|
|
|
|
Dzień
8, 17 czerwca 2011 r. |
|
AKAPITRanek
wstaje chłodny i pochmurny.
Mówiąc krótko, jest paskudnie choć na szczęście
nie pada. Zagadywani przez ciekawego Duńczyka z sąsiadującej z nami
przyczepy kempingowej pakujemy się. Duńczyk jest zaskoczony, że
podróżujemy wokół całej wyspy akurat na piechotę.
Ale zauważyliśmy już, że oni preferują raczej spoczynkowy tryb
spędzania wolnego czasu. Nie spieszymy się bardzo z pakowaniem, bo w
perspektywie
mamy jeszcze odwiedziny sezamu ze starociami, a ten otworzy swoje
podwoje najwcześniej o 10. Jest więc czas na wysuszenie namiotu po
wieczornej ulewie i spokojne zjedzenie śniadania. Wychodzimy
przygotowani na to, że nasze plecaki pewnie zrobią się niedługo ciut
cięższe. Po drodze mijamy
kolejne dwa zabytkowe motoryzacyjne
eksponaty z lat 50 ubiegłego stulecia. Jak na
swój wiek prezentują się nad wyraz dobrze. Nie mam
najmniejszych wątpliwości, że są na chodzie. Przed antykwariatem (choć
lepszym określeniem byłaby tu lamusownia) zdejmujemy plecaki i
zostawiamy je na zewnątrz. Po ciasnym wnętrzu sklepiku wśród
setek porcelanowych, szklanych i innych mniej lub bardziej kruchych
przedmiotów nie dałoby się swobodnie chodzić z garbem na
plecach. Jesteśmy zaskoczeni ilością rzeczy, ale także ich rozpiętością
gatunkową. Można tu znaleźć niemal wszystko. Od serwisu stołowego do
starych kaset magnetofonowych. Od maszyny do szycia Singera do
głośniczków od komputera. Stare radia, telefony, książki,
zabawki i wiele, wiele innych rzeczy, których przeznaczenia
tylko się domyślamy. Na szczęście żadna z upatrzonych przez nas rzeczy
od wczoraj nie znikła, wychodzimy więc po jakimś czasie ubożsi o trochę
koron, ale bogatsi o kilka skorupek. Pakując je delikatnie do
plecaków zastanawiamy się skąd tu przywędrowały i jaka jest
ich historia? (ciekawych
zapraszamy do epilogu ;-)) Tuż przed 11
opuszczamy Aakirkeby. Idziemy drogą i niestety taki będzie już cały
dzisiejszy dzień. Asfalt, asfalt, asfalt... A Basi znów
zaczynają dokuczać odciski na stopach...
|
...zabytkowe
motoryzacyjne eksponaty...
|
|
...znaleźć
niemal wszystko...
|
|
...opuszczamy
Aakirkeby...
|
|
AKAPITNiedługo
po opuszczeniu granic miasta
mijamy Bornholms Automobilmuseum. To prywatna kolekcja ponad 70 starych
samochodów, motocykli, traktorów,
silników i innych technicznych cudeniek. Wśród
zbiorów są także Fiat 126p i Syrenka. Mamy lekki niedoczas,
więc jego zwiedzenie odkładamy na następną wizytę na wyspie. Na domiar
złego od zachodu znów nadciągają ciemne chmury poganiane
przez wiejący z niemałą siłą wiatr. Chwilowo kierujemy się lekko na
południe, mamy go więc z boku. I właściwie nie jest źle, bo dopiero pod
wiatr szło by się naprawdę nieprzyjemnie. Ponieważ od czasu do czasu
spada
również kilka kropel
deszczu, zakładamy pokrowce na plecaki.
