Relację
tę dedykuje mojemu Tacie, który poczekał na nasz
powrót,
ale nie zdążył wysłuchać opowieści ani obejrzeć zdjęć... |
|
Dzień
1, 13 lipca 2013 r. |
|
|
AKAPITOd
dobrych kilku dni z
nieba lał się żar, a ja poważnie zastanawiałem się nad logistycznym
rozwiązaniem problemu ubrań na czas podróży i potencjalnego
szoku termicznego, jakiego możemy doznać po przylocie na miejsce.
Kraków topił się w 30 stopniowych upałach, a w tym samym
czasie licząc optymistycznie, w Trondheim było ich o 20 mniej. A zatem
lekki zgryz. Tymczasem pogoda jakby wyczuła nasze rozterki i właśnie
dziś, w dniu wyjazdu, nastąpiło jej gwałtowne załamanie. Temperatura
już spadła o około 15 stopni, a dalsze prognozy dodatkowo przewidują
deszcz. Niestety nie tylko w Polsce... Doceniam łaskawość aury,
niemniej nie liczyliśmy na aż taką meteorologiczną symetrię. Powiem
więcej, bez niej też dalibyśmy sobie doskonale radę. Gwałtowne
ochłodzenie ma jednak swoją dobrą stronę. Tuż przed wyjściem z domu
niezdecydowanym gestem dokładam do plecaka dodatkową ciepłą bluzę. Będę
potem ten gest błogosławił.
AKAPIT
Na lotnisko jedziemy miejskim autobusem. Zamieszkiwanie po
„tej” stronie Krakowa daje nam możliwość dostania
się tam w 20 minut. Jedziemy jak zwykle obładowani sporymi plecakami. W
autobusie jesteśmy w mniejszości. Obecnie na lotnisko jeździ się
najczęściej z walizeczką
trzymającą wymiary bagażu podręcznego,
którego przewóz zazwyczaj jest wliczony w cenę
biletu. My za nasz bagaż musieliśmy dodatkowo zapłacić. Co prawda
Norwegian nie stosuje złodziejskich stawek jak Wizz czy Ryan, ale
niemal 50 złotych od sztuki za odcinek trzeba było wybulić. Przy
naszych dwóch plecakach to razem dwie stówy.
AKAPIT
Na lotnisku jesteśmy dobre dwie godziny przed odlotem, czyli zgodnie z
wszelkimi zaleceniami. Jest środek sezonu urlopowego. W terminalu
międzynarodowym kłębi się tłum. Odnoszę jednak wrażenie, że większość
pasażerów leci w dokładnie odwrotnym od naszego kierunku.
Usiłuję się rozejrzeć w sytuacji. Na lotniskowych tablicach
informacyjnych nasz lot jeszcze nie jest wyświetlony, nie wiadomo więc,
przy którym stanowisku odbędzie się odprawa. Tymczasem na
wszelki wypadek ważymy nasze plecaki. Mój ma około 17, Basi
11 kilogramów. Mieścimy się w limitach ze sporą rezerwą.
Mamy jeszcze jeden mały, jednak ten poleci w kabinie. Po drodze może
zaginąć wszystko, ale nie kanapki. Zapinam i skracam wszystkie paski
plecaków tak, by o nic nie zawadzały. Rozważaliśmy włożenie
ich do specjalnie kupionych na tę okazję rolniczych worków,
ale po namyśle rezygnujemy. Plecaki w takich
„futerałach” są co prawda lepiej zabezpieczone
przed uszkodzeniem, jednak wyglądają mocno podejrzanie i intrygująco, a
my wolelibyśmy, by nie zwracały na siebie niepotrzebnie uwagi i nie
były wytypowane do szczegółowej kontroli. Nie,
narkotyków ani kontrabandy nie przemycamy, ale w każdym mamy
po jednym kartuszu z gazem do palnika. Zamaskowane konserwami mają tam
pozostać niezauważone. Dla nas to być albo nie być. Wylądujemy w
sobotnie popołudnie, gdy wszystkie norweskie sklepy będą już
pozamykane, a dzień roboczy zastanie nas już na wyspie, gdzie z
zaopatrzeniem w takie rzeczy może być różnie. No i dlatego
trzeba było iść va
banque. Jakby co, zagramy blondynki...
AKAPIT
W końcu jest komunikat na tablicy. Odprawa do naszego lotu właśnie się
rozpoczęła przy stanowisku... o cholera, a gdzie to stanowisko jest???
W holu głównym terminalu jest 19 stanowisk, a my mamy
zgłosić się do oznaczonego numerem z trzeciej dziesiątki. Przez chwilę
rozglądam się zdezorientowany, robię szybki obchód i
odnajduję tablicę informacyjną kierującą... tak jakby do
góry. A więc biegiem na schody! Jak wygodne jest wspinanie
się z plecakiem w objęciach (paski są już misternie pozapinane i
podociągane), wie tylko ten, kto próbował. Ja już wiem i nie
polecam nikomu. Przez chwilę zwiedzamy pięterko, by stwierdzić, że i
owszem, kawy moglibyśmy się tu napić, niemniej odprawić się na pewno
nie zdołamy z racji całkowitego braku stanowisk ku temu przeznaczonych.
Konsternacja... Wracamy
na dół i dopiero teraz orientuję
się, że tablica wskazuje nie schody na górny
poziom, ale kilka schodków prowadzących w kierunku wąskiego
przejścia do drugiej części hali odlotów. Złoty grafion dla
projektantów... Z niesmakiem muszę przyznać, że krakowskie
lotnisko jest ciasne, słabo oznakowane i niespecjalnie przyjazne dla
pasażera. Zwłaszcza dla lecącego stąd po raz pierwszy. Może po
aktualnie przeprowadzanej rozbudowie coś się zmieni.
