Wstępu ciąg dalszy  
Strona główna

dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11


...poprzedni dzień
Dzień 7, 19 lipca 2013 r. trasa na mapie
AKAPITRanek budzi nas szumem fal rozbijających się o skały. O dziwo nie deszczem. Jednak po odsunięciu zamka namiotu zostajemy szybko pozbawieni złudzeń. Wszystko po horyzont zasnuwa gruba warstwa chmur. Z obiecywanego prognozami słonka za chmurką mamy tylko chmurki. Po chwili przychodzi i deszcz. Na szczęście nie trwa długo, ale jest nam o tyle nie na rękę, że moczy wysuszony przez noc namiot. Wstajemy i przygotowujemy śniadanie. Mamy sporo czasu. Statek powrotny odpływa o 15:20, więc nie musimy się spieszyć. Pakujemy się jednak szybko w obawie przed kolejnym deszczem. Wytrzepuję namiot z deszczowych kropel. Zresztą nawet kilka godzin wilgoci w stanie złożonym nie powinno mu zaszkodzić. Około godziny 10 jesteśmy gotowi do drogi i ruszamy. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze ułożyć bagaży na plecach, gdy spotykamy jednego z naszych sąsiadów. Wymieniamy pozdrowienia. Jak się okazuje jest Australijczykiem. Chwilę rozmawiamy na temat wczorajszego pięknego zachodu słońca. On ze swoim kolegą też byli zachwyceni. Pytamy czy nie jest im tu w Norwegii zimo, na co chłopak ze śmiechem odpowiada, że to mu nie przeszkadza, bo w Australii  i  tak jest  teraz  zima.  Jak  gdyby  na 

...jesteśmy gotowi do drogi...
potwierdzenie swych słów, mimo czapki na głowie, na bosych stopach ma jedynie klapki. Choć gdy dobrze się zastanowić, to w tutejszym podmokłym terenie nie jest to złe rozwiązanie. Żegnamy się, życząc sobie wzajemnie powodzenia i lepszej pogody. Nas czeka kolejna przeprawa przez rzeczkę oddzielającą cypel od plaży. Czyli znów się nie obejdzie bez zmoczenia nóg. Znając Basi awersję do zimnej wody, postanawiam, że przeniosę ją oraz nasze bagaże na drugi brzeg. Woda nie jest bardzo zimna, więc nawet trzykrotna przeprawa nie stanowi dla mnie problemu, a stopom trafia się przy tej okazji darmowe i dogłębne mycie. Idziemy teraz wzdłuż plaży na jej południowo-zachodni kraniec. Chcemy przyjrzeć się z bliska Morzu Norweskiemu. Góry otaczające dolinę tworzą tu coś w rodzaju cichej zatoki łączącej się z lądem łagodną płycizną. Szmaragdowa woda bliżej brzegu przechodząca w turkus przypomina nam barwy czarnogórskiego Adriatyku. Tylko tutejsza plaża jest o wiele piękniejsza ze swym drobnym złocistym piaskiem. Wymarzone  miejsce  na  odpoczynek.  Niemal żywego ducha,

...darmowe i dogłębne mycie

...przypomina barwy Adriatyku

Basia lornetuje przełęcz
brak zasięgu telefonów, przepiękny krajobraz dookoła – jednym słowem raj. Gdyby tylko nie ta pogoda... Jedynie silny wiatr i chłód powstrzymuje nas przed spróbowaniem kąpieli. Zastanawiam się czy przy lepszej aurze jest tu więcej ludzi. Nie podejrzewam jednak, bo miejsce jest oddalone od cywilizacji i pozbawione wszelkiej infrastruktury. Dotrzeć tu mogą jedynie prawdziwi amatorzy plecakowej turystyki. I chwała Norwegom za to!
AKAPITPonad godzinę zajmuje nam wygłupianie się na plaży. Odprawiamy indiańskie dzikie tańce mające na celu przegnanie chmur i przywołanie słońca. Wymyślam hasła antyreklamowe mogące przy okazji służyć za motto naszej wyprawy. Uwiecznione na piasku pozostaną tu dla potomnych przynajmniej do czasu pierwszego większego deszczu.






