|
Dzień
6, 18 lipca 2013 r. |
|
|
AKAPITUsypialiśmy
słuchając
szemrzącego o namiot deszczu. Budzimy się w analogicznej scenerii. W
zasadzie wszystko jest ok, bo pogoda miała się poprawić (słonko za
chmurką) dopiero koło południa. Tymczasem więc wstajemy i
przygotowujemy śniadanie. W kuchni spotykamy kolejną polską parę. To
Kasia i Jacek. Przylecieli z Polski do Bodø z przesiadką w
Oslo, a potem przypłynęli nocnym promem. Chcą podobnie jak my pochodzić
po górach. Pierwsi trekkingowcy, z którymi można
normalnie porozmawiać, nie siłując się ze znajomością angielskiego.
Ech... czemu spotkaliśmy się dopiero teraz?! Na szybko opowiadamy im,
co warto zobaczyć i gdzie pójść. Podobnie jak my, są w
Norwegii po raz pierwszy i wszystkie wskazówki praktyczne są
dla nich cenne. Gdyby
nie fatalna pogoda może i zostalibyśmy tu dłużej,
bo w końcu znaleźli się podobni do nas wędrowcy, ale jesteśmy mocno
zdeterminowani. Jeżeli nie ruszymy się teraz, utkniemy tu do końca.
Pomijając aspekt finansowy (150 koron za noc), najbliższą okolicę mamy
już raczej obchodzoną, a gdzie indziej czekają inne atrakcje: plaże ze
złotym piaskiem, wspaniałe górskie szlaki i krystalicznie
czyste wody. W przerwie pomiędzy kolejnymi falami opadów
korzystając z silnego wiatru, podsuszam mokre peleryny i namiot.
Pilnujemy czasu, bo musimy zdążyć na popołudniowy prom czy raczej
niewielki stateczek pływający po Reinefjorden i jego okolicy. W
zależności od dnia tygodnia pływa on dwa lub trzy razy dziennie,
zataczając koło przez Kjerkfjorden i Bunesfjorden. Na końcach obydwu
fiordów znajdują się maleńkie osady, z których
prowadzą szlaki w kierunku piaszczystych plaż. To tam właśnie mamy
zamiar spędzić następne noce. Z marszruty promu, który
poranne i popołudniowe rejsy odbywa w odwrotnych kierunkach wynika, że
dzisiejszą noc spędzimy na plaży Horeseid, a jutro również
popołudniowym rejsem przemieścimy się w kierunku plaży Bunes. Z
prognozy wywieszonej jak zwykle w oknie recepcji wnioskujemy, że jutro
pogoda powinna być nienajgorsza (słonko za chmurką), natomiast sobota
będzie dniem totalnej dupówy z wiatrem i deszczem padającym
bez chwili wytchnienia. Wiele więc wskazuje na to, że na plaży Bunes
prześpimy dwie noce i jeden dzień. Tylko co to są za noce z tych
polarnych dni?
|
AKAPIT
Żegnamy
się z naszymi nowymi znajomymi krótką sesją fotograficzną
i... wracamy do kuchni, bo właśnie nadeszła kolejna ściana deszczu. Ale
nawet to nie jest w stanie zniechęcić nas do wymarszu. Nasz
upór przekonuje chyba i pogodę, bo ta na pewien czas
odpuszcza. Ruszamy w kierunku Reine. Po drodze zauważam wymalowane na
asfalcie piękne żółte słoneczko. Czyżby dane nam tu było
oglądać jedynie takie słońce? Pożyjemy, zobaczymy. |
Nasi nowi znajomi: Jacek... (fot.
