Wprowadzenia
słów kilka, czyli o co jeździ |
AKAPITJak
już nie raz wspominałem, dla mnie najlepszym programem, może nie tyle
tele-, co wizyjnym, jest ten oglądany przez szybę jadącego pociągu. W
tej kwestii pozostaję niezmienny od lat. Ostatnia „dobra
zmiana” przeprowadzona także wobec oferty telewizji
tradycyjnej tylko mnie w tym utwierdziła. Ponieważ PKP IC* umożliwia
swoim klientom stosunkowo tanie podróżowanie w ramach
tzw. Biletu weekendowego*, od pewnego czasu chodziła mi
po głowie myśl, by z tej możliwości skorzystać. Istotnym dla mnie
ograniczeniem była jednak zawsze długość dnia. Jakiż bowiem
sens w oglądaniu czarnego ekranu? Nadeszła wiosna, za nią wiosna
późna i
dni zrobiły się naprawdę długie. Wewnętrzny głos coraz to dobitniej
domagał się wysłuchania.
AKAPIT–
Jeżeli nie teraz to kiedy? No weźże się chłopie – tak z
krakowska do mnie zagadał – w końcu zdecyduj, bo wiosna
minie, lato minie, przyjdzie jesień, a ty będziesz dalej deliberował,
że fajnie byłoby se tak pojeździć, tylko że dni już za
krótkie.
AKAPITZ
jednej strony trudno mi się było zebrać, bo ledwie kilka dni wcześniej
wróciłem z co prawda samochodowej, ale jednak trochę
męczącej łazęgi po południowo wschodnich rejonach Polski. Oczywiście
łazęga ta była ściśle związana z koleją. Otóż majowy weekend
połączony z Bożym Ciałem spędziłem częściowo w Bieszczadach, częściowo
w Kotlinie Sandomierskiej, a częściowo w znanych sobie już rejonach
Wyżyny Małopolskiej. Udokumentowałem bardzo niecodzienny wjazd pociągu,
czy właściwie szynobusu, na przepiękną, ale mocno zapomnianą
bieszczadzką graniczną stację w Łupkowie, poświęciłem sporo czasu na
filmowanie Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej, a na koniec skupiłem się na
także nie zelektryfikowanych liniach z Rzeszowa do Lublina i Linii
Hutniczej Szerokotorowej*. Przywiozłem stamtąd tony
materiałów, które trzeba było teraz obrobić i
przygotować do publikacji. A to wymaga czasu... Jednak głos wewnętrzny
był uparty, żeby nie powiedzieć upierdliwy:
AKAPIT–
Ładna pogoda ma być. Słonecznie, ale nie upalnie. Zaraz będzie zmiana
rozkładu jazdy. Diabli wiedzą co znów nakombinują i ile
pociągów z niego wytną. Robota nie zając. Poczeka na gorsze
warunki pogodowe. Na co klarnecie czekasz? Jedźże bajoku jeden!
AKAPITCóż
było robić? Mając w perspektywie ciągłe wysłuchiwanie jego utyskiwań, a
w konsekwencji także własnych wyrzutów sumienia,
które
niechybnie wkrótce dołączyłyby, tworząc specyficzny i mocno
jednogłośny chór, postanowiłem podjąć pierwsze kroki. Fakt,
iż Basia pierwszy weekend czerwca miała dokładnie zajęty,
przypieczętował moje postanowienie. Rozpocząłem od wytyczenia trasy, za
punkt startowy obierając oczywiście Kraków. Wbrew pozorom
nie było to proste. Bilet weekendowy ważny jest od piątku od godziny
19:00 do poniedziałku do godziny 6:00. Tymczasem pociąg do Świnoujścia,
na który miałem chrapkę, rozpoczynał swój bieg
już o 18:15. „Jak jest wola, znajdzie się i
sposób”, jak mawiał Osiołek ze Schreka. Wyprzedzę
go nieco, jadąc pociągiem regionalnym do Trzebini, a tam wsiądę już w
przepisowym czasie. Z północno-zachodnich krańców
Polski moja trasa miała prowadzić gdzieś na północny
wschód, najlepiej do Olsztyna, potem gdzieś na południe,
może do Przemyśla, bez protestów zawitałbym też na wschodnie
czy środkowe wybrzeże. Byłoby też świetnie móc wpaść do
Poznania i odwiedzić tam Maję. Ustaliłem trasę, wyszukałem pociągi i
wszystko wydawało się być OK oraz zgodne z rozkładem jazdy.