W czasie tej operacji zbliża się do nas kilkuosobowa grupka
rowerzystów. Słyszymy przyjazne okrzyki. Rozpoznajemy ludzi,
których spotkaliśmy kilka dni temu na północy
wyspy w okolicy Vang. Zamieniamy kilka słów i życzymy sobie
powodzenia w dalszej trasie. Oni mają trochę lepiej. Do Sandvig jest
nieco powyżej 30 km. Ale na kołach. My do Snogebæk mamy
„zaledwie” 12. Dochodzimy do głównej
drogi. O tym że jest ona główna, świadczy duży ruch
samochodowy. Na szczęście wzdłuż niej prowadzi droga dla
rowerów, którą będziemy iść, niemniej jednak w
hałasie i spalinach nie idzie się rewelacyjnie. Dobrze, że choć
kierujemy się znów na wschód i wiatr teraz nam
pomaga. Zauważamy na jednym z okolicznych pól kwitnące maki
i chabry. To nietypowy widok, bowiem przyzwyczailiśmy się tu, że jeżeli
na jakimś polu rośnie pszenica, to jest to wyłącznie pszenica, jeżeli
jęczmień to wyłącznie jęczmień. Po prostu zboża nie są tu tak
zachwaszczone, jak w Polsce. To pole wygląda jakby specjalnie uprawiano
na nim chwasty. Ale znając Duńczyków to pewnie po prostu
jakaś
mieszanka pastewna dla zwierząt. Dochodzimy w okolicę Pedersker.
Atrakcją tej niewielkiej
|
...kwitnące
maki i chabry...
|
|
...romański
kościół św Piotra - Peders kikre...
|
|
wsi jest romański kościół
św Piotra
- Peders kikre z ok. 1150 roku. Wchodzimy do
niego i niemal od razu
zaczyna padać deszcz. Po prostu nagle przychodzi gwałtowna ulewa. Mamy
nadzieję, że wiatr przegna chmury dalej i nie będzie to deszcz
długotrwały, bo mimo ogólnie dobrego nastroju niespecjalnie
uśmiechałoby nam sie
zmoknięcie. Postanawiamy przeczekać. Siadamy w
ławkach i przez chwilę odpoczywamy. Wnętrze jak
zwykle jest surowe i skromne. Silne związki tego miejsca z morzem
podkreśla model
żaglowca wiszący nad naszymi głowami.
|
AKAPITGdy
najsilniejszy opad ustaje, ruszamy
dalej. Niestety ścieżka rowerowa, którą dotąd szliśmy odbija
na południe w stronę morskiego brzegu, my zaś chcąc nie chcąc musimy
iść tym razem poboczem drogi. Wiatr wieje nam w plecy od czasu
do czasu siekąc drobnymi i nielicznymi na szczęście kroplami deszczu.
Ubieramy peleryny i z pomocą wiatru przemy do przodu. Po raz kolejny
dziękuję opatrzności, że
idziemy w tym właśnie kierunku. Basia z
wielkim garbem plecaka powiększonym dwukrotnie przez pelerynę wygląda
dość kosmicznie. Ale póki kierowcy na nasz widok nie hamują
z piskiem i nie zawracają w przeciwnym kierunku, nie jest źle.
|
...ubieramy...
|
|
...peleryny...
|
|
...wygląda
dość kosmicznie... |
|
AKAPITPo
około godzinie docieramy do
kolejnego kościoła na naszej trasie - st. Povls kirke –
kościoła św. Pawła z 1248 roku. Spośród pozostałych
kościół ten wyróżnia się
brakiem wieży. We
wnętrzu na jednej ze ścian można zobaczyć ciekawe freski, ale jak
zwykle najbardziej efektownym elementem jest kolorowa i rzeźbiona
ambona. Podobnie jak w Peders kirke, pod stropem i tutaj wisi model
żaglowca. Poza tym jego wystrój nie odbiega od lokalnych
standardów. Białe ściany, jasne wnętrze i powściągliwość w
jakichkolwiek zdobieniach.
|
...wyróżnia
się brakiem wieży... |
|
|
I co się gapisz?!
|
|
|
|
Kościółek i dzwonnica
|
|
AKAPITPonieważ
pora posiłku bezlitośnie
przypomina o sobie, dając znać burczeniem w naszych brzuchach, szukamy
jakiegoś zacisznego miejsca. Niestety w okolicy nie widać żadnych ławek
ani innych „miejsc postojowych”. Zadowalamy się
więc wiatą przystanku autobusowego. Daje nam osłonę od wiatru i
ewentualnego deszczu. Ewentualnego, bo chmury cały czas gnane wiatrem
przewalają się nad naszymi głowami, a ich kolory nie wróżą
niczego dobrego. Wcinamy kanapki i zastanawiamy się co robi tu rower,
który jest oparty o wiatę. Dochodzę do wniosku, że ktoś
rowerem przyjechał na przystanek po czym po prostu wsiadł w autobus. Po
powrocie zabierze go. Oczywiście rower
nie jest w żaden
sposób zabezpieczony. Gdy odchodzimy po odpoczynku okazuje
się że moje przypuszczenia były słuszne. Faktycznie z autobusu,
który zatrzymał się na przystanku, wysiadł młody chłopak po
czym wsiadł na rower i popedałował w siną dal – zapewne do
domu. U nas taki łączony system komunikacji jest raczej nie do
pomyślenia choćby dlatego, że rower po prostu od razu by znikł...
