Wstępu ciąg dalszy  
Strona główna

dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11


Relację tę dedykuje mojemu Tacie, który poczekał na nasz powrót, ale nie zdążył wysłuchać opowieści ani obejrzeć zdjęć...
Dzień 1, 13 lipca 2013 r. trasa na mapie
AKAPITOd dobrych kilku dni z nieba lał się żar, a ja poważnie zastanawiałem się nad logistycznym rozwiązaniem problemu ubrań na czas podróży i potencjalnego szoku termicznego, jakiego możemy doznać po przylocie na miejsce. Kraków topił się w 30 stopniowych upałach, a w tym samym czasie licząc optymistycznie, w Trondheim było ich o 20 mniej. A zatem lekki zgryz. Tymczasem pogoda jakby wyczuła nasze rozterki i właśnie dziś, w dniu wyjazdu, nastąpiło jej gwałtowne załamanie. Temperatura już spadła o około 15 stopni, a dalsze prognozy dodatkowo przewidują deszcz. Niestety nie tylko w Polsce... Doceniam łaskawość aury, niemniej nie liczyliśmy na aż taką meteorologiczną symetrię. Powiem więcej, bez niej też dalibyśmy sobie doskonale radę. Gwałtowne ochłodzenie ma jednak swoją dobrą stronę. Tuż przed wyjściem z domu niezdecydowanym gestem dokładam do plecaka dodatkową ciepłą bluzę. Będę potem ten gest błogosławił.
AKAPIT Na lotnisko jedziemy miejskim autobusem. Zamieszkiwanie po „tej” stronie Krakowa daje nam możliwość dostania się tam w 20 minut. Jedziemy jak zwykle obładowani sporymi plecakami. W autobusie jesteśmy w mniejszości. Obecnie na lotnisko jeździ się najczęściej z walizeczką trzymającą wymiary bagażu podręcznego, którego przewóz zazwyczaj jest wliczony w cenę biletu. My za nasz bagaż musieliśmy dodatkowo zapłacić. Co prawda Norwegian nie stosuje złodziejskich stawek jak Wizz czy Ryan, ale niemal 50 złotych od sztuki za odcinek trzeba było wybulić. Przy naszych dwóch plecakach to razem dwie stówy.
AKAPIT Na lotnisku jesteśmy dobre dwie godziny przed odlotem, czyli zgodnie z wszelkimi zaleceniami. Jest środek sezonu urlopowego. W terminalu międzynarodowym kłębi się tłum. Odnoszę jednak wrażenie, że większość pasażerów leci w dokładnie odwrotnym od naszego kierunku. Usiłuję się rozejrzeć w sytuacji. Na lotniskowych tablicach informacyjnych nasz lot jeszcze nie jest wyświetlony, nie wiadomo więc, przy którym stanowisku odbędzie się odprawa. Tymczasem na wszelki wypadek ważymy nasze plecaki. Mój ma około 17, Basi 11 kilogramów. Mieścimy się w limitach ze sporą rezerwą. Mamy jeszcze jeden mały, jednak ten poleci w kabinie. Po drodze może zaginąć wszystko, ale nie kanapki. Zapinam i skracam wszystkie paski plecaków tak, by o nic nie zawadzały. Rozważaliśmy włożenie ich do specjalnie kupionych na tę okazję rolniczych worków, ale po namyśle rezygnujemy. Plecaki w takich „futerałach” są co prawda lepiej zabezpieczone przed uszkodzeniem, jednak wyglądają mocno podejrzanie i intrygująco, a my wolelibyśmy, by nie zwracały na siebie niepotrzebnie uwagi i nie były wytypowane do szczegółowej kontroli. Nie, narkotyków ani kontrabandy nie przemycamy, ale w każdym mamy po jednym kartuszu z gazem do palnika. Zamaskowane konserwami mają tam pozostać niezauważone. Dla nas to być albo nie być. Wylądujemy w sobotnie popołudnie, gdy wszystkie norweskie sklepy będą już pozamykane, a dzień roboczy zastanie nas już na wyspie, gdzie z zaopatrzeniem w takie rzeczy może być różnie. No i dlatego trzeba było iść va banque. Jakby co, zagramy blondynki...
AKAPIT W końcu jest komunikat na tablicy. Odprawa do naszego lotu właśnie się rozpoczęła przy stanowisku... o cholera, a gdzie to stanowisko jest??? W holu głównym terminalu jest 19 stanowisk, a my mamy zgłosić się do oznaczonego numerem z trzeciej dziesiątki. Przez chwilę rozglądam się zdezorientowany, robię szybki obchód i odnajduję tablicę informacyjną kierującą... tak jakby do góry. A więc biegiem na schody! Jak wygodne jest wspinanie się z plecakiem w objęciach (paski są już misternie pozapinane i podociągane), wie tylko ten, kto próbował. Ja już wiem i nie polecam nikomu. Przez chwilę zwiedzamy pięterko, by stwierdzić, że i owszem, kawy moglibyśmy się tu napić, niemniej odprawić się na pewno nie zdołamy z racji całkowitego braku stanowisk ku temu przeznaczonych. Konsternacja... Wracamy na dół i dopiero teraz orientuję się, że  tablica wskazuje nie schody na górny poziom, ale kilka schodków prowadzących w kierunku wąskiego przejścia do drugiej części hali odlotów. Złoty grafion dla projektantów... Z niesmakiem muszę przyznać, że krakowskie lotnisko jest ciasne, słabo oznakowane i niespecjalnie przyjazne dla pasażera. Zwłaszcza dla lecącego stąd po raz pierwszy. Może po aktualnie przeprowadzanej rozbudowie coś się zmieni.
AKAPIT Tak czy inaczej pierwszy sukces osiągnęliśmy! Stoimy już w ogonku do właściwego stanowiska. Wszystko przebiega normalnie. Przygotowujemy przesłane e-mailem przez linię lotniczą „dokumenty podróży”, ale okazuje się, że do odprawy wystarczą same paszporty. Tak, wiem, Norwegia należy do Schengen i wystarczyłby dowód, gdybyśmy jednak postanowili prysnąć do Ameryki Południowej... Pracownik lotniska ometkowuje nasze bagaże i wręcza nam wydruki, które automatycznie uznaję za potwierdzenia przyjęcia bagażu. Teraz idziemy na piętro do bramek kontroli bezpieczeństwa. Stoimy w długiej kolejce uformowanej na kształt wielokrotnie zakręconego esa za pomocą rozpiętych na stojakach taśm. Mam skojarzenie z produktami przemiany materii przesuwającymi się z wolna wzdłuż układu pokarmowego w jedynie słusznym kierunku... No takie mam i nic na to nie poradzę.
