|
Dzień 3,
5 czerwca 2016 r. |
|
|
AKAPITGdzieś
za Działdowem, a może Iławą budzę się i czuję potrzebę przekręcenia na
drugi bok. Razem z całym majdanem przenoszę się na kanapę po przeciwnej
stronie przedziału, kładę i znów przysypiam. Budzą mnie
światła
stacji. Stoimy. Podnoszę się i pierwsze na co pada mój
wzrok,
to... moja portmonetka leżąca pod siedzeniami po drugiej stronie
przedziału. Wypadła mi? Ale jak? Niemożliwe, przecież kieszeń jest
ciasno zapinana na dwa guziki i zawsze mam problem, z niej
cokolwiek wyjąć.
Odruchowo łapię za kieszeń i z kompletnym zaskoczeniem odkrywam, że
jest rozcięta. A więc jednak... No tak, odcinek Malbork –
Tczew
(jesteśmy właśnie w Tczewie) słynie ze złodziejskiej działalności. Jest
krótki, pociąg na jego pokonanie potrzebuje zaledwie
kilkunastu
minut. To czas na tyle długi, by sprawny złodziej co nieco zarobił, a
na tyle krótki, by nie
zdążył wpaść w oko
konduktorowi.
Przenosząc się na drugą
stronę, zapomniałem o przełożeniu portmonetki
do drugiej kieszeni i o położeniu się na niej. Była na samym wierzchu.
Wystarczyło przeciąć kieszeń. Taaaak... No cóż, dałem się
podejść. Ale muszę przyznać, że złodziej był na tyle uczciwy, że choć
portmonetkę zostawił. Nic w niej nie było prócz spisanego na
kartce planu połączeń mojego kolejowego weekendu, bez
którego i
tak bym sobie poradził oraz trzech zużytych biletów na
pociągi
regionalne. No i jakieś 15 złotych. Nerwowo robię remanent.
Aparat jeden i drugi jest, tablet jest. Podobnie kasa i dokumenty. Były
za głęboko, by się do nich dostać. Nic
istotnego zatem nie zginęło. Tylko poharatana kieszeń furkocze. Zbieram
zaspane myśli i w duchu stwierdzam, że wbrew wszelkiej logice jestem
zadowolony, iż tak się stało. Po pierwsze przekonałem się, że
złodziejstwo w pociągach to nie żadna „urban
legend” tylko
powszechne zjawisko, i że naprawdę trzeba się przed nim zabezpieczać na
wszelkie możliwe sposoby. Gdybym tego dziś nie doświadczył, kto wie,
może moja czujność osłabłaby na tyle, że przy innej okazji dałbym się
okraść ze wszystkiego. A tak na przyszłość będę jeszcze ostrożniejszy i
bardziej zapobiegliwy. Uśmiecham się w duchu.
AKAPIT–
Złodzieju, co najwyżej remis – 1:1. Twój zysk to
marne 15
złotych w drobniakach, a moja strata to pocięta kieszeń starych,
wycioranych spodni. Musiałeś zostawić dwa aparaty, tablet,
komórkę, pieniądze i dokumenty. I przede wszystkim dziękuję
ci za
nauczkę. Kosztowała mnie naprawdę niewiele. Było warto.
AKAPITZastanawiam
się czy w takiej sytuacji nie pójść dalej spać. Ale o dziwo
czuję się już wypoczęty, poza tym zbliżamy się do następnego
złodziejskiego zagłębia – Trójmiasta. Postanawiam
je
przeczekać w pełnej świadomości. |
...wita
mnie wstające po nocnym odpoczynku słońce...
|
|
AKAPITW
Lęborku wita mnie wstające po nocnym odpoczynku słońce. Wstało co
prawda już chwilę temu, ale mnie się chyba znów przysnęło.
Stoimy dobre 20 minut. W Tczewie staliśmy 45. Sprawdzam rozkład
–
wszystko zgodnie z planem. Ciekawe kto i po co tak te plany układa...
AKAPITZaczynam
się zastanawiać co zrobić
z rozciętą kieszenią. Całkiem
ją odpruć? A
może zostawić tak jak jest i się nie przejmować? Niestety nie mam czym
jej zszyć
(zanotować: igła i nitka koniecznie do plecaka!). Znajduję
jakiś
spinacz biurowy. Na prowizorkę się nada. Decyduję, że jednak
trzeba furkoczącą kieszeń opanować. W kioskach można teraz kupić
najprzeróżniejsze rzeczy, więc z igłą i nicią problemu być
nie
powinno.