AKAPIT
Tak czy inaczej pierwszy sukces osiągnęliśmy! Stoimy już w ogonku do
właściwego stanowiska. Wszystko przebiega normalnie. Przygotowujemy
przesłane e-mailem przez linię lotniczą „dokumenty
podróży”, ale okazuje się, że do odprawy wystarczą
same paszporty. Tak, wiem, Norwegia należy do Schengen i wystarczyłby
dowód, gdybyśmy jednak postanowili prysnąć do Ameryki
Południowej... Pracownik lotniska ometkowuje nasze bagaże i wręcza nam
wydruki, które automatycznie uznaję za potwierdzenia
przyjęcia bagażu. Teraz idziemy na piętro do bramek kontroli
bezpieczeństwa. Stoimy w długiej kolejce uformowanej na kształt
wielokrotnie zakręconego esa za pomocą rozpiętych na stojakach taśm.
Mam skojarzenie z produktami przemiany materii przesuwającymi się z
wolna wzdłuż układu pokarmowego w jedynie słusznym kierunku... No takie
mam i nic na to nie poradzę.
AKAPIT
Kolejka porusza się niespiesznie, choć systematycznie do przodu. Ci do
Grecji lub Hiszpanii, ci na Wyspy Brytyjskie i do Irlandii. Z jednej
strony czekają kurorty i plaże, z drugiej zmywaki i place budowy. No bo
kto by chciał lecieć do takiej Norwegii, gdzie nie dość, że jest zimno
i mokro, to jeszcze obłędnie wręcz drogo? Chyba tylko wariaci. Czyli
właściwi ludzie znaleźli się na właściwym miejscu. W końcu dochodzimy
do jednego ze stanowisk security.
Po drodze krótko instruuję
Basię co ma robić, bo dla niej to pierwszy kontakt z lotniskiem. Nie
musze dodawać, że również z samolotem, a że to
„coś” unosi się w powietrzu tylko pod wpływem
czarów, jest porządnie zestresowana. Znów mamy
przygotowane wydruki z dokumentami podróży. I tu pierwsza
niespodzianka. Pan z ochrony twierdzi, że to nie wystarczy i że musimy
pójść do stanowiska odprawy bagażowej po karty pokładowe.
Widząc nasze zdziwione miny, konsultuje się jeszcze z kolegą, a ten
potwierdza. Przyznaję, że mój staż lotniczy jest żaden, ale
byłem przekonany, że podobnie jak w Wizzie trzymane w ręku wydruki to
właśnie karty pokładowe. Rakiem wycofujemy się z kolejki, przeciskamy
się przez tłum i wyplątujemy z gmatwaniny taśm. Teraz szybko na schody
i na dół. W połowie drogi coś mi w głowie przeskakuje
AKAPIT
– Zaraz, stop! A jeżeli te wydruki, które wziąłem
za kwity bagażowe to są właśnie te nieszczęsne karty pokładowe? No tak,
to muszą być one! – rozlega się głośny odgłos palnięcia się w
czoło.
AKAPIT
Wyciągamy z paszportówek cienkie kartoniki, które
włożone między strony książeczek z orłem na okładce zdążyły już ułożyć
się do snu. Pokryte kompletnie nic nie mówiącymi rządkami
liter i cyfr nie wyglądają jak karty pokładowe, choćby dlatego, że poza
logo linii i hasłem reklamowym nie ma tam niczego, co przeciętny
pasażer mógłby po odczytaniu zrozumieć. Teraz musimy
„tylko” po
raz kolejny przecisnąć się przez tłum i
taśmowy labirynt. W kolejce już stać nie mamy zamiaru, bo
„kruca bomba mało casu!”. Na szczęście na swej
drodze nie spotykamy nikogo, kto chciałby nasz marsz powstrzymać i po
chwili zdyszani, ale uśmiechnięci stawiamy się przed tym samym
pracownikiem ochrony. Teraz kontrola przebiega sprawnie i
bezproblemowo, nie mamy przecież przy sobie niczego, co mogłoby
stanowić narzędzie zbrodni lub zamachu terrorystycznego. Po chwili
odnajdujemy bramkę, przez którą powinien odbywać się boarding
pasażerów. Przy sąsiednich ustawiły się już długie
ogonki, przy naszej zaczyna dopiero kiełkować. Rośnie jednak szybko,
więc dołączamy. W pewnym momencie dwie kolejki łączą się i mieszają.
AKAPIT
– Państwo do Dublina?
AKAPIT
– Nie, do Trondheim.
AKAPIT
– A do Warszawy gdzie jest kolejka?
AKAPIT
– Też tutaj, tyle że ciut obok.
AKAPITCzy
wspominałem już, że lotnisko jest ciasne i niewygodne?
AKAPITSamoloty
do Dublina i Warszawy odlatują wcześniej, stąd po niedługim
czasie przy bramkach zostają już tylko pasażerowie lecący do Trondheim.
Na oko oceniam, że już jest ich sporo, a cały czas pojawiają się nowi.
Trudno będzie upolować dobre miejsca. Na szczęście jesteśmy z przodu
kolejki. Tymczasem za oknami pogoda się ustabilizowała i właśnie
zaczęło lać. Boeing 737-800 linii Norwegian.com właśnie wylądował i
zaparkował na płycie lotniska nieco oddalony od terminalu, a na
podstawionych schodkach pojawili się wysiadający. W końcu i nasza
bramka zaczyna przyjmowanie pasażerów, a pod drzwi podjeżdża
lotniskowy autobus. Jeszcze chwila i to my po schodkach wchodzimy na
pokład samolotu. Udaje nam się zająć miejsca przed skrzydłem, a więc
całkiem sympatyczne widokowo. Nasza radość nie trwa jednak długo, bo
już po chwili znajdują się pasażerowie z rezerwacją na te właśnie
miejsca. Dobra, nie ma sprawy, przesiadamy się szybko kilka
rzędów dalej i... sytuacja się powtarza. Potem jeszcze raz.