Szczegółowe dopracowanie planu zostawiłem sobie na
później, tzn. jak się okazało w praktyce, na
ostatni wieczór przed dniem wyjazdu. Dlaczego? No bo
robota niby nie zając, ale... Gdy w końcu zająłem się
szczegółami, okazało się, że jeden z wybranych przeze mnie
pociągów nie jeździ w soboty, a inny ma tylko
wyznaczonych kilka dni w roku na kursowanie. I mój może
niezbyt misterny, ale jednak plan rozsypał się jak domek z kart.
Rozsypał się około godziny 22. O 1:30 przy próbach jego
odbudowy poddałem się i poszedłem spać niemal przekonany, że albo z
wycieczki nic nie wyjdzie, albo będzie to jakiś marny kadłubek
poprzednich założeń. W nocy śniły mi się ogromne plakaty z rozkładami
jazdy...
AKAPITI
kto wie czy nie dzięki temu właśnie rano z nieco świeższym umysłem
znów przystąpiłem do misternego tkania pajęczej sieci
połączeń. Zajęło mi to w sam raz tyle czasu, że przed
podróżą zdążyłem się jeszcze
szybko spakować, a jeszcze szybciej wykąpać i
nakarmić. Plan był
ambitny, czasy na przesiadki w miarę bezpieczne, ale chwilami dość
wyśrubowane. Wiele czasu na zwiedzanie nie będzie. Zasadniczo niemal w
ogóle. Jednak takie właśnie było podstawowe
założenie. To miał
być swego rodzaju test wytrzymałości na trudy podróży
koleją. Co najważniejsze, mimo początkowej sromtnej porażki udało mi
się tak
ułożyć nową trasę, by spełnić wszystkie początkowe postulaty.
AKAPITSpakowałem
się minimalistycznie. Prowiant jakiś tam zabrałem, ale po pierwsze
uznałem obecność sklepów za rzecz udowodnioną, po drugie to
miała być wyprawa prowadzona ściśle według zasady „najem się
i wyśpię w domu”. Aparat foto oczywiście znalazł się w
plecaku, z tym, że z racji niewielkich marginesów czasowych
miał być wykorzystywany raczej sporadycznie. Istotną o ile nie
podstawową sprawą było antyzłodziejskie rozmieszczenie wszystkich
cennych rzeczy z dokumentami i gotówką na czele. Niestety
nocne pociągi dla osób nie znających podstawowych zasad
przetrwania w nich, mogą być źródłem wielu
problemów. Nie zdradzę swoich sekretów, ale
trzymałem się metody polegającej na umieszczeniu wartościowych
przedmiotów w kilku miejscach i jak najbliżej ciała.
Mój ubiór budził skojarzenia raczej z kloszardem
niż biznesmenem, a kilkudniowy zarost także nie świadczył o znacznej
grubości portfela, który zresztą i tak został w domu,
wysyłając w podróż godne zastępstwo.
AKAPITNie
powiem, żebym nie miał lekkiego pietra. Przede wszystkim dlatego, że
nie znałem swoich możliwości oraz odporności na niewygody i brak czy
solidne niedostatki snu. Na szczęście jednak podróż była tak
zaplanowana, że w razie jakichkolwiek problemów można było
ją w dowolnym momencie przerwać i w ciągu kilku godzin znaleźć się w
domu.
AKAPITA
zatem pora zarzucić plecak, ucałować żonę na pożegnanie i... Ahoj
przygodo! Przygodooo! Ahoj!
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu
|
|