AKAPITW końcu musimy definitywnie rozstać się z tą dziką plażą. Zakładamy plecaki i ruszamy w drogę powrotną. W oddali widzimy ludzkie postaci. Podejrzewamy, że to Australijczycy postanowili podobnie jak my wrócić do cywilizacji. Postaci w zasięgu wzroku jest jednak więcej. To pewnie turyści, którzy przypłynęli porannym promem. Zdążyli dojść do piaszczystej łachy, ale już nie do plaży. A może zniechęciła ich wszechobecna woda? Idą teraz daleko przed nami, wskazując nam swoją pozycję fluorescencyjnym pokrowcem na plecak. Staramy się iść rozpoznaną wczoraj drogą. Lepsze jest wrogiem dobrego, a wszelkie próby znalezienia alternatywnego, bardziej suchego przejścia mogą się skończyć jeszcze większym zamoczeniem. Pokonując strefę piasków, kilka znanych już sobie strumieni, a także połacie łąk podmokłych i bagnistych, zbliżamy się do końca doliny. Po drodze mijamy jeszcze jedną dwójkę piechurów idących w kierunku plaży. Solidnie wypakowane plecaki i pora raczej wykluczająca powrót popołudniowym promem pozwalają przypuszczać, że zostaną tam do jutra. A jutro ma lać. Nie zazdrościmy bo ewentualny powrót tą trasą w deszczu... My, choć właściwie sami też będziemy w podobnym położeniu, mamy szansę ten deszcz po prostu przespać.

I znowu ściana Breiflogtinden

...połacie łąk...

...podmokłych io bagnistych
AKAPITTuż przed rozpoczęciem podejścia natykamy się na ścieżkę odbijającą na przełęcz pomiędzy górami Markan i Kråkhammartinden, które zamykają naszą dolinę od wschodu. Pierwotny plan zakładał przejście tamtędy nad Selfjorden i dalej wzdłuż jego brzegów do miejscowości Ramberg na wyspie Flakstadøya. Jednak pierwotny plan nie zakładał kilkudniowego uziemienia nas w Moskenes. Choć z drugiej strony może to i dobrze, bo mając już jakie takie rozeznanie w norweskich szlakach, możemy sobie wyobrazić, jak ta droga wygląda w rzeczywistości. Widzimy tylko jej maleńki fragment, ale ścieżka na przełęcz przedstawia się mało zachęcająco. Stromo, skalisto i zapewne bardzo, bardzo mokro. Po drugiej stronie może być jeszcze gorzej, bo co najmniej spory odcinek ścieżki wiedzie przez tereny oznaczone na mapie jako mokradła. Jednym słowem nie ma tego złego... (Nie znalazłem opisu tej trasy w sieci. Na pewno nie jest znakowana i na pewno nie jest łatwa. Potencjalnym amatorom radzę dobrze zapoznać się z mapą, a zwłaszcza poziomicami i mierzyć siły na zamiary [przypis autora]).
AKAPITPozostaje jeszcze wspinaczka na znaną nam już przełęcz. Znów kluczymy między głazami, usiłując ominąć co bardziej mokre odcinki. Z jednej strony jest trudniej, bo pod górę, z drugiej wspomaga nas wiejący od morza wiatr. Pogoda litując się, nie zsyła swojego bardzo dobrze nam znanego emisariusza – deszczu, więc właściwie nie mamy na co narzekać. Może jedynie na mokre buty. Zejście z przełęczy do Kjerkfjorden to już małe piwo. Pokonanie całej trasy zajmuje nam dziś łącznie około dwóch godzin. Znacznie mniej niż wczoraj, jednak znamy już tę drogę i wiemy gdzie czyhają pułapki.