Zdesperowany czuję, że coś tu jest nie tak. Że jest coś, o czym nie
wiemy. Skoro jednak weszliśmy na pokład, to i dla nas muszą się znaleźć
fotele. I nie będziemy przecież czekać aż wszyscy zajmą swoje miejsca,
żebyśmy mogli w końcu odnaleźć nasze. Przez wąskie przejście,
którym cały czas przemieszczają się inni pasażerowie staram
się dotrzeć do będącej w zasięgu wzroku stewardessy i proszę ją o
pomoc. Pokazuję kartę
pokładową, a ona wśród gąszczu
znaków odnajduje te właściwe i wskazuje nam nasze fotele.
Oglądam bilety dokładnie raz jeszcze i utwierdzam się w przekonaniu, że
aby na nich zidentyfikować swoje miejsce trzeba po prostu wiedzieć,
która kombinacja znaków je określa. Nie wystarczy
przeczytać treści biletu, bo widniejące tam pozycje nie są nijak
opisane.
|
AKAPITBasia
lokuje się przy oknie. Siedzimy
nieco za skrzydłem. Miejsce może nie jest idealne, ale też nie
najgorsze. Zresztą mając na uwadze pogodę, chyba i tak nie będzie wiele
widać. Samolot szybko się zapełnia i wygląda na to, że jest prawie
komplet pasażerów. Rozróżniamy kilkoro
Skandynawów, pewną liczbę naszych sąsiadów zza
południowej miedzy oraz oczywiście rodaków. Teraz nie ma już
odwrotu i naszą podróż można uznać za rozpoczętą. Samolot z
wolna kołuje na znany mi bardzo dobrze z obserwacji lądujących i
startujących maszyn pas krakowskiego lotniska. Następuje wzrost
obrotów silników, wciśnięcie w fotel,
krótki rozbieg i już jesteśmy w powietrzu. Basia ma minę
niewyraźną, ale nie przerażoną. To po prostu nowe doświadczenie.
|
Fotozagadka dla dociekliwych.
Dla niecierpliwych odpowiedź poniżej:
miejsce
ma numer 26B
|
|
AKAPITSzybko
wbijamy się w grubą warstwę
chmur. Samolotem rzuca solidnie i ta faza lotu nie należy do
przyjemnych. Na szczęście kilkanaście minut później jesteśmy
już ponad obłokami, okryci słonecznym błękitem nieba. Po około godzinie
od startu żegnamy się z Polską. Ponieważ na wybrzeżu jest zdecydowanie
ładniejsza pogoda, możemy z góry obserwować mijane właśnie
jezioro Łebsko i Słowiński Park Narodowy ze swymi ruchomymi wydmami.
Złocące się pomiędzy Bałtykiem,
a wodami jeziora plamki wydm wyglądają
z tej wysokości mało spektakularnie. Przemierzywszy Bałtyk przenosimy
się nad Szwecję, jednak tu pogoda znów się psuje i oglądamy
wyłącznie wierzchołki chmur. Pokładowe centrum rozrywki stara się nas
rozśmieszyć serwując jakąś komedię (zapewne, sądząc po zachowaniach
aktorów), ale po pierwsze nie mamy słuchawek, a nawet
gdybyśmy je mieli, to wystąpiłyby chyba drobne problemy natury
językowej. |
Kraków żegna nas deszczem
|
|
...jesteśmy
już ponad obłokami...
|
|
W dole Słowiński Park Narodowy
|
|
AKAPIT
Ponieważ za oknem chwilowo i tak
niewiele widać, wspomnę kilka słów na temat celu naszej
wędrówki. Norwegia leży w zachodniej części
Półwyspu Skandynawskiego. Rozciąga się na długości ok. 1700
km, zajmując ok. 385 tysięcy km kwadratowych powierzchni. Wobec 5
milionów mieszkańców (w tym około 3,3 miliona to
mieszkańcy miast z czego z kolei 1 milion mieszka w Oslo i jego
najbliższych okolicach) daje jej to pozycje w ścisłej
czołówce państw o najmniejszym zaludnieniu. Na kilometrze
kwadratowym mieszka tu średnio niewiele ponad 14 osób.
Średnio. Gdyby więc odliczyć ludność miejską, w Norwegii naprawdę
trudno spotkać drugiego człowieka. Godna uwagi jest za to długość linii
brzegowej wynosząca około 20 tysięcy kilometrów, czyli
niemal połowę długości równika. Długość ta wynika z
licznych, wcinających się głęboko w ląd morskich zatok, tzw.
fiordów. Norwegia jest
monarchią konstytucyjną, a władzę
królewską sprawuje obecnie król Harald V.
Gospodarka kraju oparta jest na wydobyciu z dna morskiego ropy
naftowej. To sprawia, że Norwegia jest jednym z najbogatszych
krajów świata. Co ciekawe, przy tak znacznym wydobyciu ropy
energetyka kraju oparta jest w ponad 98% na elektrowniach wodnych.
Istotnym fragmentem gospodarki jest również
rybołówstwo, natomiast jedynie 3% powierzchni kraju to
grunty rolne. Norwegia znana jest również dzięki światowej
sławy zawodnikom uprawiającym sporty zimowe. Marit Bjoergen wraz z
Therese Johaug od kilku lat ze zmiennym szczęściem ścigają się na
nartach biegowych z Justyną Kowalczyk, a Bjørn Einar
Romøren czy Anders Bardal skakali na skoczniach całego
świata razem z Adamem Małyszem. I o ile my w tych dyscyplinach możemy
pochwalić się gwiazdami, o tyle Norwegowie mają ich całe plejady.