Kasia)
|
|
...i Kasia (fot. Jacek)
|
|
Tymczasem
pokonujemy znaną nam już trasę wiodącą przez Djupfjordbrua i dalej u
podnóży Reinebringen. Deszcz zachowuje się przyzwoicie, to
znaczy jeśli nawet pada, to raczej drobna mżawka. W Reine mamy jeszcze
spory zapas czasu. Ponieważ wracać będziemy tędy w niedzielę, znając
norweski zwyczaj nie pracowania w dni świąteczne, postanawiamy na
wszelki wypadek zrobić dziś zakupy pamiątkarskie. Kupujemy parę
drobiazgów, w tym kilka paczek suszonego dorsza w
astronomicznej cenie 750
koron za kilogram. Ponieważ za każdą
„paczkę” płacimy poniżej 40 koron, jak nietrudno
policzyć ich waga nie będzie miała specjalnego wpływu na ciężar naszych
bagaży. Robimy też niewielki zapas pieczywa poprzedzony remanentem
zapasów. Nie powinniśmy umrzeć z głodu, choć o obżarstwie
też raczej możemy zapomnieć. No ale jak człowiek musi kierować się
zasadą: ”co masz zjeść jutro, będziesz nosił
dziś”...
AKAPITPrzed
godziną 15 jesteśmy już przy przystani. Dla odmiany chowamy się
nie przed deszczem, ale przed wiatrem. Zawsze to jakieś urozmaicenie.
Czy wspominałem, że temperatura daleka jest od lipcowych
upałów? |
...chowamy
się nie przed deszczem... |
|
W zależności od stanu wody wsiada się z pomostu lub z pod pomostu |
|
|
AKAPITChwilę
przez wyznaczoną godziną jest nas już kilkanaście osób. Jak
się później okaże, większość pasażerów popłynie
jedynie wokół fiordów i wróci do
Reine. To taki godzinny rejs wycieczkowy. Jesteśmy jednymi z
nielicznych straceńców planujących zostać gdzieś po drodze,
nie będąc mieszkańcami niewielkich osad rozłożonych na brzegach
fiordów. Kasjer na statku posługuje się zabytkowa maszynką
do wydawania biletów. Za pomocą zestawu obrotowych tarcz
niczym w maszynie szyfrującej
Enigma ustawia odpowiedni ciąg cyferek
oznaczający między innymi cenę i datę, a następnie pociąga za wajchę i
z drugiej strony wyjmuje gotowy kartonik. Pyta skąd jesteśmy. Gdy
usłyszy, że z Polski i że płyniemy do Kjerkfjorden rzuca z uśmiechem:
AKAPIT–
Stodwadziećia.
AKAPITBasia
tymczasem spotyka na łodzi kolejnych Polaków. Rozmawiają
oczywiście o pogodzie, a w pewnym momencie słyszę zadane przez młodą
dziewczynę pytanie.
AKAPIT–
Wy też jesteście z Warszawy?
AKAPITUśmiecham
się w duchu. Chyba coraz mniej ludzi wierzy w życie pozawarszawskie. |
|
Most pomiędzy Andøya i Sakrisøya. Widzieliśmy go
poprzedniego dnia z Reinebringen
|
|
|
AKAPITŁódź
szybko
nabiera rozpędu i tnie spokoje wody fiordu. Ku naszemu zdziwieniu
chwilami pokazuje się nawet słońce i błękit na niebie. Może zatem
prognozy się nie myliły i dalej będzie już tylko lepiej? Choć pogrążone
w chmurach szczyty gór zdają się mieć na ten temat zupełnie
inne zdanie. Po około 15 minutach przybijamy do Rostad. To maleńka,
składająca się z zaledwie
kilku gospodarstw rybacka osada niemal
przyklejona do zielonego zbocza opadającego stromizną ku wodom fiordu.
Na jedną z pasażerek czeka na przystani pies. Jego radość jest trudna
do opisania, a skokom, obrotom i skowytom nie ma końca. |
Zbliżamy sie do Rost
|
|
W oddali osada Kjerkfjorden i "nasza" przełęcz
|
|
Wodospad wypływający z jeziorka Forssandvatnet. Szczyt z lewej to
Segltinden
|
|
AKAPITMija
kolejnych kilka minut i jesteśmy u celu. Dobijamy do przystani w
Kirkefjord. Tak przynajmniej wynika z przymocowanej do niej tabliczki.