AKAPIT Kolejka porusza się niespiesznie, choć systematycznie do przodu. Ci do Grecji lub Hiszpanii, ci na Wyspy Brytyjskie i do Irlandii. Z jednej strony czekają kurorty i plaże, z drugiej zmywaki i place budowy. No bo kto by chciał lecieć do takiej Norwegii, gdzie nie dość, że jest zimno i mokro, to jeszcze obłędnie wręcz drogo? Chyba tylko wariaci. Czyli właściwi ludzie znaleźli się na właściwym miejscu. W końcu dochodzimy do jednego ze stanowisk security. Po drodze krótko instruuję Basię co ma robić, bo dla niej to pierwszy kontakt z lotniskiem. Nie musze dodawać, że również z samolotem, a że to „coś” unosi się w powietrzu tylko pod wpływem czarów, jest porządnie zestresowana. Znów mamy przygotowane wydruki z dokumentami podróży. I tu pierwsza niespodzianka. Pan z ochrony twierdzi, że to nie wystarczy i że musimy pójść do stanowiska odprawy bagażowej po karty pokładowe. Widząc nasze zdziwione miny, konsultuje się jeszcze z kolegą, a ten potwierdza. Przyznaję, że mój staż lotniczy jest żaden, ale byłem przekonany, że podobnie jak w Wizzie trzymane w ręku wydruki to właśnie karty pokładowe. Rakiem wycofujemy się z kolejki, przeciskamy się przez tłum i wyplątujemy z gmatwaniny taśm. Teraz szybko na schody i na dół. W połowie drogi coś mi w głowie przeskakuje
AKAPIT – Zaraz, stop! A jeżeli te wydruki, które wziąłem za kwity bagażowe to są właśnie te nieszczęsne karty pokładowe? No tak, to muszą być one! – rozlega się głośny odgłos palnięcia się w czoło.
AKAPIT Wyciągamy z paszportówek cienkie kartoniki, które włożone między strony książeczek z orłem na okładce zdążyły już ułożyć się do snu. Pokryte kompletnie nic nie mówiącymi rządkami liter i cyfr nie wyglądają jak karty pokładowe, choćby dlatego, że poza logo linii i hasłem reklamowym nie ma tam niczego, co przeciętny pasażer mógłby po odczytaniu zrozumieć. Teraz musimy „tylko” po raz kolejny przecisnąć się przez tłum i taśmowy labirynt. W kolejce już stać nie mamy zamiaru, bo „kruca bomba mało casu!”. Na szczęście na swej drodze nie spotykamy nikogo, kto chciałby nasz marsz powstrzymać i po chwili zdyszani, ale uśmiechnięci stawiamy się przed tym samym pracownikiem ochrony. Teraz kontrola przebiega sprawnie i bezproblemowo, nie mamy przecież przy sobie niczego, co mogłoby stanowić narzędzie zbrodni lub zamachu terrorystycznego. Po chwili odnajdujemy bramkę, przez którą powinien odbywać się boarding pasażerów. Przy sąsiednich ustawiły się już długie ogonki, przy naszej zaczyna dopiero kiełkować. Rośnie jednak szybko, więc dołączamy. W pewnym momencie dwie kolejki łączą się i mieszają.
AKAPIT – Państwo do Dublina?
AKAPIT – Nie, do Trondheim.
AKAPIT – A do Warszawy gdzie jest kolejka?
AKAPIT – Też tutaj, tyle że ciut obok.
AKAPITCzy wspominałem już, że lotnisko jest ciasne i niewygodne?
AKAPITSamoloty do Dublina i Warszawy odlatują wcześniej, stąd po niedługim czasie przy bramkach zostają już tylko pasażerowie lecący do Trondheim. Na oko oceniam, że już jest ich sporo, a cały czas pojawiają się nowi. Trudno będzie upolować dobre miejsca. Na szczęście jesteśmy z przodu kolejki. Tymczasem za oknami pogoda się ustabilizowała i właśnie zaczęło lać. Boeing 737-800 linii Norwegian.com właśnie wylądował i zaparkował na płycie lotniska nieco oddalony od terminalu, a na podstawionych schodkach pojawili się wysiadający. W końcu i nasza bramka zaczyna przyjmowanie pasażerów, a pod drzwi podjeżdża lotniskowy autobus. Jeszcze chwila i to my po schodkach wchodzimy na pokład samolotu. Udaje nam się zająć miejsca przed skrzydłem, a więc całkiem sympatyczne widokowo. Nasza radość nie trwa jednak długo, bo już po chwili znajdują się pasażerowie z rezerwacją na te właśnie miejsca. Dobra, nie ma sprawy, przesiadamy się szybko kilka rzędów dalej i... sytuacja się powtarza. Potem jeszcze raz. Zdesperowany czuję, że coś tu jest nie tak. Że jest coś, o czym nie wiemy. Skoro jednak weszliśmy na pokład, to i dla nas muszą się znaleźć fotele. I nie będziemy przecież czekać aż wszyscy zajmą swoje miejsca, żebyśmy mogli w końcu odnaleźć nasze. Przez wąskie przejście, którym cały czas przemieszczają się inni pasażerowie staram się dotrzeć do będącej w zasięgu wzroku stewardessy i proszę ją o pomoc. Pokazuję kartę pokładową, a ona wśród gąszczu znaków odnajduje te właściwe i wskazuje nam nasze fotele. Oglądam bilety dokładnie raz jeszcze i utwierdzam się w przekonaniu, że aby na nich zidentyfikować swoje miejsce trzeba po prostu wiedzieć, która kombinacja znaków je określa. Nie wystarczy przeczytać treści biletu, bo widniejące tam pozycje nie są nijak opisane.
AKAPITBasia lokuje się przy oknie. Siedzimy nieco za skrzydłem. Miejsce może nie jest idealne, ale też nie najgorsze. Zresztą mając na uwadze pogodę, chyba i tak nie będzie wiele widać. Samolot szybko się zapełnia i wygląda na to, że jest prawie komplet pasażerów. Rozróżniamy kilkoro Skandynawów, pewną liczbę naszych sąsiadów zza południowej miedzy oraz oczywiście rodaków. Teraz nie ma już odwrotu i naszą podróż można uznać za rozpoczętą. Samolot z wolna kołuje na znany mi bardzo dobrze z obserwacji lądujących i startujących maszyn pas krakowskiego lotniska. Następuje wzrost obrotów silników, wciśnięcie w fotel, krótki rozbieg i już jesteśmy w powietrzu. Basia ma minę niewyraźną, ale nie przerażoną. To po prostu nowe doświadczenie.

