|
Dzień 3, 3 maja 2008 r. |
|
AKAPITWstajemy
wcześnie, bo
„...długa droga daleka przed nami...” Dziś
wzniesiemy się ponad poziomy. W przenośni i dosłownie. Mamy zamiar
dostać się wyżej niż byłoby to możliwe gdziekolwiek w Polsce. Jednym
słowem na kołach przekroczymy wysokość 2500 m n.p.m. Zanim to jednak
nastąpi, wyjeżdżamy
z Klagenfurtu opuszczając komfortowy kemping i
kierujemy się na autostradę A2. Musimy pokonać jakiś objazd spowodowany
prawdopodobnie przez roboty drogowe lub wypadek na autostradzie. Chwilę
kluczymy bocznymi dróżkami by jednak w końcu złapać właściwy
kurs. Jedziemy tak około 30 kilometrów. W końcu musimy lekko
zmienić kierunek. „Nasza” autostrada prowadzi na
południe, w kierunku Słowenii i Włoch, o czym informują wielkie litery
SLO oraz I, na pasie ruchu którym jedziemy. My zaś musimy
kierować się bardziej na północ w kierunku Niemiec, a
przynajmniej tak wynika z oznaczenia D widniejącego na pasie sąsiednim.
Ponaglani przez nawigację zmieniamy pas i wjeżdżamy na autostradę A10 w
kierunku Villach. Kilka minut później zagłębiamy się w
czeluść najdłuższego karynckiego dwujezdniowego tunelu. Ma prawie 4,5
km długości i stanowi część północnej obwodnicy
Villach.
Basia, mimo tej
wyjątkowości tunelu, jakoś nie
czuje klimatu i
głębokim
westchnieniem wita powrót
otwartej
|
W drodze
|
|
Wjazd do tunelu
|
|
przestrzeni. Jedziemy teraz doliną
Drawy. Oczywiście tunel nie stanowił
wrót
czasoprzestrzeni i nie znaleźliśmy się w północno-zachodniej
Polsce. Po prostu Austriacy mają swoją Drawę. Zresztą nie tylko
Austiacy. Ta rzeka to wyjątkowa kosmopolitka. Zaczyna swój
bieg
we Włoszech, potem płynie przez austiacką Karyntię, Słowenię,
Chorwację, stanowiąc granicę z Węgrami, by w końcu wpaść do Dunaju, z
wodami
którego przemierza jeszcze Serbię, Bułgarię i
Rumunię,
kończąc żywot w Morzu Czarnym.
|
AKAPITNiestety
wkrótce musimy
opuścić wygodną autostradę, która kierując się
na północ przebija się przez Taury tunelem. My mamy zamiar
pokonac je
górą. Lokalną drogą jedziemy dalej wzdłuż Drawy. Opuszczamy
na chwilę
Karyntię i wjeżdżamy do Tyrolu. Wkrótce dojeżdżamy do
Lienzu. Tu
po kluczeniu w strefie przemysłowej odnajdujemy stację z gazem. Na
szczęście moja zapobiegliwość, polegająca na wcześniejszym,
skrupulatnym wprowadzaniu danych do nawigacji, daje efekty i stację
odnajdujemy bez problemów. Gdyby przyszło nam szukać w inny
sposób... Jednym słowem jestem mocno zaskoczony, że jedna z
12
austriackich stacji LPG znajduje się niemal na terenie jakiegoś
zakładu. Musimy wjechać przez bramę i chwilę poczekać. Jest niedziela,
ale na szczęście stacja funkcjonuje. Oczywiście to też wcześniej
sprawdziłem. Pan z obsługi jest równie zdziwiony jak ja.
Pewnie
tym, że w ogóle udało nam się tu trafić... (Według danych z 2014 roku w
Austrii jest już 57 stacji LPG dosyć równomioernie
rozłożonycyh po terenie calego kraju SPIS STACJI
LPG [przypis
autora]).
AKAPIT
Po zatankowaniu musimy się cofnąć kilka kilometrów do
Karyntii
by wjechać na początek trasy, którą pokonamy Taury. Jej
oryginalna nazwa może niejednego przyprawić o kontuzję języka: Grossglockner
Hochalpenstrasse. Zatem dla uproszczenia będę ją dalej
nazywał trasą alpejską, bądź po prostu trasą. Została ona wybudowana w
latach 1930-35.
To bardzo krótki okres, jak na trudności,
które musiały wynikać z warunków terenowych.