Na naszych mapach ta miejscowość nosi nazwę Kjerkfjorden, tak samo
zresztą jak fiord, nad którym leży. To w
porównaniu
z Rostad prawie
metropolia, bo gospodarstw jest tu kilkanaście. Razem z nami wysiada
postawny starszy mężczyzna. Wyraźnie też ktoś na niego czeka.
Dwóch
młodych chłopców wchodzi do budki stanowiącej swego rodzaju
terminal
promowy, a może skromniej – poczekalnię i |
Dobijamy
do przystani w Kirkefjord
|
|
Kirkefjord vel...
|
|
...Kjerkfjorden
|
|
wychodzi stamtąd
pchając
metalowe taczki. Bagaż mężczyzny ląduje na taczkach i dalej idą już
razem. Łódź
tymczasem odbija od pomostu i
zostajemy
zdani na siebie w samym
środku Nigdzie. Wokół ani żywej duszy, jeśli nie liczyć
znikającej z oczu grupki z taczkami. Cóż
więc |
|
robić?
Szukamy
wejścia na szlak. Na szczęście to nie będzie
chyba skomplikowane, bo
musimy wejść na widoczną stąd doskonale niezbyt wysoką, rozłożystą
przełęcz. Według mapy ma około 200 m wysokości. Jednym słowem małe piwo
przed śniadaniem. O tym jednak jakimi w rzeczywistości okazywały się tu
być z pozoru bezproblemowe i łatwe przejścia, mieliśmy już okazję
sprawdzić. Jak się wkrótce przekonamy, najlepsze jest
dopiero przed nami.
|
...zostajemy
zdani na siebie...
|
|
AKAPITRozpoczynamy
marsz. Z plecakami idzie się trudniej. Cały czas przypominają o sobie
ciężarem. Z przystani skręcamy w prawo i minąwszy kilka zabudowań
natrafiamy na drewnianą tabliczkę w kształcie strzałki wskazującą w
kierunku pnącej się w górę wąskiej ścieżynki. Mimo iż
norweską tradycją strzałka poza podaniem kierunku nie niesie z sobą
żadnej innej informacji, nie mamy wątpliwości, że pokazuje to, o co
aktualnie nam chodzi. Stąd po prostu nie ma żadnej innej drogi. Ścieżka
od początku okazuje się – tu niespodzianka ;-)
– podmokła. Każdy krok musi być więc stawiany z rozwagą, by
po pierwsze nie wpaść w wodę po kostkę, a po drugie nie poślizgnąć się
na mokrej trawie. Nieco wyżej
wchodzimy na gładką granitową płytę
omywaną przez liczne wąskie strużki wody. Przynajmniej mamy twardy,
choć pochyły grunt pod nogami. Spoglądamy przed siebie, a przełęcz
wydaje się wcale nie przybliżać. Spoglądamy za siebie i niedaleko osady
widzimy pole usłane ogromnymi głazami. Cudów nie ma, fala
morska ich tu nie przygnała. Musiały stoczyć się oderwane mocarną
pięścią gdzieś od wysokich, kamiennych ścian. Nieopodal tego rumowiska
stoi kilka niewielkich zabudowań. Trzeba mieć, jak mawiają Latynosi, el grande cohones,
by mieszkać w takim miejscu. |
...tabliczkę
w kształcie strzałki...
|
|
...na
gładką granitową płytę...
|
|
...fala
morska ich tu nie przygnała
|
|
AKAPITŚcieżynka
zaczyna się coraz mocniej wić, omijając coraz większe głazy i kamienie.
W końcu po około 50 minutach osiągamy przełęcz. Po jej drugiej stronie
ukazuje się długa dolina. Mniej więcej od jej połowy ciągnie się
piaszczysta łacha przechodząca u wylotu w złocącą się jasnym piaskiem
szeroką plażę Horeseid. Wydaje
się być na wyciągnięcie ręki. Nie jest
jednak tak łatwo, jak można byłoby przypuszczać. Ścieżka
zejściowa prowadzi w dół jedyną możliwą drogą, czyli przez
usypisko ogromnych głazów zrzuconych tu zapewne tą |
|
...osiągamy
przełęcz
|
|
...ukazuje
się długa dolina
|
|
samą ręką, która chciała
zniszczyć spokojne Kjerkfjorden. Głazy są wielkie i większe. Kluczymy
miedzy nimi, miejscami z trudem się przeciskając, a plecaki wcale nam
tego marszu nie ułatwiają. Do tego cały czas staramy się wybrać jak
najmniej mokrą drogę. Zejście na dno doliny zajmuje nam ponad
pół godziny. Wydawać by się
mogło, że najgorsze już za nami.