AKAPIT
Norwegia trafiła niestety i do tragicznych annałów, gdy 22
lipca 2011 roku uważający się za prawicowego ultranacjonalistę
szaleniec, którego nazwisko nie zasługuje moim zdaniem na
pamięć, dokonał dwóch zamachów terrorystycznych.
Najpierw w Oslo przed siedzibą premiera zdetonował bombę,
która zabiła 8 osób, a następnie na wyspie
Utøya zastrzelił z zimną krwią 69 młodych ludzi, a dalszych
110 ranił. Te wydarzenia wstrząsnęły nie tylko Norwegami, choć raczej
nie zmieniły ich pozytywnego stosunku do świata i innych. Oby tego
nastawienia starczyło im na jak najdłużej.
AKAPIT
Nasz lot powoli zbliża się ku końcowi. Zniżając się, przebijamy kolejną
grubą pierzynę z chmur. Nie mamy złudzeń, słońca tu nie zobaczymy.
Przynajmniej nie dziś. Po miękkim lądowaniu wysiadamy na mokrą płytę
lotniska. I tak jest lepiej niż w Krakowie – nie pada.
Temperatura na oko jest mocno umiarkowana, ale mrozu na szczęście nie
czujemy. Mamy lekki niedoczas. Aby zdążyć na najbliższy pociąg do
Trondheim (lotnisko jest oddalone od miasta o 35 minut jazdy
pociągiem), musielibyśmy w ciągu 15 minut odebrać bagaże i przejść na
nieodległą na szczęście stację. Uda się? Oczywiście, że nie. Na plecaki
czekamy ponad pół godziny. W końcu wyjeżdżają z dziury w
ścianie i przesuwają się na taśmie. Co więcej, są na oko nie ruszane,
czyli kartusze ukryliśmy wystarczająco dobrze. Tymczasem, ponieważ dziś
sobota, następny pociąg do miasta odjeżdża dopiero za dwie godziny. Na
szczęście wobec braku konieczności poszukiwania otwartego w sobotni
wieczór sklepu sportowego nie jest to już wielkim problemem.
Oczywiście moglibyśmy równie dobrze skorzystać z autobusu
dowożącego pasażerów, jednak flybuss jest sporo
droższy.
Kosztuje 130 koron za osobę w porównaniu z 71 koronami za
bilet kolejowy. Aż tak nam się nie spieszy. Na wszelki wypadek idziemy
na stację, a właściwie przystanek kolejowy Tronndheim Værnes
i wszystko sprawdzamy. Jest zgodnie z przewidywaniami, choć
rozszyfrowanie tutejszego rozkładu jazdy zajmuje mi kilka minut.
Automat biletowy budzi moje
jednoznaczne, acz niezupełnie dla nas
pochlebne skojarzenie z kultowym filmem Stanleya Kubricka
„2001: Odyseja Kosmiczna”. Okazujemy się na
szczęście przedstawicielami rozumnego gatunku i tajemniczy
prostopadłościan z jaśniejącym oknem ekranu dotykowego szybko odsłania
przed nami wszystkie swoje tajemnice. Przekonujemy się niestety, że nie
można w nim zapłacić za bilety przy pomocy karty debetowej inteligo. Na
stacji nie ma kasy, a prócz kart automat przyjmuje tylko
bilon, którego z kolei my nie mamy. Wracamy więc do
terminalu. Mimo że jest bardzo obszerny, mieści się tu tylko jeden
sklepik „7-Eleven”. Poza tym nie ma żadnych innych
punktów handlowych czy usługowych. Zagajam w sklepiku czy
mógłbym rozmienić pieniądze. Młoda dziewczyna
(wzór Skandynawki: długie blond włosy, niebieskie oczy) z
uśmiechem odpowiada, że oczywiście, ale... muszę coś kupić. Kupuję
obiektywnie najtańszą, choć zapewne najdroższą w swym życiu gumę do
żucia. (Gdybym się
wcześniej dobrze rozejrzał, to po przeciwnej stronie
głównego wejścia, obok bankomatu i skrytek bagażowych,
dostrzegłbym zapewne automat do rozmiany banknotów na bilon.
Nie rozejrzałem się i znalazłem go dopiero w drodze powrotnej
[przypis
autora]).
AKAPIT
Nadszedł czas na zjedzenie pierwszych kanapek i lekkie
przeorganizowanie bagaży. Rozglądamy się po budynku lotniska. Przyjdzie
nam tu spędzić noc przed wylotem do domu. Na szczęście terminal jest
obszerny i nie powinno być problemu ze znalezieniem miejsca do spania.
Spostrzegam kilkuosobową grupę podobnych nam koczowników.
Ulokowali się w kącie, obłożyli plecakami i po cichu na maszynce gotują
jakiś posiłek. W porównaniu z krakowskim lotniskiem jest tu
po prostu pusto. Pusto i przestronnie. |
Podejście do lądowania
|
|
Znowu się udalo...
|
|
Temperatura
jest mocno umiarkowana...
|
|
AKAPITAby
dostać się na stację kolejową, trzeba za wyjściem z terminalu
skręcić w prawo, po ok. 100 m przejść pod budynkiem hotelu Radisson i
dojść do schodów prowadzących w dół bezpośrednio
na peron. Automat biletowy ma menu w języku angielskim, a jego obsługa
osobie choć trochę znającej ten język nie nastręcza żadnych
problemów. Należy tylko wybrać czy chcemy wydrukować kupiony
wcześniej bilet na podstawie numeru rezerwacji, czy kupić nowy bilet,
wybrać stację początkową i docelową, ilość biletów
i ich
rodzaj (normalny/ulgowy) i wrzucić do szczeliny kwotę wyświetloną na
ekranie. Gdybym jednak napisał, że delikatnego nerwa przed pierwszym
użyciem nie miałem, to bym skłamał. Wszystko na szczęście przebiega
pomyślnie i chwilę później operację mamy już za sobą, a
bilety w kieszeni. Pozostanie nam jeszcze wydrukować te z rezerwacji na
dalszy odcinek podróży, ale to zostawiamy sobie na Trondheim.
