|
Dzień 5, 5 maja 2008 r. |
|
AKAPITPogoda
nie robi nam niespodzianek.
Przynajmniej na razie. Wstajemy i widzimy piękne niebo i słońce. Co
prawda na niebie widać i chmury, ale nie przejmujemy się nimi. Mamy
dziś w planie wycieczkę do Kaprun, a właściwie na Kitzsteinhorn i
położony u jego stóp lodowiec. Oczywiście nie mamy zamiaru
wchodzić na niego na piechotę. Ma 3203 m wysokości i to mogłoby nas
zabić, postaramy się zatem zdobyć go z pomocą nowoczesnej technologii.
Nie chcąc składać obozowiska postanawiamy zostawić samochód
i jechać do Kaprun
autobusem. Póki co odbywamy tradycyjny
już marsz wzdłuż jeziora do centrum Zell am See. Pierwsze kroki
kierujemy do sklepu i uzupełniamy zapasy aprowizacyjne. Poinstruowani
przez sprzedawcę (wyszedł nawet zza kasy na zewnątrz sklepu by pokazać
nam drogę) idziemy na dworzec autobusowy. W górskich
rejonach Austrii linie autobusowe obsługuje austriacka poczta. Autobusy
są żółte i widnieje na nich charakterystyczne logo. Na
mieszczącej się tuż przy dworcu poczcie dowiadujemy się, że bilety
kupuje się bezpośrednio u kierowcy. Z rozkładu wynika, że autobus
powinien być lada chwila. Zastanawiamy się ileż to mogą kosztować
bilety. Odległość jaką mamy pokonać, to niecałe 15 km, więc sieben euro vierzig
za dwie osoby to cena, jaką
zapłacilibyśmy w Polsce za taksówkę... A trzeba jeszcze
wrócić. Było jechać samochodem... |
Dochodzimy do miasta
|
|
Dworzec autobusowy
|
|
Jedziemy do Kaprun
|
|
AKAPITW
kilkanaście minut dojeżdżamy pod
dolną stację
kolejki. Stąd można dostać się na lodowiec. Niestety ku naszej rozpaczy
chmury
gęstnieją i na moment zaczyna nawet padać lekki deszczyk. Nie
musze dodawać, że szczytu Kitzsteinhorna oczywiście nie widać zza
chmur. To typowa meteorologiczna złośliwość. Wczoraj wykończył nas
mokry, głęboki śnieg, a dziś chcą nas w trąbę zrobić chmury. O, nic z
tego! Nie damy się zniechęcić byle deszczykiem. Tym bardziej, że jakoś
głupio byłoby wracać tym samym autobusem. Sprawdzamy tylko rozkład, by
wiedzieć na jaką godzinę musimy wrócić. Idę do kasy, gdzie
kasjer lojalnie uprzedza mnie, że na szczycie są chmury i nic nie
widać. Nie zrażony tym kupuję bilety na trzy odcinki, czyli na samą
górę. Sama góra to w tym przypadku wysokość 3029
m, na której położona jest górna stacja
ostatniego odcinka kolejki. Mamy więc do pokonania ponad 2000 m w
pionie. Cena 22,20 za bilet w obydwie strony dla jednej osoby wydaje
się więc do przełknięcia. (W
sezonie zimowym 2013/2014
bilet dla nienarciarzy do
|
Przy dolnej stacji kolejki
|
|
godz.
14 kosztował 33 euro, po godz. 14 – 28 euro, w cenę
biletów wliczone są wejścia do galerii parku
narodowego, na
platformy widokowe i na pokaz panoramicznyuch zdjęć Cinema 3000
– dla porównania bilet w dwie
strony na Kasprowy Wierch przy różnicy wysokości ok. 900 m
kosztuje 55 zł lub 65 zł kupiony online, więc cena w odniesieniu do
różnicy wysokości
jest porównywalna. Ale atrakcyjność zdecydowanie nie!
[przyp. autora z 2014 roku])
AKAPITZaczynamy
jazdę pierwszym odcinkiem
nazwanym Gletscherjet 1. Wsiadamy do nietypowych wagoników.
Nietypowych, bo zawieszonych na dwóch linach nośnych. Jest
to podobno najnowocześniejsza i najbezpieczniejsza kolejka linowa w
Europie.
Powstała w 2001 roku po tragicznej w skutkach katastrofie
innej tutejszej kolejki, zwanej powszechnie kretem. Dlaczego kretem?
Dlatego, że jej trasa przebiegała głównie podziemnym
tunelem. Tylko pierwsze 600 m prowadziło po stalowej konstrukcji
przypominającej most, a następnie trasa zagłębiała się we wnętrze
góry i prowadziła tam ponad trzykilometrowym wąskim tunelem.
W listopadzie 2000 roku w tunelu kolejki miał miejsce pożar wagonika w
wyniku którego zginęło 155 osób. Z pożaru
uratowało się tylko 12, którym udało się wydostać przez
rozbite tylne okno wagonika i zejść niżej. O tragedii przypomina
pamiątkowy obelisk i pozostałość w postaci stalowej konstrukcji mostu
przy dolnej stacji w Kaprun. Być może dlatego w Gletscherjet 1
Austriacy postawili wszystko na bezpieczeństwo.
