|
Dzień
24, 19 września 2010 r. |
|
...jest
pełne zachmurzenie... |
|
...wpadamy
w
niskie chmury... |
|
Ta noc
nie
należy do
najlepiej przespanych, a to za sprawą jeleni, które w
bezpośredniej bliskości urządzają sobie rykowisko. Dwa jelenie co
chwila wymieniają się uwagami na temat koleżanek. Niby fajne wrażenie,
choć nic nie rozumiemy, jednak jeśli trwa i trwa i trwa... W końcu
pomagają nam stopery włożone do uszu, ale i tak wstajemy niewyspani. Po
wczorajszej ładnej pogodzie ani śladu. Jest pełne zachmurzenie i od
czasu do czasu wpadamy w niskie chmury.
|
Na Policy |
|
|
Jemy
śniadanie,
w
przyschroniskowym źródle uzupełniamy zapas wody i przed
godz. 8.00 ruszamy. Pierwszym szczytem, który dziś
zdobędziemy będzie Polica (1369 m). Jej południowe zbocze "zdobi"
gustowny wiatrołom. Niestety prócz mgły nie widzimy nic. Na
szczycie Policy znajdujemy metalowy krzyż, a nieco poniżej obelisk z
tablicą, upamiętniające tragiczną w skutkach katastrofę lotniczą. 2
kwietnia 1969 roku, na północnym stoku Policy, około 100 m
poniżej szczytu, rozbił się lecący z Warszawy do Krakowa samolot
pasażerski An-24. Katastrofa pociągnęła za sobą śmierć 53
osób.
|
Do
czasów
obecnych okoliczności i przyczyny tej katastrofy owiane są tajemnicą.
Wg jednej z hipotez piloci usiłowali uciec do Austrii, a samolot został
zestrzelony. Mniej spiskowa teoria mówi, że na skutek
błędów w nawigacji prowadzonej przez załogę oraz kiepskiego
wyposażenia krakowskiego lotniska, piloci przeoczyli, znajdujący się
kilkadziesiąt kilometrów na północ
Kraków i nie będąc świadomymi położenia samolotu, w złych
warunkach pogodowych uderzyli w zbocze. Jak było naprawdę?
Tego pewnie nigdy się nie dowiemy, bo uczestnicy zdarzenia zginęli, a
ówczesne władze robiły raczej wszystko, by sprawę
zatuszować, a nie rozwikłać.
|
...obelisk
z
tablicą... |
|
...53
osób... |
|
|
Innymi ciekawymi pamiątkami
historycznymi są
granitowe
słupki, które można znaleźć wzdłuż grzbietu pasma Policy. Z
jednej ich strony widnieje litera S, z drugiej D. Są to słupki,
które w latach okupacji niemieckiej wyznaczały biegnącą tędy
wówczas granicę pomiędzy Generalną Gubernią, a w pełni
zależną od Niemiec, faszystowską Słowacją księdza Tiso. Obecnie słupki
pełnią rolę znaków geodezyjnych prawdopodobnie
wyznaczających obszary leśne, ale z racji wykutych w nich liter, ich
wcześniejsze przeznaczenie nie budzi wątpliwości.
|
|
Schodzimy na Przełęcz Krowiarki
niedługo po
godzinie 10.00. Narzuciliśmy dziś naprawdę ostre tempo.
Wokół widzimy tłum ludzi. Jest przecież niedziela. I mimo,
że pogoda jest raczej średnia, wszyscy zmierzają w stronę wejścia do
Babiogórskiego Parku Narodowego. Na chwilę siadamy na ławce,
szybko przygotowujemy i zjadamy kanapki. Udaje się nam wyczekać moment,
w którym nie będziemy musieli stać w kolejce i kupujemy
bilety. W drodze do kasy mijamy pamiątkową tablicę, poświęconą jednej z
ofiar katastrofy na Policy - profesorowi Zenonowi Klemensiewiczowi,
znamienitemu polskiemu językoznawcy. |
...mijamy
pamiątkową tablicę... |
|
Czeka nas teraz ponad 700 metrowa
wspinaczka. Niestety
pogoda nie daje nadziei na ładne widoki. Precyzując, pogoda nie daje
nadziei na żadne widoki, poza tym przez cały czas idziemy w strumieniu
ludzi. Nie jest to może strumień w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale
momentami jest naprawdę ciasno. Miejscami ścieżka przybiera formę
schodów o dość wysokich stopniach. Skądinąd część stopni
wykonana jest z widzianych już na paśmie Policy, niemiecko-słowackich
słupków granicznych. Nie lubimy chodzić z nosami w czyimś
odwłoku, dlatego chyba trochę bezwiednie przyspieszamy i zaczynamy
wszystkich wyprzedzać.
|
...700
metrowa wspinaczka... |
|
Nadmienię nieskromnie, że jesteśmy
bodaj
jedynymi turystami idącymi w pełnym oprzyrządowaniu. Wśród
wchodzących przeważają lekkie miejskie plecaczki lub poziom wyposażenia
opierający się na przewiązanej w pasie bluzie. Gdy dochodzimy na
Sokolicę (1367 m), taras widokowy jest zapełniony. Raczymy się
kawałkiem czekolady i idziemy dalej. Po chwili zagłębiamy się we mgle.
