Wstępu ciąg dalszy  
Strona główna

dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień1 dzień20 dzień11


...poprzedni dzień
Dzień 2, 14 lipca 2013 r. trasa na mapie

...wzdłuż brzegu Saltdalsfjorden...
AKAPITPo drodze budzę się kilkakrotnie. Spanie w pozycji embrionalnej, o ile mam jako tako opanowane w ulubionym fotelu w domu, o tyle w pociągu wychodzi mi średnio. W dodatku słońce, któremu jadąc na północny wschód, cały czas wychodzimy na przeciw, wstało niedługo po drugiej i usiłuje nas przekonać, że dzień jest już w pełni. Basia z opaską na oczach i korkami w uszach okutana w przydziałowy kocyk wydaje się nie zwracać na to uwagi, ale mnie kuszą widoki za oknem. A te są ciekawe choć dzikie. Przejeżdżamy przez tereny surowe i niezamieszkane. Jedyne co widzę za oknem, to niewysokie, karłowate drzewka, od czasu do czasu jakiś strumień czy stawek i wnoszące się w oddali góry. Nie są to góry wybitne czy wielkiego formatu. Wyglądają jak długie, stosunkowo łagodne grzbiety osadzone na obszernym płaskowyżu. Na szczytach niektórych z nich widać wyraźne pozostałości śniegu. Piasek pod powiekami nie pozwala mi jednak na dłuższe obserwacje, a że pora jest jeszcze nieprzyzwoicie wczesna, zwijam się znów na fotelach i próbuję spać.
AKAPIT Po siódmej definitywnie wstajemy. Czas zjeść śniadanie i ogarnąć się nieco. Pogoda za oknem wydaje się nie być najgorsza. Niebo jest pogodne i uśmiecha się do nas błękitem. Nieliczne białe obłoki dodają mu tylko uroku. Jedziemy wzdłuż brzegu Saltdalsfjorden, w którego wodach odbijają się wyrastające z wody zalesione wzgórza. W oddali wznoszą się majestatycznie góry Mjønesfjellet i Kistradnfjellet leżące już nieopodal naszej końcowej stacji. Za kilkadziesiąt minut przejedziemy u ich podnóża okrążając wcześniej cały Skjerstadfjorden.

W oddali wznoszą się majestatycznie góry Mjønesfjellet i Kistradnfjellet...
AKAPITPo siódmej definitywnie wstajemy. Czas zjeść śniadanie i ogarnąć się nieco. Pogoda za oknem wydaje się nie być najgorsza. Niebo jest pogodne i uśmiecha się do nas błękitem. Nieliczne białe obłoki dodają mu tylko uroku. Jedziemy wzdłuż brzegu Saltdalsfjorden, w którego wodach odbijają się wyrastające z wody zalesione wzgórza. W oddali wznoszą się majestatycznie góry Mjønesfjellet i Kistradnfjellet leżące już nieopodal naszej końcowej stacji. Za kilkadziesiąt minut przejedziemy u ich podnóża okrążając wcześniej cały Skjerstadfjorden.
AKAPITJak na kolej NSB przystało, pociąg dojeżdża do Bodø dokładnie wedle rozkładu. Koniec jazdy! Wysiadać! Nawet tory kończą się tu ślepo, a dalszą drogę zagradza stojący na wprost lokomotywy budynek dworca. To w Norwegii najdalej wysunięte miejsce, do którego można dojechać pociągiem bez konieczności przekraczania szwedzkiej granicy i korzystania z usług tamtejszych kolei.
AKAPITPo wyjściu z wagonu kierujemy się w stronę przystani promowej, która znajduje się około 300 m od dworca. Jest tu niewielki budynek terminalu z kawiarenką, poczekalnią i toaletami, ale poszukiwania kas spełzają na niczym. Dowiaduję się, że bilety są sprzedawane na samym promie. Ten zresztą cumuje już przy nabrzeżu. Jako ciekawostkę mogę dodać, że prom jest nowiutki, został przekazany norweskiemu armatorowi Troghatten Nord w październiku 2012 roku, a wybudowano go... w Stoczni Remontowej w Gdańsku. Prom napędzany jest ekologicznym silnikiem na skroplony gaz ziemny, może pomieścić 390 osób oraz 120 samochodów osobowych na dwóch pokładach samochodowych. Jego nazwa – „Landegode” – pochodzi od nazwy największej z wysp rozciągających się gęstym archipelagiem kilkanaście kilometrów na północ i zachód od Bodø. Razem z dwoma, wybudowanymi w tej samej stoczni bliźniaczymi jednostkami o nazwach „Værøy” i „Bodø” operują pomiędzy stałym lądem, a archipelagiem Lofotów.

