Wstęp
Strona główna
dzień1 dzień2 dzień3 dzień4 dzień5 dzień6 dzień7 dzień8 dzień9
...poprzedni dzień

Dzień 7, 13 maja 2011 r. mapa odcinka dziennego

Nie wiem o której w końcu zasnąłem. Wiem jedno: kleszcze to sk..., a ja jestem koszmarnie niewyspany. A miało być tak pięknie... Do tego nad ranem pojawia się deszcz. Nie ma tego wiele, właściwie można powiedzieć, że spada kilka kropel, ale niebo jest zachmurzone dość poważnie. W dodatku wieje silny wiatr i jest zauważalnie chłodniej. Wstaję później niż zwykle, gotuję wodę na płatki i jem śniadanie. Zwijam namiot. Tropik jest mokry, mocuję go więc na zewnątrz plecaka. Usiłuję wywróżyć z chmur, jaka będzie pogoda. Wychodzi mi, że będzie deszcz. Chyba, że nie będzie padało. ;-) Postanawiam więc, nie oglądając się na pogodę iść dalej. Ruszam kilka minut po 9. Po chwili jestem na szlaku. Przechodzę obok niegdysiejszej chatki studenckiej „Fata Sokoła” Trwają jakieś prace budowlane i nic nie wskazuje by ktoś oczekiwał tu gości. Idę teraz dokładnie pod wiatr i momentami nie jest mi wcale gorąco. W lesie za Zdowem napotykam na niedawne pogorzelisko. Poszycie paliło się tu na całkiem sporej powierzchni. Czuć jeszcze zapach spalenizny.

Ranek w obozie

Pogorzelisko

Zagadkowy mur
Kilka minut po 10 dochodzę do Bobolic. We wsi, po lewej stronie drogi wybudowane jest częściowo tylko ukończone kamienne ogrodzenie. Niby nic szczególnego, ale ciągnie się ono przez kilkaset metrów choć domów na tym odcinku jest zaledwie kilka. Czyżby aż tak dbano tu o jednolitość?
Niedługo później dochodzę do zamku i oczom nie wierzę. Zamek, jak malowany. Żadna tam ruina. Słyszałem, że znalazł właścicieli i jest rekonstruowany, ale to co widzę znacznie przekracza skalę moich wyobrażeń. 


Odrestaurowany zamek w Bobolicach

Większa być nie mogła?
Nieco deprymuje mnie ogromna tablica zabraniająca wstępu z uwagi na trwające prace budowlane, podchodzę więc tylko nieśmiało pod mury.
Aby mieć pojęcie o ogromie wykonanych tu prac warto spoglądnąć na zdjęcie z przed lat.

Oto nieco historii:
Zamek w Bobolicach zbudowany został w połowie XIV wieku z inicjatywy Kazimierza Wielkiego jako kolejna warownia strzegąca południowej granicy Państwa Polskiego. W roku 1370 z okazji swej koronacji Ludwik Andegaweński nadał ją księciu Władysławowi Opolczykowi w zamian za popieranie jego zamiarów dynastycznych,

