Wstęp Główny Szlak Beskidzki Strona Główna
Etap I - Bieszczady Etap II - Beskid Niski Etap III - Beskid Niski i Sądecki Etap IV - Gorce Etap V - Beskid Żywiecki Etap VI - Beskid Żywiecki Etap VII - Beskid Śląski
dzień25 dzień26 dzień27
...poprzedni dzień

Dzień 26, 9 października 2010 r.

Noc jest długa i zimna. Na szczęście nasze puchowe "Cumulusy" stają na wysokości zadania i nie marzniemy. Oboje mamy jednak trudności z zaśnięciem. To nienormalne chodzić o takiej godzinie spać. Organizmy nieprzywykłe buntują się mimo zmęczenia. W dodatku wieje wiatr, który co rusz porusza jakąś trawą ocierającą się o bok namiotu. Nieco później przechodzi obok jakieś zwierze, wydając ni to szczeknięcia, ni pomruki. Być może jest to koziołek, ale może być równie dobrze coś zupełnie innego. Nie wychodzimy, żeby sprawdzać. Basia narzeka, że jest jej twardo. Rano okazuje się, że wiercąc się w nocy wykopała spod siebie prawie całą karimatę. Wstajemy niewyspani, na chwilę przed wschodem słońca. Tzn. ściślej rzecz ujmując, przed wyłonieniem się słońca zza ściany lasu. Namiot, jak i wszystko wokół, pokryty jest grubą warstwą szronu. W nocy musiało być co najmniej kilka stopni poniżej zera.

...grubą warstwą szronu...

Bazowa wiata

:-)
Na szczęście pogoda w dalszym ciągu jest bez zarzutu i gdy wyłania się słońce, robi się ciut cieplej. Szybko rozwieszam namiot by podsechł. Następny nocleg planujemy w schronisku, ale po co nosić nieprzydatną wilgoć? Gotujemy wodę na śniadanie i na szybko jemy. W końcu cieplej zrobiło się tylko trochę. Ubieramy się na cebulkę i przed dziewiątą ruszamy w kierunku Przełęczy Glinne. Już po kilkuset metrach zaczynamy się sukcesywnie rozbierać. Podejście na Jaworzynę (1047 m) jest strome, a słońce podnosi się coraz wyżej i coraz przyjemniej grzeje. Wokół nas mieni się jesienna paleta barw, w zacienionych miejscach jednak ciągle panuje mróz i szron. Gdzieś za Beskidem Krzyżowskim (923 m) spotykamy idącego w przeciwnym kierunku turystę. Pyta nas o szlak na Pilsko. Dopiero gdy wyciągamy mapę, orientujemy się, że to dokładnie w przeciwnym kierunku i tłumaczymy gdzie powinien się skierować.

...ubieramy się na cebulkę...

...w zacienionych miejscach...

...jesienna...

...paleta barw...

Babia Góra z Przełęczy Podgórskiej

Oszronione trawy
W drodze na Przełęcz Glinne zastanawiam się czy nie zrobić kolejnego odbicia od czerwonego szlaku. Zaczyna mnie kusić właśnie Pilsko. Skoro jest piękna pogoda i taka sama widoczność... Pewnie nieprędko tu wrócimy, więc może wykorzystać i tę okazję? W końcu decydujemy się na kolejne drobne odstępstwo. Pójdziemy szlakiem czerwonym z Przełęczy Glinne w kierunku na Halę Miziową, potem słowackim niebieskim na Górę Pięciu Kopców, a stamtąd szlakiem zielonym jest kilka kroków na szczyt Pilska.
Tuż przed południem dochodzimy do przełęczy i robimy postój koło stojącej tam bacówki. Jeszcze kilka lat temu było tu przejście graniczne ze Słowacją. Pozostały po nim tylko budynki, parking i budki kantorów wymiany walut. Jest też jedna z pamiątkami.

...robimy postój...

...było tu przejście graniczne...