Tempo nadal mamy ostre do tego stopnia, że w okolicy
Gówniaka (1617 m) zaczynam wyraźnie słabnąć. Gdyby nie
Glucardiamid i czekolada, chyba bym nie doszedł. |
...kawałkiem
czekolady... |
|
Na Sokolicy |
|
...zagłębiamy
się we mgle... |
|
W końcu po dwóch godzinach
bez
pięciu minut meldujemy się na szczycie. Babia Góra, inaczej
Diablak (to chyba z racji wrednego charakteru), ma 1725 m wysokości. Na
najwyższym szczycie polskich Beskidów jest zimno i mgliście.
Według mnie jest kilka stopni powyżej zera. Na szczęście wiatr jest
słaby. Chowamy się za kamiennym murkiem i odpoczywamy. Wokół
kręci się mnóstwo ludzi. W pewnej chwili na szczyt wchodzi
mężczyzna z nastolatkiem. Mówi głośno, tak aby wszyscy wkoło
słyszeli: "Godzina piętnaście - mówiłem Ci, że damy radę!"
Żeby do tej historii dodać puentę, trzeba dodać, że pan ubrany jest w
dżinsy i krótką podkoszulkę, a przez ramię ma przerzuconą
jakąś bluzę. Natomiast nieco anorektyczny małolat jest w
krótkich spodenkach
typu bermudy, białych, płytkich adidaskach i cienkim polarku.
Oczywiście nie mają niczego poza tym. Grunt to wyobraźnia i zdrowy
rozsądek. |
...jest
zimno i mgliście... |
|
...wokół
kręci się mnóstwo ludzi... |
|
|
Chwilami
mgła
się
rozwiewa, i widzimy w dole kawałek Jeziora Orawskiego. Na
krótko pojawia się nawet słońce i fragmenty niebieskiego
nieba. Ale to trwa ledwie kilka minut. Potem szczyt znów
zanurza się w mglistej, niczym cukrowa wata, zasłonie. Zjadamy po
kanapce i wznosimy toast. Jesteśmy w końcu na najwyższym szczycie
naszej całej wyprawy. Specjalnie na tę okazję wnieśliśmy nalewkę z
pigwy w ilościach symbolicznych. Żeby nie zmarznąć, zaczynamy schodzić
w kierunku Przełęczy Brona (1408 m). Cały czas w obydwie strony szlaku
ciągną rzesze ludzi. Ścieżka momentami jest wąska, a ruch tak
duży, że musimy się zatrzymywać, by przepuścić idących do
góry.
|
...pojawia
się nawet słońce... |
|
...wznosimy
toast... |
|
...szczyt
zanurza się w mglistej zasłonie... |
|
...zaczynamy
schodzić... |
|
...w
kierunku Przełęczy Brona... |
|
Na przełęczy wita nas cała paleta
jesiennych
kolorów. Krzaczki borówek płoną czerwienią, suche
trawy pobłyskują płowo-żółto, zieleni się kosówka
i pojedyncze świerki. Ładnie tu, ale musimy schodzić dalej. Wąską,
stromą ścieżką schodzimy do schroniska na Markowych Szczawinach. Tu,
podobnie jak na szlaku, ludzi jest co niemiara. |
...paleta
jesiennych kolorów... |
|
Markowe Szczawiny |
|
|
...na
przystanku meldujemy się... |
|
Zostaję
na zewnątrz, a Basia zanurza się w głąb nowego
schroniska. Siedząc na ławce czuję solidne zmęczenie. Dzisiejsze tempo
mnie wykończyło. Tempo i długa droga. Słabo przespana noc na pewno też
nie była bez znaczenia. Druga rzecz, którą czuję, to
koszmarny smród szamba. Intensywność wielokrotnie przewyższa
tę odczuwaną latem na Przehybie. Basia wraca z zapasem wody. Nabranie
jej nie było wcale łatwe, bo w toalecie (płatnej!) z kranów
leci wyłącznie ciepła. Ale Basia jest dzielna i dała sobie radę.
Opuszczamy teraz czerwony szlak i czarnym schodzimy w kierunku Zawoi.
Musimy dziś wrócić do Krakowa. Niestety nie możemy zbytnio
zwolnić tempa marszu, bo nie chcemy się spóźnić na busa. Na
przystanku meldujemy się około 10 minut przed odjazdem. Na szczęście
jest to jeden z początkowych przystanków, więc nie ma
problemu z brakiem miejsc. Jazda do Krakowa przypomina zjazd kolejką
górską. Kierowca za nic ma sobie wszelkie ograniczenia
prędkości. Zdrowy rozsądek chyba też mu się skończył. Po przejechaniu
całej Zawoi bus wiezie co najmniej 10 osób ponad przepisową
normę. Z ulgą wysiadamy w Krakowie...
|
Rozbiliśmy kolejną setkę przebytych
kilometrów.
Mamy ich za sobą już ok. 404. W czasie tego, dwudniowego,
krótkiego etapu dorzuciliśmy do kolekcji 44. Mamy żal do
Babiej
Góry o mgłę i zerową widoczność. Wiemy jakie widoki potrafi
zaoferować i nasze rozczarowanie jest tym większe. Kiedyś może to
nadrobimy... Tylko kiedy? |
|