|
Dzień 9, 9 maja 2008 r. |
|
AKAPITOstatni
dzień naszej wyprawy wstał
pogodny, więc możemy choć cieszyć się słońcem. Dziś nic nas specjalnie
nie goni. Wstajemy więc o normalnej porze, bo planowana na dziś
wycieczka to raczej spacer. Po śniadaniu ruszamy w drogę. Początkowo
idziemy trasą z wczorajszego dnia. Znów mijamy maszynownię
kolejki i przechodzimy
tunelem. Po drodze mija nas śmieciarka.
Zastanawiamy się skąd jedzie, bo dotąd nie spotkaliśmy tu żadnych
domostw. Do tego jest całkiem spora. Ciekaw jestem jakim cudem
zmieściła się w wąskim i niskim tunelu. Dochodzimy do rzeki i
zawieszonego nad nią mostu. Kierujemy się w prawo przechodząc nad
spienioną wodą i idziemy dalej wygodną drogą wśród drzew. Są
tu co prawda oznakowane ścieżki rowerowe, ale nie wiedząc dokąd
prowadzą znów kierujemy się na azymut. Niewielką pomocą
służy nam nawigacja samochodowa. Ale ta pomoc naprawdę nie jest wielka.
Chcemy wyjść najwyżej jak będzie się dało. Maszerujemy raźno, bo mimo
słońca, w cieniu jest dość chłodno. W pewnej chwili słyszymy w oddali
odgłos silnika i niedługo po tym mija nas kolejny samochód.
Tym razem terenowy pickup. No proszę, to jednak ktoś gdzieś tu musi
mieszkać.
Tymczasem dochodzimy do kolejnego rozwidlenia dróg.
Usiłujemy przypomnieć sobie wczorajsze widoki z przeciwległego stoku i
wydedukować, w którą stronę mamy iść. Z lekką pomocą zdjęć z
aparatu i wspomagani nawigacją GPS (z mapą samochodową ;-)) obieramy
kierunek. Jeszcze chwilę idziemy przez
las, a następnie wychodzimy na teren bardziej odkryty. Droga wspina się
w górę długimi serpentynami. Po południowej stronie
zaczynamy w końcu widzieć białe szczyty wystające ponad poziom
płaskowyżu. |
|
Ambona stoi na wysokiej skale, więc służy chyba bardziej obserwacji niż
polowaniu
|
|
Widok w kierunku Dachsteina - ciągle schowanego
|
|
AKAPITDocieramy
do miejsca widokowego, w
którym jest nawet drewniana ławka. Robimy tu przerwę
śniadaniową. Oczywiście nie tylko jedzenie zajmuje nam czas. Widok jest
naprawdę piękny, choć zdajemy sobie sprawę, że i tak jesteśmy dużo za
nisko. Widzimy stąd trasę, którą usiłowaliśmy wczoraj iść.
Dostrzegamy także miejsce, w którym się poddaliśmy. Z tej
perspektywy wygląda, że przy braku przetartego
szlaku to była słuszna
decyzja.
|
|
Pod nami droga. W którą stronę nią szliśmy podchodząc?
|
|
|
Kolejne ujęcie wczorajszej porażki
|
|
I jego zbliżenie
|
|
AKAPITPo
odpoczynku ruszamy dalej. Mijamy
kolejne rozstaje. Wybieramy, jak nam się wydaje, bardziej uczęszczaną
drogę. Takich wyborów musimy dokonywać jeszcze kilkakrotnie.
Za każdym
razem staramy się wybrać drogę, która doprowadzi nas jak
najwyżej. Ponad nami pojawia się coraz wyższy Plassen. W końcu jedna z
dróg doprowadza nas do podnóża i tu się urywa. Do
tego pojawiają się płaty śniegu. Prawdopodobnie skrywają gdzieś pod
sobą
co najmiej ścieżkę, bo na jednym z drzew odkrywamy leciwe
tabliczki szlakowe kierujące do Hallstatt i na Salzberg, czyli Solną
|
Droga się kończy...
