|
|
|
|
Dzień
5, 14 czerwca 2011 r. |
|
AKAPITZnów
budzą nas ptaki. Tym
razem dla odmiany to gołębie grzywacze. Gruchają sobie w najlepsze co
najmniej we trójkę za nic mając wczesną porę. Od czasu do
czasu w ramach porannej gimnastyki trzepoczą skrzydłami
wśród gałęzi,
również robiąc sporo hałasu.
Wstajemy z pewnym ociąganiem. Chyba jesteśmy już trochę zmęczeni. W
dodatku pogoda jest mocno niezdecydowana. Zachmurzyło się i od czasu do
czasu spada kilka kropel deszczu. Ale na szczęście jest go naprawdę
niewiele. Zrobiło się za to odczuwalnie cieplej. No cóż,
ciepły front ma swoje prawa. Jemy śniadanie i pakujemy się z grubsza.
Mamy w planie odwiedzić jeszcze Madsebakke helleristinger, czyli jeden
z największych w Danii zespół rytów naskalnych.
Miejsce to leży pomiędzy Allinge, a Sandvig, wybieramy się więc tam na
lekko, pozostawiając cały dobytek na kempingu. Po drodze z niepokojem
obserwujemy przetaczające się nad nami i najbliższą okolicą chmury. Ich
ołowiany kolor nie wróży nic dobrego, a my jak ostatnie
trąbki nie wzięliśmy nic od deszczu. Na szczęście pogoda tylko nas
straszy. Do rysunków prowadzą drogowskazy, ale Basia na
wszelki wypadek upewnia się pytając o drogę miejscową starszą kobietę.
Ta z uśmiechem, choć nie bez widocznych trudności językowych pokazuje
kierunek i tłumaczy na migi, żeby szukać tablicy. Po kilku minutach
dochodzimy na miejsce. Ryty są i owszem, dokładnie pomalowane czerwoną
farbą, której zapewne w oryginale nie było. Fakt, nie
pmalowane byłyby
zapewne prawie niewidoczne. No
cóż, Bornholmczycy dla wyeksponowania i podkreślenia
niezwykłości swoich zabytków uciekają się do
różnych sztuczek. Przez chwilę oglądamy pochodzące
prawdopodobnie z ok. 900-500 r. p.n.e. naskalne rysunki przedstawiające
- jak mówi przewodnik i musimy mu wierzyć - łodzie, stopy i
kręgi. Ryty zostały odkryte w roku 1884, a od 1944 r. są oficjalnie
chronione jako zabytek.
|
...ryty
są i owszem... |
|
...dokładnie
pomalowane czerwoną farbą... |
|
AKAPITW
drodze powrotnej robimy niewielkie
zakupy po
czym zwijamy namiot, pakujemy dobytek i ruszamy w drogę w kierunku
najpopularniejszego bornholmskiego zabytku – ruin zamku
Hammershus. Drogę już częściowo znamy. Idziemy zatem znów
obok jezior Opalsø i Hammersø. Opodal nich
znajdują się dwa
schrony przeznaczone dla turystów. Można tu
bezpłatnie spędzić noc. Komfortu wielkiego nie oferują, ale zapewniają
dach nad głową i chronią przed wiatrem i zimnem.
|
|
Jezioro Opalsø |
|
Jezioro Hammersø |
|
...schrony
przeznaczone dla turystów... |
|
Zamek Hammershus w chmurach |
|
AKAPITGdy
zbliżamy się do ruin zamku, niebo
zaczyna się przejaśniać. Widzimy coraz większe skrawki błekitu, choć
chmury cały czas nie dają za wygraną i starają się zasłonić jak
największą część nieba. Momentami pojawia się nawet słońce. Duńczycy
bardzo
dbają o rowerzystów, więc nie dziwi nas specjalnie, gdy
dochodząc do ruin napotykamy parking dla rowerów. Same
ruiny, choć są dumą Bornholmu, dla nas nie stanowią wielkiej atrakcji.
