|
|
|
|
Dzień
2, 11 czerwca 2011 r. |
|
AKAPIT3:30. Z
niesmakiem wyłączam budzik w
telefonie komórkowym. Może go olać? Każda komórka
mojego
organizmu daje mi wyraźnie do zrozumienia, że nie najmowała się za
mleczarza i że o tej porze wstawać nie zamierza. Nawet mewy nie
sygnalizują
jeszcze światu o swoim istnieniu pokrzykiwaniem. Pobudka faktycznie
jest wczesna. O wiele za
wczesna, mając na uwadze, że cały poprzedni dzień spędziłem za
kierownicą. Ale co robić? Prom odpływa o 7:00, na miejscu odprawy
trzeba być o 6:00, a autobus z Koszalina odjeżdża o 4:30. Nie jest to
autobus kursowy, bo takowe zaczynają pracę około szóstej.
Po prostu uśmiechnęło
się do nas szczęście i kilka tygodni temu okazało
się, że w tym samym terminie na Bornholm na jednodniową wycieczkę
płynie grupa koszalińskich nauczycieli, a wśród nich Jagoda,
siostra Basi. Mamy więc nadzieję zabrać się tym
„czarterowym” autobusem. Wstajemy tylko trochę się
ociągając. Ja rezygnuję ze śniadania. Basi nie straszna perspektywa
bujającego Bałtyku i zjada coś na szybko, oczywiście popijając to
obowiązkową dawką kofeiny. Na miejsce
zbiórki podwozi nas Witek, mąż Jagody. Tam okazuje się, że w
autobusie akurat są ostatnie wolne miejsca, więc naprawdę los jest dla
nas łaskawy. Czuję się dziwnie, bo znam tę trasę doskonale, ale z
pozycji kierowcy. Teraz, chyba po raz pierwszy, przyszło mi pokonywać
ją z perspektywy fotela pasażera. Jadąc w kierunku Kołobrzegu obserwuję
wstający wraz ze słońcem dzień. Pogoda zapowiada się piękna, mamy przy
tym nadzieję, że niezbyt wietrzna. Ma to znaczenie, bo siła wiatru
przekłada się dość jednoznacznie na wysokość fal na Bałtyku, a ta z
kolei na komfort podróżowania promem
„Jantar” nazywanym przez złośliwców
„żygownikiem”. W Kołobrzegu jesteśmy około w
pół do szóstej, czyli sporo przed czasem.
Wykorzystuję go na mały rekonesans po porcie i obserwację
przycumowanych jednostek.
|
..."Jantar" nazwyany przez
złośliwców "żygownikiem"...
|
|
...obserwację
przycumowanych jednostek... |
|
AKAPITNasz prom
jest już gotów do
rejsu,
choć załoga pojawia się na nim dopiero kilka minut przed rozpoczęciem
odprawy. Na miejscu jest też samochód Straży Granicznej.
Strażnicy nie będą mieli jednak wiele do roboty, bo Bornholm, podobnie
jak Dania, leży w strefie Schengen. Im bliżej szóstej, tym
więcej osób zbiera się przed wejściem na prom. Jest sporo
rowerzystów. Nie bez powodu. Bornholm słynie z doskonale
utrzymanych i oznakowanych, a przede wszystkim licznych dróg
i ścieżek rowerowych.
O godzinie szóstej rozpoczyna się
odprawa. Mamy szczęście wejść na pokład jako jedni z pierwszych.
Zajmujemy miejsce na górnym pokładzie, gdzie znajduje się
coś w rodzaju baru. Na wszelki wypadek zażywamy Aviomarin. Pewnie na
wyrost, ale Bałtyk podobno bywa kapryśny. Robię obchód
całego statku. „Jantar” to katamaran czyli
dwukadłubowiec. Ma trzy pokłady pasażerskie i może przewozić do 300
osób wraz z 12 osobową załogą. Niektóre elementy
bezbłędnie identyfikują jego postradziecką przeszłość. Pływał kiedyś
pod banderą jednego z państw bałtyckich choć zbudowany został w
gdańskiej stoczni w połowie lat 80 ub. wieku. Teraz statek wygląda
bardzo elegancko, wszystko jest ładnie odmalowane i przygotowane do
sezonu.
|
...identyfikują
postradziecką przeszłość... |
|
AKAPITPunktualnie
odbijamy od nabrzeża.
