|
Dzień
10, 22 lipca 2013 r. |
|
|
Idę na
pokład spacerowy...
|
|
AKAPITZ
wybiciem północy odbijamy od nabrzeża. Idę na pokład
spacerowy i obserwuję oddalający się z wolna tak dla nas niegościnny
archipelag. Mówiąc szczerze, czuję bardzo mocny niedosyt.
Mój plan zwiedzenia wysp był bardzo ambitny, jednak pogoda
poddała go bezlitosnej weryfikacji. Pogoda i warunki terenowe,
które miejscami okazały się mocno nieprzyjazne. Zdobyliśmy
za to kolejne doświadczenia,
odwiedziliśmy nieznane miejsca,
przeżyliśmy też kilka dni polarnych, które były dla nas
kompletnie nowym doznaniem. Nauczyliśmy się też bardzo ważnej
norweskiej zasady: z Naturą nie należy walczyć. Naturze trzeba się
poddać. Poznaliśmy również znaczenie ukutego w tym kraju
powiedzenia: „Nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiedni
ubiór”. Niemniej jednak nie mogę się powstrzymać
przed pewnym mocno niecenzuralnym gestem pod adresem wysp. Te nie
przejmują się zbytnio, zajęte rozciąganiem wokół siebie
kolejnych ciemnych zasłon, z których – tu nie mam
żadnych wątpliwości – znowu pada deszcz.
|
|
...nie
mogę się powstrzymać...
|
|
...rozciąganiem
wokół siebie...
|
|
AKAPITBasia
wybrała jedyną słuszną drogę i po niezbyt udanych próbach
ułożenia się na fotelach, rozciąga na podłodze karimatę i kładzie się
spać. Ja walczę dalej, przyglądając się niezbyt urozmaiconemu
krajobrazowi. |
...po
niezbyt udanych próbach...
|
|
...kładzie
się spać...
|
|
AKAPITOkoło
trzeciej nad ranem za oknami pojawiają się niewielkie wysepki. To znak,
że Bodø już blisko. Rejs minął o wiele spokojniej niż
poprzednio. Nie było fali i związanych z nią
„atrakcji”. Budzę Basię i przygotowujemy się do
zejścia
na ląd. Do przystani przybijamy oczywiście o czasie. Przy
sąsiednim nabrzeżu cumuje ogromny statek
„Midnatsol” (Słońce Południa) jeden z
dwóch największych należących do kompanii żeglugowej
Hurtigruten. Oferuje ona rejsy
kabotażowe
|
(transportowo-turystyczne) po wodach
otaczających półwysep
Skandynawski, a także wycieczkowe po morzach i oceanach całego świata.
Przykładowo pięciodniowy rejs wzdłuż norweskiego wybrzeża zahaczający
m.in. o Bodø kosztuje od 1223 dolarów za osobę.
Co by nie rzec, tanio nie jest... |
To
znak, że...
|
|
...Bodø
już blisko
|
|
MS Midnatsol - Słóńce Południa, a może Południowe Sońce
|
|
AKAPITBasia
jest średnio przytomna, kierujemy się więc od razu do
terminalu promowego. Tam układam ją na legowisku umoszczonym na
podłodze, a sam ruszam na podbój miasta. Oczywiście to
żarcik...
Dochodzę tylko w okolice dworca i po namyśle uznaję, że spacerując o
czwartej rano po
kompletnie pustych ulicach wzbudzałbym tylko
niepotrzebne zainteresowanie służb odpowiedzialnych za
spokój i
porządek publiczny. Wracam do kochanej żony
zostawionej na pastwę trzech
spotkanych w Moskenes
młodzieńców. Ci jednakowoż |
wykazali
się kompletnym brakiem inicjatywy i rozłożywszy
maty również oddali się w objęcia Morfeusza. Układam się
obok Basi i usiłuję się zdrzemnąć. Nie jest to bynajmniej łatwe.
Wystarczy, iż lekko się
poruszę, a znajdujące się tuż obok sterowane
fotokomórką szklane drzwi odsuwają się i nie dość że
wpuszczają do wnętrza nieco chłodnego powietrza, to jeszcze hałasują.
AKAPITOkoło
ósmej postanawiamy wstać. Siadamy przy jednym ze
stolików i przygotowujemy śniadanie.