AKAPIT
Po kilkunastu minutach przechodzimy obok lokalnej pracowni ceramicznej.
Jej właściciel mając zapewne ciągoty artystyczne, urządził przed domem
swoistą galerię. Spoglądamy to na "eksponaty" to na siebie z lekkim
zdziwieniem. Rzędy wystających z ziemi, jakby obciętych, ptasich
ceramicznych głów, upiorne ludzko-nieludzkie postaci i
przedmioty które swoim kształtem nie przypominają niczego co
zna ludzkie oko. Dla nas jest to chyba mieszanka dość kontrowersyjna, a
przynajmniej mocno eksperymentalna. Chyba nic tu nie kupimy. ;-)
|
...obok
lokalnej pracowni ceramicznej...
|
|
Upadł.
Na głowę?
|
|
Upiorna sadzawaka
|
|
Duński avatar?
|
|
AKAPITBasi
idzie się coraz gorzej. Nie
pomaga nawet zmiana butów. Wszystko przez
nieszczęsne odciski. Tuż przed Snogebæk robimy nawet
krótki przystanek sanitarny i próbujemy je
przebić. Krawieckie narzędzia idą w ruch. Jest lepiej, ale do ideału
daleko. Jakby na pocieszenie zza
chmur wychodzi słońce. Choć dalej mocno wieje i nad nami przetaczają
się od czasu do czasu chmury to robi się jakoś
optymistyczniej. Przechodzimy przez całą miejscowość, kierując się na
Balka Strand Familiecamping,
który leży już właściwie w Balce, czyli w sąsiedniej wsi.
Do Snogebæk wrócimy
później. Gdy rozbijamy namiot, jest już całkiem słonecznie,
ale cały czas w koronach rosnących wokół sosen hula wiatr.
Odczuwam to dość boleśnie, gdy sosnowa szyszka spada mi prosto na
głowę. Jej siostry, kuzynki, a także
bliższa i dalsza rodzina
zaścielają ziemię na terenie całego kempingu. Kilka minut zajmuje mi
wyczesanie ich ze spłachetka trawy, który upatrzyłem pod
nasz namiocik. Jak bowiem powszechnie wiadomo,
spanie na szyszkach może
być przyczyną
|
sennych koszmarów. Na
tym kempingu jest chyba najwięcej
ludzi. Jest również najdrożej. Za nocleg płacimy prawie 200
koron. Mam wrażenie, że panu recepcjoniście się zapomniało, iż tzw.
"wysoki sezon" zacznie się tu dopiero za jakiś tydzień i skubnął nas
przez to na 40 koron. :-/ Do naszej
dyspozycji jest pomieszczenie kuchenne, ale są tu wyłącznie kuchenki.
Ani pół
garnka czy noża. Za to mamy nasze ulubione rodzinne łazienki.
AKAPITNieco
zaskoczeni nagłą poprawą pogody postanawiamy pójść na
spacer na plażę,
żeby zgłodnieć przed kolacją. A kolację planujemy
zjeść w wędzarni. W końcu to ostatnia okazja. Do tego moje wnętrzności
jakby się uspokoiły więc...
|
|
Sprawdzamy łączność
|
|
...na
spacer na plażę...