Żegna nas bezczynna o tej porze kołobrzeska latarnia morska. Słońce
zdążyło się już podnieść znacznie ponad linię horyzontu i zaczyna
przygrzewać. Jednak w cieniu czuć chłodny wiatr. Dlatego Basia z Jagodą
lokują się na słonecznej burcie i wystawiają się do promieni. Fale są
minimalne i właściwie nieodczuwalne nawet dla stosunkowo niewielkiej
jednostki, jaką jest „Jantar”. Oby taki stan morza
utrzymał się do końca naszego rejsu. A ten ma trwać 4,5 godziny. Przez
pierwsze kilkanaście minut rejsu wysłuchujemy dobiegających z
wszechobecnych głośników komunikatów kapitana w
sprawie odpowiedniego zachowania się w razie alarmu. Trwa to długo, bo
komunikaty są w kilku językach, w dodatku połączone z lekkim
marketingiem. Po jakimś czasie polski brzeg znika i znajdujemy się na
pełnym morzu, o ile można się tak wyrazić w przypadku sadzawki, jak
złośliwie określają Bałtyk oceaniczni marynarze. Stewardzi uwijają się
w barze i restauracji, a ja ze zdumieniem odkrywam, że na statku jest
również dyskoteka. Oczywiście w tej chwili nie funkcjonuje,
ale podejrzewam,
że w drodze powrotnej może być inaczej. Statek wypływa
bowiem z Nexø na Bornholmie o 18:00 i zawija do Kołobrzegu o
22:30. Przekonamy się za tydzień. A tymczasem płyniemy dalej.Dość
szybko Basia wraz z Jagodą lokują się na
kanapie |
słońce
zdążyło się już podnieść... |
|
...bezczynna
o tej porze... |
|
...wystawiają
się do promieni... |
|
i przysypiają.
W tym czasie promowa „stacja
telewizyjno-radiowa” w postaci zapewne odtwarzacza DVD nadaje
muzykę, którą uplasowałbym gdzieś między weselną kapelą, a
dancingem w sanatorium w listopadowym Ciechocinku. Ponieważ na ekranie
monitora widnieje lista utworów, po jej analizie szybko
znajduje sobie miejsce na najwyższym, widokowym pokładzie. Co prawda z
kanałów wentylacyjnych słyszę głośny szum
silników, ale nie dochodzą tu obce mi kulturowo dźwięki
zaliczane do muzyki lekkiej, łatwej i przyjemniej. Spędzam tak jakiś
czas, bezskutecznie wypatrując lądu. Potem snuję się po wszystkich
pokładach obserwując,
a to spienione fale za rufą statku, a to
pasażerów usilnie próbujących mościć się na
twardych pokładowych ławkach. W końcu wracam do dziewczyn. Na ekranie
tymczasem zagościła jakaś polska komedyjka klasy C. Mogło być gorzej...
Np. „Titanic” albo „Tragedia
Posejdona”. Tematycznie. ;-)
|
...lokują
się na kanapie i przysypiają... |
|
...snuję
się po wszystkich pokładach... |
|
...spienione
fale za rufą statku... |
|
AKAPITWczesna
pobudka i spożyty aviomarin
przypominają o sobie i morzą mnie okrutnie, przy czym do swojej
dyspozycji mam tylko niespecjalnie wygodny fotel, a raczej fotelik.
