|
|
|
|
Dzień
4, 13 czerwca 2011 r. |
|
AKAPITBudzę
się wcześnie. Bardzo wcześnie.
Ale tym
razem powód jest o tyle prozaiczny, co niepokojący. Czuję,
że jeżeli NATYCHMIAST nie wstanę i nie POBIEGNĘ do toalety, stanie się
coś bardzo niedobrego, czego będę się potem długo wstydził. O
konieczności sprzątania nawet nie wspominam. Z trudem gramolę się ze
śpiwora, odpinam namiot, konstatuję, że słonko wstało stosunkowo
niedawno i tzw. świńskim truchtem udaję się w kierunku
sanitariatów. W biegu robię rachunek sumienia. Na kolację do
chleba był pasztet i pomidor.
Czyżby? Przecież pasztet miał odległy
termin przydatności, a pomidor był dokładnie umyty. A może to jakaś
duńska odmiana „zemsty faraona”? I jak tu nie być
przesądnym? Zdążam. Z trudem. Ale już wracając czuję, że spotkam się z
sobą wkrótce w tym samym miejscu. Przewidywania okazują się
słuszne. Mimo to postanawiam zjeść normalne śniadanie. Normalne, tzn.
złożone z moich odwiecznych płatków z daktylami i kaszką
mleczno ryżową. Może choc trochę mnie zaklajstrują? Taki
skład nie powinien mieć niekorzystnego wpływu na |
...słonko
wstało stosunkowo niedawno... |
|
...jem
te płatki z pewnym niepokojem... |
|
równowagę jelitową, choć
jem te płatki z pewnym niepokojem.
Przede wszystkim dlatego, że czeka nas kolejny dzień marszu, a trasa
nie obfituje w tereny leśne, w których strudzony i złożony
niemocą wędrowiec mógłby znaleźć nieco intymności w celu
pozbycia się... powiedzmy balastu. Co prawda w kwestii publicznych
toalet Duńczycy są o jakieś trzy wieki przed nami, ale bądźmy
realistami, na zawołanie nawet tutaj ich nie ma. Na wszelki wypadek
robię niewielki zapas papieru toaletowego korzystając z kempingowej
toalety. Płacimy za nocleg. Odnoszę wrażenie, że pan w recepcji, tym
razem inny niż wczoraj, z jeszcze mniejszą znajomością angielskiego,
trochę za mało mi policzył za pobyt. Ponieważ jednak niespecjalnie
możemy się dogadać, a kwota nie jest wielka, daję sobie
spokój. Dla pewności
odwiedzam jeszcze raz miejsce, do
którego nawet królowie piechotą chadzać zwykli,
po czym obieramy kierunek na północny zachód.
Po drodze
wpadamy do marketu po
pieczywo. Dla siebie |
...obieramy
kierunek... |
|
Fala żadna, ale ruch spory |
|
Gdzieś na kraju horyzontu majaczy Allinge |
|
kupuję jakieś białe pszenne placki. Po
dogłębnym
przestudiowaniu opakowania podejrzewam, że w zamyśle służyć mają jako
okładka do kebaba lub innego tego typu fastfooda. Gdy opuszczamy sklep,
czuję, że musimy przyspieszyć. I to znacznie. Walę zatem do przodu, a
Basia goni za mną z wywieszonym językiem. Na szczęście tuż za miastem
ścieżka, którą będziemy iść wchodzi w zarośla. Te przy
odrobinie dobrej woli można nazwać lasem. Ja tę odrobinę wykazuję i
zagłębiam się w roślinność. To znów była ostatnia chwila.
Zastanawiam się ile jeszcze takich ostatnich chwil mnie czeka i czy
lasów przed nami
wystarczy? Pozbyłem się już przecież wszystkiego chyba
na tydzień
wstecz. Co gorsza apteczka milczy na temat środków
zaradczych. Ostatnie zapasy zostały przy jakiejś okazji wyczerpane i
niestety się nie uzupełniły. Sam jestem sobie winien. Kompletna klapa.