Tak jeszcze niedawno wyglądał zamek
źródło: http://upload.wikimedia.org
ten z kolei przekazał Bobolice w ręce Węgra, Andrzeja Schoeny z Barlabas. Dzierżawcy twierdzy, spiskując na boku z Zakonem Krzyżackim, okazali się nielojalni wobec polskiej korony, co sprowokowało zrażonego Władysława Jagiełłę, który w 1396 najechał ziemie Opolczyka i zbrojnie zagarnął zamek wraz z okolicznymi włościami. Pod koniec XIV oraz w XV wieku zarządzali nim m.in. Szafrańcowie, Trestkowie, Krezowie, a później również Chodakowscy, Męcińscy i Myszkowscy. Nie zawsze dziedziczenie zamku odbywało się łagodnie. Ciekawy przypadek miał tutaj miejsce w roku 1427, po śmierci Anny, córki pierwszego prywatnego właściciela Bobolic - Andrzeja Schoeny. Wówczas to majątkiem podzielili się Stanisław Szafraniec z Młodziejowic herbu Starykoń, syn Anny z pierwszego małżeństwa, oraz drugi jej małżonek - Mściwój z Wierzchowiska herbu Lis wraz z dziećmi: Mściwojem, Andrzejem, Dorotą, Anną, Elżbietą i Katarzyną. Obydwie strony zobowiązały się podzielić zamkeczkiem po połowie, z czasem doszło jednak do gorących sporów.
Wewnątrz budowli własność obu stron konfliktu wyznaczały jakieś zapory, które w 1441 syn Mściwoja, Andrzej z Wierzchowiska - z pomocą trzydziestu szlachty oraz setką pomocników mierniejszej kondycji - wyłamał, rabując bydło i zboże z części przynależnej przyrodniemu bratu. Integralność warowni przywrócona została cztery lata po tym przykrym incydencie, kiedy podkomorzy krakowski Piotr Szafraniec wykupił od Lisów z Wierzchowiska prawa do zamieszkanej przez nich połowy i dóbr w najbliższym otoczeniu. Szybkie pozbycie się przez Szafrańców zamku oraz częste w drugiej połowie XV stuleciu zmiany właścicieli nie spowodowały już więcej podziałów skalnej twierdzy. Początki jej upadku datuje się na 1587 rok, w którym najechał i zdobył ją pretendent do polskiego tronu Maksymilian Habsburg. O wiele gorzej z zamkiem obeszli się żołnierze szwedzcy, zajmując go i paląc w roku 1657. Od tego czasu następowała szybka degradacja królewskiego gmachu.
W roku 1683 jego stan był już tak zły, że ciągnący ze swymi wojskami pod Wiedeń Jan III Sobieski podczas postoju w Bobolicach wolał spędzić noc pod namiotem, niż ryzykować nocleg w bardzo zniszczonym już budynku. W XVIII wieku zrujnowany zamek kupili Męcińscy z zamiarem (jak się później okazało niezrealizowanej) odbudowy. W 1882 ziemię, na której stałe opuszczone już mury, w wyniku parcelacji otrzymała miejscowa chłopska rodzina Baryłów. Ich spadkobiercy po długich sporach sądowych w 1999 odsprzedali ruinę byłemu senatorowi RP Jarosławowi Laseckiemu, który podjął się częściowej jej rekonstrukcji.
[źródło: www.zamkipolskie.com]

Przyzamkowa komercja
Zamek po rekonstrukcji ma być udostępniony do zwiedzania. Równolegle na podzamczu budowane są obiekty turystyczne – karczma oraz hotel, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nazwany stajnią.
W czasie gdy ja oglądam sobie zamek, od zachodu zbliża się zdradziecka chmura i serwuje mi mały prysznic. Na szczęście to tylko przelotny opad, więc już po chwili mogę iść dalej. Szlak prowadzi drogą u podnóża zamku. Będąc niejako od tyłu, mam okazję  zobaczyć, w jaki sposób na zamek jest transportowany budulec. Służy do tego specjalnie wybudowana drewniana pochylnia, po której wciągana jest... wanna na kółkach.

Niecodzienna metoda transportu budulca
Będzie trzeba tu wrócić za jakiś czas, gdy zamek będzie już gotowy, a tymczasem przez Mirowskie Skały idę do bliźniaczego zamku w Mirowie. Jak głosi legenda, obydwa zamki łączył kiedyś podziemny korytarz. Według podań w podziemiach tych do dziś znajdują się nieprzebrane skarby należące do niegdysiejszych właścicieli obydwu warowni. Ile w tym prawdy – nie wiadomo, ale Mirowskie Skały są dziś mocno eksplorowane. Tyle, że nie przez poszukiwaczy skarbów, a przez wspinaczy skałkowych. Znajduje się tu bowiem wiele tras o zróżnicowanej skali trudności. Po kilkunastu minutach dochodzę do zamku w Mirowie. Miał nieco mniej szczęścia, bo choć również odkupiony, w dalszym ciągu pozostaje ruiną. Ale może już niedługo...