AKAPITW
Koszalinie czeka nas kolejny długi
postój. Za Koszalinem
zatrzymujemy się w Mścicach. Mija nas jadący w
przeciwnym kierunku TLK
Słowiniec, dzienny odpowiednik mojego Polarisa. Jedziemy szlakiem
jednotorowym, więc wszelkie mijanki siłą rzeczy odbywają się na
stacjach. Lubię ten malowniczy
odcinek trasy. Jedziemy wzdłuż
drogi |
krajowej
nr 11 nierzadko z jadącymi równolegle samochodami. Po jednej
stronie rozciągają się pofałdowane pola, po drugiej farmy wiatrowe z
licznymi długoskrzydłymi wiatrakami. Morza co prawda nie widać, ale
dzieli mnie od niego ściana
wąskiego nadmorskiego pasa lasu. W
ustroniu
Morskim zatrzymujemy się na krótka chwilę, by ruszyć na
sygnał
jednego z licznych na Pomorzu Zachodnim semafora kształtowego. Mijamy
przystanek w Podczelu. Teraz nie zatrzymują się tu nawet pociągi
osobowe. Gdy jesteśmy w Kołobrzegu, przejeżdżamy obok lokomotywowni
Przewozów Regionalnych. Zimą udało mi się tu sfotografować
ostatnie istniejące spalinowe zespoły trakcyjne SA110 zwane helmutami*. Zostały
już
kilka lat temu wycofane z eksploatacji, a
teraz oczekują na
przekazanie
do muzeum w Gryficach. Zatrzymujemy się na końcowej stacji. Z
pociągu
pasażerowie wysiadają głównie z wagonu sypialnego. Po
walizach
sądząc, spędzą tu co najmniej dwutygodniowy turnus. Ja mam nieco mniej
czasu. Około dwóch godzin. W dodatku część tego czasu muszę
spożytkować na przywrócenie wyglądu moim spodniom. W
Kołobrzegu
jest co prawda mój ulubiony wojskowy market
„Bastion”, w którym się regularnie
zaopatruję, ale
niestety, co sprawdziłem, jest otwarty dopiero od godziny 10, a
mój kolejny pociąg ma odjazd o 10:07. Nie mam szans,
zważywszy
na położenie sklepu na obrzeżach miasta. Nie pozostaje mi nic
innego, jak
udać się do dworcowego kiosku. Pani szybko orientuje się o co chodzi i
za parę złotych sprzedaje mi zestaw igieł i szpulkę nici. Z tym
warsztatem idę przez park na nadmorski deptak. Sadowię się na murku i
przez kolejne kilkanaście minut pieczołowicie maskuję skutki
złodziejskiej działalności. Uznaje, że na spodniach z wojskowym
kamuflażem i tak nie muszę silić się na przesadną dokładność, więc
ścieg ma zdecydowanie charakter fastrygi. |
AKAPITPo
ręcznych robótkach przychodzi czas na spacer. Idę na molo.
Póki co jest bezpłatne, ale biletowe automaty stoją już w
gotowości, oczekując zapewne rozpoczęcia ścisłego sezonu (W sierpniu
także były nieczynne. Ciekawe zatem kto i po kiego grzyba je tu
ustawił. Bo za ile, wolę nie pytać. Podobnie było zimą i latem 2017 r. [przypisy
autora z września 2016
r. i października 2017 r.]).
Pogoda jest
bardzo ładna, słonko lekko przygrzewa, wiaterek delikatnie chłodzi...
Żyć nie umierać. Można by było tak sobie z godzinkę albo dwie posiedzieć i
posłuchać szumu fal. Ale trzeba jeszcze zrobić zakupy. A że jest
niedzielny poranek, znalezienie czynnego sklepu może nie być proste.
Kieruję się więc do miasta. Kołobrzeg znam jako tako, więc szybko
znajduję jedyny czynny o tej porze sklepik i kupuję prowiant na
wypasione śniadanie trainspottera*
– 3 bułki (skądinąd bardzo
dobre jak się już niedługo okazało) oraz kefir. Tak zaprowiantowany
udaję się na dworzec. Do odjazdu mam jeszcze trochę czasu, ale chcę się
zorientować w sytuacji. Bez entuzjazmu przyjmuję fakt, że pociąg jest
co najmniej pełnawy. Widocznie następuje wymiana turnusów, mimo
iż do pełni
|
|
sezonu jeszcze daleko. Idę wzdłuż
pociągu, chcąc nie chcąc, słuchając urywków opowiadań o tym,
co było na śniadanie i że dziś było ono wcześniej z powodu wyjazdu, i
że
ta walizka taka ciężka, i czy mógłby pan...?
AKAPITTLK
Szkuner, którym niemal pustym wracaliśmy z Basią z zimowego
wypadu do Kołobrzegu, z tego co widzę, ma dziś mniej
wagonów.