Dworzec kolejowy w Bodø

Terminal promowy

...cumuje już przy nabrzeżu
AKAPIT Okrętujemy się więc na prom. Faktycznie przed wejściem na pokład stoi członek załogi ubrany w seledynowy kombinezon i sprzedaje bilety. Trzeba się również wpisać na listę pasażerów. Jeden bilet kosztuje 174 korony (ok. 96 zł wg kursu z dnia podróży) Przy bardzo zbliżonej odległości i długości przeprawy cena ta jest nawet niższa niż za rejs rzygownikiem „Jantar” z Kołobrzegu na Bornholm (aktualnie 130 zł). Czyli biorąc pod uwagę norweskie ceny i relatywnie licząc, jest tanio.
AKAPIT Przez otwartą rufę wchodzimy na prom. Wszystko lśni i pachnie nowością. Plecaki zostawiamy na specjalnych regałach na pokładzie samochodowym i schodami wchodzimy na pokład pasażerski. Jest już trochę ludzi, ale wolnych miejsc zostało aż nadto. Po krótkim przeglądzie sytuacji lokujemy się na fotelach w obszernym salonie na dziobie statku. Nad nami wisi spory monitor, na którym wymiennie z reklamami pokazywana jest prognoza pogody. Optymizmem z niej bynajmniej nie wieje. Potwierdza to zresztą widok za oknem. O ile jadąc pociągiem mieliśmy nad głowami dość pogodne niebo, o tyle teraz jest ono dokładnie zasnute chmurami, które zahaczają o nie tak przecież wysokie wierzchołki wyłaniających się z wody wysp.
AKAPIT Prom odbija od brzegu o 10:15. Szybko nabiera prędkości i klucząc pomiędzy szkierami zmierza na otwarte wody. Na chwile wychodzę na pokład spacerowy, ale wiatr szybko nakłania mnie do powrotu w zacisze. Zresztą poza nisko zwieszającymi się chmurami i tak niewiele widać. Gdy wychodzimy poza rejon wysp i wysepek, zaczyna nieprzyjemnie kołysać, choć jest to cały czas obszar Vestfrojden, a nie otwartego morza. Nie chcąc walczyć z żywiołem, którego i tak nie mam szansy pokonać oraz aby nie musieć czynić użytku z rozmieszczonych tu i ówdzie papierowych torebek, układam się w fotelu i zamykam oczy. Mózg przestaje otrzymywać sprzeczne sygnały od błędnika i oczu, a kołysanie szybko przestaje być dokuczliwe. Mimo tego o spaniu nie ma mowy. Za bardzo denerwuję się sytuacją pogodową, która wedle wszelkich wskazań będzie się starała pomieszać nam szyki. Na wielkich oknach promu pojawiają się właśnie pierwsze mokre rozpryski. Być może to tylko kropelki słonej morskiej wody wzbijane przez prujący morskie fale kadłub statku, ale ich intensywność każe przypuszczać, że źródłem są jednak ciężkie, ołowiane chmury przewalające się nad nami i niemal ocierające o pokład.

W dali wyspa Landegode ze szczytami Gjura i Rypdalstinden


Opuszczamy Bodø

...klucząc pomiędzy szkierami zmierza na otwarte wody

Wietrzny pokład spacerowy

Sdiełano w Polsze
AKAPITRejs trwa. Dostrzegam już oszałamiające krajobrazy podziwiane wcześniej tylko na zdjęciach. Szmaragdowe, górzyste wyspy pieszczone słonecznymi promieniami wynurzające się z ciemnogranatowej morskiej toni. Nad nimi króluje przetykany kremowo-białymi obłokami błękit nieba, po którym przemieszczają się krzykliwe stada mew i albatrosów. Na spokojnych wodach zatoki kołyszą się niewielkie kutry i drewniane rybackie łodzie.
AKAPITSielanka...
AKAPITSielanka i kicz.
AKAPITTak piękne, że aż...
AKAPITŻe aż nieprawdziwe.
AKAPITI faktycznie. Albowiem wszystko jest wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Rzeczywistość zaś skrzeczy niemiło, bo zarys wyspy (jednej!) dostrzegamy dopiero, gdy jesteśmy w odległości 3-4 kilometrów od wejścia do portu w Moskenes. Właściwie jest to tylko zarys linii brzegowej, ponieważ wszystko powyżej 200-300 m skrywają gęste i ciemne chmury. Pięknie! :-/ Po kilkunastu minutach prom dobija do nabrzeża w Moskenes i wypluwa ze swoich wnętrzności kilkanaście samochodów oraz kilkudziesięciu pasażerów. Jest mokro ale nie pada. Po krótkiej naradzie poprzedzonej wzrokową oceną chmur, z której to oceny dość jednoznacznie wynika, że deszcz dosłownie wisi w

...gdy jesteśmy w odległości 3-4 kilometrów...