Mirowskie Skały

Ruiny zamku Mirów
Warownia w Mirowie zbudowana została prawdopodobnie na miejscu drewniano-ziemnego grodu w czasach Kazimierza Wielkiego. Powszechnie przyjmuje się, że właśnie ten władca był fundatorem zamku, choć nie brakuje głosów, iż twierdzę wzniesiono z polecenia Władysława Opolczyka lub rodu Lisów, właścicieli zamku w Koziegłowach. Warowny zespół Mirownik przypuszczalnie miał pełnić rolę strażnicy chroniącej zachodnie rubieże Rzeczypospolitej przed najazdem braci Czechów. Pierwsza wzmianka poświadczająca istnienie murowanej warowni pochodzi z dokumentu wystawionego w 1405 roku i wskazuje niejakiego burgrabiego Sasina jako pana i właściciela mirowskiego zamku. Wcześniej, bo około 1370 wieś oraz okoliczne ziemie stały się lennem księcia Władysława Opolskiego, który utracił je w roku 1396. Oskarżony o kolaborację z Czechami został zbrojnie najechany przez Władysława Jagiełłę, a zamek trafił w ręce Krystyny(a?) z Koziegłów, pełniąc później rolę mieszkalno-obronnej siedziby rycerskiej.
W roku 1422 kupił go Piotr z Bnina, który do istniejącej jednopiętrowej budowli dostawił trzypiętrową wieżę. W 1489 roku warownię przejął Piotr Myszkowski herbu Jastrzębiec z Przeciszowa. Obiekt był w posiadaniu rodu Myszkowskich przez następne 144 lata, podczas których uległ gruntownej modernizacji i rozbudowie. W roku 1633 dotychczasowi właściciele przeprowadzili się do Pińczowa, a zamek sprzedali Janowi Korycińskiemu, który niespełna dwadzieścia lat później spieniężył go rodzinie Męcińskich. Podczas Potopu Szwedzi nie po raz pierwszy pokazali wyższość "kultury zachodu" nad kmiotami z Polski, niszcząc i paląc piękną mirowską twierdzę. I choć została ona częściowo odbudowana przez swoich właścicieli, to w XVIII wieku ostatecznie popadła w ruinę i w roku 1787 pożegnała ostatnich lokatorów. Potem była systematycznie rozbierana przez mieszkańców wsi, a jej cząstki posłużyły do budowy domów i drogi.
Kolejny dramat wydarzył się w 1937 roku, kiedy zawaliła się południowo-zachodnia ściana prostokątnej wieży. Pierwsze prace sondażowo-remontowe przeprowadzono w latach 1960-62, podczas których zamek odgruzowano i zabezpieczono w formie trwałej ruiny. W czasach komuny zabytku formalnie nie znacjonalizowano, a biedny właściciel siedział cicho, ażeby system nie przypomniał sobie o załatwieniu niezbędnych formalności. W latach 60-ych pewien mieszkaniec Śląska chciał ruinę wykupić i otworzyć w niej winiarnię. Komuna nie dała.
[źródło: www.zamkipolskie.com]

