|
Dzień 8, 14 maja 2011 r. |
|
Obozowisko już zwinięte |
|
Budzę
się wcześnie, pogoda jest piękna, postanawiam więc zwinąć szybko
obozowisko i ruszyć w drogę. Na śniadanie mam zamiar zrobić
zaopatrzenie w miejscowym sklepie, a następnie zjeść je w pałacowym
parku. Kupuję kilka bułek oraz produkty mlekopochodne i tak
zaprowiantowany idę w okolice pałacu. Przechodzę obok miejscowwego
cmentarza, gdzie moją uwagę zwracają złowieszcze hasła na cmentarnym
murze. Jednak miejscowy zakład pogrzebowy pozwala mieć... nadzieję.
Ze Złotym Potokiem jest też związany światowej
klasy polski tenor – Jan Kiepura. To właśnie tutaj uczęszczał
do ochronki prowadzonej przez hrabinę Stefanię Raczyńską. Dla uczczenia
tego faktu w pałacowym parku znajduje się pamiątkowa tablica. Na tyłach
pałacu w budynkach z czasów wczesnego PRL-u ma natomiast
swoją siedzibę technikum hotelarskie, żywienia i gospodarstwa domowego
oraz architektury krajobrazu.
|
Nadzieja tylko w tamtym świecie... |
|
...bo ten tylko straszy |
|
|
Staw Irydion |
|
Dworek Krasińskich |
|
Pałac Raczyńskich |
|
Smacznego! |
|
Mimo
wczesnej pory nad parkowym stawem na biedne ryby czyhają już wędkarze.
Sadowię się na trawniku przed samym pałacem i wsuwam bułki oraz słodki
serek zapijając to jogurtem. Płatki mi się już ciut przejadły, taka
odmiana dobrze mi zrobi. Niestety (a może i stety) nie dane mi jest
odpocząć po śniadaniu ponieważ tuż za moimi plecami pojawia się pan z
kosą spalinową i bezceremonialnie zakłóca błogą ciszę tego
miejsca. O smrodzie spalin nawet nie wspominam. Nie pozostaje mi więc
nic innego, jak zebrać manatki i ruszyć w drogę. Rozpoczynam marsz
aleją klonową. Aleja ta, faktycznie wysadzana klonami została obsadzona
przez hrabiego Krasińskiego w XIX wieku. W latach 60 wieku XX została
wpisana do rejestru zabytków. Aleja prowadzi z pod bramy
pałacowego parku w kierunku lasu na zachód od Złotego
Potoku. Tą aleją przechodzę obok Jeleniej Góry. Nie zasnąłem
i to nie sen, nie zostałem porwany przez nadprzyrodzone siły i w końcu
też nie zwariowałem. Tak po prostu nazywa się góra
(wzgórek raczej) leżąca opodal drogi.
|
Aleja Klonowa |
|
Nawiasem
mówiąc miałem zamiar gdzieś tu zanocować i widzę teraz, że
byłoby to absolutnie niemożliwe.
„Góra” znajduje się pośrodku olbrzymiego
pola ze zbożem i trudno byłoby tu znaleźć miejsce pod namiot.
Jednym słowem nocleg na polu biwakowym był strzałem w dziesiątkę.
Powietrze pełne jest unoszących się z wysiłkiem chrabąszczy. Pełna jest
też ziemia. Stan ich jest bardzo różny. Część spełniwszy
zapewne swoją rolę w ekosystemie leży bez oznak życia, część leżąc na
grzbiecie przebiera bezradnie nogami próbując się
odwrócić.
|
Niewdzięczny łąjdak |
|
Bawię
się w boga podstawiając jednemu palec. Ten łapie go kurczowo, trzymając
się haczykowato zakończonymi nóżkami. Korzystam z okazji i
przyglądam mu się z bliska. To chłopak, sądząc po liczbie
„blaszek” na miotełkowatych czułkach. Chwilę
odpoczywa po czym napina się, stęka i... okazuje swoją czarną
niewdzięczność robiąc mi kupę na palca. Świnia! W krótkich,
żołnierskich słowach tłumaczę mu co myślę o takim zachowaniu i nadaję
mu kierunek. Odlatuje bez pośpiechu i wyraźnie zadowolony z dowcipu.
