|
|
|
|
Dzień
7, 16 czerwca 2011 r. |
|
AKAPITPo
raz kolejny budzą nas o świcie
ptaki. I znów raczej nie
jest to miły i ładgodny dla ucha trel delikatnych gardziołek. To mewy i
krukowate ćwiczą swoje wrzaskliwe i kracząco-skrzeczące formy
komunikowania się. Chyba zdążyliśmy się do nich trochę przyzwyczaić, bo
nie robią
już na nas takiego wrażenia. Muszą wymyślić coś bardziej oryginalnego.
No i wymyśliły...
W czasie przygotowywania śniadania Basia zostawia pokrojony chleb na
stoliku na zewnątrz i idzie do kuchni zagotować wodę. Ja w tym czasie
też gdzieś odchodzę.
Pewnie nie zorientowalibyśmy się, że coś jest nie
tak, gdyby nie piętka, której brak, jako smakosz zauważam od
razu. Robimy dokładny "renamęt" i wychodzi nam, że znikły co najmniej
dwa kawałki chleba. A to złodziejstwo! Ponieważ nie podejrzewamy
spokojnych i żyjących raczej w dostatku Duńczyków,
dochodzimy do wniosku, że musiały to
być ptaki, których tu pełno i których to
właśnie „śpiew” posłużył nam dzisiaj za budzik.
Znów kończy się na śmiechu. Dobrze choć, że chleb nie był
posmarowany masłem. A
jeśli już o maśle mowa... Podczas
jednego z posiłków na
wyspie, którego składnikiem był dżem, moje kubki smakowe
zameldowały pewien dysonans. Wziąwszy pod lupę masło, przekonałem się,
że to nie mój język ma skłonności do konfabulacji, tylko po
prostu masło jest słone. „Salted”
- stoi jak
wół. No tak, ale kto by się spodziewał, że masło w kostkach,
ot tak po prostu bez wyraźnego powodu można solić. Przy jedzeniu
wędliny nie miało to znaczenia, ale przy dżemie... Choć na dobrą sprawę
według twierdzenia jednej z
naszych
znajomych
„suma rzeczy jadalnych
jest jadalna”, więc |
przejmować
się specjalnie nie ma czym (to
nie była ostatnia smakowa
przygoda związana z wyspą, ale nie uprzedzajmy wypadków
[przyp. autora]).
Przed
dziewiątą ruszamy w drogę. Właściwie do końca wędrówki po
wyspie
będziemy szli głównie ścieżkami rowerowymi, z tego
po
części poprowadzonymi dawnym nasypem nieczynnej, a właściwie
rozebranej, jedynej lokalnej linii kolejowej. Pójdziemy
głównie
po płaskim terenie i do tego oddalimy się na jakiś
czas od
wybrzeża. Kilka minut po 9 opuszczamy Rønne i obieramy
kierunek na Aakirkeby.Najpierw idziemy
asfaltową drogą. Na
szczęście, jak to na Bornholmie, ruch jest |
|
|
mocno umiarkowany, więc nie
przeszkadza nam nawet brak pobocza. Nią po kilkunastu minutach
dochodzimy
do jednej z główniejszych na wyspie,
łączącej stolicę wyspy z Nexø. Tu ruch jest większy, ale na
szczęście drogę tę musimy tylko przeciąć. Dalej szlak wiedzie nas
ścieżką
rowerową.
Jest oczywiście
asfaltowa. Ponieważ jednak jest dwukierunkowa,
mankamentem jest konieczność odwracania się co jakiś czas i sprawdzania
tyłów. Ku naszemu zadowoleniu nie ma na niej na szczęście
zbyt wielu rowerzystów. Przechodzimy obok
terenów, na których znajdują się pola golfowe.
Mimo wczesnej pory widzimy kilku panów ciągnących lub
pchających
niewielkie wózki wyładowane kijami. No cóż,
Bornholm to podobno wyspa emerytów. Mają czas. I mają
pieniądze. Na moment wchodzę na trawę w
okolicy jednego z dołków. Jest wprost niewiarygodnie
przystrzyżona i ubita. Wygląda jak sztuczna, choć niewątpliwie jest jak
najbardziej żywa. Tuż przy ścieżce znów napotykamy na całe
poletka dzikiego czosnku. Jego kwiatostany przybierają bardzo ciekawe
formy
wyciągając do góry długie
|
...Mają
czas. I mają pieniądze...
|
|
...przystrzyżona
i ubita...
|
|
...wyciągając
do góry wąsy... |
|
wąsy. Dalsza
droga przebiega
głównie wśród pól wśród
których gdzieniegdzie widzimy
pojedyncze, samotne
budynki. Zresztą tak właśnie wygląda Bornholm. Poza
miejscowościami są tu pola i rozrzucone tu i ówdzie
pojedyncze gospodarstwa.