Usiłuję jakoś wyprostować nogi, nie spadając jednocześnie z niezbyt
głębokiego siedziska oraz zainstalować łokieć na niewygodnym oparciu,
coby kręgosłupa sobie nie nadwerężyć opadającą na boki głową. Powieki
są niemiłosiernie ciężkie, ale o spaniu
w takich warunkach nie
ma rzecz jasna mowy, co najwyżej o
próbie
drzemki. Z
tęsknotą myślę o fotelu w dużym pokoju... Po kilkudziesięciu minutach
bezprzykładnej acz całkowicie bezsensownej walki z
wszechogarniającą słabością daję sobie spokój i wychodzę na
powietrze. Jego
chłód przywraca mi chęć do życia i przyspiesza krążenie.
|
AKAPITOkoło
dziesiątej na
północnym horyzoncie pojawia się cienka kreseczka. To
wybrzeże Bornholmu. Przed jedenastą jesteśmy już niemal na miejscu.
Widzimy piaszczystą plażę i zabudowania Nexø. Prom wchodzi
do portu, a my już po chwili stawiamy stopy na duńskiej ziemi. Żegnamy
się z Jagodą, która wraz z nauczycielami udaje się w
całodzienny, turystyczny objazd po wyspie. My lokujemy się na ławce w
porcie i zjadamy śniadanie. Dla mnie jest to pierwsze śniadanie, bo
przed rejsem profilaktycznie
wolałem nic nie jeść. Przygotowujemy się
do drogi, ubieramy plecaki i ruszamy. Najpierw na krótki
spacer po mieście.
|
...pojawia
się cienka kreseczka... |
|
...wchodzi
do portu... |
|
...stawiamy
stopy na duńskiej ziemi... |
|
AKAPITNexø
(lub jak zdarzyło nam
się zauważyć na drogowskazach - Neksø) to drugie co do
wielkości miasto Bornholmu. Należy jednak do tej informacji podejść ze
stosowną rezerwą ponieważ to drugie co do wielkości miasto ma
„aż” 3762 mieszkańców (informacja za
duńskim urzędem statystycznym aktualna na 2011 rok). Z racji położenia
bliskiego bałtyckim szlakom,
od wieków było ważnym ośrodkiem
handlowym wyspy. W historii miasta jest kilka dat tragicznych, jak rok
1645, kiedy to wylądowali tu Szwedzi pod dowództwem gen.
Wrangla i doszczętnie splądrowali miasto, rok 1756, w którym
ogromny pożar strawił jego znaczną część, a także rok 1945 kiedy tuż
przed zakończeniem wojny radzieckie lotnictwo dokonało
nalotów, w wyniku których zniszczone zostało 75%
zabudowań, choć na skutek niespotykanego nigdy wcześniej i
później humanitaryzmu Rosjan liczba ofiar wśród
ludności cywilnej była minimalna. Obecnie Nexø jest
największym portem rybackim oraz ważnym ośrodkiem przemysłowym
nakierowanym głównie na przetwórstwo rybne. W
miejscowej gorzelni produkowane są również tradycyjne
bornholmskie spirytualia, a w innej niewielkiej fabryczce doskonała
musztarda. Jak we wszystkich większych i mniejszych miejscowościach
jest tu bardzo charakterystyczna wizualnie wędzarnia –
Røgeri, gdzie przyrządzane są smakowite bałtyckie ryby
wśród których prym wiedzie niemal symboliczny i
wszechobecny na wyspie śledź nazywany na wyspie bornholmerem. Można tu
odwiedzić kilka muzeów w tym muzeum bornholmskiej kolei oraz
motylarnię. My jednak muzea sobie darujemy. (Z
perspektywy czasu mogliśmy
stwierdzić, że Bornholmczycy bezbłędnie potrafią zrobić coś z niczego,
a przynajmniej mocno to zareklamować i dlatego każdy niemal większy
kamień czy rozpadlina na wyspie są stosownie opisane, jako wyjątkowe i
niepowtarzalne atrakcje turystyczne. Jednym słowem potrafią
sprzedać lub nawet częściej oddać za darmo wszystko, ale dopisując do
tego odpowiednią historię, byle tylko przyciągnąć do siebie
turystów. I chwała im za to! Nam do tej umiejętności
daleko...[przypis autora]). Nie mamy zamiaru
oddawać się
szczegółowemu zwiedzaniu Nexø, które
jest po prostu miastem portowym. Poprzestajemy więc na
krótkim spacerze po okolicy portu, która jest
właściwie ścisłym centrum miasta. Od razu rzuca się nam w oczy
specyficzny charakter bornholmskich budynków. Niska,
najczęściej parterowa, kryta
dachówką zabudowa jedynie w
okolicy rynku przechodzi w nieco tylko wyższe budynki. Dominujące
kolory to odcienie ceglastego, niejako siłą rzeczy, bowiem część
budynków jest ceglana. Ale i tynki noszą tę barwę. Innym
równie często występującym na elewacjach kolorem jest
piaskowy. Wszędzie jest czysto i pustawo. Nie widać zbyt wielu
turystów, a jeszcze mniej mieszkańców. Spacerując
dochodzimy do kościoła pod wezwaniem św Mikołaja. Jest to najstarszy
zabytek miasta. Fragmenty pochodzą z wieku XV, a wieża z XVI. Tuż obok
kościoła znajduje się maleńki cmentarzyk. Groby są jednakowe, kamienne,
równo ułożone w szeregi. Nawet kwiatki rosną na nich podobne.