AKAPITWygodnym
wagonikiem przez pierwszy odcinek wznosimy się niemal pionowo.
Obserwujemy strome ściany góry, na których nawet
drzewa mają problem z utrzymaniem się na zboczu. Wyjeżdżamy na stację
pośrednią Langwied położoną na
1979 m n.p.m. Tam
|
Gleitscherjet 1
|
|
Jedziemy Gleitscherjet 1
|
|
|
|
szybko
przesiadamy się
na Gletscherjet2. Nieco mniejszym, czerwonym wagonikiem o kształcie
zbliżonym do jajka w kilka minut wyjeżdżamy na wysokość 2450 m do
stacji narciarskiej Alpincenter, leżącej już u stóp lodowca.
Im
wyżej wjeżdżamy, tym gorsza jest pogoda. Coraz więcej chmur i mniej
niebieskiego
nieba. Szczyt Kitzsteinhorn oczywiście w dalszym ciągu
jest niewidoczny. Widzimy tylko niknący gdzieś we mgle
krótki
fragment liny nośnej ostatniego odcinka kolejki. Mimo to nie zrażeni
pakujemy się do wagonika. Uszy po raz
kolejny dają nam
|
Stacja Langwied
|
|
Gleitscherjet 2
|
|
Stacja Alpincenter u stóp lodowca
|
|
Wagonik jadący na szczyt Kitzsteinhorn
|
|
wyraźnie
znać, że
gwałtownie zmieniamy wysokość, a co za tym idzie gwałtownie zmienia się
ciśnienie. W wagoniku prócz nas jest zaledwie kilka
osób.
Nic dziwnego. Komu chciałoby się pakować do góry w taką
pogodę.
Chyba tylko Słowianom. I faktycznie, nasi współpasażerowie
to
para Rosjan. Do tego najwyraźniej mają ochotę pozjeżdżać, bo są
wyposażeni w snowboardy.
AKAPITChciałbym
w tym miejscu polać nieco wody rozpisując się o pięknych
widokach, jakie rozciągają się z wagonika który z wolna
nabiera
wysokości. O białych szczytach Wysokich Taurów, o widocznych
poniżej, a odwiedzonych poprzedniego dnia Alpach
Kitzbühelskich, o
zielonych łąkach w dolinach, o pięknym, zaśnieżonym lodowcu, o
zjeżdżających
w dole narciarzach... Chciałbym. No ale nie mogę. Nie
mogę, bo wkrótce po opuszczeniu dolnej stacji zanurzamy się
w
mleku. Jedyne co możemy zobaczyć, to kilkunastometrowy odcinek liny za
i przed wagonikiem. W tym wymiarze atrakcją można by nazwać przejazd
przez jedyną na tym odcinku, za to najwyższą na świecie, ponad 113
metrową podporę i związane z tym wrażenia żołądkowe. Bo przy takiej
widoczności nawet mijanka ze zjeżdżającym w dół bliźniaczym
wagonikiem jest jak spotkanie z poruszającym się w oddali cieniem.
|
Najwyższa na świecie podpora i cień we mgle
|
|
Górna stacja
|
|
AKAPITPo
kilku minutach znajdujemy się w
najwyższej
stacji. Idziemy schodami do góry, po czym nagle wychodzimy
poza
budynek. Widać, że nie jest to standardowe wyjście, bo
najprawdopodobniej to właściwe jest jeszcze przysypane grubą warstwą
śniegu i niedostępne. Za nami idą Rosjanie z deskami. Podczas gdy my
zastanawiamy się co dalej robić, oni wyraźnie mają zamiar zjeżdżać.
Przyznam, że na mnie robi to wrażenie, bo
widoczność jest zerowa.
Oznacza to, że nie widać nic. Ani śniegu, ani nieba, ani chmur. Po
prostu wszechotaczająca biel. Nie widać nawet
|
profilu
stoku, jego nachylenia i ewentualnych niespodzianek po drodze. Rosjanie
nie wydają się jednak zrażeni tym faktem, choć z ich rozmowy wynika, że
też są lekko zdezorientowani. Oczywiście
„szarmancki”
mężczyzna usiłuje puścić kobietę przodem...
Wychodzimy na platformę widokową. Możemy podziwiać piękne panoramy...
umieszczone na tablicach wokół platformy. Poza tym biało,
biało,
biało... O dziwo jest dość ciepło. To znaczy ciepło jak na 3 tysiące
metrów nad poziomem
morza i wczesną
|
Jazda w biel
|
|
Pod szczytem
|
|
wiosnę. Mimo totalnego zachmurzenia
czujemy na twarzach słoneczne promienie. Zresztą co chwila mgła
miejscami lekko się rozrzedza i możemy nawet podejrzewać w jakim jest
ono
kierunku. Na moment pokazuje się fragment trasy narciarskiej i
część konstrukcji kolejki szynowej wiodącej z lodowca do stacji na
której się znajdujemy. Pokazuje się nawet sam szczyt, na
który wiedzie stąd około 40 minutowy szlak. Ale to
trwa
tylko kilka minut, bo mgła znów pochłania wszystko dookoła.