Wszystkie są nowe, ale brak obecnych w zimie dwóch
zdeklasowanych jedynek powoduje ciasnotę. No nic, spróbujemy
jakoś się tu urządzić. Przyznaję, że niespecjalnie leży mi
podróż w przedziale z pełnymi wczasowo-sanatoryjnych wrażeń
paniami w wieku hmmm... lekkopółśrednim, więc cierpliwie idę
wzdłuż całego składu. Już z wolna zaczynam selekcjonowac
pasażerów pod kątem ewentualnej koniecznośći przyłączenia
się do
kogoś, gdy o dziwo znajduję zupełnie pusty przedział. Jest na samym
początku pierwszego wagonu zaraz za lokomotywą. Wygląda jakby system
rezerwacji o nim zapomniał. Nie czekam, siadam przy oknie i zastanawiam
się czy będzie mi dane to miejsce utrzymać, bo po składzie cały czas
przemieszczają się nowi pasażerowie. Było groźnie, bo w pewnym momencie
do przedziału wpadła zdyszana wielopokoleniowa rodzinka z całą masą
bagażu, ale... ku mojej nieskrywanej radości okazuję się
iż pomylili wagon. Kilka minut przed odjazdem do przedziału
wchodzi uśmiechnięty młody człowiek.
AKAPIT–
Czy są tu wolne miejsca? – pyta uprzejmie.
AKAPIT–
Pan siada, ja też nie mam miejscówki – nie mniej
uprzejmie odpowiadam.
AKAPIT–
A skąd pan wie, że nie mam miejscówki? – chłopak
jest wyraźnie zdziwiony, ale i rozbawiony.
AKAPIT–
Gdyby pan miał, to by pan nie pytał o miejsce – rzeczowo
odpowiadam i już czuję, że dobrze wybrałem przedział, bo szykuje się
sympatyczne towarzystwo.
AKAPITKolejna
godzina upływa nam na miłej pogawędce o rzeczach różnych i
najróżniejszych. Chłopak na oko wygląda na 25-26 lat.
Mieszka
niedaleko Kołobrzegu, a jedzie do pracy do Poznania. Jak na
swój
wiek ma już mocno wyrobiony, racjonalny pogląd na świat i co tu kryć, w
wielu
kwestiach się zgadzamy. Tym łatwiej nam znaleźć wspólny
język.
Za oknem migają kolejne stacje, a nam czas upływa nie mniej szybko.
Niestety po drodze dosiadają się nowi pasażerowie, więc nie da się już
prowadzić tak swobodnej rozmowy. Każdy z nas zatapia się więc w swoich
zajęciach. Chłopak wyjmuje laptopa, ja bułki i kefir.
AKAPITSpoglądam
na zegarek. Zasadniczo jedziemy zgodnie z rozkładem, ale w Poznaniu
będę miał tylko 3 minuty na przesiadkę, więc przy okazji wizyty
konduktora zgłaszam mu skomunikowanie z kolejnym pociągiem.
AKAPIT–
Tak, tak, wiem –
odpowiada –
panujemy nad sytuacją. Nie jest pan jedyny, więc jak coś, będziemy
dzwonić gdzie trzeba –
konduktor ma lekki obłęd w oczach, bo skład jest już dobity
ponad full, a on prócz sprawdzania biletów zajęty
jest bieganiem po wagonach i wyszukiwaniem wolnych miejsc dla co
bardziej potrzebujących. Na
szczęście obydwa pociągi zatrzymują się przy tym samym
peronie,
nie będę więc
musiał biegać po poznańskim niespecjalnie ergonomicznym dworcu
głównym i szukać przedziwnie rozlokowanych
peronów.
AKAPITTuż
przed Poznaniem zajmuję jednak na wszelki wypadek pozycję startową w
blokach koło drzwi wagonu. Kiedy to ja ostatnio tutaj byłem? Czy aby
nie 24 godziny temu? No tak z grubsza chyba... Zaczyna mi się już
wszystko zlewać w jedną całość, ale po chwili zastanowienia wszystko
sobie porządkuję. Licząc długi postój Centaurusa pierwszego
dnia
czy
raczej nocy, w Poznaniu jestem już po raz trzeci. Tym razem ostatni.
