Wstęp

Strona główna

dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9 dzień10

...poprzedni dzień
Dzień 4, 4 maja 2008 r. trasa na mapie
AKAPITKolejny słoneczny ranek budzi nas w pięknych okolicznościach przyrody. Mamy zamiar wspiąć się dziś gdzieś wyżej i popatrzyć na świat z góry. Zaplanowaliśmy wejście na Schmittenhöhe (1965 m n.p.m.), który jest najbardziej na wschód wysuniętym szczytem Alp Kitzbühelskich. Przy braku mapy będziemy się poruszać trochę po omacku, choć jak wynika z wstępnego rozeznania są tu oznakowane szlaki turystyczne. Póki co dokonujemy porannej toalety (pamiętać o karcie!) i jemy śniadanie. Słonko pięknie przygrzewa, choć temperatura jest co najwyżej umiarkowana. No ale jesteśmy przecież w górach. Zresztą taka temperatura będzie w sam raz na wędrówkę. Rozpoczynamy od spaceru do Zell am See trasą, którą pokonywaliśmy już wczoraj. Idziemy wzdłuż jeziora do centrum a potem odbijamy w kierunku dolnej stacji kolejki linowej. Przez chwilę idziemy ulicą, a po kilkuset metrach odnajdujemy szlak. Zaczynamy powolną wspinaczkę. Powolną, bo momentami jest naprawdę stromo. Kilka razy przecinamy trasę narciarską. Oczywiście śniegu już na niej nie ma, ale trawa dopiero co zdążyła się zazielenić. Szlak nie jest oznakowany zbyt ortodoksyjnie, więc chwilami idziemy trochę na wyczucie. Stok przeważnie jest porośnięty lasem, jednak przecina go kilka nartostrad, nie mamy więc problemów z obraniem właściwego kierunku. Ale stromo to naprawdę jest. Szlak wydaje się prowadzić długimi zakosami. Nie chcemy kombinować, ale podejrzewamy, że sporo drogi nadkładamy zupełnie niepotrzebnie. Co jakiś czas wychodzimy na otwartą przestrzeń, przeważnie przecinając trasy zjazdowe. Możemy wtedy spoglądać na widoczne w dole Zell am See.  Wówczas  również   widzimy,  że  wysokości  stale  nam  przybywa.  Idąc  rozmawiamy

Zeller See, a w tle Alpy Salzburskie

Wysoko widoczny Schmittenhöhe

W dole Zell am See
o ogólnie panującej tu czystości. Prawie nigdzie nie widać stosów śmieci, które niestety tak często można spotkać w Polsce. Tak sobie rozmawiamy, idąc wąską ścieżką pod górę. Nagle z daleka, na samym środku ścieżki, jakby słysząc rozmowę, naszym oczom objawia się pusta puszka po piwie. A raczej to co z niej zostało po zdeptaniu. Najpierw oddychamy z ulgą – jednak Austriakom też się zdarza śmiecić. Gdy jednak podchodzimy bliżej, rzeczywistość kłuje nas w oczy niczym dzida. Puszka to ni mniej, ni więcej, tylko pozostałość po Żywcu. Tiaaaa... nasi tu byli... niestety.
AKAPIT Na napotkanej po drodze pod lasem ławce robimy krótki odpoczynek i jemy drugie śniadanie. Posilamy się między innymi kupionymi wcześniej kabanosami. Są dość mocno przyprawione, a my mamy tylko jeden termos z piciem...


AKAPITPo chwili wytchnienia ruszamy dalej. Przez jakiś czas wspinamy się kamienistą drogą, wijącą się serpentynami poprzez trasę zjazdową. Następnie znów wchodzimy w las. Dochodzimy do górnej stacji kabinowej Areitbahn. Mijamy puste kioski i gospodę. Nigdzie żywego ducha. Przechodzimy obok częściowo zamarzniętego sztucznego zbiornika na wodę. Woda z niego wykorzystywana jest zimą do sztucznego naśnieżania stoków. Kawałek idziemy trasą zjazdową. Niestety idzie się coraz gorzej, bo pod nogami mamy coraz więcej śniegu. A że temperatura jest zdecydowanie dodatnia, to śnieg ten jest ciężki i mokry. W zasadzie idzie się fatalnie, a im wyżej, tym gorzej. Każdy niemal krok to zapadanie się w mokrą breję. Dochodzimy do Breiteckalm – stacji narciarskiej położonej nieco poniżej szczytu. Robimy tu dłuższy odpoczynek. Mimo że cel naszej wyprawy wydaje się być na wyciągnięcie ręki, to mocno zastanawiamy się czy iść dalej. Kończy nam się picie (nieszczęsne kabanosy bardzo nam termos wydrenowały), do szczytu pozostało jeszcze około 200 m różnicy wysokości i 1500 m odległości. Śnieg jest coraz głębszy i buty zapadają się coraz mocniej. Lenistwo bierze  górę.  Odpuszczamy.  Wspinanie  się  zajęłoby  nam  pewnie