Obecnie trwają spory na gruncie biurokratycznym co do przyszłości i ewentualnej odbudowy, bądź przynajmniej zabezpieczenia ruin przed dalszą degradacją. Jak to jednak zwykle u nas bywa, młyny urzędnicze mielą baaardzo powoli...
Zbliża się południe, w sam raz pora na drugie śniadanie. Wiatr wieje cały czas bardzo mocno, a niebo jest dokładnie zasnute, więc aby coś zjeść chowam się za potężną skałą. Po odpoczynku ruszam dalej. Idę teraz przez las w stronę Niegowy. W lesie dopada mnie słońce, robię więc krótką przerwę na dosuszenie namiotowego tropiku. Następnie wdrapuję się na ukrytą w gęstwinie drzew Wielką Górę. Zauważam, że odkąd w Bobolicach opuściłem powiat zawierciański i znalazłem się w myszkowskim, szlak jest lepiej oznakowany.  Dochodzę do Niegowy. Bardzo charakterystycznym punktem jest tu wieża przekaźnika telewizyjnego z lat 60 poprzedniego stulecia. Obecnie wykorzystywana jest jako stanowisko dla stacji bazowych telefonii komórkowych. Widoczna z daleka, wyrastającą ni z gruszki, ni z pietruszki spośród drzew wygląda bardzo zagadkowo, choć jej funkcja jest zupełnie prozaiczna. Dalej opłotkami wsi Moczydło dochodzę do Trzebniowa. Czas zrobić zapasy. Kupuję wodę i kilka bananów, które usadowiwszy się przed sklepem zjadam na trzecie śniadanie. Na obiad przyjdzie pora później. Przez chwilę obserwuję tutejszy folklor. Już zbliżając się do sklepu słyszę głośny łomot puszczonej z samochodowego odtwarzacza muzyki w stylu disco polo, w odmianie dla mniej wymagającej publiczności. 
 Choć trafia się i klasyk gatunku w postaci utworu „Daj mi tę noc” w wykonaniu kultowego zespołu Bolter z połowy lat 80 ubiegłego wieku. Co najciekawsze, źródłem dźwięku jest nie kolejny klasyk gatunku sołeckiej motoryzacji – VW Golf, ale całkiem świeża Vectra z taksówkarskim kogutem na dachu. Właściciel siedzi z kolegami na ławeczce przed sklepem i popija – a jakże – piwo. Ponieważ mam już dość mydełka Fa i kropeczek na majteczkach, ruszam w dalszą drogę. Po chwili na rozstajach dróg mijam kapliczkę z figurą która kojarzy mi się jednoznacznie: Chrystus zakratowany.

Wieża niegdyś telewyzyjna
Niecałą godzinę później docieram do położonych na wysokiej skale ruin zamku Ostrężnik.

W 1386 roku Wojciech z Potoka herbu Jelita – właściciel Potoku, występuje jako rycerz w świcie księcia Władysława Opolczyka, gdy ten odwiedza swoje opolskie posiadłości w Woźnikach. Wojciech był właścicielem Potoka, Trzebniowa oraz Mokrzeszy i on prawdopodobnie zaczął budowę zamku na Ostrężniku, być może na polecenie i za pieniądze księcia Władysława. Zamek był jak na owe czasy bardzo obszerny. Składał się z zamku dolnego i górnego oddzielonych od siebie głęboką fosą wypełnioną wodą z górnego, nieczynnego już dzisiaj źródła. Zamek górny mieścił się na wysokiej, urwistej od strony północnej skale i zajmował 1500 m kwadratowych. Długość murów obwodowych wynosiła 144  m. Otaczały one pomieszczenia mieszkalne o układzie amfiladowym. W południowej części wznosiła się wystająca z zewnątrz murów, obszerna, czworokątna baszta o wymiarach 6x9 m (widoczna fragmentami jeszcze do dzisiaj), pod którą znajdowały się zasypane obecnie podziemia. Od strony południowej stok spada do głębokiej fosy. Pod nią znajdował się zamek dolny o powierzchni 7.200 m kwadratowych. Prowadzone badania ujawniły przygotowany do budowy usypany w sterty kamień wapienny oraz ceramikę i monety z okresu Cesarstwa Rzymskiego. Najprawdopodobniej zamek na Ostrężniku funkcjonował przez krótki okres i został zburzony w 1391 r. przez ekspedycję karną wysłaną z Krakowa przez króla Władysława Jagiełłę przeciwko księciu Władysławowi Opolczykowi, który trudnił się również rozbojem (raubritterstwem) i na jego to polecenie zaufany rycerz Wojciech z Potoka z pomocą swoich ludzi grabił karawany kupieckie ciągnące tędy bursztynowym szlakiem z Gdańska przez Kalisz do Krakowa (stąd podania o zbójnikach na zamku). Karawany nocowały w Potoku bowiem tutaj kończyła się obszarowo Małopolska, a na obrzeżu wsi przy tzw. Wielkiej Drodze stało 6 karczm z noclegowniami dla karawan. Za Potokiem, na Woli Ponikowej (obecnie Ponik) przeprawiano się przez bród na Wiercicy i pobierano opłaty celne (myto) na granicy Małopolski. W 1391 r. Władysław Jagiełło przejmuje zamek ostrężnicki dla korony i przekazuje ruinę w dzierżawę Janowi ze Szczekocin herbu Odrowąż – kasztelanowi lubelskiemu. Ten jednak nie związany z terenem, nie odbudowuje zamku, dlatego popada on w dalszą ruinę. Zamek na Ostrężniku jest najbardziej tajemniczą warownią na Szlaku Orlich Gniazd, gdyż nie zachowały się żadne pisane wzmianki na jego temat. Dziś z zamku zostały jedynie resztki baszty i murów oraz przyziemia. Żywe są natomiast legendy o ukrytych na zamku skarbach.
[informacje na podstawie tablicy umieszczonej u stóp ruin]


