|
Dzień
9, 21 lipca 2013 r. |
|
|
AKAPITRankiem
budzi nas
cisza. Ani wiatru, ani deszczu. Oczywiście lekko przesładzam, ale nie
jest to już wczorajsza wichura z ulewą. Tak zaczyna się nasz ostatni
dzień na Lofotach. Dziś zaczniemy mozolny powrót do domu.
Przez chwilę zastanawiamy
się jaką obrać taktykę. Popołudniowy statek
przypłynie do Vindstad (nomen omen Miasto
Wiatrów) po
godzinie 15. Do
tego czasu wiele może
się |
Czyżby
miała nastąpić poprawa?
|
|
wydarzyć
pod kątem zmian
pogody. Nie chcemy zbyt wcześnie zwinąć
namiotu, by w razie ulewy nie
być pozbawionymi dachu nad głową. Z drugiej strony pakowanie w deszczu
też nie należy do przyjemnych. W końcu decydujemy, że sam namiot
złożymy najpóźniej jak będzie się dało, wcześniej pakując
dobytek do plecaków. Nawet jeśli przyjdzie nam składać mokry
namiot, to wysuszymy go już w Polsce. Tymczasem
na śniadanie zjadamy wszystkie resztki, zostawiając jedynie symboliczne
przegryzki na porę
obiadową. Zjeść porządny posiłek mamy zamiar dopiero
w Reine. Ponieważ nie pada, idziemy na obchód plaży.
Porannym rejsem przypłynęli nieliczni turyści, a na spacer na plaże
zdecydowała się zapewne tylko część z nich. Widzimy dosłownie kilka
osób schodzących z przełęczy. Wszyscy są ciepło ubrani i
zakapturzeni. Podobnie zresztą jak my. Lipiec nas nie rozpieszcza...
Ale o dziwo w pewnym momencie ukazuje się
nam skrawek błękitnego nieba.
Czyżby miała nastąpić poprawa?
|
Absolutnie
nie!. Gdy wracamy do namiotu i właśnie mamy zamiar go złożyć, widzimy
zbliżającą się od strony morza ścianę deszczu. Mamy już dosyć
moknięcia, więc burzenie domu zostaje odroczone. Szybko wrzucamy
wyładowane plecaki do wnętrza i chowamy się razem z nimi. Na szczęście
ulewa trwa tylko kilkanaście minut, a my mamy jeszcze sporo czasu.
Droga do przystani nie powinna nam zająć więcej niż pół
godziny. Plecaki ukryte w lekko już zużytych workach oczywiście nieco
zamokły. Na szczęście tylko po wierzchu, jednak ich systemy nośne są
wilgotne. Mówi się trudno. Wytrzymaliśmy dotąd wytrzymamy i
to. Mokry namiot po zwinięciu ląduje w dodatkowej szczelnej
reklamówce. Pakujemy nasz skromny dobytek i zastanawiamy się
ile razy jeszcze przyjdzie nam dziś zmoknąć?
AKAPITŻegnamy
się z Morzem Norweskim,
które wygląda tak pięknie, a jest tak mało gościnne. Szkoda,
bo wyobrażamy sobie,
jak musi tu być przy słonecznej pogodzie. Wstępnie
podsumowując nasz wyjazd można powiedzieć, że był to dobry trening
wyobraźni. |
Grzbiet Stamprevtinden po wschodniej stronie plaży
|
|
Plaża Bunes w całej okazałości
|
|
AKAPITKilkanaście
minut po godzinie 14
ruszamy w drogę powrotną. Już z przełęczy widzimy dużą zmianę, jaka
zaszła na wodach fiordu. Ich poziom wyraźnie się podniósł.
Tam gdzie wczoraj widać było piaszczystą łachę, dziś jest lustro wody.