Nic bardziej mylącego Teraz
przyjdzie nam iść |
Wydaje
się być na wyciągnięcie ręki
|
|
Kluczymy
miedzy nimi...
|
|
...że
najgorsze już za nami
|
|
terenem, o którym
powiedzieć, że jest mokry, to nic nie powiedzieć. Ścieżka chwilami
zanika. Zastępuje ją zdeptana trawa. Zdeptana różnymi
śladami, jakby każdy idący próbował być sprytniejszy od
poprzednika, bo ziemia jest tu wyjątkowo podmokła. Mam spore
wątpliwości, bo według mapy powinniśmy iść lewą stroną doliny. Jednak
tam nie widać żadnej ścieżki,
a w dodatku teren wygląda bardzo
niedostępnie. Decydujemy się więc iść prawą stroną, próbując
wpasować się w któryś z istniejących śladów.
Środkiem doliny iść nie możemy, bo tę najprostszą drogę wybrała sobie
rzeczka leniwie wijąca się i zbierająca całą spływającą z
gór wilgoć. Nie
jesteśmy tu sami. |
...próbując
wpasować się w któryś ze śladów
|
|
Obok
znajdującej się na końcu doliny kamiennej wyspy usypanej niczym szaniec
z wielkich głazów, dostrzegamy kilka osób i
namioty. Wyspa wydaje nam się właściwym określeniem, bo wszystko
dookoła jest podmokłe. Tutejsi Robinsonowie sprawiają wrażenie jakby
swój cel już osiągnęli i mieli zamiar tylko bronić tej
reduty. Rozwieszona niczym sztandary odzież świadczy o tym, iż ich
ambicje w tej chwili sięgają co najwyżej jako tako suchego ubrania.
Zastanawiamy się |
...usypanej
niczym szaniec...
|
|
czy również nie zostać w
tym rejonie, a na plażę nie pójść na lekko, jednak wszędzie
jest tak mokro, że póki co postanawiamy iść
naprzód.
AKAPITCiap,
ciap, ciap, chlup, chlup, plask. Tymi słowy streścić można
kilkaset następnych metrów. Pokonujemy je dostojnie, ważąc
każdy krok, a i tak w butach czujemy zalążki akwarium. Kijki co rusz
wbijają się głęboko w rozmokniętą
ziemię dodatkowo spowalniając
marsz. Są miejsca, gdzie po kilka
metrów musimy przejść niemal
zapadając się w mokrej trawie.
Nie
możemy ich obejść
górą, dołem, |
Pionowa ściana Breiflogtinden...
|
|
bokiem,
bo tam też jest mokro. Przypomina mi się przeprawa przez
legendarne bagno na Głównym Szlaku Beskidzkim w okolicy
Bartnego w Beskidzie Niskim. Ale tamtego bagna nic nie pobije, nawet
norweskie mokradełka. Zaczynam mieć
poważne wątpliwości co do
sensu dalszego marszu w takich warunkach, ale Basi nie przerażają żadne
przciwności. Przyznaję, że |
...zamyka dolinę od zachodu
|
|
mimo
niepozornych rozmiarów kryje w sobie o wiele więcej
determinacji niż ja. W końcu mniej więcej w połowie długości doliny
odnajdujemy w miarę suche miejsce. Ma jednak mały mankament. Jest nieco
pochyłe i to na razie powstrzymuje nas przed rozbiciem tu obozu. Jeżeli
nie znajdziemy nic lepszego, wrócimy. W końcu dochodzimy do
miejsca, gdzie zaczyna się piasek. Do brzegu jest jeszcze kilkaset
metrów, jednak uznajemy, że po piasku powinno się iść
łatwiej. Zapewne tak by było, gdyby nie trzeba było kluczyć pomiędzy
półtorametrowej wysokości
kopcami wydmami i rozdzielającymi
je tu i ówdzie płytkimi rozlewiskami. Łapię się na
sposób. Co jakiś czas wchodzę na jedną z wydm, badam teren i
pokazuję Basi kierunek. Udaje nam się przebrnąć ten odcinek w miarę
suchą stopą, choć nie bez problemów. Zmierzamy w kierunku
skalnego cypla po wschodniej stronie plaży. Spodziewamy się tam znaleźć
kawałek suchego i płaskiego |
|
...gdyby
nie trzeba było kluczyć...
