|
|
|
|
Dzień
9, 18 czerwca 2011 r. |
|
AKAPITJeszcze
w nocy budzi nas odgłos kropel bębniących o tropik naszego namiociku.
Rano po prostu pada. Z
przerwami, to prawda, ale deszcz wygląda na mocno ustabilizowany w
prognozach pogody na dzień dzisiejszy. Niestety to krzyżuje nieco nasze
plany. Chcieliśmy jeszcze
iść na organizowany w
Snogebæk co sobotę targ
staroci. A tu nie bardzo będzie jak
wstać... Na szczęście przerwy w opadach są na tyle długie, że udaje nam
się wygrzebać ze śpiworów i przenieść nasz dobytek do
świetlicy.
Na zewnątrz pozostał tylko tropik
namiotu, który wygląda teraz, jak pusta skorupa ślimaka. Mam
nadzieję, że choć trochę zdąży podeschnąć. Tymczasem robimy śniadanie i
zastanawiamy się nad planami. Prom odpływa z Nexø dopiero o
18. Mamy więc aż nadto dużo czasu, biorąc pod uwagę, że do portu jest
jakieś 4 km. Nie spiesząc się pokonamy ten odcinek w godzinę.
Postanawiamy mimo ciągle popadującego deszczu iść na targ. Cały nasz
dobytek zostawiamy spakowany w świetlicy, a sami
okrywamy się
pelerynami i lawirując pomiędzy
kałużami idziemy do centrum.
|
...jak
pusta skorupa ślimaka... |
|
Przechodzimy koło wędzarni i widzimy
tam kogo? Ależ oczywiście kota.
Stoi pod zamkniętymi drzwiami i drapie łapą w szybę. Biedny! Pewnie nie
jadł dziś jeszcze trzeciego śniadania. Z targu pozostało zaledwie kilka
stoisk. Deszcz wystraszył większość handlujących i oglądających. W
kilka minut obchodzimy
wszystkie kramiki, a Basia robi ostatnie
prezentowe zakupy. Następne kilkanaście minut zajmuje nam odwiedzenie
okolicznych sklepików. Trochę śmiejemy się z cen. Każdy
drobiazg jest tam tak drogi, że chyba nasz bank musiałby
nam |
...nie
jadł dziś jeszcze trzeciego śniadania...
|
|
...śmiejemy
się z cen...
|
|
otworzyć linie kredytową.
Wracamy
na kemping i chowamy się w
świetlicy
przed kolejną ulewą. Przez następne dwie godziny zabijamy czas,
próbując oglądać jakieś duńskie kanały telewizyjne,
czytając i wyglądając słońca. W tym czasie pojawia się para
turystów z Polski. Próbujemy zamienić kilka
słów, ale szybko orientujemy się, że to nie do końca nasz
klimat. Przyjechali tu dopiero dziś, mają zarezerwowany domek, ich
głównym celem jest poopalać się i pograć w tenisa, a w tej
chwili
największe zmartwienie to nieczynna
|
recepcja. Nie są
specjalnie skorzy do rozmowy, więc nie naciskamy. „Nic na
siłę” – jak powiedział pewien ślusarz, po czym
wziął do ręki większy
młotek. ;-) Sytuacja wygląda nieco kuriozalnie,
gdy tak siedzimy w tej świetlicy we czworo właściwie się do siebie nie
odzywając. Na szczęście po niedługim czasie odnajduje się gospodarz
kempingu i wybawia nas wszystkich z tej uciążliwej ciszy.
AKAPITKorzystając
z tego, że deszcz na chwilę słabnie, robię
krótki wypad na plażę. O jakże tu dziś inaczej! Znikł błękit
nieba i granat morskiej toni. Wszystko pogrążone
jest w odcieniach szarości. Nawet piasek, który wczoraj
prawie przypominał polski, dziś jest jakiś taki popielaty. Chce mi się
śmiać, bo teraz przypomina to bardzo polskie plaże. I widok podobny,
ale przede wszystkim pogoda. |
...widok
podobny, ale przede wszystkim pogoda...
|
|
AKAPITOkoło
14:30 ubieramy garby na plecy i
ruszamy. Chwilowo nie pada, ale deszcz wisi w powietrzu. Postanawiamy
iść plażą. W końcu to ostatni raz, poza tym tej plaży jest tu raptem
około 1,5 km. Na jej końcu wchodzimy na ścieżkę przebiegającą
obok rezerwatu ornitologicznego, który stanowi jeden z
największych obszarów lęgowych na wyspie. Ścieżka prowadzi
przez rozległe wrzosowiska.
Niestety jest dopiero połowa czerwca, więc
wrzosy prezentują się dość marnie, pozbawione jakiegokolwiek kolorytu.