Pożegnianie z piękną plażą

W Kjerkfjorden
AKAPITDo przystani docieramy na około półtorej godziny przed przybyciem promu. To w sam raz tyle czasu, by spokojnie przygotować posiłek i napić się gorącej herbaty. Kanapki zjadamy w niezbyt może przytulnej i czystej, ale za to zacisznej budce poczekalni. Prócz kupki śmieci i kanistrów są tu dwie taczki. Każda z nich ma swojego właściciela, o czym świadczy wymalowane farbą jego imię i nazwisko.  Pełnią tu  funkcję

W kierunku Reine, po prawej Reinebringen

...są tu dwie taczki
bagażówek, o czym mogliśmy się przekonać wczorajszego dnia. Na miejscu są już znajomi Australijczycy i para, której odwrót prawdopodobnie widzieliśmy z daleka. I więcej żywego ducha. Cała osada wygląda jak wymarła. Choć stan niewielkich domków wyraźnie temu zaprzecza. Wszystkie są ładnie wymalowane w charakterystyczne dla Lofotów barwy: ciemnoczerwoną, białą, kremową, jasnoszarą lub ciemnoniebieską. Jak wynika z wypełzających na brzeg rudawych wodorostów, stan wód fiordu jest w tej chwili dość niski. Zapewne zmieni się to, gdy odpowiednie wzajemne położenie Ziemi, Słońca i Księżyca spowoduje powstanie fali przypływu. Na szczęście fiord jest na tyle głęboki, że nie ma to wpływu na kursowanie promu i ten przybywa dość punktualnie. Postój trwa tylko tyle, ile potrzeba do  wejścia 

Merraflestinden nad osadą Kjerkfjorden

Kjerkfjorden


...stan wód fiordu jest w tej chwili dość niski
na pokład sześciu osób. Kasjer chyba nas poznaje i gdy płacę za kurs do Vindstad, robi zdziwioną minę. Wręczając nam bilety z niedowierzaniem powtarza nazwę miejscowości. Dziwi się zapewne, że nie dość nam jeszcze dolało. Tym razem płacimy 90 koron za dwa bilety. Drogo, biorąc pod uwagę, że przeprawa trwa niecały kwadrans. Niestety innego wyjścia nie mamy. To jedyna droga wydostania się z Kjerkfjorden, jeśli nie liczyć drogi wpław. A ta z przyczyn obiektywnych nie wchodzi w grę. 

Temu psu żadna pogoda nie jest straszna

Zbliżamy się do Vindstad

AKAPITNa przystani w Vindstad oczekuje już tłum. I to nie żaden żart. Tam naprawdę jest masa ludzi. Oczywiście to turyści czekający na powrót do Reine. Plaża Bunes, do której wiedzie stąd łatwy i krótki szlak jest o wiele bardziej popularna niż plaża Horeseid, którą dziś opuściliśmy. Oceniam, że nie ma fizycznej możliwości, by wszyscy się zmieścili na niewielkim stateczku. Ten faktycznie po chwili odpływa, mimo że na pomoście została całkiem spora grupa. Jak się jednak okaże, w takich wypadkach statek przypływa tu raz jeszcze, niejako poza rozkładem.

Na przystani w Vindstad oczekuje już tłum

...statek przypływa tu raz jeszcze...
AKAPITNiespiesznie idziemy w kierunku osady. Vindstad jest nieco większe od Kjerkfjorden i rozciąga się na większej powierzchni. O jego randze stanowi też zapewne posiadanie własnej szkoły. To w jej budynku mieści się dziś coś w rodzaju świetlicy dla pasażerów promu. Postanawiamy zaglądnąć do środka. W sporym pomieszczeniu, które wygląda na salą lekcyjną, rozłożone jest coś w rodzaju stoiska. Dwie  starsze panie  sprzedają tu  kawę, herbatę, czekoladę na gorąco, a także 
coś, co nazywa się wafel i jest przygotowywane na bieżąco. Nam przypomina to skrzyżowanie gofra z naleśnikiem. Z tego pierwszego ma sposób przyrządzania w elektrycznym opiekaczu, a z drugiego wielkość i grubość oraz smak. Mamy mało chleba, decydujemy więc że zjemy po waflu. Cena z lekka powala na kolana, bo 25 koron za sztukę to naprawdę sporo (wyobrażacie sobie jednego naleśnika za 14 zł?), ale rekompensujemy ją sobie, smarując każdego grubą warstwą pysznej bitej śmietany i domowego dżemu truskawkowego. Oczywiście wśród sporej grupy turystów okupujących szkolne ławki spotykamy także Polaków. (Informacja praktyczna – w szkole jest ogólnodostępna i czysta toaleta. Nie mamy informacji czy stoisko było jednorazowe z jakiejś okazji, czy działa bardziej systematycznie. W każdym razie gdy wracać będziemy w niedzielę, szkoła będzie zamknięta, a dostęp będzie jedynie do toalety [przypis autora]).