Z nadzieją wypatruję rosnących krzaczków borówki,
zwanej w niektórych regionach czarną jagodą.
Borówki co prawda nie ma, ale wszędzie za to pełno jest
jednej z odmian dzikiego czosnku (nie mylić z czosnkiem niedźwiedzim, o
którym też będzie,
ale później). Czuję się z
lekka wyssany, więc idzie mi się niespecjalnie dobrze, do tego strach
cokolwiek zjeść. A sił od postu nie przybywa. Po kolejnym rozpaczliwym
„skoku w bok”, gdy zaczynam już pomału tracić
nadzieję, nagle zauważam znajomą, niepozorną, a jakże pożyteczną
roślinkę. „Uratowani!” - Chciałbym krzyknąć,
cytując nieśmiertelnego Maxa Paradysa z
„Seksmisji”. Dziękując opatrzności,
która wyraźnie pochyliła się nad moją niedolą, robię zapas
ziela borówki i na szybko, zanim będę mógł
zaparzyć sobie z nich herbatkę, żuje kilka listków. Oby
pomogło. Tymczasem idziemy cały czas klifem to wspinając się,
to
schodząc nad
|
Dziki czosnek |
|
Uratowani! |
|
...to
wspinając się... |
|
...to
schodząc... |
|
samą
wodę. To
Helligdomsklipperne czyli Święte Skały. Jedno z najczęściej
odwiedzanych miejsc na Bornholmie.
Są atrakcją z uwagi na sporą
wysokość i niecodzienne kształty. Mijamy też kilka wąskich, wcinających
się w brzeg, szczelin w ścianie klifu. Najlepiej widać je z pokładu
łodzi Thor,
którą można tu przypłynąć z Gudhjem. Ponieważ jednak nasz
budżet, zaplanowany dość restrykcyjnie, nie przewidywał rejsu, musimy
zadowolić się widokiem z lądu. Przechodzimy obok Bornholms
Kunstmuseum i idziemy dalej na północny zachód.
|
...niecodzienne
kształty... |
|
|
...z
pokładu łodzi Thor... |
|
Jedna ze szczelin |
|
|
AKAPITNa
niewielkim parkingu przy ujściu
doliny Døndalen robimy postój na posiłek. Wbrew
temu co widać na zdjęciu, dla
mnie składał się on będzie wyłącznie z naparu z listków
borówki. Zresztą Basia pierogów
również nie zje. Torebka pochodzi po prostu z domowego
recyklingu. ;-) Na parkingu oczywiście są toalety, uzupełniamy więc
zapas wody na dalszą drogę. O dziwo toaleta nie jest mi potrzebna do
niczego innego. Widać listki pomogły. (Aby oszczędzić Czytelnikowi
dalszych opisów perypetii powiem tylko, że z problemami
borykałem się
jeszcze okresowo przez dłuższy czas, nawet po powrocie do
Polski. Nawet wizyta u lekarza i przepisane leki nie pomagały. Przeszło
samo, tak samo nagle, jak się pojawiło. Do dziś nie wiem co było
powodem dolegliwości [przyp. autora]).
AKAPITPo
kolejnych kilku kilometrach dochodzimy do Stammershalle. To leżące
tuż przy morskim brzegu stanowisko archeologiczne
z pozostałościami grobów z
epoki brązu. Są tu
|
również 3 kamienne
menhiry, czyli nieociosane głazy zwykle umieszczone pionowo na grobie
zmarłego, pełniące rolę pomnika. Tradycja ich stawiania pochodzi z
kultury celtyckiej. Odkryto tu również kamienie do krzesania
ognia pochodzące z okresu 7500 - 5500 lat p.n.e.