W drodze na Ostrężnik
W skale, na której posadowiony był zamek, wiele milionów lat temu, na skutek występowania zjawisk krasowych woda wypłukała system korytarzy, z których powstała Jaskinia Ostrężnicka. Główne wejście do jaskini stanowi duży otwór przedzielony słupem skalnym na dwie części. Miejscowi zwą go płucami. Jaskinia ma około 90 m długości i jest jedną z najbardziej znanych jaskiń tego rejonu.
Grotołazem nie jestem, więc darowuję sobie jej eksplorację. Wchodzę tylko na szczyt wzgórza i oglądam niewielkie pozostałości murów.

"Płuca"

Resztki ruin Ostrężkina
Po zejściu i powrocie na szlak idę bardzo ładnie przygotowaną ścieżką wśród drzew, równolegle do drogi Janów – Żarki. Przechodzę obok tzw. Diabelskich Mostów. To wysokie skalne ściany znane doskonale wspinaczom. Do lat 60 ub. wieku ich wierzchołki były połączone kładkami. Dalej szlak biegnie obok źródeł Zygmunta i Elżbiety gdzie swój bieg zaczyna rzeka Wiercica. Następnie wspina się na wzgórze, na którym do dziś widoczne są pozostałości po grodzisku Osiedle Wały. Dalej szlak ponownie schodzi w dół i zbliża się do asfaltowej drogi. Wcześniej jednak mijam Żródło Spełnionych Marzeń


Diabelskie Mosty

Leśna ścieżka

Pozostałości Osiedla Wały

Żródło Spełnionych Marzeń
Idę dalej w kierunku Złotego potoku. Tuż przed wsią właściwie przypadkiem wchodzę na teren pola namiotowego. Oczywiście jest zaznaczone na mapie, ale nie liczyłem, że będzie to tak przyjemne miejsce. Oczywiście określenie pole namiotowe jest tu ściśle teoretyczne, bowiem po wszelakiej infrastrukturze pozostały tu resztki pozbawionej dachu betonowej wiaty i zarośnięte kibelki. Niemniej jednak teren jest porośnięty sympatyczną trawką, a wokół pną się w górę wysokie sosny.
Do tego normalnie powinien się znajdować nad stawem nazwanym Amerykan. Stawu jednak nie ma, ponieważ jest w remoncie, czy raczej w przebudowie. Widać ślady działalności spychacza. Niemądrze byłoby nie skorzystać z takiej okazji i nie zatrzymać się tu na noc, zwłaszcza że planowane miejsce postoju znajduje się co prawda niedaleko, ale nie wiem czy będzie tam w ogóle możliwość rozbicia namiotu. Decyzję podejmuję błyskawicznie i już po chwili na kuchence gotuje się woda na zupkę. Po jej zjedzeniu zajmuję się rozbiciem obozowiska. Co jakiś czas pojawiają się w zasięgu wzroku spacerowicze z psami lub bez. Czasem pojawiają się również same psy. Jeden zwraca moją uwagę ponieważ idzie w wyraźnie określonym przez swój instynkt kierunku. Po prostu widać, że ma jakąś pilną sprawę do załatwienia. Po jakimś czasie zresztą równie pewnym krokiem wraca.