|
AKAPIT
Pociąg przyjeżdża
planowo, w końcu to Norwegia. W wagonie jest ledwie kilku
pasażerów, a my jesteśmy jedynymi, którzy wsiedli
na lotnisku. Wąsaty konduktor nie ma więc problemów z
wyłowieniem nas. Sprawdza bilety i znika, a my przyklejamy nosy do
szyby. Pierwsza mijana stacja ma znajomo, choć z angielska brzmiącą
nazwę. Wyobraź sobie drogi Czytelniku taki oto komunikat:
AKAPIT
– Atention! Next station: Hell.
|
|
Piekielna ;-) stacja
|
|
AKAPITNie
znającym języka Szekspira spieszę
wyjaśnić, iż nie chodzi bynajmniej o znaną miejscowość wypoczynkową na
końcu półwyspu dzielącego Bałtyk od Zatoki Gdańskiej, a
bardziej o siedliszcze Lucyfera. Niezły początek, nie ma co. Jeszcze w
tej Norwegii nagrzeszyć nie zdążyliśmy, a już nas pakują do piekielnych
czeluści...
AKAPITJedziemy
wzdłuż wybrzeża, klucząc wzdłuż rozbudowanej linii brzegowej
Stjørdalsfjorden i Strindfjorden. Niebo o dziwo wygląda
coraz ładniej, pojawiają się nawet nieśmiałe przebłyski błękitu. Około
godziny 19:30 dojeżdżamy do Trondheim. Mamy zamiar zostawić bagaże w
skrytce i pójść do miasta. Skrytki na dworcu kolejowym są
niestety nieczynne. Przyczepiona
do nich informacja kieruje chętnych na
pobliski dworzec autobusowy. Trzeba jedynie mieć na uwadze, że jest on
otwarty tylko do godziny 23. Duża skrytka mieści dwa duże plecaki i
kosztuje 50 koron za dobę. Spędzimy tu tylko 5 godzin, ale nie
grymasimy. Chodzenie po mieście z ciężkimi plecakami nie jest atrakcją.
|
AKAPITNim
rozpoczniemy spacer po mieście, proponuję kilka słów
wprowadzenia na temat jego historii. Ludzie mieszkali na okolicznych
terenach od tysiącleci. W dawnych czasach u ujścia rzeki Nidelvy w
miejscu zwanym Øretinget wolni ludzie wybrali swojego
pierwszego władcę. Harald I Pięknowłosy został tu w 872 roku obwołany
królem (wstąpił na tron w wieku lat 17, rządził
nieprzerwanie przez 58 lat). Jego następcami byli synowie Eryk I Krwawy
Topór oraz Haakon I Dobry. Współczesne Trondheim
jest zatem kolebką norweskiej państwowości. W roku 997 na polecenie
króla Olafa I Tryggvasona u ujścia rzeki Nidelvy zbudowano
królewską siedzibę. Nosiła ona wówczas nazwę
Nidaros. Po śmierci jednego z jego kolejnych następców
– Olafa II Haraldssona – gdy został on uznany
świętym, miasto stało się celem pielgrzymek. W roku 1093 w miejscu
pochowania Olafa II wybudowano katedrę Nidarosdomen.W
późniejszych latach była ona kilkakrotnie
rozbudowywana i do chwili obecnej |
Herb miasta trondheim |
jest największą
świątynią Norwegii. W czasach
późnego średniowiecza nazwę miasta zmieniono na Trondheim, a
gdy w XV wieku Norwegią władali Duńczycy – Trondhjem. W
latach 30 XX wieku próbowano
przywrócić miastu
jego historyczną nazwę Nidaros. Gdy jednak spotkało się to ze
zdecydowanym sprzeciwem mieszkańców, powrócono do
obecnie obowiązującej nazwy. Miasto w swej historii było wielokrotnie
niszczone, najczęściej przez pożary. W 1681 roku na skutek jednego z
nich zniszczeniu uległo około 90% miejskiej zabudowy. W roku 1718
Trondheim było bez sukcesu oblegane przez wojska szwedzkie. W roku 1760
z inicjatywy biskupa J.E. Gunnerusa powstała tu szkoła dająca początki
przyszłej wyższej uczelni, jednej z pierwszych w tym kraju.
AKAPITAktualnie
Trondheim jest ważnym ośrodkiem przemysłowym oraz portem
handlowym i rybackim. Jest tu też kilka obiektów
przeznaczonych do uprawiania sportów zimowych, w tym biegowe
trasy narciarskie i skocznie. To tutaj w 2001 roku w czasie trwania
zawodów o puchar świata w skokach narciarskich skokiem na
odległość 138,5 metra Adam Małysz pobił rekord skoczni, Apoloniusz
Tajner złapał się za głowę, a komentujący skok Marcin Zimoch z
niedowierzaniem powtarzał „Ustał! Ustał!”.
AKAPITMiasto
zamieszkuje obecnie około 175 tysięcy ludzi, z czego około 28
tysięcy to studenci lokalnych uczelni, przede wszystkim Norweskiego
Uniwersytetu Nauki i Technologii (NTNU) – jednego z sześciu
norweskich uniwersytetów.