|
|
|
terenu.
Jest
już dosłownie na wyciągnięcie ręki, gdy okazuje
się, że pozostała nam do pokonania jeszcze jedna przeszkoda. Kolejny
strumień meandrujący tym razem prawą stroną doliny i kilkumetrowym
płytkim korytem oddzielający cypel od plaży. Płytkim, ale nie do
pokonania w butach. Nie ma rady, zdejmujemy i tak wilgotne obuwie i
przechodzimy w bród. Jesteśmy u celu! 4,5 kilometra dzielące
Kjerkfjorden od morskiego brzegu pokonywaliśmy ponad 2,5 godziny. Teraz
pozostaje wybrać miejsce na biwak. Idę na poszukiwania, a Basia pilnuje
dobytku. Cypel jest skalisty,
ale znaczna jego część jest porośnięta
trawą. Jak nietrudno się domyślić, większość tego terenu jest podmokła.
Nie ma lekko. Znajduję płaskie i jako tako suche miejsce. Gęsta trawa
zapewni nam tu komfortowe, miękkie spanie. Przy okazji konstatuję, że
będziemy mieć towarzystwo. Opodal widzę mały namiocik, obok
którego krzątają się dwie postaci. Znosimy bagaże i
rozbijamy namiot. Dociera do nas, że od dłuższego czasu nie padało.
Mało tego. Mimo że otaczające nas szczyty nadal skrywane są przez
chmury, od czasu do czasu pokazują się fragmenty niebieskiego nieba.
Może nie jest to jeszcze obiecywane prognozami słonko za chmurką, ale
nie będziemy przecież grymasić.
|
...przechodzimy
w bród
|
|
...będziemy
mieć towarzystwo |
|
AKAPITCzas
zająć się kolacją. Aby schować się przed wiejącym wiatrem, buduję z
kijków i peleryn prowizoryczną zasłonę w rodzaju plażowego
parawanu. Sadowimy się za nią i przygotowujemy coś ciepłego do
jedzenia. Należy nam się za tą bagienną peregrynację. Chińska zupka
makaronowa
to nie jest może specjalnie wyszukane danie, ale w takich
okolicznościach
przyrody smakuje jak prawdziwy domowy rosół. I wszystko
byłoby cacy, gdyby... nie kolejny niebiański
prysznic. |
Czas
zająć się kolacją |
|
Na szczęście nie trwa bardzo długo
;-), raptem coś koło godziny, bo nasze prowizoryczne schronienie jest
naprawdę prowizoryczne, a do namiotu nie chce nam się jeszcze wchodzić.
Zaraz potem zaczyna się spektakl. Spektakl w kilku odsłonach. Z naszej
perspektywy, miejsca w którym już nie pada, obserwujemy
odsłonę pierwszą – przesuwającą się w głąb doliny strefę
opadów pokrywającą wszystko szarymi smugami deszczu. Odsłona
druga, to krople wody srebrzące
się na źdźbłach traw i w końcu trzecia,
trwająca najdłużej, zatytułowana: „Triumfalny
powrót słońca na nieboskłon”. W czasie jej trwania
stajemy się świadkami niesamowitej gry świateł, cieni i
kolorów. Dla tego widowiska warto było brnąć tu przez całą
dolinę. Och, jak cieszymy się w tej chwili, że nie zostaliśmy gdzieś po
drodze. Z radości otwieramy puszkę mandarynek i robi nam się jeszcze
weselej. Są przepyszne! |
|
...przesuwającą
się strefę opadów...