Obserwujemy
|
...układam
ją na legowisku...
|
|
...oddali
się w objęcia Morfeusza
|
|
chłopaka, który przyszedł
otworzyć znajdujące się wewnątrz terminalu kawiarenkę i sklepik z
pamiątkami. Próbuje delikatnie nakłonić śpiących na podłodze
młodych ludzi, by zmienili miejsce, ponieważ rozłożyli się przy
sklepowej żaluzji, którą on musi podnieść. Już wyobrażamy
sobie, jakby to wyglądało w polskich realiach.
AKAPIT–
E, panie! Rusz się pan! No, rusz się mówię!
Położył się i leży, pijany czy co? Tu nie hotel, wstawaj pan bo policję
zawołam!
AKAPIT–
A idź pan w cholere! Tu będę leżał i co mi pan zrobisz?!
AKAPITTymczasem
tutaj z obydwu stron wszystko odbywa się grzecznie, z kulturą
i bez niepotrzebnych
nerwów. Śpiący jeszcze dobrych kilka
minut kokoszą się nie popędzani, a w końcu zbierają manatki i sklep
może zostać otwarty.
AKAPITPo
śniadaniu i my się zbieramy. Idziemy na dworzec kolejowy. Jest
kilkanaście minut po godzinie 9 i właśnie przyjechał nocny pociąg z
Trondheim. Zostawiamy plecaki w skrytce bagażowej i idziemy zwiedzać
miasto. Tymczasem pogoda robi się coraz ładniejsza. Czyżbym dostrzegał
złośliwy uśmieszek Matki Natury?
|
...właśnie
przyjechał nocny pociąg...
|
|
AKAPITBodø
jest obecnie stolicą administracyjną regionu Nordland. Miasto jest
zamieszkane przez około 45 tysięcy ludzi. Jako strategiczny port było w
czasie II wojny światowej częstym celem alianckich bombardowań, w
związku z czym zostało wówczas niemal doszczętnie
zniszczone. Właściwie
nie ma tutaj zabytków. W budynku z
1904 roku, jednym z niewielu ocalałych przed bombardowaniami, mieści
się obecnie Muzeum Regionu Nordland. Prezentowane w nim wystawy ukazują
życie norweskiej północy. W nieco większym oddaleniu od
centrum znajduje się Muzeum Norweskiego Lotnictwa (około 2 km od dworca
kolejowego, w rejonie wschodniego krańca lotniska, budynek w kształcie
stylizowanego śmigła). Amatorzy tej tematyki znajdą
tu kilka |
Herb miasta Bodø |
lotniczych
perełek, między innymi Focke Wulfa 190, czy jego najzaciętszego
przeciwnika Spitfire`a MkIX. Gdyby nie to, że mamy niewiele czasu, na
pewno bym tej okazji nie przepuścił. Miasto z racji swego położenia
jest też dobrze rozwiniętym
ośrodkiem wypoczynkowym i turystycznym. Słynie również z
często szybujących nad nim orłów
bielików, które upodobały sobie jego okolicę i
zasiedliły okoliczne
wyspy.
AKAPITIdziemy
do miejscowej katedry. Budynek jest stosunkowo młody – został
ukończony
w 1956 roku i nawiązuje w swej formie do stylu gotyckiego. Jako jeden z
pierwszych norweskich kościołów miał wolnostojącą wieżę.
Wnętrze
świątyni urządzone jest bardzo skromnie. Właściwie jedynymi ozdobami są
wiszące na ścianach gobeliny oraz piękne witraże nad ołtarzem i w
rozecie nad głównym wejściem. W kościele jest pusto, jeśli
nie liczyć
uwijających się sprzątaczek. Nieopodal znajduje się budynek miejskiego
ratusza. On
również pochodzi z końca lat 50 ubiegłego wieku.
|
Katedra w Bodø
|
|
Wnętzre katedry
|
|
|
|
Muzeum Regionu Nordland
|
|
Miejski ratusz
|
|
AKAPITKręcimy
się po centrum bez przekonania. Prawdę mówiąc nie jest ono
specjalnie ładne. Brak mu stylu. Niskie budynki miejscami poprzetykane
są nowoczesnymi, wysokimi biurowcami. Zabudowa wygląda przez to dość
chaotycznie. Miasto ratuje się położeniem na cyplu zamkniętym przez
malownicze góry. Na te przyjemności czasu nam jednak nie
wystarczy. Szukamy za to marketu, by zrobić ostatnie w tym kraju
zakupy. Ma to być nie tylko prowiant na drogę, ale i kilka lokalnych
specjałów. Sztokfisze
już mamy, czas więc na sery. Norwegia,
jakkolwiek niewiarygodnie by to nie zabrzmiało, słynie bowiem z
produkcji serów. Tymczasem chodzimy i chodzimy, a sklepu nie
ma. Dopiero gdy przez okna jednego z budynków zauważamy
regały z wyłożonymi produktami, wstępuje w nas nadzieja.