Mimo tak bezczelnego zachowania owada dalej idzie mi się świetnie.
Wokół zieleń drzew i gdzieniegdzie kwitnące polne kwiaty,
ptaki w górze urządzają koncert życzeń, wieje przyjemny
wiaterek, nie ma upału, no po prostu bajka. Maszeruję więc z wolna,
plecak już nieco opróżniony z zapasów zbytnio nie
ciąży. Z
cicha sobie nawet podśpiewuję piosenkę, która od kilku dni
katuje mnie, nie chcąc wylecieć z głowy. „Kobiety jak te
kwiaty, kto żonaty ten wie...” itd. Piotra Bukartyka. Czy to
coś znaczy?
Klonowa
aleja wchodzi w las i zmienia się w leśną aleję. Tak sobie idę i
rozmyślam, jak to fajnie mi się idzie i że mógłbym tak iść i
iść jeszcze długo... O kurna! A gdzie jest szlak? No pięknie! W tym
całym zachwycie zapomniałem o najważniejszym – o kontroli
szlaku. Co prawda trudno tu mówić o zabłądzeniu, niemniej
jednak zdecydowanie przegapiłem odbicie szlaku w prawo. Postanawiam nie
wracać, tylko dojść do pierwszej leśnej drogi zmierzającej w pożądanym
kierunku. Tak też robię i już niedługo znajduję się na asfaltowej
drodze biegnącej do Pabianic. Na opłotkach wsi trafiam na zagubiony
szlak. Po niedługim czasie dochodzę do Zrębic. Znajduje się tu
zabytkowy drewniany kościół, który postanawiam
zwiedzić. Według podań wieś Zrębice została
założona za czasów panowania Kazimierza Wielkiego, a więc w
pierwszej połowie XIV wieku. Wtedy
powstał tu prawdopodobnie pierwszy drewniany kościół. |
Ponieważ,
jak podają kroniki, w roku 1778 chylił się już ku upadkowi, wizytator
ksiądz Jacek Kochański nakazał jego gruntowny remont lub budowę nowej
świątyni. Obecnie stojący kościół pod wezwaniem świętego
Idziego został wybudowany w roku 1789 staraniem tutejszego proboszcza.
Prawdopodobnie w jego konstrukcji znajdują się fragmenty pierwszego
kościoła. Wokół rosną również zabytkowe
lipy, a obok znajduje się dzwonnica.
|
|
|
|
Na figurę się nie nadaję. Za duży jestem |
|
|
|
Ze
Zrębic idę dalej, coraz bardziej zbliżając się do Olsztyna. Jest
jeszcze dość wcześnie zatem po drodze, w lesie, robię sobie dłuższy
postój. Jem coś na kształt obiadu i zalegam na poobiednią
drzemkę. Mam świetne miejsce, nieco oddalone od drogi w lekkim
zagłębieniu, ale na szczycie niewielkiego wzniesienia. Jestem więc
całkowicie niewidoczny. Odnajduję tu wykopalisko niemal archeologiczne,
choć tak naprawdę jest to po prostu mocno zardzewiała stara motyka.
Zauważam, że robi się ludniej. Choć póki co widzę tylko
kilku rowerzystów i qadowców.
|
Rest time ;-) |
|
Znalezisko ;-) |
|
Było cicho i spokojnie... |
|
Bez kijków wstęp wzbroniony ;-) |
|
Wypoczęty
i najedzony ruszam w dalsza drogę, by po niedługim czasie znaleźć się
pod Olsztynem. Im do niego bliżej, tym więcej spotykam ludzi. Znajduję
tu nawet szlak do uprawiania nordic walkingu. Jakby uprawiając tę formę
marszu nie można było iść każdą, pierwszą lepszą drogą...