|
Piękne widoki, ale nie dla nas
|
|
Na moment pokazał się szczyt
|
|
Stąd tylko 40 minut
|
|
Fragment stoku z torami kolejki
|
|
Zasypane śniegiem okno
|
|
AKAPIT
AKAPIT
Po zjeździe pierwszym odcinkiem przechadzamy się po stacji narciarskiej
Alpincenter. Jest
tu niemal wszystko: sklepy z odzieżą i sprzętem
sportowym, szkółki
narciarskie, wypożyczalnie,
i oczywiście miejsca gdzie można coś zjeść i wypić. Ludzi jest
tu
mnóstwo. Często słyszymy
język
|
rosyjski.
Zauważamy, że Rosjan jest tu naprawdę sporo. I nie są to bynajmniej
biedni sąsiedzi zza wschodniej granicy. Ci tutaj wyglądają na co
najmniej dobrze sytuowanych. Na pocieszenie po niezbyt udanej wycieczce
na szczyt idziemy do
jednego z samoobsługowych barów
szybkiej obsługi o wdzięcznej nazwie Big Apple czyli Wielkie Jabłko.
Przy kilku okrągłych stołach czy może raczej ladach, są tu zgrupowane
„tematycznie” różne potrawy: zupy,
mięsa, zapychacze w rodzaju ziemniaków, frytek czy ryżu,
surówki no i oczywiście desery. Starając się nie rozglądać
zbyt szeroko, żeby nadmiernie nie pobudzać ślinianek, skromnie, ale
wedle możliwości, wybieramy zupę gulaszową. Mijamy obojętnie (tak nam
się przynajmniej wydaje) półmiski serników,
szarlotek oraz temu podobnych bomb kalorycznych i idziemy do kasy. Zupa
jest całkiem smaczna, aczkolwiek należałoby się wykazać dużą
determinacją, by zepsuć zupę gulaszową.
|
Ratrak przy Alpincenter
|
|
Stacja Alpincenter
|
|
Wewnątrz Wielkiego Jabłka
|
|
AKAPITPosileni
nieco i rozgrzani chwilę
rozglądamy się po okolicy. Widzimy stąd Schmittenhöhe
– górę, na którą nie udało nam się
wejść poprzedniego dnia. Ale z tej wysokości wygląda całkiem
niepozornie, żeby nie powiedzieć mizernie.
|
W cieniu Schmittenhöhe
|
|
Widok w kierunku doliny Kaprun
|
|
Teren Alpincenter
|
|
Stacja GletscherJet 2
|
|
AKAPITOpuszczamy
stację i wsiadamy
znów do
„jajecznego” wagonika, który zwiezie nas
na stację pośrednią, a stamtąd w dolinę zjedziemy znów
wagonikiem zawieszonym na
podwójnej linie. Kolejny raz
ciśnienie zatyka nam uszy. Po kilkunastu minutach wsiadamy do autobusu,
który wiezie nas w drogę powrotną do Zell am See. I w czasie
gdy my jedziemy sobie już wygodnie, szczyt Kitzsteinhorn zachowuje się
bardzo nieładnie. Po prostu bezczelnie pokazuje nam język, wystawiając
swoją fizjonomię na publiczny widok. I nie jest to jakaś tam
krótka chwila, ale po prostu stan stały. Jednym słowem
gdybyśmy zaczekali na szczycie z godzinkę lub półtorej,
byłoby nam dane zobaczyć nieco więcej. A tak...
|
|
|
Kolejka Langwiedbahn w konserwacji
|
|
Wagonik Gleitscherjet 1
|
|
Wagonik Gleitscherjet 1
|
|
|
W dole stacja Kaprun
|
|
Konstrukcja kolejki
|
|
Domy w Zell am See
|
|
AKAPITA
tak pozostaje nam się obejść smakiem
i wrócić na kemping. Po
powrocie i lekkim odpoczynku
idziemy jeszcze na spacer po najbliższej
okolicy. Odwiedzamy położoną tuż obok przystań na jeziorze i niewielki
pomost. Wieczór spędzamy w swoim obozowisku obserwując parę
kaczek,
które przyszły do nas w odwiedziny. Mimo że kaczki z wyglądu
i nazwy są
dzikie, to jednak z zachowania sprawiają wrażenie zupełnie oswojonych.
Spokojnie podchodzą i można powiedzieć, zaglądają nam do talerzy.
|
Nasi goście
|
|
|
|
AKAPITPo
zmierzchu robię jeszcze kilka
wieczornych zdjęć. Kitzsteinhorn jest świetnie widoczny. Do tego
pod samym szczytem doskonale widać światło na górnej stacji
kolejki. Widzimy też
pięknie oświetlony Grand Hotel położony nad samym jeziorem w centrum
Zell am See. Przed
spaniem z lekka przygotowujemy się do zwinięcia
obozu. Jutro
ruszamy w kierunku Alp Salzburskich i dalej w rejon Salzkammergut.
Przed snem znów oddajemy się lekturze.
|
|
|