...wszystko powyżej 200-300 m skrywają gęste i ciemne chmury

...wypluwa ze swoich wnętrzności...
powietrzu, postanawiamy zainstalować się na tutejszym kempingu. Szukanie miejsca na dziko może być czasochłonne, a przy tej pogodzie wolelibyśmy rozbić obóz jak najszybciej i nie narażać się na przemoczenie. Na szczęście kemping znajduje się zaledwie 3 minuty marszu od portu. Nocleg kosztuje tu 150 koron za dwie osoby z namiotem. Jest to mniej więcej dwukrotność cen obowiązujących w polsko-nadmorskich realiach. Jak na kempingowe warunki norweskie nie jest wygórowana. Dłuższą chwilę szukamy miejsca, bo łączka wskazana nam przez recepcjonistę jest mocno podmokła. Jak się szybko przekonamy to tutaj norma. Znajdujemy miejsce na lekkim wyniesieniu. Mamy do dyspozycji także stół z ławkami. Tylko czy będzie okazja z nich skorzystać? Szybko rozkładam namiot, a z wbiciem ostatniego śledzia na tropik zaczynają spadać pierwsze krople.
AKAPITW tym miejscu warto kilka słów poświecić norweskiemu deszczowi. Podobno Eskimosi znają i umieją nazwać około dwustu odmian śniegu. Nie wiem ile odmian deszczu znają Norwegowie, ale jest ich tu chyba sporo. Od drobnego, prawie niewidocznego i niesłyszalnego nawet na namiotowym tropiku kapuśniaczku, poprzez ciut bardziej intensywny, średnio intensywny, mocno intensywny, bardzo intensywny, aż do przypominającej nasze oberwanie chmury ulewy, z jaką miałem już do czynienia choćby na lotnisku w Torp. W zależności od siły wiatru deszcz ten może padać pionowo w dół, mniej lub bardziej ukośnie oraz poziomo. Są też tacy którzy twierdzą, iż doświadczyli deszczu padającego do góry. Deszcz może bez widocznego zmęczenia padać krótkimi seriami po kilka, kilkanaście minut przez cały dzień, ale może lać i bez przerwy. Nie ma znaczenia, że na drugim końcu wyspy aktualnie świeci słońce. U nas będzie padać, a słoneczna plama do nas nie dotrze, ponieważ przesłaniająca ją chmura zatrzyma się na wszechobecnych tutaj łańcuchach górskich. Norwegowie wydają się nie przejmować złą pogodą. Po prostu ją przeczekują, lub stosownie się ubierają.
AKAPITKotwiczymy w kempingowej kuchni. To jedyne miejsce, gdzie można usiąść pod dachem. Standard kempingu sam w sobie nie jest może najgorszy, ale zdecydowanie widać nastawienie właścicieli głównie na turystów poruszających się kamperami. Tych skądinąd zjeżdża się tu z upływem dnia coraz więcej. W przeciwieństwie do namiotowych sierot, którymi my jesteśmy, ich użytkownicy raczej nie mają problemu z miejscem, w którym mogliby się podziać w czasie deszczu. Sporych rozmiarów wyglądające na nowe pojazdy oferują zapewne komfort wyższy od niejednego polskiego mieszkania. Na kempingu zdecydowanie brakuje pomieszczenia w rodzaju świetlicy, gdzie można byłoby spokojnie posiedzieć, nie czując skrępowania tym, że zajmuje się miejsce komuś, kto chciałaby coś upichcić i zjeść. A w kuchni są tylko trzy malutkie stoliki... Na szczęście chwilowo namiotów nie ma wiele, więc może się jakoś pomieścimy. Zresztą teraz i tak jesteśmy jedynymi chętnymi. W pomieszczeniu jest w miarę ciepło, choć na zewnątrz hula wiatr. Ze zdziwieniem spostrzegam, że zaokienny termometr pokazuje zaledwie 7 stopni Celsjusza. W połączeniu z wiatrem i deszczem daje to uczucie solidnego chłodu. Przesiedzimy w kuchni całe popołudnie, po coraz większych kałużach orientując się czy aktualnie pada, leje, czy siąpi. No dobra, zdarzają się kilkuminutowe przerwy w opadach w sam raz wystarczające na to, by móc przejść do toalety. Przy jednej z takich okazji robię inspekcję pryszniców. Są płatne; działają na monety; kosztują 10 koron za 3 minuty. Ten system znamy już z mniej wypasionych kempingów na Bornholmie. Dopiero po włączeniu wody można się zająć rozpracowaniem kurków (który do ciepłej, który do zimnej) i ich ustawianiem do odpowiedniej temperatury wody.
AKAPITA czas leci nieubłaganie...
AKAPITI nie ma możliwości przerwania kąpieli na czas namydlenia się, a przed spłukaniem.
AKAPITBo czas leci nieubłaganie...
AKAPITPrzy odpowiednio wysokiej temperaturze powietrza ten system o ile jest mało komfortowy, o tyle można go zaakceptować. Ale temperatura nie jest odpowiednia! W związku z tym mam poważne wątpliwości czy w ogóle skorzystamy tu z pryszniców. Zwłaszcza że znalazłem również zamykane kabiny z umywalkami, w których można się od biedy spokojnie umyć niemal „po całości”.
AKAPITSiedzimy w kuchni co rusz wyglądając przez niewielkie, za to wiecznie zapłakane okna. Mamy stąd widok na góry rozciągające się wzdłuż i wszerz na całej wyspie. Właściwie to ten widok tylko miewamy. A to przez 15 minut widać najbliższe zbocze, po czym ponownie otula je wilgotna pierzynka, a to pokazują się fragmenty wyżej i dalej położonych turni, by po chwili schować się za zasłoną deszczowych smug. Uroczo... Zostało nam 9 dni, z czego 7 na wyspach. Damy radę?
AKAPITCzekając na poprawę pogody, wspomnę kilka słów na temat samych Lofotów. Archipelag ten składa się z około 60 wysp i wysepek ciągnących się na długości 112 km, począwszy od wysepki Røst na południowym zachodzie po wąską cieśninę Roftsundet na północnym wschodzie, oddzielającą go od sąsiedniego archipelagu Vesterålen. Wyspy mają łączną powierzchnię 1227 km kwadratowych. Największe z nich to: Austvågøy (526,7 km²), Vestvågøy (411,1 km²), Moskenesøya (185,9 km²), Flakstadøya (109,8 km²), Gimsøya (46,4 km²) (Jak nietrudno policzyć łączna powierzchnia archipelagu jest... mniejsza niż suma powierzchni największych wysp. Nie wiem na czym polega ten fenomen, ale we wszystkich źródłach, do których dotarłem tak właśnie widnieje [przypis autora]). Za wyjątkiem najbardziej wysuniętych na zachód zamieszkałych wysp Røst i Væroy, którym kontakt ze światem zapewniają jedynie połączenia promowe i lotnicze, pozostałe są obecnie powiązane spinającą je mostami i podwodnymi tunelami drogą E10. Niegdyś jedynym środkiem transportu pomiędzy wyspami były łodzie.