AKAPITPrzed
jedenastą dochodzimy do Nylars. Ta niewielka osada znana jest
przede wszystkim dzięki jednej z czterech bornholmskich rotund.
Tutejsze rotundy to tzw. kościoły rotundowe czyli wybudowane na planie
koła. Pełniły one potrójną funkcję: sakralną, obronną oraz
stanowiły magazyny płodów rolnych. Nylars kirke pochodzi z
XII wieku i jest uważany za najlepiej zachowany z całej
czwórki.
|
Kościół rotundowy w Nylars... |
|
|
...z drugiej strony |
|
|
...kolumnę,
na której znajdują się malowidła... |
|
AKAPITKościół
z zewnątrz biały od wewnątrz zdobiony jest malowidłami pochodzącymi z
ok. 1250 r. Prócz nich zwraca uwagę prostota, a wręcz
surowość wnętrza. Żadnych złoceń, ozdóbek,
ornamentów. Białe ściany, skromny ołtarz, za nim duży
drewniany krycyfiks i prosta, kamienna chrzcielnica z przodu. Strop
podtrzymywany
jest przez
stojącą na środku pojedynczą, masywną, kamienną kolumnę, na
której znajdują się wspomniane wcześniej malowidła. Na
chórze widzimy niewielkie organy, zauważam także tylko jeden
maleńki witraż. W przedsionku kościoła stoją
za to dwa ogromne kamienie runiczne. Cmentarzyk z dzwonnicą rozłożył
się wokół rotundy
|
...jeden
maleńki witraż...
|
|
...kamienie
runiczne... |
|
|
...cmentarzyk
z dzwonnicą...
|
|
AKAPITDo
tej pory pogoda raczej nam
sprzyjała.
Niestety teraz los zaczyna się
od nas wyraźnie odwracać,
bo
wokół gromadzi się coraz więcej ciemnych, niskich chmur.
Gnają z zachodu pędzone wiatrem. Korzystając
z tego, że jeszcze nie pada, robimy postój i na ławce obok
kościoła jemy
drugie śniadanie. Gdy ruszamy dalej, deszcz wisi już
niemalże w powietrzu. Jednak kiedy pokonujemy kolejne 3 kilometry
ciągle nie pada. Nawet wiatr nam pomaga wiejąc
w plecy. Skądinąd
wiatry na wyspie to nie rzadkość, więc często można tu spotkać farmy
wiatrowe. Jedną z nich właśnie mijamy. Ich skrzydła pracowicie poddają
się sile wiatru wytwarzając naturalną energię. |
...jemy
drugie śniadanie...
|
|
...farmy
wiatrowe...
|
|
Dla odmiany farma końska
|
|
AKAPITŚcieżka
rowerowa, którą cały czas idziemy prowadzi wśród
pól i łąk. Niestety wszystko dobre kiedyś się kończy i nasza
ścieżka też dochodzi do
głównej drogi. Ruch jest
spory, więc następny
odcinek nie należy do specjalnie
atrakcyjnych. Cieszymy
się, że obraliśmy właśnie taki kierunek okrążania Bornholmu.
Gdyby
w
pierwszych dniach wędrówki przyszło nam pokonywać tę trasę w
przeciwnym
kierunku, pewnie wyspa by
nas do siebie nieco zniechęciła.
Tymczasem po wizycie w Svaneke i Gudhjem jesteśmy
gotowi wybaczyć jej chyba wszystko i nie przeraża nas nawet wizja
niezbyt pewnej aury. |
...nasza
ścieżka...
|
|
...dochodzi
do głównej drogi...
|
|
AKAPITOkoło
13
wchodzimy do Aakirkeby. To
położone na polodowcowym wzniesieniu miasto liczy około 1600
mieszkańców. Swą nazwę wzięło od XII wiecznego kościoła Aa
kirke, który do dziś jest największym obiektem sakralnym na
wyspie. Aakirkeby to najstarsze miasto Bornholmu. W czasach
średniowiecza
pełniło funkcję stolicy. Znajdowały się tu m.in. siedziby
władz sądowniczych i kościelnych. W roku 1684 wybuchł wielki
pożar, w
czasie którego żywioł pochłonął większość miejskich
zabudowań. Od połowy XVIII w. miasto zaczęło tracić na znaczeniu na
korzyść wówczas dynamicznie rozwijającego się
Rønne.
