryczną. Niemal
wszędzie są energooszczędne świetlówki, ale na cieple nie
sposób oszczędzić, nie doprowadzając do totalnego
wyziębienia budynku. Na plus trzeba jednak policzyć, że schronisko jest
bardzo czyściutkie i zadbane, w oknach są ładne firanki i zasłonki, a
na drewnianych ławkach leżą miękkie poduszki. Widać tu kobiecą rękę.
Gdyby jeszcze tylko było ciut cieplej... A nasz piec ledwie osiągnął
temperaturę ludzkiego ciała. Noc spędzamy głęboko schowani w puchowych
śpiworach. Ja do tego zakładam kominiarkę.
|
No comment... |
|
|