Fotozagadka dla dociekliwych.
Dla niecierpliwych odpowiedź poniżej:
miejsce ma numer 26B
AKAPITSzybko wbijamy się w grubą warstwę chmur. Samolotem rzuca solidnie i ta faza lotu nie należy do przyjemnych. Na szczęście kilkanaście minut później jesteśmy już ponad obłokami, okryci słonecznym błękitem nieba. Po około godzinie od startu żegnamy się z Polską. Ponieważ na wybrzeżu jest zdecydowanie ładniejsza pogoda, możemy z góry obserwować mijane właśnie jezioro Łebsko i Słowiński Park Narodowy ze swymi ruchomymi wydmami. Złocące się pomiędzy Bałtykiem, a wodami jeziora plamki wydm wyglądają z tej wysokości mało spektakularnie. Przemierzywszy Bałtyk przenosimy się nad Szwecję, jednak tu pogoda znów się psuje i oglądamy wyłącznie wierzchołki chmur. Pokładowe centrum rozrywki stara się nas rozśmieszyć serwując jakąś komedię (zapewne, sądząc po zachowaniach aktorów), ale po pierwsze nie mamy słuchawek, a nawet gdybyśmy je mieli, to wystąpiłyby chyba drobne problemy natury językowej. 

Kraków żegna nas deszczem

...jesteśmy już ponad obłokami...