Teraz trzeba jeszcze poszukać drzwi
do tego przybytku. Wbrew
pozorom nie jest to
łatwe.
|
|
W końcu okazuje się, że budynek to
duże centrum handlowe, do którego wejście znajduje się na
innej ulicy. Udało się! Teraz chodzimy
po sklepie z minami, które wskazywać by mogły, że po
pierwsze doskonale znamy się na towarach, a po drugie mamy tu zamiar
wydać co najmniej równowartość norweskiej pensji.
Rzeczywistość jest niestety krańcowo odmienna. Rozglądamy się za
najtańszym chlebem i dokładamy puszkę z jakimś gotowym daniem mięsnym
na kolację. W przelocie rzucamy okiem na ceny wędlin, a one rzucają nas
o ziemię. No dobra, może trafiliśmy na te
„lepsiejsze”, ale w cenie 600-700 koron za kilogram
chyba nie przeszły by mi przez gardło... Na dłuższą chwilę zatrzymujemy
się przy chłodziarce z serami. Wiem jedno – ser Norvegia musi
znaleźć się w koszyku.
Bierzemy półkilową paczkę. Tego
pysznego sera spróbowałem po wycieczce do Sandefjord.
Niewielka paczuszka znikła wtedy błyskawicznie, pozostawiając po sobie
tylko miłe podniebieniu wspomnienie. Być może jestem po prostu
spragniony sera żółtego, którego smak pamiętam z
czasów słusznie minionych. Bezsmakowe batony sprzedawane
obecnie w wielu polskich sklepach pod nazwami serów
żółtych mają się tak do Norvegii, jak wyroby
czekoladopodobne z powołanych wyżej czasów do obecnej
czekolady. I są niejadalne. Druga paczka to ser Jarlsberg, podobno
najbardziej popularny w Norwegii delikatny ser żółty o lekko
orzechowym posmaku. Po chwili poszukiwań odnajdujemy jeszcze jeden
wyrób lokalnego przemysłu serowarskiego –
Gudbrandsdalsost. Pod tą nieco przydługą i trudną do
powtórzenia nazwą kryje się drugi pod względem popularności
ser, sporządzony z mleka krowiego z 24% dodatkiem mleka koziego. W
czasie procesu produkcji ulega on karmelizacji, dzięki czemu jest
słodkawy w smaku i przypomina krówki –
również kolorem. Półtora kilograma
serów dociąży nasze wychudłe przez tydzień plecaki. Basia
oczywiście zauważa na półce mandarynki w zalewie. Dokładamy
do nich jeszcze herbatniki, kierując się w swym wyborze wyłącznie
kryterium cenowym. Promocyjny 400 gramowy dwupak kosztuje około 9
koron. Tanio, nawet jak na polskie warunki. Będą na zapchanie
żołądków w pociągu, w sam raz do resztek czekoladowego
kremu, który cały czas taszczę w plecaku. Z pełnym ;-)
koszykiem idziemy do kasy. Tu uśmiechnięty czarnoskóry
kasjer podsumowuje
nasze zakupy. Dla zachowania jako takiego zdrowia
psychicznego nie przeliczam zapłaconej kwoty na złotówki.
Podobnie jak w Danii, norweskie ceny mają końcówki w
dziesiątych częściach korony, zaś monetą o najmniejszym nominale jest
jednokoronówka. Suma w kasie jest zaokrąglana.