Trasa ma
długość 48 km i wiedzie przez Park Narodowy Wysokie Taury do najwyższej
góry Austrii – Grossglocknera (3798 m) i do
lodowca Pasterze
(wbrew pozorom nie ma on nic wspólnego z wypasem owiec, a
jego
nazwę zapewne wymawia się: pasta-ze). Wspina się na wysokość 2504 m,
gdzie przez przełęcz Hochtor przechodzi tunelem. Następnie licznymi
serpentynami obniża się w kierunku leżącej w dolinie miejscowości
Bruck. Po drodze znajduje się kilka miejsc przystankowych, z
których po pierwsze podziwiać można wspaniałe
górskie
widoki, a po drugie zwiedzić kilka wystaw związanych głównie
z alpejską
przyrodą. No tak, to wszystko można,
ale w sezonie. Droga jest zwykle
otwarta od początku maja do końca października, tyle że początek sezonu
często boryka się tu z pewnymi trudnościami. Trudności
te to głównie zalegający tu i ówdzie śnieg. "Tu i
ówdzie" w naszym
przypadku oznacza |
prawie
wszędzie.
Liczyliśmy się z pewnym ryzykiem, ale termin majowy wydawał się nam
naiwniakom najlepszy. Liczyliśmy na kwitnące alpejskie łąki, puste
szlaki i niewielkie ilości turystów w miastach. Patrząc z
perspektywy czasu
byliśmy za wcześnie o 2-3 tygodnie. Albo zima była
zbyt długa i śnieżna. Tak czy inaczej, tuż za miejscowością
Heiligenblut, po przejechaniu pierwszej partii malowniczych serpentyn
zatrzymujemy się przy bramce kasowej, droga jest bowiem płatna. Za
wjazd płacimy
|
Początek Grossglockner Hochalpenstrasse
|
|
Bramki wjazdowe
|
|
18 euro. Mile mnie to
zaskakuje, bo to mniej niż wynikało z wcześniejszych ustaleń. Ale pani
w kasie szybko zdmuchuje mi uśmiech z oblicza i tłumaczy, że zima
właśnie okopała się w rejonie lodowca Pasterze. Prowadząca do niego
odnoga trasy jest jeszcze zamknięta z powodu prowadzonych z nią, znaczy
z zimą, działań wojennych. Trochę się dziwimy, bo na dole śniegu wiele
nie ma, ale
już po chwili zmieniamy zdanie. Im wyżej się wspinamy, czy
raczej wtaczamy, tym więcej go widzimy. Najpierw niewielkie
pozostałości tu i ówdzie w rowach, potem niewielkie pryzmy
na
poboczu, potem pryzmy nieco większe, z czasem sięgające grubo powyżej
dachu naszego samochodu. Pogoda niby jest ładna, ale jesteśmy już na
wysokości około 2000 m. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że
chmury co jakiś czas zaczepiają o górskie szczyty skutecznie
ograniczając nam widoczność. Do tego temperatura jest stosowna do
widocznej wokół pory roku. A tu zima jak okiem sięgnąć.
|
Śniegu sporo...
|
|
...i coraz więcej
|
|
Przystanek po drodze
|
|
|
Serpentyny
|
|
AKAPITZatrzymujemy
się na niewielkim
parkingu, chcąc
coś zjeść. W czasie gdy Basia przygotowuje jedzonko, idę na mały
rekonesans do położonego obok wyciągu narciarskiego. Uściślając, to nie
wyciąg, a kolejka kabinowa wywożąca narciarzy na szczyt Schareck (2604
m). Sprawdzam, że jazda w dwie
strony kosztuje 5 euro od osoby. Zatem
wydatek 10 euro nie powinien nas zrujnować, zwłaszcza że
zaoszczędziliśmy nieco na bilecie wjazdowym na trasę. Po drugim
śniadaniu pakujemy się więc do przeszklonego wagonika. Jazda
trwa zaledwie
|
2-3
minuty, ale różnica wysokości jest spora, bo nasze bębenki
reagują błyskawicznie. Na szczycie znajduje się stacja narciarska. Nie
ma tu wielkiego ruchu, bo szczyt sezonu zdecydowanie już minął,
niemniej pojedyncze osoby widzimy. Nie widzimy za to Grossglocknera.