AKAPITJest
sobotni wieczór, a na ulicach wieje pustką. Widać tylko
pojedyncze osoby i z rzadka przejeżdżające samochody. Zdążyliśmy się
już do tego przyzwyczaić. Skandynawowie to typowi domatorzy i
niechętnie pokazują się na ulicach. Na szczęście pogoda coraz bardziej
się poprawia, a to wprowadza nas w dobry nastrój. Jest
chłodno, jednak na chłód jesteśmy odpowiednio przygotowani.
Deszcz, który może zniechęcić do każdej wycieczki, na razie
wydaje się nam nie grozić.
AKAPITPrzez
kładkę na Nidelvie przechodzimy w kierunku nowych
apartamentowców wybudowanych w miejsce starych portowych
doków. Rolę parkingów spełniają tu przystanie z
zacumowanymi do nich jachtami i łodziami motorowymi. Samochody
zaparkowane są zapewne na ukrytych pod ziemią miejscach postojowych, bo
na powierzchni prawie ich nie
widzimy. Zauważamy też charakterystyczny
wielki czerwony budynek schroniska młodzieżowego i górującą
nad całym miastem wieżę telewizyjną. Wzdłuż nabrzeży Nidelvy
i kanału portowego znajdują się ogromne składy stojące na wbitych w dno
rzeki palach. Niegdyś były kupieckimi magazynami. Odrestaurowane i
przebudowane są obecnie zamieszkane. Pomalowane w różne, ale
po norwesku gustowne kolory bardzo ładnie wyglądają w świetle
zachodzącego niespiesznie słońca.
|
...czerwony
budynek schroniska młodzieżowego i wieżę telewizyjną...
|
|
|
Niegdysiejsze portowe składy |
|
Pomalowane
w różne, ale po norwesku gustowne kolory bardzo ładnie
wyglądają w świetle zachodzącego niespiesznie słońca.
|
|
Na kładce przerzuconej przez Nidelvę
|
|
W dali most Bakke bru |
|
Na moście Bakke bru
|
|
AKAPITMostem
Bakke bru wchodzimy na
staromiejską część miasta i zmierzamy w kierunku katedry Nidaros. Gdy
przechodzimy przez niewielki placyk na tyłach romańskiego Kościoła
Naszej Pani (Vår Frue kirke), zauważam drewniane
podwyższenie, a na nim wylegującą się pod grubą warstwą
koców kilkuosobową grupkę. Okoliczności wskazują, że są to
bezdomni. Ponieważ jesteśmy jedynymi osobami w zasięgu wzroku, zapewne
to do nas skierowany jest pozdrawiający gest uniesionej dłoni jednego z
leżących. Odmachujemy, mając nadzieję, że to jednak nie nasi...
AKAPITKatedra
Nidaros (Nidarosdomen) została
zbudowana na miejscu dawnego
kościoła Chrystusa postawionego wokół grobu Olafa II
Świętego. Jej obecną formę zawdzięczamy przeprowadzonej około 1320 roku
rozbudowie. W czasie nękających miasto licznych pożarów
katedra była wielokrotnie poważnie uszkadzana. W roku 1869 rozpoczęto
jej gruntowną renowację, wtedy to powstały rzeźby na zachodniej
fasadzie budowli przedstawiające norweskich świętych.
AKAPITJest
już po godzinie 20 i katedra dawno zamknęła swoje podwoje, nie
zobaczymy więc witraży ani nie wejdziemy na wieżę. Pozostaje nam
obejrzenie świątyni z zewnątrz. Muszę przyznać, że i tak robi na nas
spore wrażenie. Zwłaszcza jej zachodnia fasada przypominająca nieco
paryską katedrę Notre Dame. Przysiadamy na chwilę na ławeczkach i
podziwiamy majestatyczną budowlę. Tuż obok znajduje się
współczesny budynek centrum informacji turystycznej, a po
drugiej stronie placu czworobok budynków pałacu
arcybiskupiego i zbrojowni. W obydwóch są muzea, jak łatwo
się domyślić o tej porze zamknięte. Wchodzimy
tylko na chwilę na obszerny dziedziniec, po |
|
Katedra Nidaros
|
|
Fragment zachodniej fasady
|
|
czym kierujemy się znów ku
rzece, a konkretnie ku zabytkowemu mostowi Gamle Bybro zwanemu starym
mostem. Jego wiek jest nieco naciągany, bowiem w roku 1861 pierwotna
konstrukcja została w całości zastąpiona nową, a do wyglądu poprzednika
nawiązują jedynie dwie stylizowane bramy. Przez most dochodzimy do
ulicy Brubakken. Jest to chyba jedna z najbardziej stromych uliczek
jakimi przyszło mi podchodzić. Nie może się z nią równać ani
dawna ulica Spadzista w Krakowie (obecnie Hofmanna), ani nawet uliczka,
którą podchodziliśmy do kwatery w Czarnogórskim
Petrovacu. Zapewne dlatego pragmatyczni Norwegowie zainstalowali tu
jedyny na świecie wyciąg dla rowerzystów. Wystająca z
wbudowanego w chodnik mechanizmu niewielka podpórka pod
stopę, po naciśnięciu guzika przesuwa się po ukrytej szynie. Oparty o
nią rowerzysta jedzie do góry, siedząc cały czas na rowerze
bez konieczności pedałowania. Wyciąg
jest oczywiście darmowy, ma jednak
jedną wadę – chwilowo nie działa. Przekonuje się o tym
rowerzysta, który, jak sam nas zapewnia, właśnie pierwszy
raz będzie tej przyjemności próbował. Zapalona czerwona
lampka zwiastująca błąd pozbawia go złudzeń na bezwysiłkowe pokonanie
stromizny, a nas możliwości zarejestrowania tego wyczynu. Nie pozostaje
nic innego, jak drapać się do góry o własnych
siłach. A drapiemy |
Most Gamle Bybro
|
|
Kolejne składy przebudowane na mieszkania
|
|
Jednyny na świecie!