No bo kto był w Malborku... ;-)
|
...niebo
zaczyna się przejaśniać... |
|
...napotykamy
parking dla rowerów... |
|
...są
dumą Bornholmu... |
|
AKAPITDokładne
początki Hamershus nie są
znane. Budowę rozpoczęto w XII w. na polecenie władz kościelnych. Był
to okres rywalizacji pomiędzy arcybiskupem Lund (dziś szwedzka Skania),
a królem Danii. Zamek miał być przeciwwagą dla
królewskiej siedziby Lilleborg w lesie Almindingen. Gdy w
roku 1259 podczas jednego ze starć zbrojnych Lileborg został zburzony,
cały Bornholm przeszedł pod bezpośredni nadzór władz
kościelnych. W latach
1327-1522 nastąpił największy rozwój
zamku. W roku 1522 na krótko znalazł się pod rządami
duńskiego monarchy. Trzy lata później Duńczycy oddali wyspę
w zastaw w ręce Hanzy. Nowym gospodarzem stało się jedno z
głównych miast związku – Lubeka. W roku 1645 zamek
zdobyli Szwedzi, którzy zawitali tu również w
roku 1658, pozostawiając w twierdzy trzon sił okupacyjnych. Kres ich
panowaniu położyło powstanie ludowe, które wybuchło w
grudniu tego samego roku. Zwycięstwo powstania było zarazem początkiem
najsmutniejszego okresu w dziejach zamku. Najpierw przekształcono go w
koszary, potem w więzienie, a gdy w roku 1743 mieszkający tu
wicekomendant wojskowy Bornholmu przeniósł swoją siedzibę do
Rønne, zamek popadł w ruinę. Zainteresowali się nim sprytni
mieszkańcy wyspy, którzy potraktowali go jako darmowy skład
materiałów budowlanych. Dopiero objęcie zamku ochroną w 1822
roku zapobiegło dalszej dewastacji.
|
AKAPITNa
dziedzińcu rośnie
krzak głogu, choć właściwiej byłoby nazwać go drzewem, bo roślina ma
całkiem solidny pień i rozbudowaną, kształtną koronę. Właśnie kwitnie,
więc wygląda, jak przyprószony lekko śniegiem, a
wokół
roztacza się charakterystyczny, intensywny zapach. Zostawiamy tu
plecaki i idziemy
obejrzeć ruiny. Jak na tę porę roku jest całkiem sporo ludzi. Z
zamkowych murów widzimy Hammeren i umieszczoną na jego
szczycie latarnię
morską. Akurat podstawa chmur jest dość nisko i
w tym momencie rzeczywiście widać, że prawie zahacza o szczyt latarni.
|
...rozbudowaną,
kształtną koronę... |
|
...idziemy
obejrzeć ruiny... |
|
...widzimy
Hammeren... |
|
...prawie
zahacza o szczyt latarni... |
|
AKAPITZ
drugiej strony zamku zauważam ścieżkę,
którą będziemy dziś dalej szli. Biegnie obok niewielkiego,
pokrytego wodną roślinnością stawu, z którego nawet na
wzgórzu dobiega bardzo głośne skrzeczenie żab. Po kilku
minutach znajdujemy się właśnie na tej ścieżce. Idziemy teraz przez las
wydzielający intensywną woń. Zapach ten roznosi się za sprawą czosnku
niedźwiedziego, więc
w zależności od upodobań nie musi wcale być
przyjemny, ale daje się znieść. Zresztą roślina już zakończyła
swój okres wegetacji bo liście ma wyraźnie
pożółkłe, a na końcach łodyżek zielenią się owocniki.
|
...
którą będziemy dalej szli... |
|
...pokrytego
wodną roślinnością stawu... |
|
...za
sprawą czosnku... |
|
AKAPITZnów
kilkakrotnie mijamy
charakterystyczne, pochylone furtki. To oznacza, że wchodzimy na teren
opanowany przez owce. Mieszkanek co prawda nie widać, ale za to
spotykamy ogromnego ślimaka o intensywnym rudawym kolorze. Tutejszy las
miejscami przypomina amazońską dżunglę, taki jest gęsty i splątany.
Na szczęście ścieżka jest wyraźna, w dodatku od czasu do czasu
oznakowana zółtymi kółkami malowanymi na pniach
drzew.
Udaje nam się nie zabłądzić i wreszcie wychodzimy na leżące na
wysokim klifowym brzegu wrzosowiska.