Tuż przed godziną 16 wdrapuję się na podolsztyńską górę
Biakło (341 m), skąd rozciąga się piękny widok na samo miasteczko i
leżące opodal ruiny zamku. W oddali widać także cel mojej wyprawy
– Częstochowę. Sama góra, czy może raczej
wchodzące w jej skład skałki, są magnesem dla wspinaczy. Dostrzegam ich
tu bardzo wielu. Zaczynam powoli rozglądać się za miejscem na nocleg.
Pozornie jest go tu pod dostatkiem, do wyboru, do koloru. Jednak o
faktycznie równy i płaski kawałek terenu wcale nie jest
łatwo. Do tego wszędzie wokół kręci się sporo ludzi. Wszak
to sobota. I jak się za chwilę okaże, to nie jest jedyny
powód. |
Na Górze Biakło |
|
Widok w kierunku Częstochowy |
|
|
Kolejna... |
|
...ukrzyżowana |
|
|
Widok z Góry Biakło na Olsztyn i olsztyński zamek. W oddali
widoczna Częstochowa. |
|
Tymczasem obfotografowuję skałki i
siebie w ich otoczeniu, a następnie kieruję się ku ruinom zamku. Tam
ludzi jest jeszcze więcej. Co gorsza dobiegają mnie jakieś dziwne
dźwięki. Po chwili na niewidocznym dotąd zboczu wzgórza
zamkowego dostrzegam namioty, parasole, parking dla
samochodów i unoszący się nad tym wszystkim dym z nad
wielkich grillów. Oddalone ludzkie sylwetki miotające
jakimiś dziwnymi przedmiotami na oko przypominającymi beczki dają mi do
myślenia. Albo jakiś karny obóz albo impreza ludyczna
obficie zakrapiana rozwodnionym piwem i napojami energetycznymi.
Konferansjer, którego zachrypnięty głos udaje mi się
usłyszeć, rozwiewa te wątpliwości. To impreza z cyklu strong man, czyli
„zabij swój kręgosłup”. Hmmm... to
poddaje w wątpliwość sens szukania noclegu w tej okolicy. Jakoś nie
uśmiecha mi się nocowanie w miejscu, gdzie zgraja mniej lub bardziej
pijanych nielatów będzie usiłowała powtarzać wyczyny
mistrzów, rzucając do celu lub na oślep butelkami czy choćby
kamieniami. |
|
|
Zabawa na całego! |
|
Tymczasem zwiedzam ruiny zamku.
Najwcześniejsza wzmianka
poświadczająca pośrednio istnienie zamku w Olsztynie pochodzi z 1349
roku. W dokumencie tym świadkiem był Zdziśko burgrabia de Olsten. 15
marca 1369 roku król Kazimierz Wielki przebywał na zamku,
gdy nadawał prawo średzkie dla pobliskiego Przyrowa. Ten dokument
zachował się w całości do naszych czasów, jednak
najprawdopodobniej już wcześniej król przebywał wielokrotnie
na zamku.
Zamek,
w formie, której ruiny stoją do dziś, składa się z trzech
części. Zamek górny jest najstarszy, jak już było wspomniane
na początku wieża pochodzi jeszcze z XIII wieku. Ma obecnie 35
metrów wysokości, w podstawie jest okrągła i wzniesiona z
kamienia. W górnej części nadbudowano ją w XV wieku
ośmiobocznie cegłą. Była miejscem ostatecznej obrony, wejście do niej
prowadziło z poziomu
murów
obwodowych. Lochy służyły do przetrzymywania ludzi skazanych na śmierć
głodową. Na terenie zamku górnego jest duża pieczara,
służyła prawdopodobnie za magazyn żywności i amunicji. Przejścia i
korytarze wykute w skale stanowiły razem z naturalnymi jaskiniami
rozległy labirynt na terenie całego zamku.