|
|
Twierdza Kristiansten
|
|
się
nie bez powodu, bowiem na wzgórzu ponad miastem wznosi się
twierdza Kristiansten. Budowla pochodzi z 1681 roku i odegrała ważną
rolę obronną w roku 1718 podczas odpierania szwedzkiego najazdu. W
czasie II wojny światowej Niemcy przetrzymywali tutaj i wykonywali
egzekucje na członkach norweskiego ruchu oporu. Ze wzgórza
można obserwować niemal całe miasto. Robimy tu krótki
postój na posiłek. Słońce cały czas niespiesznie, ale
konsekwentnie kieruje swe kroki ku horyzontowi. Po niebie tymczasem
gnane wiejącym wyżej
wiatrem przemieszczają się ciemne chmury, czyniące
krajobrazy niezwykle malowniczymi. Niewielki kąt padania promieni
słonecznych powoduje wydłużenie cieni i nadanie oświetlanym obiektom
niesamowitej wręcz plastyczności. Natomiast żółtawa barwa
światła, dodaje obrazom ciepła i miękkości kontrastujących z posępnym
niebem.
|
|
Budynek Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii
|
|
...krótki
postój na posiłek |
|
AKAPITStromą
uliczką i starym mostem wracamy
na starówkę (Bakklandet), a potem szeroką aleją kierujemy
się w stronę rynku (Torvet). W jego centralnym punkcie na wysokiej
kamiennej kolumnie stoi posąg założyciela miasta –
króla Olafa I Trygvassona. Szerokie, prostopadłe miejskie
ulice to efekt przebudowy przeprowadzonej po ogromnym pożarze z 1681
roku, w czasie którego zniszczeniu uległo około 90%
tutejszej zabudowy. Wychodzimy z rynku ulicą Munkegata, a po
kilkudziesięciu metrach
znajdujemy się obok budynku
Stifsgården. To największa drewniana budowla Skandynawii.
Powstała w roku 1778 jako siedziba Cecilii Christine de
Schøller – wdowy po radcy duńskiego dworu
królewskiego w Kopenhadze (Norwegia znajdowała się
wówczas pod panowaniem Danii). Od roku 1906 budynek pełni
rolę rezydencji norweskiej rodziny królewskiej, a w czasie
jej nieobecności jest udostępniany zwiedzającym.
AKAPITKierując
się dalej na północ, dochodzimy do Ravnkloa
– znajdującego się już nad kanałem portowym słynnego targu
rybnego. Oczywiście pora jest mało handlowa, co najdobitniej pokazuje
stojący przy nabrzeżu zegar, więc jeśli nie liczyć pomnika ostatniego
Wikinga, zieje tu pustką. Wiking zresztą żywo, jeżeli podobnego
sformułowania można w ogóle użyć w stosunku do spiżowej
figury, przypomina najzwyklejszego rybaka. |
Studzienka kanalizacyjna z herbem miasta
|
|
Rynek z kolumną i posągiem Olafa I
|
|
Stifsgården...
|
|
...czyli rezydencja...
|
|
...norweskiej rodziny królewskiej
|
|
Targ rybny Ravnkloa
|
|
AKAPIT
Powoli zmierzamy w kierunku dworca.
Odbieramy bagaże ze skrytek i idziemy do kolejowej poczekalni. Bez
problemów odbieramy bilety w automacie. Na dotykowym ekranie
trzeba tylko wybrać opcję drukowania wcześniej opłaconego biletu i
wpisać numer rezerwacji. Maszyna chwile się zastanawia, mruczy przez
kilka sekund po czym wypluwa dwa niewielkie kartoniki. Uff... z głuchym
łoskotem następny kamień spada z mojego serca.
AKAPIT
Mamy jeszcze sporo czasu, a poczekalnia jest już pełna. Układamy się
pod ścianą oparci o plecaki. Mimo późnej pory panująca na
zewnątrz jasność nie skłania do odpoczynku. To dla nas zupełnie nowe
doświadczenie, bo słońce powinno tu dziś zajść dopiero na chwilę przed
odjazdem pociągu, czyli tuż przed północą. Co nawiasem
mówiąc wcale nie oznacza zapadnięcia ciemności.
AKAPIT
Zwiedzam dworzec. Aktualnie jest rozbudowywany i jego fragmenty są
wygrodzone. Niedawno przyjechał pociąg z Bodø. Skład jest
teraz przestawiany i przygotowywany do jazdy w przeciwnym kierunku.
Wrażenie robi ogromna lokomotywa. Linia kolejowa do Bodø nie
jest zelektryfikowana i poruszają się po niej jedynie lokomotywy
spalinowe. Specyficznie ukształtowany przód lokomotywy
przypomina pług śnieżny.
Nic w tym dziwnego, bowiem linia prowadzi na
daleką północ przez tereny, które zimą często są
zasypywane grubą warstwą śniegu. Będziemy podróżować nowymi
wagonami, co mnie jednakowoż wcale nie cieszy, bowiem w tych starszych,
gdy oglądałem je na zdjęciach, komfort wydawał się nieco lepszy, a
przede wszystkim były one bardziej klimatyczne.