AKAPITWygląda
na to, że prawie wszystkie cele na dzisiejsze przedpołudnie
zostały osiągnięte. Prawie, bo rozpoczynając spacer po mieście
zauważyliśmy spory sklep ze starociami. Wizytę w nim zostawiliśmy sobie
na deser. Jak we wszystkich tego typu przybytkach jest tu
mnóstwo najróżniejszych szpargałów. Od
starych kaset magnetofonowych, poprzez niedziałające telefony i leciwe
radioodbiorniki do porcelanowych serwisów, figurek i
obrazów. Nasze spostrzegawcze oczy szybko wyławiają polskie
akcenty w postaci... a jakże – ceramiki z Pruszkowa (vide
relacja z Bornholmu dzień 8 [przypis autora]). Tym razem jednak
uznajemy, że drzewa do lasu wozić już nie będziemy. Wybór
pada więc na solniczkę z pieprzniczką o nieznanej proweniencji, ale za
to o kształcie
pasującym do naszych „porcelan”.
Razem kosztują 20 koron – grosze.
|
...szybko
wyławiają polskie akcenty...
|
|
|
...pada
na solniczkę z pieprzniczką...
|
|
|
AKAPITWracamy
na dworzec i wyciągamy ze skrytek plecaki. Basia z wielką ulgą oddycha,
gdy zamek z elektronicznym kluczem bez problemów się
otwiera. Postanawiam przed czekającą nas długą podróżą zmyć
z siebie nieco brudu. Zabieram niezbędne przybory i wracam do terminalu
promowego. Tamtejsza toaleta dla niepełnosprawnych oferuje sporą
powierzchnię, dużą umywalkę, a przede wszystkim nieco prywatności. Czas
najwyższy się nieco odświeżyć, bo z lekka zaczynam pośmierdywać.
Ostatni raz porządnie myłem się... dobra, pomińmy ten wstydliwy wątek.
Dokonawszy
ablucji i zmieniwszy bieliznę dochodzę do bardzo głębokiego
przemyślenia, że w warunkach polowych nawet takie drobne z pozoru
rzeczy potrafią sprawić wielką przyjemność. Odświeżony i z jasnym
spojrzeniem na otaczającą rzeczywistość wracam na peron, gdzie czeka
już Basia. Pociąg jest również gotów do drogi.
Wsiadamy. Wagon jest nam dobrze znany, ma nawet ten sam numer kolejny.
Pociąg dzienny jest zdecydowanie bardziej zapełniony niż nocny,
którym jechaliśmy w przeciwnym kierunku. Nie mamy jednak
zamiaru spać, więc nie powinno to stanowić problemu. Równo z
wybiciem kwadransa po południu pociąg rusza. Jakby na pożegnanie, niebo
dotąd pogodne zaciąga się i na horyzoncie pojawiają
się wyraźne smugi deszczu. To
|
...wyraźne
smugi deszczu...
|
|
dziś
ostatni taki akcent. Dalej będzie już tylko lepiej.
AKAPITPamięć
ludzka jest zawodna, a wrażeń z tych kilku dni mamy co niemiara. Na
wszelki wypadek robimy teraz małe résumé
i
zapisujemy wszystkie ważniejsze fakty i spostrzeżenia. Papieru nie mamy
za dużo, właściwie to tylko niepotrzebne już wydruki kolejowych
rezerwacji, więc siłą rzeczy notatki będą
bardzo syntetyczne. Pomogą
jednak później przy pisaniu niniejszej relacji.
|
...robimy
teraz małe résumé...
|
|
AKAPITZnowu
słuchamy komunikatów o zbliżających się stacjach i o stronie
na którą
będzie można wysiąść. W miarę oddalania się od fiordu, sukcesywnie
wjeżdżamy w coraz dzikszą i bardziej odludną okolicę. Wszędzie
widać tylko lasy, wznoszące się nad nimi góry i
rzekę |
Jedziemy wzdłuż brzegu Saltdalsfjorden
|
|
Stacyjka Rognan
|
|
...sukcesywnie
wjeżdżamy...
|
|
...w
coraz dzikszą...