Ukrył swój czubek gdzieś w chmurach i śmieje się z nas
bezczelnie. Spoglądamy z zazdrością na mały samolocik unoszący się
niewiele ponad szczytami. Ten to ma widoki! Robimy kilka fotek,
ale zimno
|
Kolejka na Schareck
|
|
Wsiadamy
|
|
Widok z kolejki
|
|
|
Takiemu to dobrze!
|
|
Przy stacji narciarskiej Schareck
|
|
szybko wygania nas z otwartej
przestrzeni. Z ciekawości zaglądamy do
restauracji. Ceny dyskwalifikują ten obiekt gastronomiczny, jako
potencjalne miejsce zaspokajania głodu przez oszczędnych polskich
turystów. Zresztą wcale nie jesteśmy głodni :-p .
Pooglądawszy
panoramę nie mamy więc tu co robić. Przez chwilę rozważamy możliwość
zjechania w drodze powrotnej ze stoku na pupach. Przez
krótką
chwilę, bo stok
jest diabelnie stromy, a nasze pupy będą nam jeszcze
potrzebne. Nie mamy więc innego wyjścia, jak wpakować się
znów
do wagonika i wracać do samochodu.
AKAPIT
Gdy ruszamy dalej, pryzmy śniegu robią się coraz wyższe i wyższe.
Miejscami na oko mają dobrze powyżej 3 m. Zastanawiam się jak i czym ta
droga jest odśnieżana. Zagadka zostaje rozwiązana, gdy po pokonaniu
kolejnej partii serpentyn dojeżdżamy na przełęcz Hochtor. Stoi tam
potężny pług wirnikowy na gąsienicach.
AKAPIT
Włóczykij dał radę i wdrapał się na te dwa i pół
kilometra. Dajemy mu chwile odpocząć, a sami idziemy do małego sklepiku
z pamiątkami. Oprócz widokówek i wszechobecnych
świstaków dostępnych
w każdej wybranej formie i wielkości
nie
ma tu właściwie nic ciekawego. Znów nie dajemy Austriakom
zarobić...
|
Taki korytarz...
|
|
...może wygryźć...
|
|
...tylko taka maszyna
|
|
Serpentyny w dole
|
|
Stamtąd przyjechaliśmy
|
|
Na przełeczy Hochtor
|
|
Sezon się rozpoczął
|
|
Ledwie co odkopany sklepik
|
|
2504 m n.p.m.
|
|
AKAPITOczywiście
na przełęczy słychać polską
mowę i
widać samochody z polskimi numerami. Przejeżdżamy przez niezbyt długi
tunel na północną stronę Taurów. Tym samym
definitywnie
opuszczamy Karyntię i wjeżdżamy do kraju salzburskiego. Niestety pogoda
po tej stronie wyraźnie się pogarsza. Chmury zasnuwają coraz większą
część nieba i obniżają swój pułap. Grossglockner jest
wstydliwy
i wyraźnie nie ma ochoty się nam pokazać. Jest też coraz więcej śniegu,
a temperatura daleka jest od wiosennej. Nie zniechęceni tymi
okolicznościami zatrzymujemy się
na chwilę przy Fuchser Törl
– miejscu pamięci ku czci robotników,
którzy
zginęli w trakcie budowy trasy.
|
Przejeżdżamy na północną strone Taurów
|
|
Godło Kraju Salzburskiego |
Jezteśmy już na ziemi salzburskiej. Z tyłu widoczny Edelweiss Spitze
|
|
|
AKAPITNa trasie
widzimy sporo motocyklistów. Ale szczególne
zdziwienie budzą w nas rowerzyści którzy pokonali te 2
tysiące metrów różnicy poziomów.
Zwracamy szczególną uwagę
na jednego. Ubrany w
krótkie spodenki i designerską koszulkę sprawia wrażenie
zadowolonego, choć jak by nie patrzeć, czeka go jeszcze mało wysiłkowy
zjazd. Przy takim stroju zmarznięcie ma gwarantowane.
|
|
W tle Fuchser Törl
|
|
|
|
AKAPITPodjeżdżamy
kilkaset metrów dalej i zatrzymujemy się na
parkingu. Stoi tu grupa sportowych samochodów. Widzę
Ferrari, Lamborghini i Lotusa. Ich kierowcy wyraźnie urządzili sobie
spotkanie w tym nietypowym, ale ciekawym miejscu. Ciekawe czy samochody
spotkane na autostradzie przed Klagenfurtem dwa dni temu też zmierzały
w to miejsce?