Herb gminy Moskenes
Teraz wzdłuż całego niemal archipelagu w ciągu kilku godzin można przejechać samochodem. Linia brzegowa Lofotów jest bardzo mocno rozwinięta. Przeważnie skały wyłaniają się z morza niemal pionowymi ścianami, ale nie brak i plaż ze złotym piaskiem. Najwyższy szczyt, Higravtindan (1146 m n.p.m.) znajduje się na wyspie Austvågøy. Archipelag zamieszkuje około 24 tysiące ludności zajmującej się głównie rybołówstwem i przetwórstwem rybnym. Lofoty słyną z suszonych dorszy tzw. sztokfiszy (norw. stokfisk, tørrfisk) lub solonych i suszonych (norw. klippfisk). Ostatnimi czasy mieszkańcy wysp zaczynają zajmować się również turystyką. Powodem tego zjawiska jest fakt, iż w ciągu całego roku przyjeżdża tu około 200 tysięcy turystów. Klimat jest tu umiarkowany chłodny z silnym wpływem ciepłego Prądu Norweskiego będącego odnogą prądu zatokowego – Golfsztromu. Prąd ten sprawia, iż średnia temperatura stycznia wynosi tu jeden stopień poniżej zera. Jednak latem oscyluje około zaledwie 12 stopni ciepła. Od 27 maja do 17 lipca na wyspach panuje dzień polarny, a słońce nie chowa się za horyzont. Może uda nam się tego doświadczyć. Mamy jeszcze kilka dni czasu.