|
|
AKAPITPołudniowe
wybrzeże wyspy to właściwie
jedyne miejsce z delikatnym, białym piaskiem. Choć tutejszym daleko do
urody plaż w okolicy Łeby, to mogą się podobać. Jak to
mówią: na bezrybiu... Idąc z Aakirkeby ominęliśmy odcinek
wybrzeża, gdzie plaże są najszersze oraz gdzie występują wydmy, ale tak
wypadła
nasza trasa. Odcinek wybrzeża pomiędzy Snogebæk a
Nexø to swego rodzaju zatoka i brzeg jest tu płaski podobnie
zresztą, jak morskie dno. Można wejść do wody na kilkanaście
metrów mając zamoczone jedynie kostki. Ale woda, jak to w
Bałtyku, do gorących nie należy. Do tego niestety miejscami sporo jest
wodorostów. Plaża jest niemal pusta. Widać tylko pojedyncze
spacerujące osoby. Pewnie niedługo się to zmieni. Sezon dopiero się
rozpocznie. W oddali widzimy też Nexø. To tam jutro
zamkniemy pętlę wokół wyspy.
|
...w
oddali widzimy też Nexø...
|
|
...mając
zamoczone jedynie kostki...
|
|
|
AKAPIT
Póki co wracamy do Snogebæk. Najpierw w tutejszym
markecie robimy zakupy, a potem kierujemy się do wędzarni. Gdy
podchodzimy zauważamy kota. Kot jest piękny, rudy i bardzo futrzasty.
To właściwie jedyne określenie oddające w pełni jego wygląd. Nie
kudłaty tylko właśnie futrzasty. I ten kot siedzi sobie na stołku przy
stoliku stojącym na zewnątrz wędzarni. Choć nie do końca siedzi, bowiem
cała sytuacja jest dynamiczna. Kot niby siedzi, ale jedną łapą jest już
na stole. Na stole, po którego drugiej stronie rozsiadł się
jakiś pan i zajada rybne przysmaki. Tymczasem na środku stołu stoi
talerz pełen krewetek. Widzimy te krewetki, łapę na stole, kota i jego
hipnotyzujące oczy... Wchodzimy
do środka i zamawiamy rybny bufet. Oznacza to, że za ok. 100
koron za osobę możemy jeść tyle ile dusza zapragnie. Z czego mamy
właśnie zamiar skorzystać. W końcu po to głodzimy się od południa. A
może nawet od tygodnia...? Sam bufet, na którym wyłożone są
przysmaki ma tu formę
rybackiej łodzi. Na niej ustawione są półmiski z rybami we
wszelakiej postaci.
Ryby wędzone, smażone, marynowane, sałatki rybne,
owoce morza, jednym słowem Lukullus nie powstydziłby się takiej uczty.
Głodnym oszczędzę katuszy i nie opiszę dokładnie przebiegu naszej
kolacji. Powiem jedynie, że ku przerażeniu Basi dopełniałem talerz
trzykrotnie. I właściwie jeszcze bym coś mógł wcisnąć
gdyby... No właśnie - gdyby nie smalec. Otóż ten
„specyjał”, sądząc po smaku, jak najbardziej
wieprzowego pochodzenia, był oferowany w małych, plastikowych
pojemniczkach obok masła. No i skusiłem się... Wziąłem, żeby
spróbować i odbijało mi się jeszcze następnego dnia... Nie
rybami, których zjadłem naprawdę sporo, ale właśnie tym
smalcem. Buuue... I druga rada praktyczna. Jeśli będziesz drogi
Czytelniku miał okazję spróbować rybnego bufetu, nie marnuj
przestrzeni w żołądku na chleb. Weź jedną małą kromeczkę, żeby
spróbować jego smaku. I tyle. Oraz bądź przygotowany, że
piwo jest tam o tyle drogie co naprawdę niezbędne. |
Plaża w Balka
|
|
...wędzone,
smażone...
|
|
...dopełniałem
talerz trzykrotnie...
|
|
AKAPITGdy
po
dłuższym czasie wychodzimy z
wędzarni, wita nas widziany wcześniej rudzielec. Jest bardzo przymilny.
Wdzięczy się i łasi, jakby całym sobą mówił: zobacz jaki
jestem piękny,
i taki miękki, no, pogłaszcz mnie, a najlepiej DAJ COŚ
DO ŻARCIA! Aby spalić nadmiar kalorii wracamy na kemping nieco okrężną
drogą przez
plażę. Ale nigdzie się nam nie spieszy. Do tego jest całkiem
sympatyczna pogoda, a przed nami zielona
noc... |
|
|
|