|
Typowa zabudowa |
|
Kościół św Mikołaja |
|
...nawet
kwiatki rosną na nich podobne... |
|
Kościół św Mikołaja
(zdjęcie w dużej rozdzielczości) |
|
AKAPITInformacja
praktyczna - przy kościele
znajduje się ogólnodostępna i co najważniejsze czysta
toaleta. Następnie przechodzimy przez rynek
nazywany po duńsku Torvet,
gdzie zwraca uwagę niewielka fontanna z
umieszczoną na
niej postacią trytona. Idąc dalej, kierujemy się już ku wylotowi z
miasta. Ulicą Paradisvej zmierzamy w głąb lądu. Przechodzimy przez
osiedle niewielkich, drewnianych domków pomalowanych na
różne, ale pasujące do siebie kolory. To zapewne te
podarowane mieszkańcom
Bornholmu przez Szwedów po radzieckim
bombardowaniu w 1945 roku. Po niedługiej chwili opuszczamy miasto i
znajdujemy się wśród zielonych pól. Asfaltowa
droga wznosi się nieco do góry więc za plecami
naszym oczom ukazuje się
szeroki, bałtycki horyzont. Ruch jest tu znikomy, z
rzadka pojawia się pojedynczy samochód lub samotny
rowerzysta. O piechurach nawet szkoda wspominać. Około
1,5 km za miastem schodzimy z asfaltowej drogi w prawo i kierujemy się
do Paradisbakkerne czyli Rajskich Pagórków.
Obszar
ten nosi na sobie ślady długotrwałego działania lodowców,
ruchów
tektonicznych i erozji. Prowadzą przez niego trzy szlaki turystyczne,
ale wyłącznie piesze. Teren miejscami jest dość trudny i absolutnie pod
rower się nie nadaje. Jazda jest wręcz zabroniona, a wszelkie pojazdy
należy
zostawić na parkingu. I tu jesteśmy górą. Nie zostawiając
rowerów, nie musimy wracać w to samo miejsce.
|
...podarowane
przez Szwedów... |
|
...naszym
oczom ukazuje się szeroki bałtycki horyzont... |
|
AKAPITWybieramy
najdłuższy szlak oznaczony
żółtymi trójkątami. Oznakowanie jest dość dobre,
choć często znaki są mało wyraźne. Należy także uważać by się nie
„zapętlić”, bowiem szlak w jednym miejscu krzyżuje
się sam ze sobą. Jedną z pierwszych atrakcji do których
dochodzimy jest ogromny głaz
narzutowy Rokkestenen. Jest największym
tego typu głazem na wyspie. Choć waży 35 ton, specyficzne ułożenie
pozwala przy odrobinie wysiłku ruszyć go z posad. Mnie się udaje!