AKAPIT
Około 23 pociąg jest gotowy do drogi, o czym informuje nadany przez
megafony komunikat. Szybko odnajdujemy swój wagon. Jest
bezprzedziałowy, po każdej ze stron znajdują się dwa rzędy foteli, nad
którymi wiszą półki na bagaż. Specjalny regał na
cięższe i większe przedmioty znajduje się na początku wagonu. To pociąg
nocny, a więc na każdym z foteli leży nocna wyprawka. W jej skład
wchodzi niewielkie przykrycie, mała dmuchana poduszka, korki do uszu i
opaska na oczy. Wszystko jest wliczone w cenę biletu, więc po
skończonej podroży można te rzeczy zabrać z sobą. Wagon jest
klimatyzowany, choć przy temperaturze zewnętrznej na poziomie ok. 10
stopni Celsjusza wydaje się to lekką przesadą. Fotele, hmmm... no
cóż, nie ukrywam, że mimo ogólnie niezłego
komfortu norweskich kolei, nie są specjalnie wygodne. To znaczy nie są
wygodne, jak mogłyby być na potrzeby pociągu nocnego. Siedziska są
stosunkowo twarde, oparcia odchylają się mniej niż nawet w
niektórych polskich dalekobieżnych autobusach, a
zagłówki nie mają bocznych podparć. Tylko miejsca na nogi
jest wystarczająco, choć i tutaj szału nie ma. Oczywiście w tej
ostatniej kwestii ze
względu na moje osobnicze uwarunkowania powyższa
opinia może być nie do końca obiektywna. Wygląda na to, że z naszego
planu solidnego wyspania się nic nie wyjdzie. Na szczęście jest trochę
wolnych miejsc, więc mamy nadzieję, że uda się zrobić małą rozsiadkę.
Pod każdym fotelem jest gniazdko elektryczne, więc korzystamy z okazji
i ładujemy telefony. Na koniec informacja dla nielubiących jeździć
tyłem do kierunku jazdy: fotele w nowych wagonach są odwracane. Za
każdym razem na stacji początkowej obsługa przestawia je w kierunku
jazdy. Tyłem pozostają ustawione tylko siedzenia znajdujące się przy
stałych stolikach oraz te, których oparcia przylegają do
ścianek działowych.
|
|
...przód
lokomotywy przypomina pług śnieżny
|
|
...na
każdym z foteli leży nocna wyprawka
|
|
AKAPITRówno
ze wskazaniem przez dworcowy
zegar godziny 23:40 pociąg rusza. Słychać niski gulgot ogromnego
wysokoprężnego silnika i czuć delikatne drżenie przekazywane wagonom
przez lokomotywę, a w pierwszej chwili, co tu dużo okrywać, także lekką
woń spalin zassanych przez układ klimatyzacji. Jedziemy znaną nam już
trasą w kierunku lotniska. Tam zgodnie z moimi przewidywaniami dosiada
się jeszcze kilka osób. Konduktor zjawia się bardzo szybko.
Ma dokładną rozpiskę miejsc, wie zatem gdzie i kiedy pojawią się nowi
pasażerowie. To z kolei powoduje, że każdy pasażer tylko raz w czasie
całej podróży musi pokazać bilet, mimo że obsługa pociągu po
drodze się zmienia. Kto podróżował pociągiem ten wie, jak
ważna jest w nim toaleta.
Stanowi toalet w PKP poświęcił
swój krótki monolog nawet Adaś Miauczyński,
bohater filmu „Dzień świra”. W związku z tym ja dam
spokój polskiej kolei, ale pozwolę sobie za to na
krótką recenzję toalety w wagonie NSB (Norges Statbaner).
Toaleta zajmuje sporą przestrzeń. Prowadzą do niej
półkoliście zakrzywione, pneumatyczne drzwi otwierane
przyciskiem. Z zewnątrz przyciski są dwa – do otwierania i
zamykania. Wewnątrz jest jeszcze trzeci do ich blokowania oznaczony
symbolem kluczyka. Pomieszczenie jest obszerne, spokojnie wjedzie tu
wózek inwalidzki, choć według mnie przestrzeń ta jest
wykorzystana mało ergonomicznie.
|
|
AKAPIT
Muszla i umywalka są
wciśnięte w węższy koniec pomieszczenia, podczas gdy największą wolną
ścianę zajmuje... fototapeta. Ponadto bezpośrednio nad umieszczoną w
narożniku niewielką umywalką znajduje się schowany za lustrem zbiornik
na wodę, z którego wystaje kranik. To skutecznie
uniemożliwia umycie choćby
twarzy, bo nie sposób umieścić
głowy jednocześnie nad umywalką i nad kranikiem. Musze jednak przyznać,
że pomimo tych drobnych mankamentów toaleta jest czysta.
Czysta jak cały pociąg. Nie dziwi więc specjalnie, że Norwegowie
poruszają się po wagonach (w tym i do toalety) w skarpetkach. W każdym
wagonie nad przejściem znajdują się diodowe wyświetlacze, na
których na bieżąco wyświetlana jest nazwa następnej stacji i
przewidywany czas dojazdu do niej, a także jej wysokość nad poziomem
morza oraz aktualna temperatura zewnętrzna. Ponadto przed każdą stacją
z głośników rozbrzmiewa komunikat w językach norweskim i
angielskim informujący między innymi, po której stronie
pociągu znajdzie się peron.
AKAPIT
Czeka nas cała noc jazdy. Mamy do pokonania około 720 km w poziomie,
około 680 m w pionie, a w okolicy najwyżej położonego punktu trasy
przetniemy koło podbiegunowe. To wszystko w czasie około 9 i
pół godziny.
AKAPIT
Północ już dawno minęła, więc mimo panującej na zewnątrz
polarnej szarówki staramy się ułożyć do snu. Basia przenosi
się na sąsiednie dwa wolne fotele, a ja próbuję zwinąć się w
precel na swoich
dwóch. Nie ma co ukrywać, wyspany nie będę,
ale przed kolejnym pełnym wyzwań dniem trzeba złapać tyle snu, ile
tylko będzie możliwe.
|
|
|