|
|
|
Och,
jak cieszymy się w tej chwili...
|
|
|
|
|
|
Są
przepyszne!
|
|
AKAPITŚciany
doliny skryte są jeszcze w chmurach. Widać tylko wąski jasny przesmyk
nad przełęczą, stanowiący jak gdyby jedyny łącznik z rzeczywistym
światem. Bo wszystko to, co zaczyna się dziać dookoła jest wyraźnie tej
rzeczywistości pozbawione. Słońce wyłania się nisko, w poszerzającym
się pasie pomiędzy chmurami, a horyzontem. Zaczyna grać barwami na
otaczających nas skałach, roślinności
i samym morskim brzegu,
który wydaje się teraz bajkowo piękny. Woda ma
turkusowo-szmaragdowy odcień zieleni. Skały oświetlone słonecznymi
promieniami nabierają żółtawego zabarwienia i wydobywają z
siebie całą masę cieni nadających im wspaniałej
trójwymiarowej głębi. Swoje trzy grosze dodaje spływająca z
góry woda, znacząc je ciemnymi maźnięciami lub słonecznymi
odblaskami. |
|
|
Góra Smeden obecna będzie na wielu kolejnych zdjęciach
|
|
Czy to w całości...
|
|
...czy też w mniejszych...
|
|
...lub większych fragmentach
|
|
AKAPITW
końcu chmury rozwiewają się niemal zupełnie i ukazuje się błękitne
niebo. Słońce przesuwa się leniwie coraz niżej, ale też pod bardzo
ostrym kątem w stosunku do widnokręgu, co sprawia, że zachód
trwa tu i trwa i trwa. Zmienia
się tylko odcień barwiącego wszystko
światła. Teraz jest bliższy pomarańczowemu.
AKAPITObserwujemy
naszych sąsiadów. Oni też podziwiają ten niesamowity pokaz.
Jeden jest zajęty fotografowaniem. Sprzęt wygląda na profesjonalny.
Takie kadry są godne solidnego fotograficznego szkła. |
|
Nam musi
wystarczyć mały, głupiutki Nikonek, który niestety nie
potrafi oddać z należytą wiernością wszystkich
szczegółów ani głębi
barw. |
AKAPITW
końcu pomarańcz przechodzi w róż, a wierzchołki
gór muskane już tylko przez niewinne obłoczki upodobniają
się do dymiących wulkanów. Skała zamykająca zatokę od
zachodu przypomina nam śpiącą postać. Wyraźnie widzimy głowę z
oczodołami, nosem i ustami,
zwieszające się pukle
włosów, ułożone wzdłuż ciała ramiona i zgięte w kolanach
nogi ze stopami zanurzonymi w wodach Morza Norweskiego. A może ona
wcale nie śpi tylko razem z nami podziwia widowisko? |
...przypomina
nam śpiącą postać
|
|
|
|
|
...upodobniają
się do dymiących wulkanów
|
|
|
AKAPITCzekamy
do końca. Do momentu, gdy ostatni rąbek słonecznej tarczy zniknie za
horyzontem. Za horyzontem lub za chmurami, bo niestety te już piętrzą
się nad jego linią. I mimo że jest już dobrze po północy,
nawet nie chce się nam spać. Wypada uściślić: mnie się nie chce. Basia
tuż po zachodzie, który dla
nas ma miejsce o godzinie 0:45,
kładzie się w namiocie i szczelnie owija kokonem śpiwora. Jej potrzeby
i możliwości w dziedzinie snu ogranicza wyłącznie własna wyobraźnia. Ja
czekam jeszcze kilka minut, podziwiając zmierzchające się niebo, ale w
końcu zmęczony po długim i intensywnie spędzonym dniu
również wybieram pozycję horyzontalną i szybko
zasypiam. |
...ostatni
rąbek słonecznej tarczy...
|
|
|
|
|