Idziemy dalej leśną ścieżką, uważnie wypatrując nie zawsze widocznych
znaków. Na szczęście
sama
|
...ogromny
głaz narzutowy Rokkestenen... |
|
Mnie
się udaje! |
|
...uważnie
wypatrując... |
|
ścieżka jest dość
wyraźna i
jednoznaczna. Mijamy polodowcowe jeziorka zarośnięte wodną
roślinnością, przechodzimy wzdłuż i w poprzek niewielkich polodowcowych
dolinek, wchodzimy na niewysokie wzniesienia. Od czasu do czasu
przekraczamy typowe bornholmskie ogrodzenia. Bornholm jest miejscami
ogrodzony dość dokładnie, ale ogrodzenia nie mają na celu bronienia
dostępu. Służą owcom, a raczej temu, by owieczki nie wybrały wolności,
dość zresztą symbolicznej na tej niewielkiej wyspie. W miejscach
przebiegu ścieżek zawsze znajdują się furtki. Furtki o tyle
charakterystyczne, że samozamykające. Mocne pochylenie
słupów
sadowiących je w ziemi powoduje ich samoczynne zamykanie. Ciekawy i
niezawodny patent. Wędrujemy po Paradisbakkerne około dwóch
godzin. Właściwie z każdym
kolejnym krokiem odczuwam coraz większe
zmęczenie, mimo że przebyta odległość wcale tego nie uzasadnia.
Momentami idę jak nieprzytomny. Dopiero po czasie dociera do mnie, że
przecież mamy za sobą kilka godzin snu i bardzo wczesną pobudkę oraz
dawkę aviomarinu.
|
...ścieżka
jest dość wyraźna i jednoznaczna... |
|
Dolina Grydedal |
|
Wzniesienie Midterpilt - najwyższe w okolicy |
|
Dolina Grydedal |
|
Okolica jez. Majdal |
|
Mutony nad jez. Majdaj |
|
Jez. Majdal |
|
Skały nad jez. Majdal |
|
Szczelinowa dolinka Dybedal |
|
Bagienne jeziorko |
|
Grzybień biały... |
|
...zwany także nenufarem |
|
AKAPITWychodzimy
z lasu
kierując się w stronę Årsdale. Jesteśmy na wzniesieniu, więc
horyzont wyznacza nam piękny kolorystycznie Bałtyk. Ma on tu kolor,
jaki pamiętam z czasów, gdy z rodzicami jeździliśmy nad
Morze Czarne. Choć teraz
podejrzewam, że to jedyne podobieństwo. Mijamy
kilka stojących pojedynczo domów. Przed każdym z nich
widnieje maszt, na
którym zawieszone jest coś w rodzaju proporca o nazwie vimpel w kolorach
duńskiej flagi.
Bornholmczycy czują się |
...horyzont
wyznacza nam piękny kolorystycznie Bałtyk... |
|
bardzo związani ze swoim
krajem, bo na niemal wszystkich masztach powiewają czerwone proporce z
białym krzyżem, ale jednocześnie podkreślają swoja odrębność. Ważnym
symbolem jest godło przedstawiające „bornholmskiego
gryfa”,
który nie do końca odpowiada babilońskiemu pierwowzorowi.
Mieszkańcy posługują się też czasem tzw. flagą turystyczną. Od flagi
państwowej różni ją krzyż zielony w miejsce białego.
|
Pokrywa studzienki kanalizacyjnej
|
|
...przed
każdym widnieje maszt... |
|
|
AKAPITW
Årsdale znajduje się jeden
z ostatnich w Danii czynny wiatrak typu holenderskiego. Mimo iż ma
status zabytku, dalej pracuje. Oczywiście nie na skalę przemysłową, ale
jako pamiątkę można tu zakupić świeżo zmieloną mąkę. Zanim jednak
dotrzemy do wiatraka, dochodzimy do zgodnego wniosku, że musimy
odpocząć. I nie ma to być krótki przystanek na złapanie
oddechu,
tylko po prostu chwila drzemki. Na niewielkim spłachetku
trawy, na którym znajdujemy też ławkę ze stolikiem,
rozkładamy się na popas. Rozwijamy karimaty i mościmy się na nich.