Z
zamku średniego zachowały się tylko nieliczne ślady, podobnie jak z
zamku dolnego. W dolnym zamku znajdowały się pomieszczenia gospodarcze,
stajnia oraz mieszkania dla służby i budynki pomocnicze.
Oprócz tych trzech części stanowiących jednolitą całość na
przeciwległym krańcu wzgórza stała osamotniona kwadratowa
baszta. Spełniała funkcje obserwacyjne, a także obronne mogąc flankować
dostęp do murów zamku właściwego. Zamek był obsadzony stałą
załogą wojskową króla Kazimierza.
Po
wygaśnięciu linii Piastów zamek dostał się razem z kilkoma
innymi pobliskimi zamkami w ręce Władysława Opolczyka. Był on
rozbójnikiem oraz spiskował z Krzyżakami, dopiero Władysław
Jagiełło ukrócił jego poczynania.
Przywrócił
koronie zamki będące w rękach Opolczyka, w tym również po
tygodniowym oblężeniu w 1396 roku zamek Olsztyn, ponownie obsadzając w
nim stałą załogę.
W
1587 roku rozegrała się o zamek Olsztyński bitwa, o której
później pisali Aleksander Fredro i Władysław Syrokomla. Do
Polski wkroczyły wojska arcyksięcia Maksymiliana, na ich drodze stanął
zamek olsztyński, którego załogą dowodził wtedy Kacper
Karliński. Austriacy posunęli się do porwania syna polskiego
dowódcy i trzymania go w pierwszej linii nacierających.
Tradycja głosi, że nikt z załogi nie śmiał wypalić do nieprzyjaciela,
wtedy Karliński sam oddał pierwszy strzał. W walce zginął jego syn, ale
wojska księcia musiały się wycofać. O
ile jeszcze za życia starosty Joachima Ocieskiego (zm. 1613) warownia
pozostawała w dobrym stanie, a w kaplicy bywała msza święta, to już na
początku XVII wieku, częściowo przez zaniedbania inwestycyjne,
częściowo zaś w wyniku pękania skał zaczęła się ona chylić ku upadkowi,
a w przywołanej kaplicy nie można już było odprawiać nabożeństw.
|
|
|
|
Świadczy o tym wzmianka z
przeprowadzonej po śmierci starosty Mikołaja Wolskiego (zm. 1631)
inwentury, zgodnie z którą kaplica owa na wieży przy
baszcie, była murowana, a prowadziły do niej odrzwia z ciosanego
białego kamienia. Wewnątrz był ołtarz murowany, drewniane sklepienie z
desek, pomalowane, lecz już zniszczone, i podobnie zniszczona podłoga,
po której niebezpiecznie było chodzić. Poszycie nad kaplicą
uległo całkowitej degradacji i zapadło się. Choć stan zamku był zły, to
ten z różnym skutkiem wciąż pełnił swoje funkcje, aż do
nadejścia Szwedów, którzy w czasie inwazji
1655-1660 zdobyli go, ograbili z cennego wyposażenia i wreszcie
porzucili dokonując wcześniej dużych zniszczeń. Starostwo olsztyńskie
przetrwało wprawdzie aż do końca XVIII stulecia, jednak ze względu na
utratę walorów obronnych wobec rozwoju artylerii, wysokie
koszty remontów oraz postępującą wraz z kruszeniem się
wapiennych skał degradację murów nie tylko zaniechano
inwestycji, ale też za zgodą starosty Jerzego Lubomirskiego w latach
1722-1726 rozebrano znaczne fragmenty dolnych partii warowni, a
otrzymany w ten sposób materiał wykorzystano do odbudowy
spalonego kościoła i okolicznych zabudowań. W wieku XIX zamek był już
opuszczony i w stanie romantycznej ruiny przetrwał po dziś dzień.