Tu rzeczywiście spotykamy kilka owiec. Niektóre z nich mają
ciekawe ubarwienie,
ale widzimy też i klasycznie białe. Czują się
tu naprawdę jak u siebie i bardzo
niechętnie opuszczają ścieżkę,
na
której urządziły sobie
poobiednią sjestę. A`propos
sjesty - |
...charakterystyczne,
pochylone furtki... |
|
...przypomina
amazońską dżunglę... |
|
...ogromnego
ślimaka... |
|
...mają
ciekawe ubarwienie... |
|
...jak
u siebie... |
|
...poobiednią
sjestę... |
|
przypominamy sobie,
że pora najwyższa na jakieś małe co nieco. Znajdujemy niewielką łączkę,
na której urządzamy odpoczynek. Robimy kanapki i gotujemy
wodę na herbatę. Lokujemy się w cieniu, bo w międzyczasie słońce na
dobre zagościło nad naszymi głowami i zaczyna mocno przypiekać. W tym
czasie zauważamy parę jadącą na rowerach.
Słyszymy polską mowę więc Basia ich zagaduje. Wymieniamy się wrażeniami
z wyspy. Okazuje się, że wynajmują kwaterę w Sandvig i robią
jednodniowe wycieczki rowerowe po całej wyspie odwiedzając co ciekawsze
miejsca. Widać, że finanse nie są dla nich
większym problemem.
A w każdym razie mniejszym niż dla nas. Życzymy
sobie powodzenia na szlaku i kto wie, może jeszcze się spotkamy. Chleb
z konserwą popity gorącą herbatą znika szybko bo byliśmy naprawdę
głodni. Dzięki temu smakuje też, jak posiłek w drogiej restauracji.
Słoneczko mocno przypieka, choć na szczęście wiatr od morza
jest przyjemny i daje ochłodę. Gdy po kanapkach zostało już tylko
wspomnienie, nasze mięśnie i kości, a zwłaszcza ramiona zdążyły nieco
wytchnąć od ciężaru plecaków, wracamy na szlak. Idziemy w
stronę
miejscowości Vang. To
niewielka, powstała w XVIII
wieku
osada, |
Teraz jestem wyższa! |
|
Nadmorski las |
|
...idziemy
w stronę Vang... |
|
która przez długi czas
istniała dzięki połowom ryb.
Sytuacja uległa zmianie, gdy w 1896 roku uruchomiono tu
zespół kamieniołomów granitu. Od 1970 roku część
odkrywek objęto ochroną, a cały ich obszar nazywany jest Ringebakkerne.
Wchodzimy do Vang >uliczką wijącą
się ciasną serpentyną i znajdujemy się znów na
poziomie
morza. Nasz przewodnik poleca tu obejrzenie
zabytkowego młyna wodnego. Mamy
jednak pecha. Młyn jest w remoncie, wymieniana jest strzecha i niemal
cały zasłonięty
jest rusztowaniami. Opuszczamy Vang wspinając się
znów na klif. Patrząc wstecz widzimy Hammeren i Hammershus
kąpiące się w południowym słońcu. Rano nic nie zapowiadało tak pięknej
pogody. Chyba szczęście jak zwykle nam sprzyja.
|
...wymieniana
jest strzecha... |
|
...widzimy
Hammeren i Hammershus... |
|
Rozbudowa przystani w Vang |
|
AKAPITPrzechodzimy
przez ciekawy mostek czy raczej
kładkę
zawieszoną nad głębokim, wykutym w skale jarem, którym
prowadzi droga do kamieniołomu. Mostek to stalowa, łukowata
konstrukcja,
zabudowana po bokach grubymi płytami przypominającymi zęby piły
tarczowej. Kładka z boku wygląda dość niesamowicie, wyrastając z
zarośli niczym fragment koła zębatego jakiejś ogromnej maszyny
uwięzionej w skale zaklęciem złego dżina. W kamieniołomie trwa praca, a
pod kładką co chwila
przejeżdżają olbrzymie wywrotki wożące urobek na
falochron rozbudowywanej właśnie przystani. W dalszym ciągu wędrujemy
wzdłuż klifu co jakiś czas
mijając, a to pozostałości granitowych odkrywek, a to niewielkie
powyrobiskowe jeziorka o tyle ciekawe, że położone na sporej wysokości
nad poziomem morza. Zasilane są pewnie głównie
deszczówką, bo rzek na wyspie nie ma zbyt wielu, a te
które są, zaliczyłbym raczej do strumyków.