Wieczorny seans łączności z domem
Jest jeszcze stosunkowo wcześnie więc postanawiam wybrać się na poszukiwanie będących lokalnymi zabytkami dworku i pałacu z parkiem. Jakiś czas idę chodnikiem wzdłuż szerokiej, wiodącej środkiem wsi drogi. Zresztą trzeba przyznać, że wieś robi przez to wrażenie małego miasteczka. Zwłaszcza, iż mijam ze dwie knajpy o bynajmniej nie wiejskim charakterze. Właściwie określenie „knajpa” może być dla nich z lekka uwłaczające, więc napiszę: drink bary.
W pewnej chwili zostaję zaatakowany z powietrza. Nie jest to co prawda atak zagrażający życiu czy nawet zdrowiu, nie jest to nawet chamskie potraktowanie ekskrementami przez jakieś wredne ptaszysko, niemniej jednak uderza we mnie całkiem spory obiekt latający. To chrabąszcz majowy, który wraz z liczną rzeszą kolegów wieczorną porą wybrał się na żerowisko. Chrabąszcz siada mi na ramieniu kotwicząc się wszystkimi sześcioma odnóżami, ale przekonawszy się, że podążam w dokładnie przeciwnym kierunku od jego zamierzonego, po chwili odlatuje.

Jeszcze kilka razy muszę uchylać się przed nisko przelatującymi osobnikami, a charakterystyczny brzęk ich skrzydełek mielących z wysiłkiem powietrze, by unieść niezgrabne i stosunkowo wielkie cielska, towarzyszy mi przez cały czas. Przechodzę przez całą długość wsi i w końcu docieram do bramy w murze, za którym chronią się dwa budynki będące atrakcją turystyczną tego miejsca. Pierwszy to pałac Raczyńskich, a drugi stojący tuż obok dworek Krasińskich. Ich historia splata się w jedną całość.
Dwór najprawdopodobniej z roku 1581, przebudowany  w formę piętrowej kamienicy przez Jana Silnickiego – protestanta,  na miejscu istniejącego wcześniej w tym miejscu dworu obronnego z wieżą, wybudowanego przez Jelitczyków, a przejętego później przez Szreniawitów (Potockich). Dwór wymieniony jako zamek odsprzedał w 1625r. następny właściciel Jan Koryciński – Stanisławowi Koniecpolskiemu, który przekazał go bratankowi Janowi Koniecpolskiemu – założycielowi Janowa. Kolejnymi właścicielami zamku byli Potoccy,  a następnie nadaniem carycy Katarzyny II  przejęli go Książęta Kurlandzcy – Bironowie, którzy nie mieszkali w Potoku. Niezamieszkały zamek stopniowo podupadał  i  następni właściciele Szaniawscy, a później Pruszkowie nie remontowali go i mieszkali tylko w części budynku. W 1829r. zamek nie nadawał się do zamieszkania, dlatego Stanisław Leski  wybudował obok dworek parterowy w którym mieszkali kolejni właściciele Potoku – Skarżyńscy i Pintowscy.

