|
Dzień
11, 24 maja 2010 r. |
|
Ranek zrobił nam brzydki kawał i
obudził
deszczem. Jego bezczelność polega na tym, że cała noc minęła bez
opadów. I nie jest to jakiś tam mały deszczyk, ale regularna
ulewa.
Leżąc w ciasnym namiociku z plecakami barykadującymi wyjście,
zastanawiamy się, co robić dalej. Deszcz pada z intensywnością nie
dającą nadziei na szybką przerwę. Pakowanie w deszczu średnio nam się
uśmiecha. Jest około szóstej, więc jeszcze wcześnie i nie ma
się
czym przejmować, ale
co będzie jeśli ten deszcz potrwa do południa? Właściwie jesteśmy już
zdecydowani wracać do Iwonicza i stamtąd szukać połączenia do Jasła,
gdzie czeka na nas samochód. Na szczęście przed
ósmą deszcz nagle, niemal jak nożem uciął, przestaje padać.
Nie dając mu czasu do namysłu na ewentualny powrót szybko
wstajemy, jemy śniadanie i pakujemy się. Niebo trochę się przetarło i
wygląda, że w najbliższym czasie deszczu nie będzie. A Cergowa stoi,
jak stała i prowokuje swoimi stromymi zboczami. Basia ma pewne
wątpliwości, ale udaje mi się ją przekonać do kontynuacji
wędrówki. Mam nadzieję, że uda się nam przejść cały
zaplanowany na dziś odcinek do Hyrowej i stamtąd dopiero łapać
połączenie do Jasła. To i tak skrócony wariant tego etapu,
ale chcemy jechać na pogrzeb przyjaciela, a to wiąże się z pokonaniem
ponad 500 km w jedną
stronę.
Schodzimy z góry Żabiej i asfaltową drogą idziemy do
Lubatowej. Stamtąd mamy jeszcze kawałek asfaltu, a potem szlak odbija
w lewo na ścieżkę wiodącą na Cergową (716 m). Po krótkim
marszu przez łąkę wchodzimy do lasu. |
...jemy
śniadanie... |
|
...Cergowa
stoi, jak stała i prowokuje... |
|
...stamtąd
mamy jeszcze kawałek asfaltu... |
|
...potem
szlak odbija w lewo na ścieżkę... |
|
Jest tuż po deszczu, więc ścieżka jest
błotnista i
mokra. Do tego upodobali ją sobie motocykliści, stąd miejscami jest
koszmarnie rozjeżdżona. Co chwila musimy się mocno zastanawiać,
którędy obejść wielkie rozlewiska i bagniska. Podejście
chwilami jest strome i śliskie, do tego chmury znów się
zagęszczają. W końcu udaje nam się wspiąć na wąski i długi grzbiet
Cergowej. Idziemy teraz ścieżką, po obydwu stronach której
kwitną niewielkie kwiatki o intensywnym czosnkowym zapachu. Przez
pojawiające się co jakiś czas przecinki w lesie widzimy dolinę po
północnej stronie góry. Chmury obniżają pułap i
co chwila dostajemy się w pasma mgły.
|
...chwilami
strome i śliskie... |
|
...widzimy
dolinę po północnej stronie góry... |
|
...chmury
znów się zagęszczają... |
|
...wąski
i
długi grzbiet... |
|
|
kwiatki
o
intensywnym czosnkowym zapachu |
|
...dostajemy
się w pasma mgły... |
|
...stoi
tu
stalowy krzyż... |
|
...zamieszczamy
równiez swój... |
|
Dochodzimy
na
szczyt. Stoi
tu stalowy krzyż (a jakże!), do którego przymocowana jest
metalowa puszka. Wewnątrz znajdujemy zeszyty z pamiątkowymi wpisami.
Zamieszczamy również swój, po czym zabieramy się
za schodzenie. Tuż za szczytem zaczyna padać. Po chwili lekki deszczyk
przeradza się w solidną ulewę. Postanawiamy go przeczekać. Jesteśmy w
lesie,
więc chowamy się okutani pelerynami pod jakimś bukiem. Na pocieszenie
zjadamy po batonie. Deszcz daje nam kilkanaście minut na odpoczynek, po
czym niebo znów się przeciera. Decydujemy, że jednak
skończymy naszą podróż w Nowej Wsi. Stamtąd
spróbujemy dostać się do Dukli, a z Dukli do Jasła.
|
Gdy nad samą Nową Wsią wychodzimy z
lasu i
robimy postój na posiłek, wychodzi słońce. Nie dajemy się
jednak zwieść pozorom. Widzimy, że to chwilowa poprawa. W rzece
Jasiołka doprowadzamy nasze buty i kijki do stanu umożliwiającego
podróż publicznymi środkami komunikacji. Nie jest to łatwe
ponieważ po opadach rzeka chwilowo sama niesie
spore ilości mułu. |
...okutani
pelerynami... |
|
...niebo
znów się przeciera... |
|
...postój
na posiłek... |
|
W Nowej Wsi wychodzimy na drogę i
widzimy w
oddali
zbliżający się autobus. Na szczęście do przystanku nie jest daleko więc
wystarczy lekki kłus. Musimy wyglądać pociesznie, bo kierowca
zwalniając daje nam
fory. Po kilku minutach dojeżdżamy do Dukli. Tu po kwadransie
oczekiwania przesiadamy się na busa do Krosna. Niestety w Krośnie mamy
mniej szczęścia. Dosłownie z przed nosa ucieka nam pociąg i musimy
czekać godzinę na kolejnego busa. Na szczęście pogoda wyraźnie nie chce
nam już dziś robić przykrości i nawet częstuje nas lekkim słońcem. W
Jaśle odnajdujemy nasz
samochód. Komuś jednak przeszkadzał, bo na przedniej szybie
widnieją szczątki rozbitego jajka. Ludzka życzliwość jest jednak w
naszym pięknym kraju towarem wysoce deficytowym.
|
Za nami nieco ponad 160 km szlaku. Z
przyczyn
obiektywnych nie udało nam się przejść całego zaplanowanego na ten etap
odcinka. Czeka nas teraz dłuższa przerwa, bo moim kolejnym
przedsięwzięciem będzie wyjazd na Ukrainę. Na szlak wrócimy
więc pewnie dopiero w wakacje. |
|
|