Na Przełęczy Glinne
Jemy obiadowe kanapki i chwilę dajemy wypocząć nogom. Mamy już kilka podejść i zejść za sobą. Teraz czeka nas dłuższa wspinaczka. Musimy pokonać niemal 800 m różnicy wysokości. Przez jakiś czas idziemy błotnistą ścieżką, która w końcu zaczyna wieść stromo w górę. Po drodze mijamy dwóch schodzących chłopaków. Kilkanaście minut później na ścieżce znajdujemy kurtkę. Po sprawdzeniu kieszeni okazuje się, że w jednej z nich są kluczyki do samochodu. Po dojściu do parkingu, ich brak będzie przykrą niespodzianką dla właściciela. W drugiej kieszeni na szczęście znajdujemy telefon komórkowy. Po krótkiej naradzie podejmujemy próbę odnalezienia właściciela. Kilka minut zajmuje mi opanowanie obsługi telefonu. Nie znam tego modelu. 
Na szczęście jest włączony i nie  zabezpieczony PIN-em. Za którymś z kolei wykonanym telefonem udaje nam się połączyć. Jakimś cudem prawdopodobnie z numerem współtowarzysza właściciela. Krótko go instruujemy gdzie ukryjemy zgubę przed oczami niepowołanych i ruszamy dalej. Straciliśmy pół godziny, ale mamy na koncie dobry uczynek. A te podobno wracają. Zobaczymy...

Podejście na Górę Pięciu Kopców jest długie, strome i męczące. Ale opłaca się. Gdy wychodzimy ponad górną granicę lasu i zanurzamy się w kosówce, zaczynają się znów pojawiać panoramy. Ze szczytu wstępujemy na ścieżkę oznaczoną zielonym szlakiem i będąc już na Słowacji idziemy na szczyt Pilska (1557 m). I znowu ze wszystkich stron otaczają nas góry. Te mniejsze, te większe i największe. Na chwilę siadamy schowani za kępą kosówki, bo wieje wiatr. Sycimy oczy pięknymi widokami. W dolinach cały czas utrzymują się inwersyjne mgiełki, ale wierzchołki gór są doskonale widoczne. Przez lornetkę obserwujemy Tatry i usiłujemy odnaleźć znajome kształty. Jako tako udaje nam się rozpoznać Giewont. Ale to nie jest trudna zagadka. Z wyższymi mamy zdecydowanie większe problemy. Brakuje nam tu tablicy z panoramami, ot takiej choćby, jaka znajduje się na Hali Długiej pod Turbaczem.


Babia ze ścieżki na Pilsko

Na Górze Pięciu kopców na tle Tatr...

...i Babiej góry

Wysokie Tatry z Pilska

Widok z Pilska w kierunku południowym

Na szczycie Pilska

...w kierunku schroniska na Hali Miziowej...
Po krótkim odpoczynku połączonym z degustacją czekolady zbieramy się do drogi i idziemy ścieżką oznaczoną żółtym szlakiem w kierunku schroniska na Hali Miziowej. Po drodze zastanawiamy się, czy nie zostać w tym schronisku na noc. Byłoby to co prawda nie do końca zgodne z naszymi planami, ale przeszliśmy dziś więcej niż planowaliśmy i czujemy się już zmęczeni, mimo stosunkowo wczesnej pory. Około godziny 16.00 dochodzimy do schroniska. Pan w recepcji od razu rozwiewa nasze wątpliwości. Schronisko jest pełne, miejsca na podłodze nie będzie. Radzi, by w sprawie noclegu udać się do goprówki.

...oznaczoną żółtym szlakiem...

Hala Miziowa

...schronisko, a właściwie hotel górski...
No cóż, co prawda jesteśmy zmęczeni, ale pora jest zbyt wczesna, żeby szukać noclegu w goprówce. Decydujemy się więc pójść na Halę Rysiankę. Zanim jednak ruszymy, jemy w schronisku ciepły posiłek. Basia tradycyjnie wciąga porcję kwaśnicy, ja bigosu. Muszę przyznać, że o ile może i jadłem lepszy bigos (choć właściwie temu nic nie brakuje), to porcja jest naprawdę słusznej wielkości. Właściwie jej nie dojadam, bo mimo głodu miejsca w żołądku nie stało. Basia ma podobny problem z kwaśnicą. Napełniwszy brzuchy po krawędź przełyku, idziemy dalej. Opuszczamy schronisko, a właściwie hotel górski. Chyba dobrze się stało, bo jest sobota, a miejsce jest stosunkowo łatwo dostępne. Dlatego w schronisku jest tłum ludzi, niekoniecznie wiele mających wspólnego z turystyką jako taką. Więcej z imprezowiczami chcącymi się zabawić (w domyśle napić) w "tak pięknych okolicznościach przyrody i tego... niepowtarzalnych".