W dole Słowiński Park Narodowy
AKAPIT Ponieważ za oknem chwilowo i tak niewiele widać, wspomnę kilka słów na temat celu naszej wędrówki. Norwegia leży w zachodniej części Półwyspu Skandynawskiego. Rozciąga się na długości ok. 1700 km, zajmując ok. 385 tysięcy km kwadratowych powierzchni. Wobec 5 milionów mieszkańców (w tym około 3,3 miliona to mieszkańcy miast z czego z kolei 1 milion mieszka w Oslo i jego najbliższych okolicach) daje jej to pozycje w ścisłej czołówce państw o najmniejszym zaludnieniu. Na kilometrze kwadratowym mieszka tu średnio niewiele ponad 14 osób. Średnio. Gdyby więc odliczyć ludność miejską, w Norwegii naprawdę trudno spotkać drugiego człowieka. Godna uwagi jest za to długość linii brzegowej wynosząca około 20 tysięcy kilometrów, czyli niemal połowę długości równika. Długość ta wynika z licznych, wcinających się głęboko w ląd morskich zatok, tzw. fiordów. Norwegia jest monarchią konstytucyjną, a władzę królewską sprawuje obecnie król Harald V. Gospodarka kraju oparta jest na wydobyciu z dna morskiego ropy naftowej. To sprawia, że Norwegia jest jednym z najbogatszych krajów świata. Co ciekawe, przy tak znacznym wydobyciu ropy energetyka kraju oparta jest w ponad 98% na elektrowniach wodnych. Istotnym fragmentem gospodarki jest również rybołówstwo, natomiast jedynie 3% powierzchni kraju to grunty rolne. Norwegia znana jest również dzięki światowej sławy zawodnikom uprawiającym sporty zimowe. Marit Bjoergen wraz z Therese Johaug od kilku lat ze zmiennym szczęściem ścigają się na nartach biegowych z Justyną Kowalczyk, a Bjørn Einar Romøren czy Anders Bardal skakali na skoczniach całego świata razem z Adamem Małyszem. I o ile my w tych dyscyplinach możemy pochwalić się gwiazdami, o tyle Norwegowie mają ich całe plejady.
AKAPIT Norwegia trafiła niestety i do tragicznych annałów, gdy 22 lipca 2011 roku uważający się za prawicowego ultranacjonalistę szaleniec, którego nazwisko nie zasługuje moim zdaniem na pamięć, dokonał dwóch zamachów terrorystycznych. Najpierw w Oslo przed siedzibą premiera zdetonował bombę, która zabiła 8 osób, a następnie na wyspie Utøya zastrzelił z zimną krwią 69 młodych ludzi, a dalszych 110 ranił. Te wydarzenia wstrząsnęły nie tylko Norwegami, choć raczej nie zmieniły ich pozytywnego stosunku do świata i innych. Oby tego nastawienia starczyło im na jak najdłużej.
AKAPIT Nasz lot powoli zbliża się ku końcowi. Zniżając się, przebijamy kolejną grubą pierzynę z chmur. Nie mamy złudzeń, słońca tu nie zobaczymy. Przynajmniej nie dziś. Po miękkim lądowaniu wysiadamy na mokrą płytę lotniska. I tak jest lepiej niż w Krakowie – nie pada. Temperatura na oko jest mocno umiarkowana, ale mrozu na szczęście nie czujemy. Mamy lekki niedoczas. Aby zdążyć na najbliższy pociąg do Trondheim (lotnisko jest oddalone od miasta o 35 minut jazdy pociągiem), musielibyśmy w ciągu 15 minut odebrać bagaże i przejść na nieodległą na szczęście stację. Uda się? Oczywiście, że nie. Na plecaki czekamy ponad pół godziny. W końcu wyjeżdżają z dziury w ścianie i przesuwają się na taśmie. Co więcej, są na oko nie ruszane, czyli kartusze ukryliśmy wystarczająco dobrze. Tymczasem, ponieważ dziś sobota, następny pociąg do miasta odjeżdża dopiero za dwie godziny. Na szczęście wobec braku konieczności poszukiwania otwartego w sobotni wieczór sklepu sportowego nie jest to już wielkim problemem. Oczywiście moglibyśmy równie dobrze skorzystać z autobusu dowożącego pasażerów, jednak flybuss jest sporo droższy. Kosztuje 130 koron za osobę w porównaniu z 71 koronami za bilet kolejowy. Aż tak nam się nie spieszy. Na wszelki wypadek idziemy na stację, a właściwie przystanek kolejowy Tronndheim Værnes i wszystko sprawdzamy. Jest zgodnie z przewidywaniami, choć rozszyfrowanie tutejszego rozkładu jazdy zajmuje mi kilka minut. Automat biletowy budzi moje jednoznaczne, acz niezupełnie dla nas pochlebne skojarzenie z kultowym filmem Stanleya Kubricka „2001: Odyseja Kosmiczna”. Okazujemy się na szczęście przedstawicielami rozumnego gatunku i tajemniczy prostopadłościan z jaśniejącym oknem ekranu dotykowego szybko odsłania przed nami wszystkie swoje tajemnice. Przekonujemy się niestety, że nie można w nim zapłacić za bilety przy pomocy karty debetowej inteligo. Na stacji nie ma kasy, a prócz kart automat przyjmuje tylko bilon, którego z kolei my nie mamy. Wracamy więc do terminalu. Mimo że jest bardzo obszerny, mieści się tu tylko jeden sklepik „7-Eleven”. Poza tym nie ma żadnych innych punktów handlowych czy usługowych. Zagajam w sklepiku czy mógłbym rozmienić pieniądze. Młoda dziewczyna (wzór Skandynawki: długie blond włosy, niebieskie oczy) z uśmiechem odpowiada, że oczywiście, ale... muszę coś kupić. Kupuję obiektywnie najtańszą, choć zapewne najdroższą w swym życiu gumę do żucia. (Gdybym się wcześniej dobrze rozejrzał, to po przeciwnej stronie głównego wejścia, obok bankomatu i skrytek bagażowych, dostrzegłbym zapewne automat do rozmiany banknotów na bilon. Nie rozejrzałem się i znalazłem go dopiero w drodze powrotnej
[przypis autora]).
AKAPIT Nadszedł czas na zjedzenie pierwszych kanapek i lekkie przeorganizowanie bagaży. Rozglądamy się po budynku lotniska. Przyjdzie nam tu spędzić noc przed wylotem do domu. Na szczęście terminal jest obszerny i nie powinno być problemu ze znalezieniem miejsca do spania. Spostrzegam kilkuosobową grupę podobnych nam koczowników. Ulokowali się w kącie, obłożyli plecakami i po cichu na maszynce gotują jakiś posiłek. W porównaniu z krakowskim lotniskiem jest tu po prostu pusto. Pusto i przestronnie.

Podejście do lądowania

Znowu się udalo...