Szkoła w Vindstad

Domek ładny...

...i nieco zaniedbany
AKAPITNieco posileni, z podwyższonym poziomem cukru we krwi ruszamy w drogę. Basia idzie w suchych butach, bo przypomniała sobie o niesionych w plecaku zapasowych adidasach. Nie pada i droga jest w miarę sucha, więc trzeba je wykorzystać. Zwłaszcza że po dwóch dniach na mokro to taka mała przyjemność, a jak cieszy!
AKAPITTutaj również plażę od fiordu dzieli przełęcz. Ta jednak jest niewysoka i łatwa do pokonania. A przede wszystkim wiodąca na nią ścieżka jest niemal całkowicie sucha. Zwróć uwagę drogi Czytelniku, jakże niewiele potrzeba nam dziś do szczęścia... Po drodze mijamy malutki cmentarzyk. Sądząc po wydeptanej do jego ogrodzenia ścieżce, jest to jeden z najczęściej tu fotografowanych obiektów. Wejście na przełęcz zajmuje nam kilka minut. Widzimy stąd, jak niski stan wody ma  dzisiaj  Bunesfjorden.  Zdecydowanie  więcej  czasu  potrzeba  na

...droga jest w miarę sucha

Cmentarz

...niski stan wody ma dzisiaj Bunesfjorden
znalezienie odpowiedniego miejsca na rozbicie obozu. Co lepsze miejscówki są już niestety zajęte, w rejonie przełęczy stoi już bowiem coś około trzech namiotów. Największym wyzwaniem jest teraz bardzo silny wiatr, a w każdej chwili może się pojawić i deszcz. Mając na uwadze, że spędzić nam tu przyjdzie dwie noce, miejsce musimy wybrać szczególnie starannie. W końcu po długich, przerywanych deszczem poszukiwaniach udaje mi się wybrać kawałek w miarę suchej trawy schowany za niewysokim głazem. Nie jest tu rewelacyjnie, bo teren jest nierówny, a i głaz nie daje wystarczającej zasłony przed wiatrem, jednak niczego lepszego nie znajdziemy. Rozbijam namiot mocując go dodatkowymi linkami, bo wiatr hula jak opętany. Mam pewne obawy czy nasz mały namiocik wytrzyma taki napór i nie nabierze chęci do poszybowania gdzieś hen nad górami.

Co lepsze miejscówki są już niestety zajęte


AKAPITTymczasem niepostrzeżenie zbliża się godzina 20. Zostawiwszy wszystkie rzeczy w namiocie i mając nadzieję, że ten jest dostatecznie mocno uziemiony, idziemy na plażę. Zejście jest strome, ale łatwe. Piaszczysta ścieżka mija na szczęście nieliczne głazy i kamienie. Gdy jesteśmy już na dole spostrzegamy, że tu jest o wiele zaciszniej. Spoglądamy na siebie pytająco. Za przeprowadzką przemawia nie tylko słabszy wiatr, lecz również płaska, porośnięta niziutką roślinnością piaszczysta łąka, która wygląda zdecydowanie lepiej niż nasza miejscówka za kamieniem. Mimo późnej pory decydujemy się na zmianę lokalu. To są naprawdę szybkie przenosiny. Najdłużej trwa chyba wyplątywanie namiotu z pajęczyny dodatkowych linek. Spieszymy się nie tylko z powodu późnej pory. Przede wszystkim zdajemy sobie sprawę z wiszącego cały czas w powietrzu deszczu. Choć niebo na horyzoncie wydaje się aktualnie rozjaśniać, to okoliczne góry spowite są chmurami. Ciekawa zjawisko, ale Lofoty sprawiają wrażenie jakby to na nich zatrzymywały się lub kondensowały wszystkie chmury. Często obserwujemy, że niebo na południe lub północ od wysp jest czyste, a na tutejszych łańcuchach górskich wieszają się szaro-ołowiane kłębiaste zasłony.