AKAPITOdwiedzamy Aa
kirke. Jego charakterystyczna podwójna wieża
góruje nad miastem o tradycyjnie niskiej zabudowie. Wnętrze
z
charakteru podobne jest do oglądanego wcześniej Nylars kirke.
Również
tu są białe ściany i kamienna chrzcielnica. Miejscowa pochodzi z
początków XII wieku. Ołtarz jest nieco bardziej bogaty, ale
bez
przepychu. Naszą uwagę zwraca natomiast zdobiona kolorowo ambona. |
...wchodzimy
do Aakirkeby...
|
|
...podwójna
wieża... |
|
...odwiedzamy Aa
kirke... |
|
...bez
przepychu... |
|
...zdobiona
kolorowo ambona... |
|
|
Przykościelny cmentarz... |
|
...i jeden z nagrobków w formie kamienia runicznego |
|
|
AKAPITIdziemy
dalej w kierunku centrum
miasta. W przewodniku znaleźliśmy wcześniej informację, że w każdy
czwartek na tutejszym rynku odbywają się targi staroci. Ponieważ dziś
jest właśnie czwartek, staraliśmy się tak ustalić tempo marszu, by
zdążyć go odwiedzić.
Udaje nam się, do tego cały czas deszcz daje nam
odroczenie. Niewielki ryneczek zastawiony jest kramami.
Królują tu różne drobiazgi wyszperane pewnie
gdzieś na dnach szuflad bądź w dawno zapomnianych zakamarkach
strychów. Są tez stoiska z rękodziełem. Naszą uwagę zwraca
pani robiąca chyba skórzane pantofle, a także czapki i inne
włóczkowe cuda. Chodząc pośród stoisk, trzeba
poświęcić
sporo czasu, by pośród tandety wypatrzyć jakąś ciekawostkę.
Na jednym z zagraconych stolików zauważam nawet dzbanuszek
do picia wody mineralnej rodem z Dusznik Zdroju (jak się potem okazało nie był
to jedyny polski akcent wśród lokalnych antyków,
o czym w bardzo śmieszny sposób mieliśmy się przekonać za
czas jakiś [przyp. autora]). Najpierw
podziwiamy kramy razem. Po pierwszym przejściu daję za wygraną i siadam
na ławce pilnując plecaków, a Basia rozpoczyna kolejną
rundę, usiłując wypatrzyć coś ciekawego. Rozgląda się za czymś co
mogłoby stanowić
miłą
pamiątkę naszej podróży, a jednocześnie nie stanowiłoby
nadmiernego obciążenia dla naszego wyśrubowanego budżetu. |
Gęsi - opiekunki miasta |
|
...pani
robiąca chyba skórzane pantofle...
|
|
...czapki
i inne... |
|
...Basia
rozpoczyna rundę...
|
|
...rodem
z Dusznik Zdroju...
|
|
...pośród
tandety wypatrzyć ciekawostkę... |
|
AKAPITSiedząc
obserwuję pobliską knajpkę, a
właściwie wystawione na zewnątrz stoliki i nielicznych gości. Przy
jednym siedzi grupka tutejszych, jak oceniam po wyglądzie,
mieszkańców. Właściwie pasowaliby bardziej do krakowskiego
Kazimierza, czy warszawskiej Pragi. I ze stroju i z zachowania. A także
z ilości puszek
piwa stojących przed nimi. Do tego obok nich kręci się
facecik żywcem przypominający mi naszych osiedlowych złomiarzy.
Niewątpliwie nie są to turyści. Jestem nieco zdziwiony, ale przyznać
musze, że to jedyny taki obrazek przez cały czas naszego pobytu na
wyspie. W czasie gdy ja oddaję się
socjologicznym obserwacjom,
Basi udaje się wypatrzyć
ładną ceramiczną maselniczkę i rękawiczki dla Majki, która
tym czasie w
domu opiekuje się psem. Na rynek postanawiamy wrócić
później, gdy nie
będzie już kramów. Teraz idziemy
szukać kempingu. Na szczęście wszystkie
bornholmskie miejscowości są na tyle niewielkie, iż w żadnej z nich nie
jest to skomplikowane zadanie. Kierujemy się więc na jedyny w mieście
Aakirkeby Camping. Jest
nieco oddalony od centrum. Leży opodal |
największej
lokalnej
atrakcji – muzeum NaturBornholm. To okazałe
i nowoczesne centrum
przyrodniczo-edukacyjne
W drodze na kemping przechodzimy obok ogromnego, pokrytego granitowymi
płytami, prostopadłościennego budynku. Nie mamy jednak zamiaru go
odwiedzać. Decyduje o tym nie tylko zaporowa dla nas cena (niemal 100
koron od
osoby), ale również i tematyka
geologiczno-przyrodnicza, która nie do końca nas interesuje*.