AKAPITPogoda coraz
bardziej sie pogarsza, ale nie
zrażeni tym zbytnio postanawiamy pieszo wejść na Edelweiss
Spitze (2571
m).
|
|
|
Na szczyt
prowadzi brukowana droga będąca odnogą trasy. W warunkach
letnich można tu normalnie wjechać samochodem. Teraz z powodu
zalegającego śniegu jest to niemożliwe. Dla nas to jednak żadna
przeszkoda, a poza tym mamy ochotę na rozprostowanie kości i niewielki
spacer. Wspinamy się więc wąską drogą, która prowadzi
serpentynami ograniczonymi po bokach śnieżnymi ścianami,
które miejscami dochodzą do 4 metrów wysokości.
Gdzieniegdzie widać odciśnięte
przez ludzi w śniegu napisy.
Niektóre nawet w języku polskim. Po około pół
godzinie jesteśmy na szczycie. Jest tu kolejny sklep z pamiątkami, z
tym że z ponad śniegu wystaje zaledwie jego niewielka część. Wchodzimy
na taras widokowy. Niestety widoczność się nie poprawiła. Grossglockner
dalej się chowa, ale widzimy za to niższe, otaczające nas niemal
dookoła szczyty. Widać też ładnie wijącą się z przełeczy Hochtor
wstążkę alpejskiej drogi. Kontrastując z białym śniegiem wygląda jak
czarny, wijący się wąż.
|
W drodze na...
|
|
...Edelweiss Spitze
|
|
Widok z góry
|
|
Droga w dole...
|
|
...wije się...
|
|
...niczym wąż
|
|
W oddali widoczne Zeller See
|
|
|
Fuchser Törl
|
|
AKAPITZnowu
zimno zagania nas z góry szybko do samochodu. Będziemy teraz
zjeżdżać w dolinę. Na tablicach ostrzegawczych przy drodze co chwila
pojawiają się komunikaty, by do zwalniania zamiast hamulców
używać silnika. Faktycznie po kilkudziesięciu kilometrach zjazdu na
samych hamulcach, te mogłyby wziąć sobie wolne. Po drodze mijamy się z
pługiem wirnikowym. Nie
jest tak wielki jak spotkany wcześniej na
przełęczy ale i pracę ma lżejszą. Zaspa którą pokonuje, ma
mniej niż metr wysokości. Kilkanaście
minut później
|
|
|
Zjeżdżamy
|
|
pokonawszy
wiele kilometrów
serpentyn, zjeżdżamy na dno doliny. Mijamy pierwsze zabudowania. Są
bardzo charakterystyczne. Ciemno-brązowe, drewniane, na białych
podmurówkach lub murowane w jasnych kolorach z ciemnymi
elementami, z prostymi dwuspadowymi dachami o stosunkowo niewielkim
skosie. Okna często zdobią okiennice. Typowe alpejskie domy. Dojeżdżamy
do Brucki, następnie do Shüttdorf, a
stamtąd już tylko dwa
kroki
do położonego nad jeziorem Zell
am See. |
|
Niedaleko
tej
miejscowości mamy zaplanowany nocleg na kempingu. Ściślej rzecz
ujmując, to w odległym o około 2,5 km maleńkim Prielau, leżącym nad tym
samym jeziorem Zeller See. Przed piątą popołudniu meldujemy się na
kempingu. Jest tu sporo przyczep i kilka kamperów. Większość
przyczep (o ile nie wszystkie) jest pusta. Są też ze trzy małe namioty.
Nasz niepozorny kamperek zostaje skierowany na pole namiotowe. Nie
oburzamy
się, bo miejsce na |
Domy w dolinie
|
|
Obozowisko
|
|
tej części jest zdecydowanie tańsze i
kosztuje 3,80
euro za dobę. Za osobę płacimy 6,50 euro, więc z taksą klimatyczną za 3
noclegi wychodzi nam niecałe 56 euro. Dostajemy karty magnetyczne
służące do podnoszenia
szlabanu na wjeździe i co najważniejsze,
stanowiące przepustkę do sanitariatów. Szybko rozstawiamy
nasze niewielkie obozowisko i po zaspokojeniu głodu postanawiamy iść na
spacer do Zell am See. W tym czasie w górze przez chmury
nieśmiało przeciska się słońce. Idziemy ścieżką
wzdłuż brzegu jeziora.