|
|
...3
kamienne menhiry... |
|
Allinge jest coraz bliżej |
|
Panorama wybrzeża od Allinge po Gudhjem widziana z pod Stammershalle |
|
AKAPITWracamy
na asfaltową ścieżkę rowerową
poprowadzoną wzdłuż drogi. Mijamy niewielki przydrożny straganik, na
którym można sobie kupić kamiennego trolla. Straganik jest
samoobsługowy. Na
ścianie wisi puszka na pieniądze, a towar jest
wyłożony. Takie straganiki mijaliśmy już kilkakrotnie i będziemy mijać
jeszcze wiele razy. Zwykle są na nich warzywa z przydomowych
ogródków, czasem miód, a czasem po
prostu zbędne w domu starocie.
|
|
AKAPITGdzieś
w okolicy Tejn mijamy się z
dwiema
dziewczynami jadącymi na rowerach. Słyszymy, jak jedna mówi
do drugiej po polsku: „Widzisz? Tak się chodzi!”.
Nie spodziewały się spotkać tu rodaków, więc są mocno
zaskoczone, gdy Basia im odpowiada. To nie sezon, więc
turystów, w tym Polaków, spotkać można stosunkowo
niewielu. A my idąc z plecakami jesteśmy w ogóle
zjawiskiem. Chwilę
później widzimy jadącą z przeciwka
kolumnę starych samochodów. Wszystkie ewidentnie mają
amerykańskie pochodzenie. To typowe krążowniki z lat 60 i 70 XX wieku.
Kawalkadę prowadzi ciężarówka w kolorach US Army.
Prawdopodobnie to zlot użytkowników amerykańskich, starych
samochodów. Ech romantycy...
AKAPIT
Robimy krótki postój. Muszę w końcu coś zjeść, bo
inaczej prócz swojego, Basia będzie miała do niesienia
mój plecak i mnie na dokładkę. Mam w zapasie ze dwie paczki
sucharów „Bieszczadzkich”. Były na
czarną godzinę, ale ta chyba właśnie nadeszła. Nie powinny mi
zaszkodzić, bo ich skład jest prosty, jak morski horyzont. W dodatku są
smaczne i naprawdę bardzo je lubię. Na każdy wyjazd kilka paczek
ukrywam w czeluściach plecaka. Choć twarde, szybko znikają,
pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie, kminkowy zapach i kilka
okruszków.
|
Z Tejn można popłynąć na Christiansø |
|
...ciężarówka
w kolorach US Army... |
|
...zlot
użytkowników amerykańskich... |
|
...starych
samochodów... |
|
AKAPITJeszcze
raz schodzimy na brzeg morza. Wzdłuż niemal całego wybrzerza rosną tu
krzewy dzikiej róży. Akurat teraz przypada okres ich
kwitnienia, więc jak okiem sięgnąć wszędzie pełno jest
różowych, pięknie
pachnących kwiatów.
AKAPITOkoło
16:30 dochodzimy do Allinge. Razem z Sandvig, z którym
właściwie tworzą
jedną całość, stanowią turystyczne centrum wyspy.
Niestety nie pozostaje to bez wpływu na klimat tego miejsca. Nam jednak
zdecydowanie bardziej podobały się urokliwe Gudhjem i Svaneke.
|
...różowych,
pięknie pachnących kwiatów... |
|
Uliczka w Allinge |
|
|
...przyjrzeć
się dokładnie zegarowi... |
|
AKAPITNajstarszymi
zabytkami Allinge są XVI
wieczny kościół i o wiek młodszy ratusz. Przewodnik,
którym się posługujemy nakazuje przyjrzeć się dokładnie
zegarowi na fasadzie świątyni. Faktycznie, po dłuższej analizie
zauważamy, że czwórka na cyferblacie ma dość nietypowy
rzymski zapis cyfry w formie „IIII”.