Na wzgórzu nad kempingiem
AKAPIT Tymczasem około godziny 21 pogoda wyraźnie się poprawia. Z pomiędzy chmur zaczynają nawet nieśmiało prześwitywać skrawki błękitu. Odległe o około 30 km pionowe urwiska wyspy Værøy wydają się wynurzać z morskich odmętów tylko po to, by choć na chwilę wystawić się na działanie słonecznych promieni. Decydujemy się na mały spacer, choć zegarek, a przede wszystkim poprzednia słabo przespana noc sugerowałyby raczej obranie kierunku na sypialnię. Jak tu jednak spać, skoro dzień w pełni? Najpierw wspinamy się na niewielki pagórek u stóp którego rozłożył się nasz kemping. Idziemy wąską ścieżynką pośród traw i niskich jagodowych krzewinek. Miejscami z pod naszych butów tryska woda. Pod cienką warstwą próchniczej gleby kryją się skały, które nie pozwalają wodzie wsiąknąć zbyt głęboko i ziemia jest nasączona jak gąbka. Ze skały na szczycie pagórka możemy obejrzeć najbliższą okolicę. Wreszcie wyłaniają się wierzchołki gór. Chmury jakby się rozwiewały, postanawiamy więc pójść na dalszy rekonesans.



Nasz kemping "z lotu"
Musimy między innymi poszukać sklepu, bo zapas chleba mamy niewielki. Obok przystani promowej natykamy się na oryginalną budkę, w której mieści się biuro miejscowej wypożyczalni samochodów. Nieco dalej zauważamy nie pierwszy w Norwegii polski akcencik. Tym razem jest to rusztowanie z Mostostalu stojące przy remontowanym budynku. Na jedynym tutaj skrzyżowaniu skręcamy   w   lewo  w   kierunku  Sørvågen.

Na horyzoncie wyspy Mosken i Værøy

...by choć na chwilę wystawić się na działanie słonecznych promieni...

Zatoka Moskenesvågen

...biuro wypożyczalni samochodów...

...polski...

...akcencik
Spodziewamy się znaleźć tam sklep, poza tym ta miejscowość jest punktem startowym do planowanej poważnej wycieczki na Hermannsdalstinden (1029 m n.p.m.), najwyższy szczyt wyspy Moskenesøya. Obchodzimy dookoła zatokę Moskenesvågen, w której mieści się tutejszy port i przystań promowa. Wejścia do niej bronią dwa falochrony zakończone kolorowymi latarniami sygnalizacyjnymi, natomiast na środku znajduje się dość nietypowe oznaczenie ostrzegające zapewne przed podwodną skałą. Ruch na drodze jest minimalny, a przejeżdżające z rzadka pojedyncze samochody mijając nas, przejeżdżają całkowicie na przeciwległy pas ruchu. Nie muszę zapewne wspominać, że jadą nie więcej niż przepisowe 50 km/h, a zbliżając się do nas, jeszcze bardziej zwalniają. Do Sørvågen jest około 2,5 km, ale idzie się nam ciężko. Zmęczenie po dwóch pełnych wrażeń dniach zaczyna dawać o sobie znać i nawet panująca wokół jasność nie jest go w stanie oszukać.

...nietypowe oznaczenie...
AKAPIT Basia zaczyna się buntować i chce wracać. Na szczęście już na początku miejscowości znajdujemy niewielki market „Joker”. Jest zamknięty – Norwegowie cenią sobie swój czas wolny – ale przynajmniej wiemy, gdzie będzie można uzupełnić zapasy. Chmury szybko przelatują nad naszymi głowami zahaczając o charakterystyczną grań góry Støvla (824 m n.p.m.). Robi wrażenie ponurej i niezdobytej, groźnie szczerząc na nas zęby i pokazując język.

...szczerząc na nas zęby i pokazując język
AKAPIT Basia nie cierpiącym sprzeciwu tonem zarządza odwrót. Droga powrotna, choć przeważnie wiedzie w dół, dłuży się. Z ulgą docieramy na kemping. Jest już prawie godzina 23, więc wieczorna toaleta ma charakter mocno powierzchowny. Zagłębiając się w puchowych śpiworach, wznosimy modły o słoneczną pogodę, mimo że chmury właśnie gęstnieją i zbiera się na deszcz.
następny dzień...