|
|
...i
bardziej odludną okolicę
|
|
Stacyjka Lønsdal
|
|
wijącą się w dolinie, zaplatającą
wspólny warkocz z drogą E6 i naszą linią kolejową. Z biegiem
czasu cała trójca wznosi się coraz wyżej. A im wyżej
jesteśmy, tym niższa roślinność wychodzi nam na powitanie. O ile w
dolinie były to lasy iglaste, o tyle dalej przechodzą one w lasy
liściaste, a właściwie brzozowe. Wraz
z dalszym wzrostem wysokości
brzozy coraz bardziej karłowacieją, by w końcu całkiem zniknąć,
ustępując miejsca jedynie niskim krzewinkom i ubogim trawom. Na jednej
ze stacji, przy której królują niezbyt wysokie
brzózki, zauważamy wędrowca. Prawdopodobnie wysiadł z
naszego pociągu. Ubrany w wojskową odzież i obciążony ogromnym
plecakiem wygląda, jakby miał zamiar spędzić dłuższy czas na kompletnym
pustkowiu. Zamiar ten powinien być stosunkowo łatwy w realizacji,
bowiem jak okiem sięgnąć nie widać tu żadnych oznak cywilizacji. Tylko
las, góry i rzeka. |
...im
wyżej jesteśmy...
|
|
|
...tym
niższa roślinność...
|
|
Surowy i dziki...
|
|
...krajobraz...
|
|
...dalekiej północy
|
|
AKAPITJakiś
czas później, gdy roślinność za oknem jest już bardzo uboga,
pociąg wyraźnie zwalnia. Z głośników dobiega komunikat w
języku norweskim. Jego zrozumiałość określiłbym na 0%. Język ten jest
tak inny od wszystkich mi znanych, że kojarzy mi się wyłącznie z
mieleniem klusek w ustach. Na szczęście po chwili pojawia się
również komunikat w wersji angielskiej zapowiadający, iż
zbliżamy się do koła podbiegunowego. Miejsce, w którym je
przetniemy, oznaczone ma
być piramidami. Zaczynam ostro wypatrywać i
faktycznie kilkadziesiąt metrów od torowiska zauważam
niewysoki betonowy ostrosłup zakończony stylizowanym globusem. Niby to
tylko linia wyznaczona na mapie, jednak satysfakcja z jej przekroczenia
jest bezcenna. Za wszystko inne zapłacisz kartą. ;-)
AKAPITPonieważ
znajdujemy się teraz w okolicy najwyżej położonego punktu trasy,
wkrótce zaczniemy zjeżdżać w dół. Spadek jest
jednak niewielki i właściwie nieodczuwalny. Przez cały czas za oknami
królują krajobrazy dzikie i surowe. Będzie tak jeszcze przez
wiele kilometrów. To tereny niezamieszkałe i jest tak nie
bez powodu. Znajdujemy się zaledwie 100 km od morskiego brzegu, ale to
wystarcza, by wpływ ciepłego morskiego prądu nie był odczuwalny. To z
kolei powoduje, że klimat jest tu niezwykle ostry. |
Polarsirkelen - krąg polarny
|
|
Stacyjka Dunderland
|
|
Rzeka Ranelva
|
|
AKAPITA`propos
klimat... Czy wspominałem już o klimatyzacji? Temperatury
panujące w Norwegii można określić jako mocno umiarkowane. Mimo tego w
klimatyzatory są wyposażone między innymi wszelkie środki komunikacji.
Jak wielkim zbawieniem
jest to urządzenie w strefach subtropikalnych,
mieliśmy już okazję
się przekonać. Czy
jednak naprawdę konieczne jest
jej stosowanie, gdy |
|
temperatura
zewnętrzna wynosi 15-17 stopni Celsjusza? Według Norwegów
chyba tak. Na promie – klimatyzacja (choć na zewnątrz było
zdecydowanie zimniej), w pociągu – klimatyzacja, na lotnisku,
na które niedługo
dotrzemy – klimatyzacja, w
samolocie – klimatyzacja. Moje spojówki mają już
wybitnie dość suchego powietrza i dają mi o tym wymownie znać. Uczucie
piasku pod powiekami zaczyna powodować dyskomfort przy każdym
mrugnięciu okiem. Mój nos już zaczyna przypominać kalafior,
a przed nami jeszcze co najmniej kilkanaście godzin w
takich warunkach... W Czarnogórze pewnie bym je błogosławił,
ale tu?
|
Dojadanie resztek i zapychanie żołądka
|
|
AKAPITCo
pewien czas linia kolejowa przecina biegnącą równolegle
międzynarodową trasę E6 prowadzącą na daleką północ do
Kirkenes. Wbrew temu czego można by się spodziewać, ruch na tej drodze
jest mniej niż umiarkowany. Od czasu do czasu w którąś ze
stron przemykają pojedyncze samochody. Potem następuje długa, sięgająca
czasem i minuty przerwa, po której zauważam kolejny
pojedynczy pojazd. Sama droga również nie wygląda
imponująco. Jest wąska,
pozbawiona poboczy, z jednym pasem w każdym
kierunku. Przypomina mi raczej drogę z Wieliczki do Gdowa. Trudno się
temu jednak dziwić przy tak niewielkim ruchu. Mijane stacyjki
przeważnie są do siebie bardzo podobne. Niewielkie drewniane budynki
pomalowano na najbardziej tu chyba popularny ciemnoczerwony kolor.