Chwilę kręcimy się po niewielkim ryneczku. Zaglądamy do sklepiku ze
starociami i przyglądamy się stoisku wystawionemu na zewnątrz. Są tu
rzeczy najprzeróżniejsze. Od starych komódek i
stolików poprzez naczynia kuchenne i jakieś drobiazgi
niewiadomego pochodzenia po stary motorower. Zauważam ze zdziwieniem
polski akcent. Ściągnięte
najprawdopodobniej z jakiegoś urzędu albo i
szkoły polskie godło. Mimo, że wywodzi się z czasów
współczesnych - orzeł ma koronę, ale na pewno nie jest
przedwojenny - to jego cena 450 koron jest dość wysoka. Tylko
perspektywa konieczności kilkudniowego dźwigania w plecaku powstrzymuje
nas przed zrobieniem jakichś pamiątkowych zakupów.
Oczywiście nie godła, ale może jakiegoś niewielkiego talerzyka.
Obiecujemy sobie jednak że może pod koniec wyprawy... Przechodzimy
przez port, a chwilę później mijamy ładny budynek tutejszej
biblioteki. Nocleg mamy zaplanowany w Sandvig, a więc zostały nam do
przejścia jakieś 2 km.
|
...od
starych komódek i stolików... |
|
...poprzez
naczynia kuchenne... |
|
...po
stary motorower... |
|
|
...przechodzimy
przez port... |
|
...ładny
budynek tutejszej biblioteki... |
|
AKAPITLeżący
tam Sandvig Familie Camping ma chyba
najciekawsze na całej wyspie położenie. Ulokowany jest bowiem na
stokach górującego nad miastem granitowego wzniesienia.
Wzniesienie to stanowi
część Hammeren – najbardziej na
północ wysuniętego skrawka lądu, oddzielonego od reszty
wyspy tektoniczną doliną. Dochodzimy na miejsce po 17. Po załatwieniu
formalności rozbijamy obóz. Jak poprzednie, na
których nocowaliśmy i ten kemping jest niemal pusty. Widzę
może ze 3 kampery i ze dwa małe namiociki. Wokół
żółcą się kwitnące krzewy żarnowca. Drzwi do toalet i
łazienek otwierane są za pomocą kart magnetycznych, trzeba więc będzie
ćwiczyć pamięć. W dodatku czytniki są trochę oporne i nie zawsze drzwi
dają się otworzyć.
|
...rozbijamy
obóz... |
|
Ręcznikowiec zwyczajny |
|
...kwitnące
krzewy żarnowca... |
|
AKAPITPo
kąpieli zabieramy się za
przygotowanie kolacji. W sklepiku w recepcji namierzyliśmy małe,
jednorazowe dżemiki z czarnej porzeczki. Kupujemy kilka razem z butelką
czerwonego wina, którego cena 45 koron jest dla nas
akceptowalna. Placki do kebaba z masłem i dżemem smakują dziwnie, ale
dają się jeść. Basia ma lepiej – zajada chleb, choć tę białą
bułę trudno z czystym sumieniem nazwać chlebem. A Basia generalnie za
białym nie przepada, więc wyrazu błogości na jej twarzy nie dostrzegłby
nawet bardzo uważny obserwator. Na szczęście wino jest niezłe i tu jest
zdecydowanie lepiej. Tyle, że nie mogę przecież dopuścić, by taką ilość
wypila sama. W kuchni odkrywamy koszyk
ze zbędnymi produktami,
pozostawionymi przez turystów. Po krótkim
zastanowieniu uzupełniamy w ten sposób zapas cukru. Co
prawda jest on tu tańszy niż w Polsce, niemniej jednak kupowanie całego
opakowania, podczas gdy potrzebujemy jakieś 20 deko mijałoby się z
celem, a na pewno z prawami ekonomii.
|
Godziny uirzędowania? |
|
...przygotowanie
kolacji... |
|
|
AKAPITPo
zjedzeniu kolacji idziemy jeszcze na spacer.