Pałac Raczyńskich
Posiadłości potockie były wtedy zadłużone a zamek stał w tym czasie pusty i obracał się w ruinę. W 1851r. dobra złotopotockie zakupił  generał hr. Wincenty Krasiński  i on przebudował  w roku 1856 zamek w rezydencje pałacową w stylu pseudoklasycystycznym z elementami neorenesansowymi. Rok później w 1857r. wraz r rodziną  spędzał tutaj wakacje Zygmunt Krasiński. Jesienią zmarła najmłodsza córka  poety – 4-letnia Elżbietka, pochowana w kościele w Złotym Potoku.  Pałac od tej pory  stał nie zamieszkały aż do roku 1877, kiedy to sprowadziła się tutaj starsza córka Zygmunta Krasińskiego – Maria Beatrix, która wyszła za mąż za hr. Aleksandra Raczyńskiego. Pałac został wtedy wyremontowany i doposażony w meble, obrazy i sprzęty. Po jej wczesnej śmierci  od  1886r. do 1903r. w pałacu mieszkał plenipotent małoletniego wnuka poety Karola Raczyńskiego - Tadeusz Dzierżykraj – Morawski  herbu Nałęcz.
Pałac od 1903r. do 1905r. został gruntownie przebudowany wg. projektu Jana Heuricha i Zygmunta Hendla. Hrabia Karol Raczyński ożenił się z Księżną Stefanią Czetwertyńską i przygotował pałac jako swoje gniazdo rodzinne. Front zwrócony na zachód zdobi pięcioosiowy ryzalit, zakończony trójkątnym przyczółkiem z kartuszem herbowym. W północnym skrzydle znajdowała się romantyczna wieża, którą ze względów strategicznych rozebrano w połowie 1939r. Przed portykiem, zdobiącym główne wejście do pałacu ustawione są dwa marmurowe lwy, podtrzymujące tarcze herbowe:  Nałęcz (przewiązka) – Hrabiów Raczyńskich  i Czetwertyński I (Święty Jerzy zabijający smoka) – Książąt Czetwertyńskich.
Były one ukryte na czas wojny i zakopane w miejscu w którym stoją. Po wkroczeniu hitlerowcy zajęli pałac i przenieśli hrabiów Raczyńskich do dworku. W 1944r. wysiedlili hrabiów do Częstochowy, aby nie widzieli dokonywanej kradzieży. Najcenniejsze wyposażenie pałacu wywieźli Niemcy w 1945r. Resztę zniszczyli po wkroczeniu Rosjanie rozpalając w pałacu resztkami mebli  ognisko, aby się ogrzać. Władze komunistyczne zabroniły Raczyńskim po wojnie  powrotu do Złotego Potoku pod groźbą aresztu, a dobra złotopotockie zostały rozparcelowane jako pierwsze w kraju. Ostatni właściciel Złotego Potoku hrabia Karol Raczyński – wnuk Zygmunta Krasińskiego zmarł w nędzy ze zgryzoty w Łodzi w 1946r. i został pochowany w złotopotockim Kościele. Jego żona Stefania z Czetwertyńskich  wyjechała po jego śmierci do Anglii. Pozwolono Jej zabrać ze sobą tylko jedną walizkę. Po wojnie w pałacu mieściło się Technikum Rolnicze, później Wojewódzki Ośrodek Postępu Rolniczego  a obecnie oddział Zespołu Parków Krajobrazowych i niewielka wystawa przyrodnicza. Po wojnie budynek był 4-krotnie remontowany.   
Pałacowy hol parteru zdobią pary kolumn i dekoracja stiukowa. Zachowała się drewniana klatka schodowa  oraz na piętrze część boazerii przytrzymującej tapety z materii. Pozostały także szafy biblioteczne  i kredens kuchenny oraz nieliczne meble i obrazy eksponowane w Dworku Krasińskiego.. Pałac jest własnością Skarbu Państwa. Nikt z bezpośrednich właścicieli Pałacu, ani ich dzieci nie żyją, istnieją jedynie skoligaceni z Raczyńskimi  spadkobiercy z rodu Dębińskich.

[źródło: http://janow.pl]
Jest już prawie ciemno, robię więc kilka „nocnych” zdjęć. Przez chwilę spaceruję po ciemnym parku nad pałacowym stawem Irydion, po czym wracam do obozowiska. Jest już zupełnie ciemno i mimo latarki oraz księżycowego światła mam lekki problem z odnalezieniem między drzewami swojego namiotu. W końcu jednak mi się udaje i mogę się spokojnie położyć. Zasypiam niemal natychmiast. Wczorajsza nieprzespana noc daje o sobie znać.
następny dzień...