Orle Gniazda to system warowni
wznoszony na
terenach Jury Krakowsko-Częstochowskiej od XIII w. w celu ochrony
szlaku handlowego wiodącego z Krakowa do
Wielkopolski. W XI
i XII w. droga ta biegła przez Opole, ale wobec zaostrzającej się
sytuacji na pograniczu śląsko-krakowskim, utrwaliła się na Jurze.
Wymagała odpowiedniego zabezpieczenia, budowano więc początkowo
drewniane, a następnie murowane zamki i strażnice. Swoją nazwę
zawdzięczają specyficznej lokalizacji. Zwykle położone na wysokich,
wapiennych skałach Jury były trudne do zdobycia niczym gniazda orła. Do
tego orzeł był przecież symbolem polskości.
W 1927 roku
w czasopiśmie
„Ziemia” Stanisław Leszczycki zaproponował
wytyczenie
turystycznego szlaku wiodącego przez najwyższe wzniesienia Jury. W 1930
r. przeprowadzono czerwony szlak, biegnący z Krakowa łukiem w
północno-zachodnich jego okolicach, poprzez Płaskowyż
Ojcowski i
Garb Tenczyński, a następnie powracający do Krakowa. Szlak ten
obfitował w wiele walorów krajoznawczych; ponieważ jednak w
zasadzie nie był konserwowany, po pewnym czasie zaniknął. Inicjatywę tę
podjął i rozwinął, drobiazgowo uzasadnił, szeroko rozpropagował i
doprowadził do szczęśliwego końca, znany turysta i krajoznawca,
Kazimierz Sosnowski. Projekt szlaku ogłosił on w 1948 roku w
„Ziemi”. Wyznaczenie szlaku w kolorze czerwonym
nastąpiło w
dwa lata później dzięki funduszom Ministerstwa Komunikacji.
Szlak ten stanowi samodzielną całość i jest główną osią
turystyczną Jury.
[Julian
Zinkow, Orle Gniazda i Warownie Jurajskie - wyd. Sport i Turystyka
Warszawa 1977]
Szlak Orlich Gniazd kusił mnie od lat. Przede wszystkim kusił swoją
bliskością i stosunkowo niewielkimi wymaganiami kondycyjnymi. Niedawno
szperając w domowym archiwum natknąłem się na swoje notatki z przed 25
lat, zawierające plany wycieczek beskidzkimi szlakami. Zacząłem
wówczas przypominać sobie, że jednym z marzeń
ówczesnego
nastolatka (czyli mnie we własnej osobie) było przejście lub
przejechanie rowerem właśnie Szlaku Orlich Gniazd. Ten pomysł narodził
się nawet wcześniej, bo chyba jeszcze na etapie końca szkoły
podstawowej bądź początków liceum (mniej zorientowanym w
temacie
przypomnę, że pojęcie gimnazjum nie funkcjonowało wówczas w
języku, jako określenie typu istniejącej szkoły, podstawówka
trwała lat osiem, a liceum cztery). Realizacja planu ograniczyła się
jednak do odbycia wycieczki rowerowej do Pieskowej Skały,
którą
urządziliśmy wspólnie z kolegami ze szkoły, a
która
zapadła w naszą pamięć między innymi z powodu zastosowania w jej
trakcie dość nowatorskiej metody naprawy łańcucha w rowerze jednego z
kolegów za pomocą drutu. Przez długie lata pomysł leżał na
półce w postaci map i przewodników,
które
przeglądane co jakiś czas, coraz mocniej się dezaktualizowały.
Przynajmniej w niektórych poruszanych tam kwestiach. Dziś z
rozrzewnieniem można przeczytać takie na przykład perełki:
”Mimo
nie najlepszych gleb i trudnych warunków rozwoju rolnictwa
na
terenie jurajskim, postęp w produkcji rolnej jest duży. Wzrastająca
kultura rolna i zastosowanie nawożenia mineralnego podniosły znacznie
wydajność upraw...”
Ale pomysł przejścia szlakiem ruin zamków cały czas leżał
również na innej półce w postaci myśli ukrytej
gdzieś w
samym tyle głowy i nawet mocno się tam nie zakurzył, za to zapuścił
solidne korzenie. Od czasu do czasu podlewany był zakupem nowych map,
których skądinąd jestem wielbicielem. A że wracając z
Ukrainy w
czerwcu 2010 roku, w kiosku w Przemyślu, w którym
zabijaliśmy
czas do przyjazdu pociągu, razem z mapą okolic Hryniawy za jakieś marne
grosze nabyłem również mapę Jury Krakowsko-Częstochowskiej,
to
pomysł naprawdę nie miał szans popaść w zapomnienie.
I tak leżał sobie spokojnie do wiosny tego roku, kiedy to znowu
poczułem nieodpartą potrzebę rozprostowania kości. Do tego odczucia
dołączyło się pragnienie przewietrzenia sobie mózgu po dość
intensywnych przygotowaniach do testów gimnazjalnych. Nie,
nie
moich rzecz jasna... ;-)
Zatem z rangi „półkownika” pomysł
przeszedł w fazę realizacji.
Założyłem optymistyczny plan pokonania szlaku w ciągu sześciu dni. Plan
okazał się optymistyczny, ale i dość karkołomny, bo choć najwyższe
wzniesienie na szlaku ma zaledwie 504 m n.p.m., to jednak łączna
odległość 165 km dawała przy takim czasie ponad 27 km przebiegu
dziennie...
Codziennie... |