[źródło:
www.zamki.pl, www.zamkipolskie.com]
|
|
|
Chwilę
szwendam się po ruinach
wśród nastoletnich par i singli szukających na zamku
romantyzmu (a może
romatyczności?). Potem idę na podzamcze. Tu obowiązuje styl
jarmarczny. Kramiki z figurkami rycerzy, mieczami, kubkami z
wizerunkiem zamku, ciupagami, oscypkami, piwem, watą cukrową... Jednym
słowem Krupówki w skali mikro. Wszędzie panuje atmosfera
festynu w
niekoniecznie najlepszym wydaniu. Postanawiam ewakuować się stąd w
miarę możliwości jak najszybciej. Po drodze robię zakupy wodne
– trzeba się dziś koniecznie umyć – i kieruję się
ku położonej nieco w bok od szlaku górze Towarne.
Mam nadzieję
znaleźć tam kawałek miejsca do spania. |
U
podnóża skał znajduję je na niewielkiej łączce obok
młodników. Z
jednej strony sosnowego, z drugiej brzozowego. Wdrapuję się na
skały. Mam stąd widok na olsztyński zamek i na Częstochowę.
Widać stąd również wieżę Jasnej Góry. Niestety
nadciągające z wolna od
południowego zachodu chmury wróżą zmianę pogody i pachną
deszczem. Może
wytrzyma do jutra?
|
Olsztyn widziany z Towarnego |
|
Częstochowa. Widać wieżę Jasnej Góry |
|
A na deser - kisielek |
|
Mając
taką nadzieję schodzę do stóp skał i na upatrzonym miejscu
rozbijam obóz. Szybko się myję, a następnie przygotowuję
kolację. Zjadam resztki zapasów. Jutro wracam do domu więc
trzeba się pozbyć wszystkiego co tylko można zjeść. Przy okazji
pozbywając się zbędnych resztek cukru dokarmiam mrówki,
które są moimi sąsiadkami. Co ciekawe przysmak ten wydają
się znać mrówki tylko z jednego mrowiska. Cukier jest
błyskawicznie obsiadany i wylizywany. W drugim mrowisku jego mieszkanki
są mniej wyrafinowane kulinarnie i po prostu olewają leżące obok nich
kryształki. W pewnym momencie dociera do mnie, że słyszę jakby
brzęczenie owadów. Pora jednak jest na tyle
późna, że nie podejrzewam o to pszczół. Dźwięk
jest też na tyle silny, że przez moment rozglądam się za linią
energetyczną wysokiego napięcia. Mieszkałem kiedyś w pobliżu takiej i
wiem, że w pewnych warunkach potrafi wydawać odgłosy o podobnym
natężeniu. Jednak linii nie ma. Podchodzę do młodnika brzozowego i moim
oczom ukazują się roje chrabąszczy unoszące się i okupujące najwyższe
gałązki. No to se chłopaki urządziły bal... Dobrze, że nie są szkodliwe
i nie gryzą.
Wieczorem, już po ciemku, wchodzę jeszcze raz na
skałki. Ruiny są oświetlone. Częstochowa również miga do
mnie licznymi światłami. Wpadam na pomysł by pójść jeszcze
do Olsztyna i zrobić kilka wieczornych zdjęć. To tylko około 1,5 km.
Moje plany krzyżuje jednak deszcz, który łapie
mnie już po
drodze. Na szczęście to tylko pojedyncze krople, ale nie jestem w
stanie przewidzieć w jakim kierunku sytuacja się rozwinie. Wracam więc
do obozowiska i kładę się spać. To będzie ostatnia noc na szlaku.
Zielona noc. Oby pogoda nie chciała z tej okazji zrobić mi jakiegoś
kawału...
|
Księżyc wybrał się na obchód |
|
Tak wygląda nocny Olsztyn... |
|
... a tak Częstochowa |
|
|