Tylko w większych miejscowościach dworce są solidne, murowane. Od czasu
do czasu mijamy duże zbiorniki wodne. O tym czy jest to jezioro, czy
fiord świadczą wodorosty. Te zielone rosną przy brzegach jezior, te
żółto-rude wypełzają ze słonych wód
fiordów. |
Dłuższy postój na stacji Grong
|
|
Stacja Grong
|
|
Stacja Levanger
|
|
Trondheimfjorden
|
|
AKAPITPrzed
godziną 21 zaczynamy się powoli przygotowywać do ewakuacji.
Wcześniejszy komunikat oczywiście informuje nas, że pociąg zaraz
zatrzyma się na stacji Værnes i że mamy wysiąść na lewą
stronę. Nie ma sprawy – tak zrobimy. Opuszczamy pociąg bez
żalu, bo nasze kości od pewnego czasu domagają się rozprostowania.
Pociąg żegna nas przeciągłym sygnałem i po chwili czerwień
wagonów znika w oddali. My zaś kierujemy się do terminalu,
gdzie przyjdzie nam spędzić dzisiejszą noc. Mamy już upatrzoną
miejscówkę.
Terminal jest dość obszerny, a my lokujemy się w
jego najdalszej części. Jest pustawo, obsługi prawie nie widać, jeśli
nie liczyć kończącego swą pracę biura zagubionego bagażu. Pasażerowie
pojawiają się tylko po lądowaniu nielicznych o tej porze
samolotów i odebrawszy bagaż szybko znikają w wyjściu. Kilka
osób zajmujących krzesła nieopodal wygląda na podobnych nam
straceńców. Wydają się być w tej chwili bardzo zajęci
sobą, czy |
może
raczej trzymanymi na kolanach laptopami. Trochę się z tym kryjąc,
podgrzewamy na palniku zakupione w Bodø mięso z warzywami z
puszki. Niby nie robimy niczego złego, jednak już widzę reakcje
polskich służb w takim przypadku. Czekałby nas jak w banku co najmniej
mandat za naruszenie przepisów p-poż. Tu nikt nie robi
problemów, ale też nie afiszujemy się specjalnie ze swoim
działaniem. Zwracamy uwagę na jeszcze jeden szczegół jakże
bardzo różniący podejście norweskich służb bezpieczeństwa od
ich polskich odpowiedników. Na krakowskim lotnisku co pewien
czas słyszeliśmy komunikaty przestrzegające przed pozostawieniem bagażu
bez opieki i ostrzegające przed grożącą za to 500 złotową karą. Tu
treść komunikatu uprzedza jedynie, że w takim przypadku bagaż może
zostać zatrzymany i uszkodzony przy spradzaniu jego zawartości.
AKAPITPotrawa
okazuje się w miarę smaczna. Przydała się nam, oj
przydała taka ciepła obiadokolacja po całej dobie podróży.
Właściwie to minęło już nawet półtorej doby... Robię
obchód, żeby
jutro rano nie mieć problemu z odnalezieniem
się. Po kilku minutach, wiem już chyba wszystko co powinienem wiedzieć.
Na szczęście lotnisko nie jest duże. Strefa odlotów znajduje
się na piętrze i to tam są stanowiska odpraw oraz bramki security.
Poradzimy sobie. Teraz czas na „toaletę w
toalecie”, a następnie na sen. Łatwo zasnąć nie będzie, bo
jednak szumu tu trochę jest, ale wreszcie nadchodzą długo oczekiwane
ciemności. Niestety tylko na zewnątrz, bo w terminalu można je nazwać
co najwyżej przygaszonym nocnym światłem. Usiłujemy spać.
|
Jest
pustawo, obsługi prawie nie widać...
|
|
|
|