Równolegle biegnie |
Na kempingu
|
|
Widoczne Zell am See i w tle Kitzsteinhorn
|
|
Pensjonat w okolicy...
|
|
...i drugi
|
|
droga dla
rowerów,
droga samochodowa i tory kolejowe. Dodatkowo wewnątrz znajdującej się
obok góry biegnie tunel, którym prowadzi
obwodnica Zell
am See. Przechodzimy przez niewielki most. Moją uwagę zwraca znak
drogowy ograniczający
jego nośność do 16 ton. Niby wszystko w porządku,
ale ten most, mostek raczej, jest na... ścieżce rowerowej. Jakież
rowery tędy muszą jeździć?! Mijamy też sporo ludzi uprawiających
nordic walking oraz jazdę na rolkach.
|
:-0
|
|
Zeller See
|
|
4 drogi do miasta
|
|
Ładne domy, ale mieszkać tak przy torach...?
|
|
AKAPITPo
około
30 minutach dochodzimy do centrum. To niewielkie miasteczko ma mniej
więcej 10 tysięcy mieszkańców ale stanowi ważny ośrodek
sportów zimowych. Rozgrywane są tu zawody w ramach Pucharu
Świata w narciarstwie alpejskim oraz Pucharu Świata w snowboardzie.
Jest tu kilka kolejek linowych, którymi można wyjechać bądź
na samą górę, bądź na jeden z niższych stoków. Na
wszelki wypadek odnajdujemy stację kolejki znajdującą się najbliżej
centrum. Według wcześniejszych
ustaleń wszystkie kolejki właśnie
przechodzić powinny sezonową konserwację, ale... Po chwili już wiemy,
że co prawda zaoszczędzimy znów
kilkanaście euro, ale jeżeli będziemy chcieli zażyć górskich
widoków, to czeka nas lekki treking. Robię fotkę
schematycznej mapy widocznej na wielkiej tablicy. Będzie pomocna w
czasie wycieczki na szczyt, bo mapy papierowej niestety nie mamy. Na
szczęście okoliczne góry mimo znacznych wysokości nie są
specjalnie wymagające pod względem topografii, a do tego są tu
oznakowane szlaki turystyczne.
AKAPITCentrum
miasteczka to pomieszanie stylów. Obok starych
kamieniczek widać tu nowe apartamentowce. Trzeba jednak przyznać, że
wszystkie budynki mają podobny, alpejski charakter. Przy niewielkim
placu, na którym znajduje się dworzec autobusowy stoi zamek
Schloss Rosenberg, w którym jest miejski ratusz. Przy
maleńkim ryneczku znajduje się najstarszy sakralny zabytek regionu
Pinzgau – romański kamienny kościół św Hipolita.
Po drugiej stronie rynku, obok
domu bankowego Spänglera stoi
wieża Kastnerturm – najstarsza budowla w mieście. Pochodzi
prawdopodobnie z przed roku 1000.
|
Herb Zell am See
|
|
Gospoda
|
|
Kościół św. Hipolita
|
|
Najwyższa to Kastnerturm
|
|
Wieczorna panorama Zell am See
|
|
AKAPITKilkadziesiąt
metrów dalej znajduje się budynek Ferry Porsche Congress
Center. To supernowoczesna sala kongresowa, w której
odbywają się liczne koncerty, konferencje i wernisaże. Z ciekawości
studiujemy tablicę ogłoszeniową lokalnego biura pośrednictwa
nieruchomości. Okazuje
się, że ceny mieszkań są tu
porównywalne z tymi w Krakowie. No, metropolia to może nie
jest, ale jednak miejscowość turystyczna. A może by tak się tu
przeprowadzić?
|
Ferry Porsche Congress Center
|
|
|
AKAPITChwilę
szwendamy się po sympatycznych wąskich uliczkach, ale powoli zaczyna
się ściemniać, wszak po zachodniej stronie stoi dwutysięcznik
Schmittenhöhe i zabiera miastu sporo dziennego światła...
Wracając na kemping zauważam, że austriacka policja porusza się
Octaviami. Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na kempingu. Przed snem
jeszcze mała kąpiel... No tak, trzeba było pamiętać o karcie
magnetycznej... Niestety musimy o nich pamiętać nie tylko przy okazji
kąpieli, ale również wizyty
w toalecie. Ponieważ z pola
namiotowego, na którym stoi Włóczykij do budynku
z sanitariatami jest około 150 metrów, trzeba ćwiczyć pamięć
albo nogi. A przede wszystkim zwieracze...
|
|