Ogólna szarość dookoła też nie przydaje im uroku. Jesienią
będą wyglądały pięknie, ale teraz stanowią tylko gruby, brązowy dywan,
pośród którego dostrzegamy kilka jasnych
punktów. To stałe mieszkanki tego miejsca – owce.
|
...postanawiamy
iść plażą...
|
|
...gruby,
brązowy dywan...
|
|
...jesienią
będą wyglądały pięknie...
|
|
AKAPITPrzed
samym
Nexø spostrzegamy nadrzewną, ptasią zabudowę mieszkalną typu
wielorodzinnego, po czym wchodzimy do miasta. Tu na sporej łące
natykamy się na festyn rodzinny, choć właściwie raczej jest on
dedykowany dzieciom. Od razu budzimy zainteresowanie miejscowych. W
końcu naszymi
plecakami i kijkami wyróżniamy się nieco z tłumu. Podchodzi
do nas mężczyzna o typowo skandynawskiej urodzie oraz mocno
nieokreślonym
wieku i pyta, skąd jesteśmy i co tu robimy. Gdy odpowiadamy,
rozpromienia
się i mówi, że Polska, a
Kraków w szczególności jest dla niego
ważnym miejscem na ziemi, choć nigdy tam
|
...nadrzewną,
ptasią zabudowę... |
|
...typu
wielorodzinnego... |
|
nie był. W
Krakowie bowiem poznali
się jego rodzice. On – Fin – przyjechał do Polski z
pomocą
humanitarną, ona – Dunka – była
pielęgniarką-ochotniczką i
pomagała ofiarom II Wojny Światowej. I tu z daleka od rodzinnych stron
los zetknął ich ze sobą. Romantyczna historia. Ale Duńczycy w
ogóle wydają się być romantykami.
AKAPIT
Rozglądamy się po łące, na której rozłożył się festyn. Są tu
różne „stoiska”, gdzie można
spróbować albo lokalnych specjałów w postaci np.
domowego ciasta, albo swoich sił w różnych konkurencjach. Na
nas chyba największe wrażenie robi rzut do celu piłeczką. Dlaczego? Ano
dlatego, że tarcza umieszczona jest obok sporego i głębokiego na jakieś
2 metry basenu, do którego po celnym trafieniu wpada osoba
siedząca na siedzisku zawieszonym nad basenem i połączonym ze środkowym
punktem tarczy. Oczywiście musi to być ochotnik mający albo zaufanie do
osoby rzucającej albo wiedzę na temat jej absolutnej indolencji w
dziedzinie celności. Niemniej jednak po terenie festynu kręci się kilka
osób skąpanych dość
dokładnie, a temperatura oscyluje w
granicach kilkunastu stopni Celsjusza. Twardziele! Jest tu i
wóz strażacki, z którego długiej drabiny (po co
im tu ta drabina skoro wszystkie budynki mają góra 2
piętra?) można rzucić okiem na miasto. Oczywiście za drobną opłatą.
Jest i słynna, tradycyjna bornholmska Kurza Ruletka. Na czym ta zabawa
polega? Na ziemi rozłożona jest duża plansza podzielona na kwadraty, z
których każdy ma inny numer. Plansza przykryta jest siatką
uformowaną w rodzaj klatki. Do kompletu potrzeba jeszcze kulki,
której rolę spełnia tu kura. Mistrz ceremonii wpuszcza ptaka
do wewnątrz klatki, a gracze nęcąc ptaka smakołykami obstawiają, na
którym numerze
kura zrobi kupę. Śmiechu i zabawy jest co niemiara.
|
|
...rzut
do celu piłeczką... |
|
|
AKAPITKolejną
atrakcją
jest coś w rodzaju licytacji. Można wygrać ciasto, ale mimo usiłowań
nie mamy pojęcia na czym ta licytacja miałaby polegać, bo na pewno nie
na oferowaniu coraz wyższej ceny. Basia na jednym ze stoisk za jakąś
symboliczną kwotę kupuje
kawałek ciasta czekoladowego. Przy okazji
znów jest wypytana dokładnie na okoliczność naszej
obecności. Wszyscy są mili i uśmiechają się do siebie i do nas. Jak tu
jest inaczej... Jak tu jest inaczej niż wśród
Polaków. Już niedługo będziemy mieli okazję
się o tym
przekonać. |
...tradycyjna
bornholmska Kurza Ruletka... |
|
...coś
w rodzaju licytacji... |
|
AKAPITTuż
obok jest supermarket, wchodzę
więc zrobić
ostatnie zakupy. Basia pilnuje plecaków. Rozglądam się po
sklepie głównie za serkiem pleśniowym, który tak
mi
zasmakował. Znajduję i kupuję kilka sztuk dla nas i na
prezenty.
Kupuję też dwa słoiczki lokalnej musztardy (bardzo dobra o lekko
słodkawym smaku [przyp. autora]). W ostatnim
odruchu łapię jeszcze trzy
paczki karmelków. To podobno też tutejszy przysmak. Będą dla
Majki i córek Jagody. Tym sposobem wydaję resztki drobnych
koron. Zostają nam tylko
alarmowe dwie setki „na
rozmnożenie”. W markecie słyszę język polski. No tak,
sobotni pasażerowie "Jantara".