Nawiasem
mówiąc woda w strumieniach, które mieliśmy okazję
do tej
pory widzieć, na moje oko do picia nie nadawałaby się nawet po
przegotowaniu.
|
...ciekawy
mostek... |
|
...zespół
kamieniołomów granitu... |
|
|
...powyrobiskowe
jeziorka... |
|
AKAPITW
dalszym marszu
cały
czas towarzyszą nam mewy. Szybują nad naszymi głowami co rusz
pokrzykując. Ścieżka jest momentami trudna. Wąska, chwilami stroma i do
tego kamienista. Tym większe
zdziwienie budzi w nas widok rodziny, która pragnie ten
odcinek
pokonać na
rowerach. Choć ściślej rzecz ujmując, określeniem
lepiej odzwierciedlającym tę rzeczywistość
będzie
"z rowerami". Idą z naprzeciwka i tylko
kilkunastoletni chłopak wydaje się nie być zrażony sytuacją. Jego
prawdopodobnie tatuś pewnie byłby się wycofał już dawno, ale męska duma
i ambicja na to mu nie pozwalają. Najbiedniejsza jest mamusia,
której
tusza (typowo
duńska) nie ułatwia zadania. Na jej czerwonej i spotniałej twarzy
widzimy wyraz umęczenia ale
i rezygnacji.
|
|
Klif |
|
AKAPITDla
nas następnym przystankiem jest Jons Kappel, czyli kaplica Jona. Według
duńskiej legendy pobożny mnich Jon próbował nawracać
mieszkańców Bornholmu na chrześcijaństwo ze skały,
którą
na jego pamiątkę tak właśnie nazwano. Aby się do niej dostać, musimy
zejść
po 108 drewnianych schodach na sam brzeg morza. A potem
wrócić... Ale warto, bo skała wygląda ciekawie. Pełna
szczelin i zagłębień, miejscami porośnięta pomarańczowymi porostami,
faktycznie ma miejsce, które przypomina ambonę. U jej
stóp zaś jest coś w rodzaju niewielkiej jaskini. Kilka
metrów dalej z hukiem o
kamienie rozbijają się morskie fale.
|
...musimy
zejść po 108 schodach... |
|
Jons Kapel |
|
|
|
|
...u
jej stóp jest coś w rodzaju jaskini... |
|
AKAPITCóż,
jak się powiedziało „A”... to nie ma wyjścia i
trzeba wdrapać się na te 108 schodów. Wracamy na ścieżkę,
która tutaj, podobnie jak na wcześniejszych odcinkach
pełniła
niegdyś funkcję ścieżki ratowniczej. Nieco dalej, tym razem
łagodnie wracamy na poziom morza i idziemy przez dwie niewielkie
miejscowości: Teglkås i Helligpeder. Obydwie to
osady rybackie. Są tu małe przystanie i oczywiście obowiązkowo
wędzarnie. Wąska, asfaltowa
dróżka,
którą teraz idziemy, leży niemal nad
samym brzegiem morza. Malownicze domy stoją tuż przy niej. Zastanawiamy
się, jak czują się ich mieszkańcy podczas jesiennych i zimowych
sztormów. Oczyma duszy już widzimy te zimne bałtyckie fale
wlewające się drzwiami i oknami do wnętrza. Chyba jednak ponosi nas
wyobraźnia, bo raczej rozsądni
i praktyczni Duńczycy nie budowaliby domów w miejscu, gdzie
byłoby to choć trochę niebezpieczne. A domki sa pełne uroku choć bardzo
proste w konstrukcji. Naszą uwagę zwracają
czarne, smołowane podmurówki
niektórych budynków.
|
...malownicze
domy... |
|
...niemal
nad samym brzegiem morza... |
|
...obowiązkowo... |
|
...wędzarnie... |
|
Domek rybacki |
|
AKAPITPrzed
nami ostatni odcinek szlaku na
dzisiejszy dzień. Przez większość czasu idąc asfaltem zbliżamy się do
Hasle. Liczy ono około 1500 mieszkańców i uchodzi za jedną z
najstarszych miejscowości targowych wyspy. Pierwsze informacje na jej
temat pochodzą z
XII w. Wchodzimy do miasta po 17. Po drodze robimy
zakupy w miejscowym markecie i szukamy kempingu.