|
Muzeum NaturBornholm |
|
Hodowla cichobieżnych kosiarek do trawy |
|
* - Czytając
tę relację można odnieść
wrażenie, że nie zainteresowało
nas na wyspie właściwie żadne z muzeów. To prawda. Ale
uważamy oboje,
że zamiast "zaliczać" wszystkie obiekty i wydawać (w przypadku Danii
niemałe) pieniądze
na coś, co naprawdę wcale nas nie ciekawi, lepiej
przeznaczyć je na inny turystyczny cel. My dzięki stosowaniu
takich zasad ekonomii zaliczyliśmy jeszcze w
tym samym roku dwutygodniową wędrówkę po
Czarnogórze. I nie żałujemy. A stwierdzić ponadto trzeba, że
bornholmska oferta to mistrzostwo w budowaniu otoczki wokół
czegoś, co najchętniej i najoględniej nazwałbym po prostu
przeciętnością. |
AKAPITNa
kempingu prócz nas jest
również duża grupa czeskich cyklistów. Nie
będziemy jednak sobie nawzajem przeszkadzać, bo nasze obozowiska są w
różnych jego częściach. Co najwyżej będzie trzeba polować na
wolny prysznic lub miejsce przy kuchence, bowiem Czesi, podobnie jak
my, stołują się na własną rękę. Zjadamy coś na szybko korzystając z
bardzo dobrze wyposażonej kuchni po czym idziemy dokładniej obejrzeć
miasto. Zaczynamy od wzgórza Klintebakken. To niewątpliwa
atrakcja albowiem w tym miejscu obejrzeć można powstały ok. 200
milionów lat temu uskok tektoniczny. Znajduje się tu
odsłonięty fragment linii Teysseyre`a–Tornquista, stanowiącej
geologiczną
granicę Europy. Stajemy w miejscu, w którym
nasze stopy geologicznie dzieli od siebie okres 1,2 miliarda lat. Nieco
dalej można
zobaczyć dno Bałtyku z przed ponad 500 milionów lat. Był on
wtedy płytkim, tropikalnym morzem. Podobno widoczne w nim są odciski
rzadkich meduz. My mimo prób, jako niespecjalnie biegli w
temacie nie możemy ich odnaleźć.
|
...na
kempingu...
|
|
...fragment
linii Teysseyre`a–Tornquista...
|
|
...dno
Bałtyku z przed 500 milionów lat... |
|
AKAPITW
powietrzu wisi burza. Robi się jakoś
duszno, a my nagle czujemy się strasznie zmęczeni, mimo że dzisiejszy
odcinek trasy był zupełnie lajtowy. Uwaga na głowy! Ciśnienie leci w
dół! Idziemy do sklepu Netto podratować się jakimś napojem
energetycznym. Prócz niego kupujemy też coś do jedzenia, w
tym pleśniowy ser St Clemens Danablu
50+. Nie mam zaufania do
serów pleśniowych, ale ten był polecany przez przewodnik,
więc wypada choć spróbować. Kupujemy także melona, a ze
smakołyków zupełnie odjechanych wiśnie w zalewie rumowej.
Napój o smaku paskudnej oranżady z tauryną i kofeiną stawia
nas na nogi na tyle, że mamy siłę iść dalej. Trafiamy do jedynego na
wyspie kościoła katolickiego. Jego gośćmi są pewnie głównie
mieszkający tu na stałe Polacy, o czym świadczą napisy w polskim języku
na kościelnej tablicy informacyjnej. Następnie wracamy na
rynek, który teraz już niemal
zupełnie opustoszał. Pozostała wyłącznie
|
...jedynego
kościoła katolickiego...
|
|
...napisy
w polskim języku... |
|
Gęsi Rynek w Aakirkeby |
|
piwna kompania przy
jednym ze stolików tutejszej knajpki. Dopiero teraz można
bez trudu zauważyć stojące na płycie rynku posągi gęsi,
które w
czasach
średniowiecznych ostrzegały mieszkańców przed pożarami i
innymi niebezpieczeństwami. Stąd też miejski rynek bywa
również nazywany
Gęsim Rynkiem, a ptaki doczekały się
uhonorowania przez mieszkańców w taki właśnie
sposób.