Gdy schodzimy z przełęczy drogę zastępuje nam kilka bielutkich
owieczek. Spore ich stadko obserwujemy, jak sprawnie przemieszcza się
po stromym, trawiastym zboczu. Znają tu zapewne każdą ścieżkę. Są
bezpieczne, bo dzikich zwierząt tutaj nie ma, a i zgubić się trudno z
racji skromnej powierzchni. Po drodze mija nas lokalny transport. To
quad z przyczepką wykorzystaną teraz jako osobowa. Lokalna sieć
komunikacyjna składa się z dwóch gruntowych dróg
o łącznej długości
około 2 km, nie mających zresztą połączenia z
żadnymi innymi drogami. Pomimo tego obydwa pojazdy mają tablice
rejestracyjne. Norwegowie to prawdziwi legaliści. Zastanawia nas
jeszcze jedna ciekawostka. Jest środek dnia. Właściwie to nawet środek
polarnego dnia, a przydrożna latarnia świeci pełną mocą. |
Ich
poziom wyraźnie się podniósł
|
|
|
Mógłbym tu zamieszkać, ale te polarne noce...
|
|
Norwegowie
to prawdziwi legaliści
|
|
"Z uwagi na owce na pastwisku pamietaj o smyczy dla psa"
|
|
|
AKAPITSzkoła
jest nieczynna, nie zjemy więc dziś żadnego wafla, choć mamy możliwość
skorzystania z toalety. W Vindstad widzimy kilkanaście szwendających
się osób
wyglądających na turystów. Podobnie jak my kręcą się po
okolicy przystani i czekają na możliwość powrotu. Od północy
nadciąga kolejna ulewa. Idziemy do maleńkiego budynku przystani i tu
odbijamy się od zamkniętych drzwi. Mimo
że pcham je mocno, otworzyć się
nie chcą. Nie pozostaje nam nic innego jak wejść pod pomost i tam
przeczekać deszcz. |
...do
maleńkiego budynku przystani...
|
|
Widok na Forsfjorden
|
|
Nie
pozostaje nam nic innego...
|
|
Forsfjorden, w dali wypływa wodospad z jeziora Litlforsvatnet,
z
prawej zabudowania Vindstad
|
|
AKAPITNasz
transport przybija planowo i równocześnie zostaje rozwiązana
zagadka zamkniętych drzwi poczekalni. Okazuje się, że jestem straszną
gapą, bo drzwi są... odsuwane na
bok. Okrętujemy się szybko i sprawnie.
Dwa bilety do Reine kosztują 100 koron. Wchodzimy do wnętrza stateczku.
Leje jak z cebra, więc podróż na zewnętrznym pokładzie nie
wchodzi w grę. Udaje mi się część trasy odbyć w sterówce,
choć z
powodu totalnie zaparowanych szyb i tak nic nie widzę. Zastanawiam się
czy coś widzi nasz kapitan. Choć naprawdę wolałbym tego chyba nie
wiedzieć.
|
...czy
coś widzi nasz kapitan
|
|
|
|
AKAPITPo
przybyciu do Reine musimy sobie poszukać jakiegoś schronienia. Sama
przystań nie ma poczekalni, w okolicy nie ma nawet daszku, pod
którym można byłoby się schować, wybór pada więc
na
kościół. Bez specjalnych ceremonii pakujemy się do
przedsionka. Kto wie,
może i weszlibyśmy dalej, ale we wnętrzu kościoła odbywa się akurat
próba zespołu muzycznego. Dobiegają nas odgłosy wiolonczeli,
kontrabasu i skrzypiec.
Z ogłoszenia widniejącego przed kościołem
wynika, że dziś
odbędzie się tu koncert. Byłaby okazja posłuchać muzyki poważnej, chyba
jednak nie jesteśmy na taką okoliczność stosowanie ubrani. I umyci...
|
|
...odgłosy
wiolonczeli, kontrabasu i skrzypiec...
|
|
AKAPITDeszcz
w końcu ustaje, a my idziemy do centrum. Sklep
przy stacji benzynowej
jest na szczęście otwarty, więc możemy
wprowadzić w życie plan
najedzenia się. Kupujemy puszkowaną fasolkę w sosie pomidorowym i
chleb. Mamy do tego resztkę masła, będzie więc uczta godna Lukullusa. W
zacisznym miejscu
znajdujemy ławę, na której urządzamy
kuchnię i jadalnię. W razie deszczu mamy zamiar przykryć wszystko
pelerynami, wykorzystując też kijki i nasze plecaki. Nie zginiemy! W
każdym razie nie z głodu. O konsekwencje spożycia sporej ilości nasion
roślin strączkowych będziemy się martwić później. Zresztą
kto by się przejmował wiatrami przy takim wietrze? |
...urządzamy
kuchnię i jadalnię
|
|
AKAPITPo
ciepłym i obfitym posiłku nasze morale znacznie wzrasta. Nie jest go
już w stanie obniżyć nawet delikatny deszczyk siąpiący od czasu do
czasu z ciemnych chmur przewalających się cały czas przez okolicę.