Kilka metrów od nas przebiega droga, ale nam to nie
przeszkadza. W końcu jesteśmy na Bornholmie i ruch jest tu niewielki, w
dodatku jesteśmy naprawdę niewyspani. Na drzemce mija nam
niepostrzeżenie z półtorej godziny. Korzystając z obecności
turystycznej, drewnianej infrastruktury, posilamy się nieco i ruszamy
dalej w trasę. Przechodzimy przez centrum Årsdale, na chwilę
zaglądamy na tutejszą plażę, po czym wracamy na
„główną” drogę. Wzdłuż drogi
prowadzi ścieżka
rowerowa. Bornholm ma znakomicie |
Wiatrak w Årsdale |
|
Nu zajec! Pagadi! |
|
...mimo
iż ma status zabytku, dalej pracuje... |
|
...na
chwilę zaglądamy na tutejszą plażę... |
|
Zwierzęta mają tu sporo swobody |
|
Pokryte porostami głazy to rewir mew |
|
rozwiniętą i utrzymaną sieć
dróg rowerowych. Większość z nich jest asfaltowa i doskonale
oznakowana zielonymi tablicami z napisem cykelvej oraz
numerem trasy, a także podanymi odległościami do
poszczególnych miejscowości. W sumie na wyspie jest ok. 235
km tras rowerowych. To sprawia, że nie tylko bornholmczycy chętnie
korzystają z rowerów, które zresztą są przez nich
używane nie tylko do przemieszczania
się, ale także do transportu
ładunków czy np. przewozu dzieci w specjalnych
przyczepko-rikszach. To właśnie takimi drogami
rowerowymi będziemy bardzo często poruszać się po wyspie. Czasem
zejdziemy na wytyczone specjalnie dla pieszych turystów kyststi czyli
ścieżki dla pieszych (w języku duńskim vej oznacza drogę
lub ulicę, sti
- ścieżkę). Najczęściej będzie to tzw. redningsti czyli
ścieżka ratownicza, którą niegdyś podczas mgły chodziły
wachty z latarniami, ostrzegając załogi przepływających tędy
statków przed skalistym brzegiem. |
Årsdale |
|
AKAPITWracamy
do głównej drogi i
trasą
rowerową dochodzimy do Svaneke. To tutaj zaplanowaliśmy pierwszy
nocleg. Pierwszy kemping, Hullehavn Camping nie robi jednak na nas
dobrego wrażenia. Może to tylko wrażenie właśnie, ale dobiegająca z
niego muzyka, stosunkowo spore ilości ludzi, dym z grilla i mało
atrakcyjny teren pod namiot sprawiają, że postanawiamy iść dalej.
Mijamy latarnię morską i wracamy na główną drogę. Jest tu
drugi, mniejszy, na przeciwległym końcu miasteczka. Nie znalazłem w
internecie informacji na temat cen na nim obowiązujących, więc nie
braliśmy go pod uwagę w naszych planach noclegowych, ale...
Przechodzimy przez centrum. Miasteczko
robi wrażenie niezwykle urokliwego i sympatycznego. Kolorowe niewielkie
kamieniczki i panujące wszędzie cisza i spokój oraz
porządek.
Pod jednym z
domów zauważamy ciekawy pojazd. Po kilku minutach dochodzimy
do Møllebakken Familie Camping. Jest tu
zdecydowanie ciszej. Właściwie aż za |
...mijamy
latarnię morską... |
|
...kolorowe
niewielkie kamieniczki... |
|
...zauważamy
ciekawy pojazd... |
|
...niezwykle
urokliwego i sympatycznego... |
|
cicho, bo
nie widać również nikogo z obsługi. W końcu
napotykamy starszą panią i tłumaczymy jej o co nam chodzi. Zaprasza nas
do recepcji, która wcześniej była zamknięta na głucho. Z
przyjemnym zdumieniem płacimy za nocleg
105 koron, co na tutejsze
warunki nie jest wygórowaną kwotą. Przy okazji robimy
niewielkie, podstawowe zakupy i tu zdumienie jest już mniej przyjemne.
24 korony za 4 małe bułeczki...? No nic, trudno, jeść przecież trzeba.