AKAPITZ
wolna kierujemy się w stronę portu. Miasto jest jak wymarłe. Może
wszyscy mieszkańcy są na festynie? Ale wówczas musiałoby ich
być zaledwie kilkadziesiąt, no może sto kilkadziesiąt osób.
Zabunkrowali się pewnie w swoich pięknych domkach z oknami bez firanek.
Gdyby nie zaparkowane tu i ówdzie samochody, można by
sądzić, że
za sprawą magicznej różdżki albo maszyny czasu przenieśłiśmy
się
o sto kilkadziesiąt lat
wstecz. Im
|
...sto
kilkadziesiąt lat wstecz...
(i teraz)
|
|
bliżej portu jesteśmy,
tym pogoda robi się lepsza. Od dawna już nie
pada, nawet nie kropi, a wręcz wychodzi słońce. Cały czas jednak mocno
wieje. Trochę obawiamy się, jak taki wiatr wpłynie na fale na Bałtyku.
W końcu przed nami 4,5 godziny rejsu.. |
...zaparkowane
tu i ówdzie samochody...
|
|
...w
swoich pięknych domkach...
|
|
...z
oknami bez firanek...
|
|
AKAPITW
okolicy portu ludzi jest więcej. Jak
łatwo się domyślić wszyscy lub prawie wszyscy to pasażerowie mającego
odpłynąć za około godzinę promu „Jantar”. A zatem
wszyscy lub prawie wszyscy to Polacy. Podchodzimy do nabrzeża i stajemy
w niewielkiej, kilkunastoosobowej
kolejce przed trapem statku. Po
chwili obok nas pojawia się para, którą pamiętamy z rejsu z
przed tygodnia. Dziewczyna spała na tej samej kanapie co Basia, więc
oboje nie wierzymy, że nas nie poznają. Ale nawet nie odwzajemniają
uśmiechu... Fakt, przyjechali na rowerach, więc co im tam jacyś
plecakowcy...
AKAPITMijają
minuty i kolejka robi się coraz dłuższa. Ale dopiero gdy
podchodzi większa i widać zorganizowana grupa, robi się zamieszanie. Co
najmniej część grupy spędziła ten dzień na degustacji lokalnych lub
przywiezionych z Polski płynów niskozamarzających.
Oczywiście stanie w kolejce to nie dla nich. Podchodzą więc z boku i
już po chwili obok trapu kłębi się dziki tłum. Dziki tłum,
który w momencie rozpoczęcia odprawy zaczyna się zachowywać
bardzo podobnie do
kolejki Ukraińców, którą
pamiętam z przed roku na granicy w Medyce/Szegini. Po tygodniu
wśród ludzi, którzy się uśmiechają do każdej
napotkanej osoby ta sytuacja działa na nas, jak kubeł bardzo zimnej,
bardzo brudnej i bardzo śmierdzącej wody wylanej znienacka na głowę.
Wreszcie i nam udaje się dostać na pokład i zająć miejsca. Odbijamy od
brzegu tuż przed godziną 18. Z żalem żegnamy miejsce, gdzie czas
kieruje się innymi prawami i pozwala ludziom pozostać ludźmi. Może
jeszcze kiedyś tu wrócimy. W końcu zostało nam 200 koron...
|
...odbijamy
od brzegu tuż przed 18...
|
|
Flagę opuścić!
|
|
Wracają do domu, jak my
|
|
Cykliści też wracają
|
|
|
Zimno!
|
|
AKAPITPogoda
nie może się do końca
zdecydować i po drodze łapie nas kilka solidnych ulew. Ale przy okazji
dzięki malowniczym chmurom niebo oferuje nam teatr zjawisk magicznych.
Zachód wygląda niesamowicie. Postrzępione, przewalające się
nad
nami niekie chmury są oświetlane przez
promienie pomarańczowego
przebijającego się przez nie słońca.
Gdyby nie przenikliwy, zimny wiatr
pewnie wolelibyśmy ten spektakl od oferowanego przez załogę filmu na
DVD. Fala
jest większa niż poprzednim razem, ale na szczęście nie powoduje
większych
perturbacji u pasażerów choć conajmniej część z nich jest
mocno
"zmęczona" całodzienną wycieczką. Basia wygłodniała po całym tygodniu
plecakowej diety decyduje się nawet
na obiad w promowej restauracji.
|
Titanic to to nie jest, ale z braku laku...
|
|
|
Leje jak z cebra |
|
AKAPITOkoło
godziny 22 widzimy już światła
Kołobrzegu. Zawijamy do portu planowo o 22:30. Na nabrzeżu czeka już na
nas Witek. Zmęczeni, ale
zadowoleni pakujemy
się do Passata kombi i po niecałej godzinie
dobijamy do Koszalina.
|
...widzimy
już...
|
|
...światła
Kołobrzegu... |
|
|
|