|
|
...zaczyna się śnieg
|
|
Kolejne "zabytkowe" drogowskazy
|
|
Górę. Z ich wyglądu
wnioskujemy, że
prawdopodobnie są tu od czasów, gdy miasto było ważnym
ośrodkiem na solnym szlaku. Staramy się podejść jeszcze troszkę i po
krótkim przedzieraniu się na przełaj wspinamy się w kierunku
skalnego rumowiska. Nad nami wisi niemal pionowa ściana. Właściwszym
określeniem byłoby „stoi”, ale jej ogrom sprawia,
iż wydaje się, jakby wisiała i co więcej, lada chwila miała się na nas
zwalić. Lokujemy
się obok maleńkiej myśliwskiej ambony. Ponieważ jednak
jest zwrócona w przeciwnym kierunku, niż byłoby to logiczne
ze względów widokowych, przenosimy się nieco wyżej, w kępę
kosówki. Od czasu do czasu słyszymy, jak od skalnej ściany
odrywa się niewielki kamień, spada, po czym chwilę toczy się po
osypisku. Mamy nadzieję, że nie będzie żadnej większej kamiennej
lawiny, bo w przeciwnym wypadku radość będą miały jedynie kołujące
wysoko kruki.
|
Kontrola położenia GPSem
|
|
Wiosna panie sierżancie!
|
|
Wbrew pozorom to nie meksykańska opuncja
|
|
|
Ściana i piargi Plassen
|
|
|
AKAPITSiedząc
sobie schowani w
kosówce obserwujemy zaśnieżone góry,
które wyłoniły się zza płaskowyżu. Wreszcie widać nieco
więcej. Podejrzewamy, że jeden z widocznych szczytów to
Dachstein. (Jak się
okazało po dogłębnym sprawdzeniu był to jednak Hohes Kreuz - 2837 m
n.p.m.)[przypis
autora z 2011 r.]).
Leżą na nich resztki śniegu, choć na niektórych pozostanie
on pewnie przez całe lato. Rejon Dachstein to bowiem obszar
występowania
lodowca. Przez lornetkę udaje nam się nawet wypatrzyć
schronisko Wiesberghaus, do którego nie udało nam się
wczoraj dojść. No cóż, w zasadzie nie mieliśmy już bardzo
daleko...
|
Panorama rejonu Dachstein
|
|
Zagadka nr 2: gdzie jest Wiesberghaus?
|
|
|
Hohes Kreuz, bliski sąsiad Dachsteina
|
|
AKAPITKorzystając
z dobrego zasięgu
komórki nawiązujemy kontakt z
bliskimi i relacjonujemy pokrótce naszą wyprawę. Siedzi nam
się miło,
słonko mocno przyświeca, wiaterek nas chłodzi, przed nami piękne
pejzaże. Moglibyśmy pewnie
tak tu siedzieć
jeszcze długo, ale |
w pewnej
chwili rozlega
się nieco głośniejszy rumor i nagle spostrzegam, jak z góry
spada kamień
wielkości sporej dyni, po czym odbiwszy się od rumowiska skacze
radośnie tocząc się w dół z prędkością samochodu. I co
gorsza
nie jest sam. Na szczęście kamienie spadają
nieco z boku, więc dla nas nie są groźne, ale co będzie jak zaproszą
na dół większą liczbę
kolegów? Przyznam, że
kolana robią mi się
dziwnie miękkie. Kępa kosówki raczej nie byłaby w stanie
powstrzymać większej szarży kamiennej kawalerii. Szybko wysyłam
Basię za rosnący opodal gruby modrzew. Jest na tyle gruby, że stanowi
skuteczną ochronę. Gdy tylko kamienie przestają spadać, szybciutko
schodzimy z rumowiska. Nie chcemy przecież naszej córki
uczynić sierotą w tak młodym wieku.
|
Jest zasięg!
|
|
Uciekliśmy przed głazami w ostatniej chwili ;-)
|
|
AKAPITZastanawiamy
się co robić dalej. Jest
jeszcze wcześnie, a Hallstatt już znamy do bólu, szkoda więc
byłoby już wracać. Postanawiamy spróbować dotrzeć jak
najwyżej
na przeciwległe zbocze. Dokładniej rzecz ujmując w okolice miejsca,
które widzieliśmy poprzedniego dnia oddalone o zaledwie 400
m, a tak
nieosiągalne. Oczywiście przyjdzie nam się znowu zmierzyć z labiryntem
dróg, który nawet po dokładnym obejrzeniu zdjęć
satelitarnych nie przestaje przypominać kilometra sznurka w kieszeni.