Znajdujemy go bez trudu
niemal
|
...przed
nami ostatni odcinek... |
|
Hasle |
|
Ratusz w Hasle |
|
nad samym
brzegiem morza tuż obok zespołu zabytkowych wędzarni. Załatwiamy
formalności i rozbijamy namiot. Podobnie jak na poprzednich kempingach,
na Hasle Familiecamping też nie ma tłumów. Kąpiemy się i
robimy
kolację. Jemy
jakieś byle co posmarowane czymkolwiek i popijamy herbatą, a obok nas
dwoje obcojęzycznych
turystów przygotowuje
ciepłe, mięsne danie. Biorąc pod uwagę
zapach, który się roznosi i fakt, że od dobrych kilku dni
nie
jedliśmy
niczego solidnego, to takie zachowanie podpada pod znęcanie ze
szczególnym
okrucieństwem.
|
|
AKAPITOkoło
20, kiedy słońce jest jeszcze
dość wysoko nad
horyzontem, idziemy na zwiedzanie miasta. Hasle, podobnie jak inne
bornholmskie miasta, zachowało swój niepowtarzalny
charakter. Miejscowa
zabudowa to niskie, zwykle parterowe domki i wąskie, często brukowane
uliczki. Przechodzimy obok Karetmagergarden - zabytkowego budynku, w
którym mieści się teraz ośrodek informacji turystycznej o
tej porze - a jakże - nieczynnej. Następne kroki kierujemy
do gotyckiego kościoła Hasle kirke. Drzwi jednak
są również zamknięte, a
do
tego z wewnątrz dobiega śpiew. Myliłby się jednak bardzo ten, kto
spodziewałby się pieśni kościelnych. Ze środka dobiegają ni mniej ni
więcej,
tylko dźwięki jednej
z piosenek ABBY. Pewnie próba
miejscowego chóru. I
pewnie wszyscy mieszkańcy są na tej próbie, bo ulice świecą
pustkami.
Przy kościele mieści się niewielki cmentarzyk, na którym
znaleźć można
miedzy innymi wysoki, nagrobny kamień runiczny. |
...ośrodek
informacji... |
|
...turystycznej... |
|
...z
wewnątrz dobiega śpiew... |
|
AKAPITWracamy
w okolice kempingu, gdzie stoi
zespół zabytkowych wędzarni. W jednej z nich znajduje się
obecnie ekspozycja poświęcona historii połowów i wędzenia
ryb, w
innej wystawa ukazującą przeszłość Hasle i jego okolic. Natomiast
ostatnia nie zmieniła przeznaczenia
i pozostała wędzarnią. Z tym, że
procesowi wędzenia można się tu dokładnie przyjrzeć, a następnie
spróbować tutejszych specjałów, w tym
bornholmera, czyli
po prostu wędzonego śledzia lub bardziej wykwintnie Sol over Bornholm,
czyli tego samego śledzia, ale podanego z grubą solą,
żółtkiem,
rzodkiewką, szczypiorkiem i kawałkiem ciemnego pieczywa. Niestety nam
znowu nie dane jest go spróbować, bo zrobiło się
późno.
Obiecujemy sobie, że może rano. |
...zespół
zabytkowych wędzarni... |
|
...ekspozycja... |
|
Ciekawa szkoła murarki |
|
AKAPITTymczasem
robi się
chłodno, bo cały czas wieje silny wiatr od
morza. To pewnie on jest sprawcą, że rosnące przy brzegu drzewa mają
tak niecodzienne kształty. Mamy nadzieję nie zmarznąć tej nocy, choć
teraz ubrani jesteśmy we wszystko, co tylko w swoich zakamarkach kryją
nasze plecaki. Na szczęście
namiot stoi schowany za linią drzew, a
puchowe śpiwory nie w takich temperaturach dawały sobie radę. Mimo
zimna i wiatru idziemy na brzeg morza. Na horyzoncie widać stąd
zabudowania oddalonej o około 10 km stolicy - Rønne.
|
Rozdarta sosna |
|
Pień jest po lewej. Po prawej to ławka |
|
Wybrzeże w Hasle
|
|
AKAPITCzekamy
na zachód. Jest późny.
Ostatni rąbek słońca znika za horyzontem dokładnie o 21:43. Ale
przecież mamy tydzień do letniego przesilenia - jedne z najdłuższych
dni w roku. Podobno to w tym właśnie okresie po zachodzie słońca
występują nad Bornholmem
tzw. srebrzyste obłoki. Czekam długo, ale
bezskutecznie. Prócz kilku smug kondensacyjnych pozostałych
po
przelatujących samolotach i kilku obłokach o zapewne prozaicznym
rodowodzie nie obserwuję niczego szczególnego. Zrezygnowany
wczołguję się do namiotu i schowany w śpiworze kładę
się obok Basi, która zmęczona i zmarznięta położyła
się dziś nieco wcześniej i śpi juz w najlepsze.
|
...widać
zabudowania Rønne... |
|
|
|
"Słoneczny Korab" |
|
|
|
|