Temperatura jest mocno umiarkowana...
AKAPITAby dostać się na stację kolejową, trzeba za wyjściem z terminalu skręcić w prawo, po ok. 100 m przejść pod budynkiem hotelu Radisson i dojść do schodów prowadzących w dół bezpośrednio na peron. Automat biletowy ma menu w języku angielskim, a jego obsługa osobie choć trochę znającej ten język nie nastręcza żadnych problemów. Należy tylko wybrać czy chcemy wydrukować kupiony wcześniej bilet na podstawie numeru rezerwacji, czy kupić nowy bilet, wybrać stację początkową i docelową, ilość biletów i ich rodzaj (normalny/ulgowy) i wrzucić do szczeliny kwotę wyświetloną na ekranie. Gdybym jednak napisał, że delikatnego nerwa przed pierwszym użyciem nie miałem, to bym skłamał. Wszystko na szczęście przebiega pomyślnie i chwilę później operację mamy już za sobą, a bilety w kieszeni. Pozostanie nam jeszcze wydrukować te z rezerwacji na dalszy odcinek podróży, ale to zostawiamy sobie na Trondheim.
AKAPIT Pociąg przyjeżdża planowo, w końcu to Norwegia. W wagonie jest ledwie kilku pasażerów, a my jesteśmy jedynymi, którzy wsiedli na lotnisku. Wąsaty konduktor nie ma więc problemów z wyłowieniem nas. Sprawdza bilety i znika, a my przyklejamy nosy do szyby. Pierwsza mijana stacja ma znajomo, choć z angielska brzmiącą nazwę. Wyobraź sobie drogi Czytelniku taki oto komunikat:
AKAPIT – Atention! Next station: Hell.


Piekielna ;-) stacja
AKAPITNie znającym języka Szekspira spieszę wyjaśnić, iż nie chodzi bynajmniej o znaną miejscowość wypoczynkową na końcu półwyspu dzielącego Bałtyk od Zatoki Gdańskiej, a bardziej o siedliszcze Lucyfera. Niezły początek, nie ma co. Jeszcze w tej Norwegii nagrzeszyć nie zdążyliśmy, a już nas pakują do piekielnych czeluści...
AKAPITJedziemy wzdłuż wybrzeża, klucząc wzdłuż rozbudowanej linii brzegowej Stjørdalsfjorden i Strindfjorden. Niebo o dziwo wygląda coraz ładniej, pojawiają się nawet nieśmiałe przebłyski błękitu. Około godziny 19:30 dojeżdżamy do Trondheim. Mamy zamiar zostawić bagaże w skrytce i pójść do miasta. Skrytki na dworcu kolejowym są niestety nieczynne. Przyczepiona do nich informacja kieruje chętnych na pobliski dworzec autobusowy. Trzeba jedynie mieć na uwadze, że jest on otwarty tylko do godziny 23. Duża skrytka mieści dwa duże plecaki i kosztuje 50 koron za dobę. Spędzimy tu tylko 5 godzin, ale nie grymasimy. Chodzenie po mieście z ciężkimi plecakami nie jest atrakcją.
AKAPITNim rozpoczniemy spacer po mieście, proponuję kilka słów wprowadzenia na temat jego historii. Ludzie mieszkali na okolicznych terenach od tysiącleci. W dawnych czasach u ujścia rzeki Nidelvy w miejscu zwanym Øretinget wolni ludzie wybrali swojego pierwszego władcę. Harald I Pięknowłosy został tu w 872 roku obwołany królem (wstąpił na tron w wieku lat 17, rządził nieprzerwanie przez 58 lat). Jego następcami byli synowie Eryk I Krwawy Topór oraz Haakon I Dobry. Współczesne Trondheim jest zatem kolebką norweskiej państwowości. W roku 997 na polecenie króla Olafa I Tryggvasona u ujścia rzeki Nidelvy zbudowano królewską siedzibę. Nosiła ona wówczas nazwę Nidaros. Po śmierci jednego z jego kolejnych następców – Olafa II Haraldssona – gdy został on uznany świętym, miasto stało się celem pielgrzymek. W roku 1093 w miejscu pochowania Olafa II wybudowano katedrę Nidarosdomen.W późniejszych latach była ona kilkakrotnie  rozbudowywana i do  chwili obecnej
Herb miasta trondheim
jest największą świątynią Norwegii. W czasach późnego średniowiecza nazwę miasta zmieniono na Trondheim, a gdy w XV wieku Norwegią władali Duńczycy – Trondhjem. W latach 30 XX wieku próbowano przywrócić miastu jego historyczną nazwę Nidaros. Gdy jednak spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem mieszkańców, powrócono do obecnie obowiązującej nazwy. Miasto w swej historii było wielokrotnie niszczone, najczęściej przez pożary. W 1681 roku na skutek jednego z nich zniszczeniu uległo około 90% miejskiej zabudowy. W roku 1718 Trondheim było bez sukcesu oblegane przez wojska szwedzkie. W roku 1760 z inicjatywy biskupa J.E. Gunnerusa powstała tu szkoła dająca początki przyszłej wyższej uczelni, jednej z pierwszych w tym kraju.
AKAPITAktualnie Trondheim jest ważnym ośrodkiem przemysłowym oraz portem handlowym i rybackim. Jest tu też kilka obiektów przeznaczonych do uprawiania sportów zimowych, w tym biegowe trasy narciarskie i skocznie. To tutaj w 2001 roku w czasie trwania zawodów o puchar świata w skokach narciarskich skokiem na odległość 138,5 metra Adam Małysz pobił rekord skoczni, Apoloniusz Tajner złapał się za głowę, a komentujący skok Marcin Zimoch z niedowierzaniem powtarzał „Ustał! Ustał!”.
AKAPITMiasto zamieszkuje obecnie około 175 tysięcy ludzi, z czego około 28 tysięcy to studenci lokalnych uczelni, przede wszystkim Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii (NTNU) – jednego z sześciu norweskich uniwersytetów.
AKAPITJest sobotni wieczór, a na ulicach wieje pustką. Widać tylko pojedyncze osoby i z rzadka przejeżdżające samochody. Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić. Skandynawowie to typowi domatorzy i niechętnie pokazują się na ulicach. Na szczęście pogoda coraz bardziej się poprawia, a to wprowadza nas w dobry nastrój. Jest chłodno, jednak na chłód jesteśmy odpowiednio przygotowani. Deszcz, który może zniechęcić do każdej wycieczki, na razie wydaje się nam nie grozić.
AKAPITPrzez kładkę na Nidelvie przechodzimy w kierunku nowych apartamentowców wybudowanych w miejsce starych portowych doków. Rolę parkingów spełniają tu przystanie z zacumowanymi do nich jachtami i łodziami motorowymi. Samochody zaparkowane są zapewne na ukrytych pod ziemią miejscach postojowych, bo na powierzchni prawie ich nie widzimy. Zauważamy też charakterystyczny wielki czerwony budynek schroniska młodzieżowego i górującą nad całym miastem wieżę telewizyjną.  Wzdłuż nabrzeży Nidelvy i kanału portowego znajdują się ogromne składy stojące na wbitych w dno rzeki palach. Niegdyś były kupieckimi magazynami. Odrestaurowane i przebudowane są obecnie zamieszkane. Pomalowane w różne, ale po norwesku gustowne kolory bardzo ładnie wyglądają w świetle zachodzącego niespiesznie słońca.