Wieje jak diabli!

Nowe obozowisko

Zdobywcy dzikiej północy
AKAPITW miejscu naszego obozu jest obłożone kamieniami miejsce na ognisko. Co prawda nie zanosi się byśmy mieli z niego skorzystać, ale to oznacza, że nie jesteśmy tu pierwsi. Pod jedną ze skał odkrywam też fragmenty starego namiotu. Kawałek tropiku odpowiednio oddarty posłuży nam jako podłoga w przedsionku. Ogólnie rzecz ujmując, niezły tu śmietnik. Opodal znajdujemy dwa ogromne gumowce, nie byle jakie, bo wyprodukowane przez firmę Dunlop, a cała plaża usłana jest stalowymi kulami pływaków do sieci. Wyglądają jak pozbawione zapalników miny morskie.



...usłana jest stalowymi kulami...

...jak pozbawione zapalników miny morskie

Zachodni skraj zatoki
AKAPITGdy krzątamy się po obozie, odwiedza nas trójka turystów, których widzieliśmy przy namiotach rozbitych w okolicy przełęczy. Jeden z nich wygląda jak skrzyżowanie Wikinga (rude cienkie warkoczyki) z peruwiańskim Indianinem (charakterystyczna czapeczka). Na domiar wszystkiego jest Węgrem, więc nie mamy możliwości dogadać się inaczej niż po angielsku. Zwraca naszą uwagę na charakterystyczny, jak nam się wydaje kamień, a jak się faktycznie okazuje po bliższych oględzinach kawałek kręgu wieloryba stanowiący teraz fragment obudowy ogniska. Mówi też, że w głębi plaży natrafił na inną, dłuższą kość tego wielkiego morskiego ssaka. Gdy kończymy organizację obozu, idziemy to sprawdzić. Rzeczywiście nieopodal natykamy się na kilkumetrowej długości gnat. Jego wielkość, a także porowata budowa wydają się potwierdzać, że na pewno nie należał do żadnego przedstawiciela fauny lądowej. 


...kilkumetrowej długości gnat


Tadaaaam!
AKAPITPlaża Bunes, podobnie jak Horeseid, leży w niewielkiej, otoczonej wysokimi górami zatoce. Takie usytuowanie sprawie, że mimo stosunkowo silnego wiatru fala nie jest zbyt wysoka. Woda ma tu również kolor lazurowy, ale sam piasek już nie jest tak czysty i żółciutki, poza tym jest mocno zaśmiecony tym, co morze wyrzuciło na brzeg. Sporo tu kawałków starych lin, fragmentów sieci, i plastikowych butelek. Ta plaża podoba nam się mniej, choć  na  pewno przy  ładnej   pogodzie   i   tutaj    może   być

...piasek już nie jest tak czysty i żółciutki...
urokliwie. Tymczasem wszechobecne chmury nie dają nam już najmniejszej nadziei na powtórkę zachodu z dnia wczorajszego. Wręcz przeciwnie, zwieszając się z otaczających zatokę gór, zwiastują raczej rychły deszcz. Kończymy spacer tuż przed północą. Plecaki zapakowane w worki lądują na zewnątrz. Wcześniej wyjmujemy z nich wszystkie rzeczy, które mogą nam być jutro potrzebne. Kolejny dzień spędzimy prawdopodobnie w pozycji horyzontalnej, a wychodzenie z namiotu może być nieco utrudnione. Ma to swoje plusy – w końcu się wyśpimy i odpoczniemy po wszelkich trudach. Są i minusy –  ile można leżeć?
następny dzień...