Ponieważ samo Sandvig nie zrobiło na nas wrażenia, nie będziemy wracać
do miasta i wybieramy Hammeren. Najpierw wdrapujemy się na szczyt
wzniesienia górującego nad kempingiem. Stanowią go potężne,
wygładzone przez lodowiec skały zwane mutonami lub barańcami. Widać
stąd całe miasto, a w oddali zauważamy
cypel, na którym
rozpoczęliśmy dziś wędrówkę, czyli Gudhjem. Słońce
jest coraz niżej. Niestety bawi się z nami w chowanego
i tylko momentami widzimy jego fragmenty. Z ładnego zachodu raczej nic
nie będzie. Na horyzoncie widać za to wybrzeże Szwecji.
|
...skały
zwane mutonami lub barańcami... |
|
...na
horyzoncie widać wybrzeże Szwecji.... |
|
...zauważamy
cypel, czyli Gudhjem.... |
|
Panorama Sandvig/Allinge |
|
AKAPITSchodzimy
ze wzgórza i idziemy ścieżką
prowadzącą wzdłuż brzegu. Tutaj również pełniła ona niegdyś
funkcję drogi ratowniczej.
Nie można poruszać się tędy rowerem, o czym
informują znaki na jej początku. Prowadzi nas do latarni morskiej
Hammerodde Fyr. Zbudowano ją w 1895 roku, gdy okazało się, że
znajdująca się wyżej latarnia często jest zasłaniana przez niskie
chmury. Ścieżka prowadzi przez wrzosowiska wśród
zawieszonych
nad wysokim brzegiem skał. Gdzieniegdzie widać ślady bytności owiec.
Teraz, pod wieczór, miejsce to robi wrażenie dość posępnego,
ale
podejrzewam, że we wrześniu kwitnące wrzosy nadają mu zupełnie inny
klimat. Dalej docieramy do Salomons Kapel – ruin niewielkiej
świątyni wzniesionej tu w XIV wieku. Następnie naszym oczom ukazują się
leżące w oddali pozostałości zamku Hammershus i niewielka przystań
Hammerhavn służąca niegdyś jako zaplecze dla zamku. Obecnie cumują tu
jachty turystyczne.
|
...do
latarni morskiej Hammerodde Fyr... |
|
|
|
...prowadzi
przez wrzosowiska... |
|
Salomons Kapel |
|
Hammershus i przystań Hammerhavn |
|
AKAPITPoganiani
przez mające zdecydowaną przewagę
liczebną komary, zaczynamy iść w kierunku kempingu i dochodzimy do
dwóch jezior. Jedno z nich to powyrobiskowe
Opalsø leżące
na terenie byłego kamieniołomu granitu, drugie, Hamersø
mające
charakter polodowcowy. Przyjdziemy tu jutro, a
teraz wracamy, bo robi
się późno. Po
drodze
mijamy jeszcze osiedle
szeregowych
domków |
Jezioro Opalsø powstałe w miejscu byłego kamieniołomu |
|
wybudowanych niegdyś dla
pracowników kamieniołomu.
Wszystkie jednakowe ze spadzistymi dachami i maleńkimi
ogródkami
połączone są wspólnymi ścianami. Na lepszy sen dokańczamy
butelkę wina. Mamy nadzieję, że pogoda się nie popsuje, choć na niebie
są oznaki, że nie wszystko musi iść po naszej myśli.
|
...osiedle
szeregowych domków... |
|
|
|
AKAPITPlecaki
jak co dzień pakujemy w duże worki
na śmieci i lokujemy przed namiotem. Przed pójściem spać,
gdy
jest już niemal ciemno, wdrapuję
się raz jeszcze na szczyt
wzgórza. Biorąc pod uwagę skonsumowane właśnie wino, jest to
nie
lada wyzwanie. Widzę stamtąd światła nie tak odległego wybrzeża
Szwecji. Może za rok albo i dwa poniesie nas gdzieś dalej na
północ...?
|
|