...czerwony budynek schroniska młodzieżowego i wieżę telewizyjną...

Niegdysiejsze portowe składy

Pomalowane w różne, ale po norwesku gustowne kolory bardzo ładnie wyglądają w świetle zachodzącego niespiesznie słońca.

Na kładce przerzuconej przez Nidelvę

W dali most Bakke bru

Na moście Bakke bru
AKAPITMostem Bakke bru wchodzimy na staromiejską część miasta i zmierzamy w kierunku katedry Nidaros. Gdy przechodzimy przez niewielki placyk na tyłach romańskiego Kościoła Naszej Pani (Vår Frue kirke), zauważam drewniane podwyższenie, a na nim wylegującą się pod grubą warstwą koców kilkuosobową grupkę. Okoliczności wskazują, że są to bezdomni. Ponieważ jesteśmy jedynymi osobami w zasięgu wzroku, zapewne to do nas skierowany jest pozdrawiający gest uniesionej dłoni jednego z leżących. Odmachujemy, mając nadzieję, że to jednak nie nasi...
AKAPITKatedra Nidaros (Nidarosdomen) została zbudowana na miejscu dawnego kościoła Chrystusa postawionego wokół grobu Olafa II Świętego. Jej obecną formę zawdzięczamy przeprowadzonej około 1320 roku rozbudowie. W czasie nękających miasto licznych pożarów katedra była wielokrotnie poważnie uszkadzana. W roku 1869 rozpoczęto jej gruntowną renowację, wtedy to powstały rzeźby na zachodniej fasadzie budowli przedstawiające norweskich świętych.
AKAPITJest już po godzinie 20 i katedra dawno zamknęła swoje podwoje, nie zobaczymy więc witraży ani nie wejdziemy na wieżę. Pozostaje nam obejrzenie świątyni z zewnątrz. Muszę przyznać, że i tak robi na nas spore wrażenie. Zwłaszcza jej zachodnia fasada przypominająca nieco paryską katedrę Notre Dame. Przysiadamy na chwilę na ławeczkach i podziwiamy majestatyczną budowlę. Tuż obok znajduje się współczesny budynek centrum informacji turystycznej, a po drugiej stronie placu czworobok budynków pałacu arcybiskupiego i zbrojowni. W obydwóch są muzea, jak łatwo się domyślić o tej porze zamknięte.  Wchodzimy tylko  na  chwilę na obszerny dziedziniec, po


Katedra Nidaros

Fragment zachodniej fasady
czym kierujemy się znów ku rzece, a konkretnie ku zabytkowemu mostowi Gamle Bybro zwanemu starym mostem. Jego wiek jest nieco naciągany, bowiem w roku 1861 pierwotna konstrukcja została w całości zastąpiona nową, a do wyglądu poprzednika nawiązują jedynie dwie stylizowane bramy. Przez most dochodzimy do ulicy Brubakken. Jest to chyba jedna z najbardziej stromych uliczek jakimi przyszło mi podchodzić. Nie może się z nią równać ani dawna ulica Spadzista w Krakowie (obecnie Hofmanna), ani nawet uliczka, którą podchodziliśmy do kwatery w Czarnogórskim Petrovacu. Zapewne dlatego pragmatyczni Norwegowie zainstalowali tu jedyny na świecie wyciąg dla rowerzystów. Wystająca z wbudowanego w chodnik mechanizmu niewielka podpórka pod stopę, po naciśnięciu guzika przesuwa się po ukrytej szynie. Oparty o nią rowerzysta jedzie do góry, siedząc cały czas na rowerze bez konieczności pedałowania. Wyciąg jest oczywiście darmowy, ma jednak jedną wadę – chwilowo nie działa. Przekonuje się o tym rowerzysta, który, jak sam nas zapewnia, właśnie pierwszy raz będzie tej przyjemności próbował. Zapalona czerwona lampka zwiastująca błąd pozbawia go złudzeń na bezwysiłkowe pokonanie stromizny, a nas możliwości zarejestrowania tego wyczynu. Nie pozostaje nic innego, jak drapać się do góry o  własnych siłach. A drapiemy 

Most Gamle Bybro

Kolejne składy przebudowane na mieszkania

Jednyny na świecie!