Zostawiamy plecaki pod sklepem i włóczymy się po Reine. Mamy
jeszcze sporo czasu, a że miejscowość nie jest metropolią, obchodzimy
ją kilka razy wszerz, wzdłuż i dookoła. Tutaj również wiele
wskazuje na niski stan wody. Znajdujące się na samym brzegu rorbuery
niemal wiszą w powietrzu.
Tylko po śladach na będących ich fundamentami
palach można poznać, że w czasie przypływu stoją na wodzie. Czas płynie
niespiesznie, my niespiesznie spacerujemy, po raz siedemnasty zamykając
koło wokół miejscowości. Basia z ciekawości zagląda do
tutejszej knajpy. Po chwili wraca z niewiarygodną informacją. Znalazła
tam menu, na którym zupa kosztuje zaledwie kilka koron.
Informacja niestety okazuje się faktycznie niewiarygodna, albowiem menu
to pochodzi... z lat 50 ubiegłego stulecia i jest jedynie eksponatem.
Ach ta inflacja...
|
...zagląda
do tutejszej knajpy
|
|
|
...wiele
wskazuje na niski stan wody
|
|
Spojrzenie w kierunku Vindstad
|
|
Wprawne oko dostrzeże market Coop
|
|
Sezon na dorsza chwilowo się skończył
|
|
|
W Reine rorbuerów jest naprawdę dużo
|
|
Kiedyś był tu posterunek policji...
|
|
...teraz można go wynająć
|
|
Mało efektywnie, ale efektownie
|
|
Kurek na Reinebringen |
|
Po lewej fragment grzbietu Hammarskaftet, w centrum Olstinden, pod nim
wyspa Andsøya, po prawej grzbiet Lilandstinden
|
|
Sklepik przy stacji Statoil
|
|
Jak wygramy w totka...
|
|
...to wynajmiemy
|
|
|
Zaglądnąć w paszczę dorsza - bezcenne!
|
|
|
AKAPITTymczasem
deszcz niepostrzeżenie przestał padać jakieś dwie godziny temu. Około
20:30 decydujemy, że czas najwyższy skończyć z bezsensownym nabijaniem
kilometrów i opuścić Reine. Plecaki lądują na naszych
grzbietach, rzucamy ostatnie spojrzenia w kierunku niespecjalnie
gościnnych Kjerkfjorden o Bunesfjorden, machamy im na pożegnanie
i
kierujemy się w stronę
Moskenes. Drogę |
W dali Olstinden i Linlandstinden, po prawej zabudowania Reine |
|
Kamyczek
zabieramy na pamiątkę
|
|
znamy bardzo dobrze, nie spieszymy
się, bo czasu mamy aż nadto. Z wolna idziemy jak prawo i rozsądek
nakazują lewą stroną drogi. Pobocza nie ma. Ruch jest prawie żaden,
choć w pewnej chwili się natęża. Domyślam się, że do Moskenes dopłynął
wcześniejszy prom, a mijające nas samochody zjechały właśnie z jego
pokładów. Oczywiście wszystkie jadą z należytą, czyli bardzo
umiarkowaną prędkością. Prawie wszystkie, bo nagle zza zakrętu i
niewielkiego wzniesienia
wypada wielka ciężarówka z naczepą.
Jedzie z prędkością, która pozwala podejrzewać, że kieruje
nią Polak. Nogi mi się uginają, bo bariery energochłonne z lewej strony
kasują jakąkolwiek możliwość ucieczki, a on wali jak oszalały prosto na
nas. W końcu musiał nas zauważyć, bo dość gwałtownie zjeżdża całkowicie
na lewą stronę jezdni. Zastanawiam się co zrobiłby, gdyby w tym czasie
z przeciwnego kierunku nadjeżdżał inny samochód. Teren w tym
miejscu jest pofałdowany, a droga kręta. Widoczność jest przez to mocno
ograniczona. W dodatku 300-400 m za naszymi plecami zaczyna się tunel.
Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że za kierownicą tego samochodu
siedział Norweg. Im bardziej oddalamy się od Reine, tym bardziej niebo
wydaje się przejaśniać. Warstwa chmur nieco się rozrzedza i nabierają
one kolorów od słońca wiszącego nisko po drugiej stronie
wyspy. Nie mamy jednak złudzeń. To tylko pozorna poprawa. Chmury z
północy napływają przez cały czas i wszystkie zatrzymują się
na wyspach niczym na barykadzie. |
|
Warstwa
chmur nieco się rozrzedza...
|
|
|
AKAPITKilka
razy musze Basię mitygować, bo przyzwyczajona do szybkiego tempa marszu
zdecydowanie je zawyża, a jeżeli dojdziemy do Moskenes za wcześnie,
będziemy tam siedzieć i marznąć. Już lepiej chodźmy spacerkiem. Mijamy
most Djupfjordbrua, a chwilę wcześniej widzimy odpływający wieczorny
prom. W oddali na
horyzoncie majaczą niewyraźnie góry
Rypdalstinden i Gjura na oddalonej kilkanaście kilometrów od
Bodø wyspie Landegode. Gdy docieramy do przystani w
Moskenes, mamy jeszcze półtorej godziny czasu. Liczymy, że w
tym czasie nie będzie padało, bo nie ma się tu nawet gdzie schować.
Prócz nas czekają dwie anglojęzyczne dziewczyny, sądząc po
posiadanych bagażach zapewne kitesurferki, oraz trzech młodych
norweskich chłopaków sposobem ubioru i zachowaniem mocno
akcentujących swój indywidualizm. Dziewczyny
trochę się z nich podśmiewają. Jeden z nich ubrany jest w czerwone
trampki i motocyklową, czarną, skórzaną kurtkę. Na twarzy ma
nienachalnej gęstości zarost, a w ustach fajkę. Taki styl wygląda nieco
zabawnie w połączeniu z dość mocno wypchanym plecakiem. Może nie tyle
zabawnie, co w panujących warunkach na pewno niepraktycznie. |
...odpływający
wieczorny prom
|
|
Mijamy
most Djupfjordbrua...
|
|
...majaczą
góry Rypdalstinden i Gjura...
|
|
AKAPITPół
godziny przed północą nasz prom pojawia się w zatoce
Moskenesvågen. To
„Værøy” – bliźniacza
jednostka statku, którym przypłynęliśmy na wyspę, także
zbudowana w gdańskiej stoczni. Zbliżając się do nabrzeża otwiera furtę
dziobową niczym lewiatan swą ogromną paszczę i opuszcza język pochylni.
Już za chwilę z czeluści
jego brzucha wyjadą pierwsze pojazdy kolejnych
amatorów wyspiarskich atrakcji. Kilka minut
później ogromny wieloryb pochłonie plankton powracających na
stały ląd. Prom jest pustawy, choć nie wszyscy pasażerowie tu wysiedli.
Tym razem płynie on drogą okrężną z Bodø przez wysepki
Røst i Værøy i z powrotem do
Bodø, więc Moskenes jest tylko ostatnim z
przystanków pośrednich. |
Prom "Værøy"
|
|
|
...z
czeluści jego brzucha...
|
|
AKAPITPodobnie
jak poprzednim razem wpisujemy się na listę i kupujemy bilety. Plecaki
zostawiamy na regale na pokładzie samochodowym i szukamy sobie miejsca
do spania. Niestety nie ma lekko. Pasażerów na pokładzie
jest co prawda niewielu, ale wszystkie miejsca dogodne do spania są już
zajęte. Widzimy kilkuletniego chłopca śpiącego na rozłożonej na
podłodze macie. Rodzice chcąc przenieść go w inne miejsce, po prostu
ciągną go po ziemi z całym legowiskiem. Nie przerywa mu to
snu. |
|