...widoki z okien pokoi muszą tu być...
Zatem bez wielkiego żalu opuszczamy to miejsce, choć widoki z okien pokoi muszą tu być pierwszorzędne. Po chwili mijamy goprówkę, zaledwie rzuciwszy na nią okiem i... gubimy szlak. Po prostu idziemy sobie wygodną drogą zamiast nieco węższą, w dodatku prowadzącą do góry, ale za to oznakowaną właściwym kolorem. Naprawiamy ten błąd stosunkowo szybko i zamiast granicą lasu, idziemy na przełaj Halą Cebulową. Po kilkuset metrach jesteśmy z powrotem na szlaku.
Narzucamy trochę ostrzejsze tempo, bo na Miziowej spędziliśmy około 30 minut, a według tabliczek mamy przed sobą jeszcze 2,5 godziny marszu. Choć jesteśmy wyekwipowani w czołówki, to wolelibyśmy dojść do celu przed zmrokiem. Do tego mamy niepotwierdzone informacje, że na Rysiance również jest komplet. Cóż, zawsze liczymy się z koniecznością spania na podłodze. Chwilami znów idziemy ze słońcem świecącym prosto w oczy. Wdrapujemy się po kolei na Munczolik (1356 m), Palenicę (1343 m) i Trzy Kopce (1216 m). Już o zmierzchu, ale pół godziny przed "rozkładowym" czasem, docieramy na Halę Rysianka.

Pilsko i Munczolik z Hali Cudzichowej

...ze słońcem świecącym w oczy...

...docieramy na Halę Rysiankę...

...podziwiamy Małą Fatrę...
Podziwiamy Małą Fatrę odcinającą się od różowego, wieczornego nieba, a kilka minut później dochodzimy do schroniska. W recepcjo-barze dowiadujemy się, że miejsc wolnych nie ma, a na rozdział podłogi trzeba jeszcze poczekać, aż się przeludni. Z tym przeludnieniem sprawa nie wygląda tragicznie, bo większość publiczności właśnie zbiera się do wyjścia. Zajmujemy więc strategiczną pozycję w jadalni i grupami idziemy się kąpać. Moja jednoosobowa grupa idzie w drugiej kolejności, po jednoosobowej grupie Basi.

...odcinającą się od różowego nieba...
Po takim dniu nie ma jak gorący prysznic! W dodatku w schronisku są bardzo przyzwoite warunki sanitarne. Jest schludnie i czysto. Są wieszaki, półeczki i zasłona w eleganckiej kabinie prysznicowej oraz papier toaletowy w toalecie. Z przyjemnością zmywam z siebie trud dwudniowego marszu. Po kąpieli serwujemy sobie małą kolacyjkę. Na większą nie mamy ochoty, jeszcze jesteśmy najedzeni po Miziowej. A w czasie gdy jemy, nasz dobry uczynek ze szlaku wraca do nas w postaci... wolnego pokoju. . Okazuje się, że ktoś odwołał rezerwację i to nam właśnie trafia się ten pokój. Do tego jest to pokój 4-osobowy, będziemy w nim tylko we dwoje, a zapłacimy, jak za nocleg w pokoju 8-osobowym. Normalnie, żyć nie umierać!

...zajmujemy strategiczną pozycję w jadalni...

...normalnie, żyć nie umierać...
Do tego pokój ma okna na dwie strony – wschodnią i południową, a więc przepiękne widoki. Oczywiście nie w tej chwili, bo jest już ciemno, ale w takiej sytuacji grzechem byłoby nie wstać na wschód słońca. Pokój jest właściwie apartamentem. Oczywiście w schroniskowym tego słowa znaczeniu. W każdym razie ma dwa pomieszczenia. W jednym trzy, w drugim jedno łóżko. Z perspektywy czasu i obserwacji wydaje mi się, że pokój nr 3 to najlepszy pokój w całym schronisku. Przed snem wychodzimy jeszcze przed budynek. Pięknie jest! Ani jednej chmurki, a niebo skrzy się od gwiazd. Opodal płonie ognisko i słychać ciche dźwięki gitary. Tylko wiatr wieje mocno i nie jest to wcale ciepły wiatr. Uciekamy zaraz do pokoju i kładziemy się spać. Wcześniej ustalamy z Mają przy pomocy sms-ów godzinę wschodu słońca. Nie ma lekko, trzeba będzie wstać koło 6-tej. Ale damy radę! Musimy! Wypada zaliczyć choć jeden wschód na całym szlaku.
następny dzień...