Twierdza Kristiansten
się nie bez powodu, bowiem na wzgórzu ponad miastem wznosi się twierdza Kristiansten. Budowla pochodzi z 1681 roku i odegrała ważną rolę obronną w roku 1718 podczas odpierania szwedzkiego najazdu. W czasie II wojny światowej Niemcy przetrzymywali tutaj i wykonywali egzekucje na członkach norweskiego ruchu oporu. Ze wzgórza można obserwować niemal całe miasto. Robimy tu krótki postój na posiłek. Słońce cały czas niespiesznie, ale konsekwentnie kieruje swe kroki ku horyzontowi. Po niebie tymczasem gnane wiejącym wyżej wiatrem przemieszczają się ciemne chmury, czyniące krajobrazy niezwykle malowniczymi. Niewielki kąt padania promieni słonecznych powoduje wydłużenie cieni i nadanie oświetlanym obiektom niesamowitej wręcz plastyczności. Natomiast żółtawa barwa światła, dodaje obrazom ciepła i miękkości kontrastujących z posępnym niebem.


Budynek Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii

...krótki postój na posiłek
AKAPITStromą uliczką i starym mostem wracamy na starówkę (Bakklandet), a potem szeroką aleją kierujemy się w stronę rynku (Torvet). W jego centralnym punkcie na wysokiej kamiennej kolumnie stoi posąg założyciela miasta – króla Olafa I Trygvassona. Szerokie, prostopadłe miejskie ulice to efekt przebudowy przeprowadzonej po ogromnym pożarze z 1681 roku, w czasie którego zniszczeniu uległo około 90% tutejszej zabudowy. Wychodzimy z rynku ulicą Munkegata, a po kilkudziesięciu metrach znajdujemy się obok budynku Stifsgården. To największa drewniana budowla Skandynawii. Powstała w roku 1778 jako siedziba Cecilii Christine de Schøller – wdowy po radcy duńskiego dworu królewskiego w Kopenhadze (Norwegia znajdowała się wówczas pod panowaniem Danii). Od roku 1906 budynek pełni rolę rezydencji norweskiej rodziny królewskiej, a w czasie jej nieobecności jest udostępniany zwiedzającym.
AKAPITKierując się dalej na północ, dochodzimy do Ravnkloa – znajdującego się już nad kanałem portowym słynnego targu rybnego. Oczywiście pora jest mało handlowa, co najdobitniej pokazuje stojący przy nabrzeżu zegar, więc jeśli nie liczyć pomnika ostatniego Wikinga, zieje tu pustką. Wiking zresztą żywo, jeżeli podobnego sformułowania można w ogóle użyć w stosunku do spiżowej figury, przypomina najzwyklejszego rybaka.

Studzienka kanalizacyjna z herbem miasta

Rynek z kolumną i posągiem Olafa I

Stifsgården...

...czyli rezydencja...

...norweskiej rodziny królewskiej

Targ rybny Ravnkloa
AKAPIT Powoli zmierzamy w kierunku dworca. Odbieramy bagaże ze skrytek i idziemy do kolejowej poczekalni. Bez problemów odbieramy bilety w automacie. Na dotykowym ekranie trzeba tylko wybrać opcję drukowania wcześniej opłaconego biletu i wpisać numer rezerwacji. Maszyna chwile się zastanawia, mruczy przez kilka sekund po czym wypluwa dwa niewielkie kartoniki. Uff... z głuchym łoskotem następny kamień spada z mojego serca.
AKAPIT Mamy jeszcze sporo czasu, a poczekalnia jest już pełna. Układamy się pod ścianą oparci o plecaki. Mimo późnej pory panująca na zewnątrz jasność nie skłania do odpoczynku. To dla nas zupełnie nowe doświadczenie, bo słońce powinno tu dziś zajść dopiero na chwilę przed odjazdem pociągu, czyli tuż przed północą. Co nawiasem mówiąc wcale nie oznacza zapadnięcia ciemności.
AKAPIT Zwiedzam dworzec. Aktualnie jest rozbudowywany i jego fragmenty są wygrodzone. Niedawno przyjechał pociąg z Bodø. Skład jest teraz przestawiany i przygotowywany do jazdy w przeciwnym kierunku. Wrażenie robi ogromna lokomotywa. Linia kolejowa do Bodø nie jest zelektryfikowana i poruszają się po niej jedynie lokomotywy spalinowe. Specyficznie ukształtowany przód lokomotywy przypomina pług śnieżny. Nic w tym dziwnego, bowiem linia prowadzi na daleką północ przez tereny, które zimą często są zasypywane grubą warstwą śniegu. Będziemy podróżować nowymi wagonami, co mnie jednakowoż wcale nie cieszy, bowiem w tych starszych, gdy oglądałem je na zdjęciach, komfort wydawał się nieco lepszy, a przede wszystkim były one bardziej klimatyczne.
AKAPIT Około 23 pociąg jest gotowy do drogi, o czym informuje nadany przez megafony komunikat. Szybko odnajdujemy swój wagon. Jest bezprzedziałowy, po każdej ze stron znajdują się dwa rzędy foteli, nad którymi wiszą półki na bagaż. Specjalny regał na cięższe i większe przedmioty znajduje się na początku wagonu. To pociąg nocny, a więc na każdym z foteli leży nocna wyprawka. W jej skład wchodzi niewielkie przykrycie, mała dmuchana poduszka, korki do uszu i opaska na oczy. Wszystko jest wliczone w cenę biletu, więc po skończonej podroży można te rzeczy zabrać z sobą. Wagon jest klimatyzowany, choć przy temperaturze zewnętrznej na poziomie ok. 10 stopni Celsjusza wydaje się to lekką przesadą. Fotele, hmmm... no cóż, nie ukrywam, że mimo ogólnie niezłego komfortu norweskich kolei, nie są specjalnie wygodne. To znaczy nie są wygodne, jak mogłyby być na potrzeby pociągu nocnego. Siedziska są stosunkowo twarde, oparcia odchylają się mniej niż nawet w niektórych polskich dalekobieżnych autobusach, a zagłówki nie mają bocznych podparć. Tylko miejsca na nogi jest wystarczająco, choć i tutaj szału nie ma. Oczywiście w tej ostatniej kwestii ze względu na moje osobnicze uwarunkowania powyższa opinia może być nie do końca obiektywna. Wygląda na to, że z naszego planu solidnego wyspania się nic nie wyjdzie. Na szczęście jest trochę wolnych miejsc, więc mamy nadzieję, że uda się zrobić małą rozsiadkę. Pod każdym fotelem jest gniazdko elektryczne, więc korzystamy z okazji i ładujemy telefony. Na koniec informacja dla nielubiących jeździć tyłem do kierunku jazdy: fotele w nowych wagonach są odwracane. Za każdym razem na stacji początkowej obsługa przestawia je w kierunku jazdy. Tyłem pozostają ustawione tylko siedzenia znajdujące się przy stałych stolikach oraz te, których oparcia przylegają do ścianek działowych.


