|
Dzień 10, 10 maja 2008 r. -
ostatni dzień wyprawy |
|
AKAPITJak
kilka poprzednich i ten dzień
jest piękny
i słoneczny. Z wielkim żalem opuszczamy Hallstatt. Choć według naszej
zgodnej opinii miejsce to nie nadaje się absolutnie do życia.
Specyficzne
położenie na dnie głębokiej doliny, stosunkowo niewielka
ilość światła słonecznego i wszechobecna wilgoć powodują lekko
reumatyczną atmosferę. To wszystko nie zachęcałoby nas do pozostania tu
na stałe. Ale urok tego miejsca jest niezaprzeczalny. Widok wysokiej
kościelnej wieży odbijającej się w głębokiej toni jeziora jest zapewne
motywem pojawiającym się na układankach typu puzzle i to tych z
górnej półki, powyżej 1500 części. Żegnamy też
okoliczne
góry, które mimo że były dla nas niegościnne i
nieosiągalne, to jednak są piękne.
AKAPITJedziemy
wokół jeziora do Obertraun, potem Bad Aussee i
dalej
Liezen. Kilka kilometrów dalej wjeżdżamy na autostradę A9. Z
atrakcji czeka nas jeszcze przejazd kilkoma tunelami, w tym ponad 8
kilometrowym Gleinalmtunnel. Za przejazd nim płacimy 7,5 euro. Gdyby
spojrzeć na mapę, to nadkładamy nieco drogi, ale determinuje nas rzadko
tkana sieć stacji LPG. I właśnie niedługo
po wyjeździe z tunelu znajdujemy kolejną z nielicznych, na
której napełniamy pusty już niemal zbiornik na gaz. Lżejsi
o
kolejnych kilkadziesiąt euro jedziemy dalej autostradą A9 w kierunku
Grazu. Ominąwszy go, zmieniamy numer autostrady na A2 i kierujemy się
na północny wschód, w stronę Wiednia. Jedziemy
znaną już sobie drogą niespiesznie, ot tak koło 110 km/h. Często ktoś
nas więc wyprzedza. I
tu czynimy kolejną ciekawą obserwację. Jeżeli samochód
wyprzedzający porusza się z niewiele większą prędkością, to zapewne
Austriak. Jeżeli przelatuje obok z prędkością bliską prędkości dźwięku,
to z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można zakładać, że ma
polskie tablice rejestracyjne.
AKAPITBez
przeszkód, z jednym postojem na uzupełnienie zapasu
kalorii
przemierzamy Austrię i znajdujemy się na Słowacji. Dojeżdżamy do
Bratysławy. Czas na kolejne tankowanie. Na szczęście u naszych
sąsiadów zasilanie samochodów gazem jest dużo
bardziej popularne niż w
Austrii,
więc i stacji jest sporo. Zajeżdżamy na jedną z nich. Po kilku chwilach
oczekiwania pod dystrybutorem zjawia się pani z obsługi. Podłącza
pistolet, naciska coś i... nic. Rzuca krytycznym okiem na dystrybutor,
po czym idzie do budynku stacji. Po chwili z zadowoloną miną
znów się pojawia. Myślę sobie: dobra, teraz
pójdzie już
gładko. Sytuacja się powtarza, dystrybutor zaczyna nawet wydawać
jakieś rzężące dźwięki, ale licznik za nic nie chce się
przesuwać.
Powtórka. Pani idzie do budynku, pani wraca z budynku,
wykonuje tajemnicze obrzędy nad dystrybutorem i o dziwo licznik rusza.
I to rusza z
kopyta. Po mniej więcej minucie mamy zatankowany prawie litr gazu...
AKAPITCzekamy...
AKAPITTankujący
z dystrybutora obok kierowca TIR-a, który wjechał
na
stację zaraz po nas zatankował już w tym czasie 300 litrów
ropy
i idzie zapłacić.
AKAPIT...2
litry
AKAPITKierowca
TIR-a zapłacił, skorzystał nawet z toalety.
AKAPIT...4
litry
AKAPITKierowca
TIR-a przestawił samochód na parking i poszedł na
obiad do restauracji.
AKAPIT...6
litrów
AKAPIT...
AKAPIT...
AKAPIT...
AKAPIT...8
litrów
AKAPITKierowca
TIR-a wrócił, popatrzył ze zdziwieniem wzrokiem
pytającym o pojemność naszego zbiornika.
AKAPIT...9
litrów
AKAPIT...
AKAPITSłońce
niestrudzenie przemierza nieboskłon kierując sie ku zachodowi a ja mam
nadzieję, że nie każą sobie płacić dodatkowo od godziny obsługi.
AKAPIT...
AKAPIT...
AKAPIT11
litrów.
AKAPITPo
przekroczeniu tej magicznej liczby licznik zwalnia, zatrzymuje się i
za nic nie chce drgnąć. Widząc pytający wzrok pani, kręcę przecząco
głową. Nie, nie jest możliwe, żebym po przejechaniu 300 km miał jeszcze
25 litrów gazu w zbiorniku. Pani po raz kolejny idzie do
budynku
po czym wróciwszy, mówi coś o niskim ciśnieniu,
braku
gazu, czy czymś w tym stylu. No nic. Trudno. Płacę za te nieszczęsne 11
litrów. Niestety na przejechanie całej Słowacji to nie
wystarczy, więc musimy znów wypatrywać liter LPG na słupach.
Na
szczęście udaje się nam to w miarę szybko i dobijamy, tym razem bez
przeszkód, do pełnego zbiornika. Teraz już możemy spokojnie
jechać w kierunku Polski.
AKAPITDroga
przez Słowację przebiega również bezproblemowo. Około
19:00 przekraczamy granicę w Zwardoniu. Zaraz po tym meldujemy
telefonicznie
swoje przybycie na teren RP czekającym na nas z Majką
rodzicom. Słońce zniża się nad horyzontem, zbliża się kres dnia i kres
naszej wyprawy. Podsumowaniem mogłoby być jedno słowo –
niedosyt.
Ale to wszystko po to, by kiedyś wrócić w tamte piękne
rejony.
Kto wie, co nam życie przyniesie... :-)
|
|
|
|
|