Zastanawiamy się, jak wysoko uda nam się wydostać. Według GPS-u,
który od czasu do czasu włączam śnieg pojawia się na
wysokości około 1500 m. Nie mamy złudzeń, na pewno znów
stanie nam na przeszkodzie. Póki się da, idziemy do przodu.
Dochodzimy
w miejsce, skąd widzimy Plassen w całej okazałości. Jest też modrzew,
za którym chowała
się Basia. Po kolejnych kilkuset metrach
pojawia się zapora w postaci śniegu. Początkowo jest to tylko niewielka
warstwa mokrej brei, ale im wyżej wchodzimy, tym jest go więcej i
głębiej się zapadamy. Po raz kolejny przyjdzie nam się cofnąć.
Cóż – przywykliśmy. Siadamy więc przy drodze i
trecio już raz zjadamy i wypijamy wszystkie zapasy. Po co znosić je na
dół.
|
Piarg u stóp Plassen. Siedzieliśmy w dużej kępie
kosówki obok samotnego drzewa na środku kadru, za
którym chowała się Basia
|
|
Plassen
|
|
|
AKAPITRRozpoczynamy
odwrót. Po chwili mijamy się
z dwójką rowerzystów. Podobnie jak my jeszcze
przed chwilą usiłują wyjechać gdzieś wyżej. Basia najbardziej
uniwersalnym językiem świata, czyli na migi, próbuje im
wytłumaczyć, że nie ma to specjalnego
sensu. Oni jednak wydają się nie
zniechęceni. Nie dziwi nas jednak, gdy już po kilku minutach widzimy
ich znów, gdy nas wyprzedzają, zjeżdżając szybko w
dół.
|
|
Drogą przecinającą przeciwne zbocze szliśmy wczoraj
|
|
A w dole Lahn-Hallstatt z budynkeim Szkoły
|
|
AKAPITAby
nie zaliczać ponownie kolejnych, a
znanych nam już serpentyn, wybieramy drogę na skróty. W
zasadzie jest tu namiastka szlaku, ale my już znamy te austriackie
szlaki i stosujemy wobec niego zasadę ograniczonego zaufania. Grunt, że
ścieżka prowadzi wyraźnie w dół. Właściwie nie mamy się
czego bać bo i tak
zejdziemy na dno doliny. Co najwyżej będziemy po
niewłaściwej stronie potoku Waldbach, który zresztą już po
chwili osiągamy. W tym miejscu jednak nie stanowi to problemu. Jest
stosunkowo wąski i niegroźny. Po kilkunastu minutach dość stromego
zejścia dochodzimy do drogi, znanej z poprzedniego
dnia. Dochodzimy nią do wodospadu z kamerą i zawieszonego nad głęboko
wyżłobionym korytem mostu, gdzie zamykamy pętlę
dzisiejszej trasy. Stąd pozostaje już tylko zejść asfaltem do
Hallstatt. Mimo że nie
udało nam się osiągnąć jakiejś oszałamiającej wysokości, dzisiejszy
dzień był udany, bo w końcu zobaczyliśmy „z bliska”
jakieś wyższe góry.
|
Droga bardziej boczna, ale krótsza
|
|
Początki Waldbach...
|
|
...są niewinne
|
|
Tu jest już szerszy...
|
|
... i szerszy
|
|
AKAPITGdy
dochodzimy do miasta, odwiedzamy
jeszcze miejscowy mały supermarket i robimy zakupy prezentowe.
Oczywiście są to jakieś lokalne alkohole dla naszych
rodziców, i małe coś słodkiego. Jutro czeka nas kilkaset
kilometrów
jazdy, zaopatrujemy się również w conieco do jedzenia na
drogę.
Wracamy na kemping
i niechętnie pakujemy manatki. Szkoda nam będzie
opuszczać Hallstatt, bo miejsce to naprawdę sympatyczne, a do tego mamy
prawdziwy niedosyt gór. Może kiedyś tu wrócimy...
|
|