To Dania. Jest drogo.
|
Nasza "kamieniczka" też wielka nie jest |
|
AKAPITRozbijamy
namiot na niewielkiej
łączce, a potem robimy kolację. Na kempingu jest bardzo dobrze
wyposażona kuchnia. Jest tu właściwie wszystko, choć po
różnorodności form i stylów można sądzić, że w
większości są to rzeczy pozostawione przez turystów. Chwilę
zajmuje mi rozgryzienie sposobu uruchamiania kuchenek gazowych. Mają po
kilka zaworów i zabezpieczenie termiczne. W końcu się udaje
i możemy zagotować wodę na herbatę. Kolację jemy w sympatycznej
jadalni, a może raczej świetlicy. Sanitariaty są skromne, ale czyste.
Prysznice oczywiście na pięciokoronówki, choć ich stan
techniczny daleki jest od ideału. Do tego jest pusto. No, nie całkiem,
bo widzimy ze dwie przyczepy i jednego kampera. Ale taka ilość gości
jak najbardziej nam odpowiada. Przed godziną 21 idziemy jeszcze na mały
spacer. AKAPITZbliża
się letnie przesilenie, jest więc jasno niemal do 22.
Przechodzimy obok kolejnego wiatraka, tym razem koźlaka
Stubmølle z 1643 r. W odróżnieniu od
„holendra”, w którym do wiatru ustawia
się tylko kopuła ze skrzydłami, a korpus jest stały i zazwyczaj
murowany, koźlak obraca się cały i cały jest z drewna. To jeden z
najlepiej zachowanych wiatraków tego typu w Danii. Ale jest
już wyłącznie zabytkiem. Następnie kierujemy się do dość niezwykłej ze
względu na kształt
wieży ciśnień. Wybudowana w latach 50 XX wieku dziś
jest już nieczynna. W dalszym ciągu jednak pozostaje powodem do dumy
mieszkańców miasteczka. Żywcem przypomina mi marsjańskie
machiny z „Wojny światów” Wellsa.
Idziemy do jeszcze jednego „holendra”. Jest już
ciemnawo, ale widać, jak ładnie jest pokryty drewnianą klepką-gontem.
Wygląda jak prehistoryczny gad, schowany pod pancerzem z grubej,
srebrnej łuski.
|
Wiatrak koźlak Stubmolle |
|
Stara wieża ciśnień |
|
Holender. Nie latający ;-) |
|
...schowany
pod pancerzem... |
|
|
Klasyczny bornholmski zestaw kolorów |
|
AKAPITNa
koniec robimy jeszcze mały
obchód samego miasteczka. Urzeka nas swoim klimatem wąskich
uliczek, niską zabudową, estetycznie wyglądającymi parterowymi domkami
pomalowanymi w żywe, ale ładne kolory. Nawet kościół Svaneke
kirke pomalowany jest na ostry, ciemny pomarańcz. Przed jednym z
domków zaparkowany jest jak najbardziej klasyczny
amerykański
skrzydlak, czyli krążownik szos. Wygląda, jak nie całkiem z
bornholmskiej bajki.
Wpadamy na chwilę do portu. Obok niego znajduje się charakterystyczny
element zabudowy – wędzarnia – po duńsku Røgeri.
Ta w Svaneke jest spora – ma 5 kominów. Są też
pozostałości po baterii artylerii nabrzeżnej mającej niegdyś za zadanie
obronę wyspy przed
najeźdźcami. W Svaneke jest jeszcze wiele miejsc
wartych odwiedzin m.in. artystyczna huta szkła, wytwórnia
cukierków, manufaktura czekolady czy browar. Na to wszystko
jest już jednak za późno. Ale kto wie, może dzięki temu
jeszcze tu wrócimy? Tymczasem na kemping docieramy już
prawie po ciemku, posiłkując się latarką. W niewielkim lasku nad
brzegiem morza o mało nie błądzimy.
|
...mały
obchód samego miasteczka... |
|
Svaneke kirke |
|
...nie
całkiem z bornholmskiej bajki... |
|
...wpadamy
na chwilę do portu... |
|
...pozostałości
baterii artylerii nabrzeżnej... |
|
...wędzarnia
– po duńsku Røgeri... |
|
...już
prawie po ciemku... |
|
|