|
|
|
|
AKAPITBornholm
to duńska wyspa leżąca w
południowo-zachodniej części Bałtyku. Celowo nie określam jej
wielkości, ponieważ jest to pojęcie mocno względne. Dla
porównania napisze tylko, że jego powierzchnia wynosi ok.
588 km², podczas gdy powierzchnia Krakowa to 326 km².
Obwód wyspy, jeśli liczyć trasę nadmorskimi ścieżkami,
wynosi niewiele ponad 100 km. W sam raz na podjęcie się
wędrówki wzdłuż jej brzegów w ciągu mniej więcej
tygodnia.
AKAPITPółnoc
kusiła nas zawsze. Gdzieś w nieśmiałych planach od
dawna czai się Norwegia, a Bornholm to taki przedsionek i może wstępne
przygotowanie do podróży po Skandynawii. Mówiąc w
skrócie - otrzaskanie się z atmosferą zbliżoną do
skandynawskiej. Ponieważ
po wyspie mieliśmy zamiar poruszać się na
piechotę, odpadł problem przeprawy promowej samochodu, co wiązałoby się
z koniecznością jazdy przez niemieckie Sassnitz, nieco wydłużyłoby
drogę, ale przede wszystkim znacznie podniosło koszty całej wyprawy. Z
kilku względów wybrałem przeprawę katamaranem
„Jantar” z Kołobrzegu. Koszt biletu to 120-130
zł/os w jedną stronę. Przy okazji informacja praktyczna dla
potencjalnych naśladowców. Kupujcie bilety na
„Jantara” bezpośrednio przez stronę Kołobrzeskiej
Żeglugi Pasażerskiej. W przypadku zakupu online cena jest o 10 zł
niższa od oficjalnej. Przy kupnie biletów dla
dwóch osób w obydwie strony to już konkretna
kwota.
AKAPITOd
wczesnej wiosny studiowałem fora internetowe. Sporo informacji
praktycznych można znaleźć na stronie bornholm.modos.pl. Niestety
Dania, na nasze warunki jest dość droga, więc właściwie jedyną opcją
zakwaterowania pozostał namiot i wyżywienie przy sporym, ale rozsądnym
udziale własnego prowiantu. Rozsądnym z uwagi na wagę
plecaków. Na szczęście w niemal każdej większej miejscowości
na wyspie jest kemping, nie było więc problemów z
podzieleniem trasy na kilkunastokilometrowe odcinki dzienne. Z pomocą
internetu udało mi się wyszukać księgarnie wysyłkowe, w
których kupiłem przewodnik i mapę Bornholmu. Bardzo
dobra jest mapa wydawnictwa Galileos w skali
1:45000. Przewodnik „Bornholm” Marcina
Jakubowskiego pod względem merytorycznym jest równie
pożyteczny i zawiera wiele cennych informacji, ale wydawanie
przewodnika na kredowym papierze w formie sklejki jest według mnie
kpiną z użytkownika. Nasz jeszcze przed wyjazdem zaczął gubić kartki. O
tym, w jakim stanie wrócił z podróży, nawet nie
wspominam. Panie i Panowie Wydawcy! To nie jest album do postawienia na
półce. To jest książka, która ma zmieścić się w
plecaku, być z niego co rusz wyciągana i ponownie chowana, kładziona w
przypadkowych miejscach, zaginana, zakładana i traktowana w mało
subtelny sposób.
Żadna sklejka tego nie zniesie! Chętnie
dołożyłbym kilka złotych, by tylko przewodnik pozostawał w całości
przynajmniej przez jeden sezon. Nawet kosztem tego kredowego papieru i
kolorowych zdjęć miejsc, które podróżnik i tak
przecież w większości zobaczy na własne oczy.
AKAPITTermin
wyjazdu zaplanowałem tak, by na miejscu być już we w miarę
letnim czasie, a jeszcze zanim rozpocznie się tzw. wysoki sezon,
który ma tu bezpośredni wpływ na wysokość cen. Przez kilka
tygodni przed planowanym dniem „W” sprawdzałem
prognozy pogody. Nie chcieliśmy przecież znaleźć się na wyspie w
maleńkim namiociku, w czasie gdy nad Bałtykiem zaległby np. stacjonarny
niż z opadami deszczu i temperaturą oscylująca w okolicy 10 stopni
Celsjusza. I tu ciekawostka. Na stronie, której adresu z
premedytacją nie podam, ale jest to strona lokalna, prognozy
przedstawiały się w lekkim skrócie następująco: sprawdzana w
dni parzyste prognoza zapowiadała opady na cały niemal okres naszego
pobytu na wyspie, sprawdzana w dni nieparzyste – słońce. I
jak tu
wierzyć prognozom? Oczywiście były to prognozy na kilkanaście dni
naprzód, więc podchodziłem do nich ze stosowną rezerwą. Ale
w końcu na około tydzień przed datą wyjazdu musieliśmy się na coś
zdecydować. Trzeba było przecież kupić bilety i wymienić
złotówki na duńskie korony. No i zagraliśmy vabanque.
Wóz albo przewóz. Kupiliśmy, wymieniliśmy, a więc
nie było odwrotu. Jedziemy!
|
|
|
|