Wpadamy na moment do sklepu
z pamiątkami. Nie odnajdujemy jednak niczego ciekawego poza
standardowymi widokówkami i wszechobecną plastikowo-kolorową
chińszczyzną. Kupujemy tylko
drobiazgi z podobizną najpopularniejszego na wyspie trolla
Krølle-Bølle. Jego postać najczęściej
przedstawiana jest z trzymanym pod pachą wędzonym śledziem.
|
...piwna
kompania...
|
|
...do
sklepu z pamiątkami...
|
|
Krølle-Bølle i Włóczykij
|
|
AKAPITSpacerując
po miasteczku natykamy się
na sklep ze starociami. I jest to naprawdę spory, jak na tutejsze
warunki sklep. Oczywiście jest już zamknięty, ale przez szybę zaglądamy
do środka i spostrzegamy całą masę ceramiki, szkła, starych mebli,
maszyn do szycia, a nawet butów. Dla zainteresowanych
tematem podaję lokalizację:
z rynku Torvet idziemy w dół
uliczką Eskildsgade, która po ok. 100 m skręca w lewo. Po
kolejnych 50 m dochodzimy do skrzyżowania z Doktorbakken. Tuż
przed skrzyżowaniem, w narożnym domu po prawej stronie jest ta właśnie
kopalnia staroci. Przez okna widać tylko część tego, co jest
zgromadzone w środku. Basia dłuższą chwilę
spędza z nosem przyklejonym do kolejnych
duzych okien. Już widzę, że coś sobie upatrzyła i że nie jest to
bynajmniej nasza ostatnia wizyta w tym miejscu. |
...z
nosem przyklejonym do kolejnych okien...
|
|
Oczywiście!
Na pierwszy rzut
oka niewielka brązowa ceramiczna miseczka. Za to bardzo, ale to bardzo
pasująca do kilku skorup, które stoją w naszej kuchni. Potem
cukierniczka i mały dzbanuszek w podobnym kolorze. Że to niby na
prezenty... Ale ja już czuję pismo nosem i wiem, że później
baaardzo
trudno będzie się jej z tymi rzeczami rozstać. Do tego widzimy, że ceny
są wręcz śmieszne
nawet jak na polskie warunki. Widzę, że Basia
naprawdę napaliła się na te drobiazgi, postanawiamy więc odwiedzić
sklep jutro rano. Wracając
zauważamy jeszcze
jedną
|
...ceramiki,
szkła, starych mebli, maszyn do szycia, a nawet
butów... |
|
"Psi bar" |
|
ciekawostkę na niwie
zgodnego współistnienia na wyspie dwu
i czworonożnych istot. Otóż na rynku stoi sobie ozdobne
zadaszenie z wystawionymi
miskami z wodą dla psów. W dwóch rozmiarach
oczywiście, dla dużych i mniejszych pupili. Obok worki na odchody. Nie
musze dodawać, że w miskach oczywiście jest świeża woda.
AKAPIT
Wracamy na kemping. Niestety tutejsi gospodarze wprowadzili ostre
rygory korzystania z rodzinnych łazienek. Wymogiem jest posiadanie
małego dziecka. Jako że nasze jest już wyrośnięte, a do tego zostało w
Polsce, nie mamy niezbędnego argumentu do pobrania klucza z recepcji i
musimy skorzystać z normalnych, nie koedukacyjnych
pryszniców. Po kąpieli przygotowujemy kolację, a na deser
jemy melona.
Niedługo po tym rozpętuje się burza. Deszcz leje całkiem
solidnie, do tego jeden za drugim walą pioruny. Na ten niepewny czas
chronimy się w świetlicy i zasiadamy w wygodnych fotelach. Wiśnie w
zalewie mogły by mieć więcej alkoholu (mają jakieś całkiem śladowe
ilości) i
cukru, ale ostatecznie mogą być. Ot taki kompocik...
|
...a
na deser...
|
|
W skrzyni przegląd folderów z kilku lat wstecz
|
|
Z braku innej "czytamy" lokalną prasę |
|
AKAPITNasz
dzielny namiot na szczęście przetrwał próbę wody i wiatru,
wszystko
w środku wygląda
na suche. Kładziemy się więc spać mając nadzieję, że
burza
jak to burza, przyszła nagle i nagle odejdzie, a jutro pogoda się
poprawi. |
|