Sztuczny zbiornik na wodę do naśnieżania

Niby tak blisko...

...a jednak tak daleko
około 45 minut do godziny. Zamiast tego rozkładamy się na ławce obok budynku restauracji. Oczywiście nigdzie nie widać żywej duszy. Czuć za to bardzo mocno słoneczne promienie. Działają podwójnie bo i z góry i z dołu odbite od śniegu. Z jednej strony jest gorąco, ale wystarczy przemieścić się kilka kroków i już dosięga nas całkiem chłodny wiatr. Staramy się chronić twarze przed słońcem. Nie chcemy wieczorem świecić na czerwono.

Stacja Breiteckalm

Breiteckalm, z lewej Schmittenhöhe

AKAPITCo jakiś czas słychać odgłos silnika lotniczego. W leżącym u podnóża góry Schüttdorf znajduje się sportowe lotnisko i od czasu do czasu widzimy unoszące się małe samoloty holujące szybowce. Czasem pojawia się sam samolot, a zauważyłem też i motoszybowiec. Kilka kilometrów ponad nami, ciągnąc za sobą kondensacyjne smugi, majestatycznie przesuwają się też wielkie pasażerskie odrzutowce.



AKAPITNa południu szczyty Wysokich Taurów schowane są w chmurach, ale widzimy niżej położone zapory jezior Kaprun i Moserboden. Zamykają one wodę w dwóch sztucznych zbiornikach. Jezioro Moserboden ograniczone jest nawet dwoma zaporami. To do nich sprowadzana jest wielokilometrowymi rurami woda z topniejącego lodowca Pasterze. W dalszej kolejności woda kierowana jest do elektrowni w Kaprun, gdzie wytwarzany jest prąd. Planowałem wycieczkę nad te jeziora, ale zima w tym roku była naprawdę ostra i trasy turystyczne nie zostały tam jeszcze otwarte. No cóż – szkoda...

W oddali Niskie Taury

Zapory Kaprun i Moserboden


AKAPITW końcu dochodzimy do wniosku, że pora schodzić. Zejście idzie nam zdecydowanie szybciej niż podchodzenie, zwłaszcza że można posiłkować się technikami zjazdowymi czy raczej ześlizgowymi. Właściwie szkoda, że nie mamy sanek. Powrotną drogę skracamy też, idąc głównie nartostradą. Nie sugerujemy się już przebiegiem drogi, która pnąc się w górę, wije się niczym żmija. Choć przyznać muszę, że zejście stromą jak diabli trasą narciarską też nie jest najłatwiejsze. Zwłaszcza gdy kończy się śnieg. A kończy się bardzo szybko. Kolana dostają za swoje.

Im niżej...

...tym mniej śniegu

Na nartostradzie

Zeller See

Tam jest nasz kemping

Panoramka Zell am See

Ścieżka nad jeziorem

Stali bywalcy Zeller See

AKAPITPo około półtorej godzinie znajdujemy się spowrotem w Zell am See skąd wracamy na kemping. Po powrocie robimy coś do jedzenia i oczywiście trenujemy pamięć (karta, KARTA!). W czasie gdy Basia idzie się kąpać, odwiedza mnie zaciekawiony turysta. Prawdopodobnie Niemiec lub Austriak. Jest zainteresowany naszym minikamperem. Pokazuję mu więc dokładnie co i jak i na miarę możliwości tłumaczę po angielsku. Muszę przyznać, że jego uznanie mile połechtało moje ego... I nie przeszkadzało mi nawet, że ma fryzurę a`la NRD-owski piłkarz z połowy lat 80 ubiegłego stulecia.
AKAPIT Wieczór spędzamy przy winie i książkach rozłożeni w naszej sypialni na kołach.
następny dzień...