...przód lokomotywy przypomina pług śnieżny

...na każdym z foteli leży nocna wyprawka
AKAPITRówno ze wskazaniem przez dworcowy zegar godziny 23:40 pociąg rusza. Słychać niski gulgot ogromnego wysokoprężnego silnika i czuć delikatne drżenie przekazywane wagonom przez lokomotywę, a w pierwszej chwili, co tu dużo okrywać, także lekką woń spalin zassanych przez układ klimatyzacji. Jedziemy znaną nam już trasą w kierunku lotniska. Tam zgodnie z moimi przewidywaniami dosiada się jeszcze kilka osób. Konduktor zjawia się bardzo szybko. Ma dokładną rozpiskę miejsc, wie zatem gdzie i kiedy pojawią się nowi pasażerowie. To z kolei powoduje, że każdy pasażer tylko raz w czasie całej podróży musi pokazać bilet, mimo że obsługa pociągu po drodze się zmienia. Kto podróżował pociągiem ten wie, jak ważna jest w nim toaleta. Stanowi toalet w PKP poświęcił swój krótki monolog nawet Adaś Miauczyński, bohater filmu „Dzień świra”. W związku z tym ja dam spokój polskiej kolei, ale pozwolę sobie za to na krótką recenzję toalety w wagonie NSB (Norges Statbaner). Toaleta zajmuje sporą przestrzeń. Prowadzą do niej półkoliście zakrzywione, pneumatyczne drzwi otwierane przyciskiem. Z zewnątrz przyciski są dwa – do otwierania i zamykania. Wewnątrz jest jeszcze trzeci do ich blokowania oznaczony symbolem kluczyka. Pomieszczenie jest obszerne, spokojnie wjedzie tu wózek inwalidzki, choć według mnie przestrzeń ta jest wykorzystana mało ergonomicznie.

AKAPIT Muszla i umywalka są wciśnięte w węższy koniec pomieszczenia, podczas gdy największą wolną ścianę zajmuje... fototapeta. Ponadto bezpośrednio nad umieszczoną w narożniku niewielką umywalką znajduje się schowany za lustrem zbiornik na wodę, z którego wystaje kranik. To skutecznie uniemożliwia umycie choćby twarzy, bo nie sposób umieścić głowy jednocześnie nad umywalką i nad kranikiem. Musze jednak przyznać, że pomimo tych drobnych mankamentów toaleta jest czysta. Czysta jak cały pociąg. Nie dziwi więc specjalnie, że Norwegowie poruszają się po wagonach (w tym i do toalety) w skarpetkach. W każdym wagonie nad przejściem znajdują się diodowe wyświetlacze, na których na bieżąco wyświetlana jest nazwa następnej stacji i przewidywany czas dojazdu do niej, a także jej wysokość nad poziomem morza oraz aktualna temperatura zewnętrzna. Ponadto przed każdą stacją z głośników rozbrzmiewa komunikat w językach norweskim i angielskim informujący między innymi, po której stronie pociągu znajdzie się peron.
AKAPIT Czeka nas cała noc jazdy. Mamy do pokonania około 720 km w poziomie, około 680 m w pionie, a w okolicy najwyżej położonego punktu trasy przetniemy koło podbiegunowe. To wszystko w czasie około 9 i pół godziny.
AKAPIT Północ już dawno minęła, więc mimo panującej na zewnątrz polarnej szarówki staramy się ułożyć do snu. Basia przenosi się na sąsiednie dwa wolne fotele, a ja próbuję zwinąć się w precel na swoich dwóch. Nie ma co ukrywać, wyspany nie będę, ale przed kolejnym pełnym wyzwań dniem trzeba złapać tyle snu, ile tylko będzie możliwe.
następny dzień...