AKAPITTLK
Czechowicz już stoi, a mój pośpiech okazuje się zupełnie
niepotrzebny. Pociąg na odjazd czeka jeszcze dobrych 10 minut. W tym
czasie robię rundkę po wagonach. Dobrze nie jest, miejsc mało,
wszystkie lepsze zajęte. Ale w końcu udaje mi się nawet znaleźć takie
przy oknie. Siadam. Moja radość nie trwa jednak długo, bo dość szybko
znajduje się pasażerka z miejscówką. Przesiadam się na
przeiwną
stronę. Tu niestety szybko konstatuję, że lepiej byłoby usiąść gdzie
indziej, jeżeli nie chcę się stopić na skwareczek. Popołudniowe słonko
świeci mi prosto w oczy, zasłonek brak, a klima jest, a jakże
–
okienna. Na szczęście dla mnie i na to miejsce znajduje się po
krótkim czasie chętna z miejscówką. Z uśmiechem
ustępuję,
dziękując za uratowanie mi życia. Pasażerka nie rozumie o co mi chodzi,
ale spokojna głowa, zrozumie bardzo szybko. Przenoszę się na korytarz.
Tu przynajmniej jest cień i mogę otworzyć okno bez obaw o protesty
współpasażerów.
AKAPITDojeżdżamy
do Konina. I bardzo dobrze, że stoję na korytarzu. Dzięki temu udaje mi
się wypatrzyć stojący na bocznym torze wojskowy eszelon ze sprzętem
zmechanizowanym. Nie jest to nasze wojsko. Po oznaczeniach wstępnie
podejrzewam, że to Duńczycy. Jadą zapewne na jakiś poligon. Filmuję go.
Po powrocie
do domu ustalę, że faktycznie byli to żołnierze z Danii, a udawali się
na wielkie, odbywające się w naszym kraju międzynarodowe manewry
„Anakonda 16”.
AKAPITStojąc
z rozwianymi resztkami włosów na głowie przy otwartym oknie
na
korytarzu, wspominam sobie dawne czasy, gdy na samodzielne wakacje
jeździło się wyłącznie pociągami. Bardzo często stojąc tak, jak ja
teraz. Kiedyś w taki sposób przejechałem ze Świnoujścia do
Krakowa. Niezapomniane przeżycia. Ale i lat było ciut mniej i nogi
jakby zdrowsze.
AKAPITW
Warszawie Zachodniej jesteśmy planowo. Na tym samym peronie przy
sąsiednim torze stoi już TLK Lubomirski, którym przez Lublin
pojadę do Przemyśla. Pociąg ten dziś jedzie z Bydgoszczy i ku mojemu
zdziwieniu jest nieźle zapakowany. Ojjj... chyba będzie problem z miejscem.
Zastanawiam się nad tym ciekawym zjawiskiem, mamy wszak niedzielne
popołudnie, a ludzie tak ot, na prowincję sobie jadą? Zagadka
rozwiązuje się na dwóch kolejnych stacjach –
Warszawie
Centralniej i Wschodniej, gdzie się niemal wyludnia. No tak, tego nie
wziąłem pod uwagę. Bez problemu znajduję wolny przedział. Co prawda po
chwili dosiada się dwójka starszych państwa i musze zmienić
miejsce, ale nie wyglądają na mogących sprawiać kłopoty, więc nie
szukam innego przedziału. Postawny i elegancki mężczyzna wygląda na
lekarza. Ma zresztą w klapę marynarki (mimo panującego w wagonie upału)
wpiętą niewielką odznakę, na której wydaje mi się dostrzegam
wpleciony symbol eskulapa. Z bardzo powściągliwych, właściwie
zdawkowych rozmów, jakie prowadzi ze
współpasażerką
wnioskuję, że jest wykładowcą akademickim. Zapewne na Lubelskim
Uniwersytecie Medycznym.
AKAPITSporą
część trasy spędzam na korytarzu. Bardziej z chęci niż z musu. Nie chcę
otwierać okna w przedziale, bo wiadomo – przeciągi, natomiast
na
korytarzu ograniczać się nie muszę. Podziwiam mijane krajobrazy. Choć
dziś jest płasko i mniej urozmaicenie. Jednak podobnie jak wczoraj,
słońce nisko wiszące nad horyzontem nadaje wszystkiemu dookoła
niesamowitych barw i głębi. No tak, nadeszła złota godzina... |
AKAPITMijamy
Dęblin z czającą się za lasem Szkołą Orląt, czyli Wyższą Oficerską
Szkołą Sił Powietrznych, po chwili Puławy z dymiącym kominem
Zakładów Azotowych. Około godziny 20 zatrzymujemy się na
stacji
w Lublinie. Skład pustoszeje. Tutaj nastąpi zmiana kierunku jazdy
pociągu, jego skrócenie oraz wymiana lokomotywy. Dalej
pojedziemy linią niezelektryfikowaną, konieczna jest więc lokomotywa
spalinowa. Zbiegiem okoliczności kilka dni temu wizytowałem tę linię
kolejową w okolicy Nowej Dęby, filmując na niej pociągi. Lubomirskiego
też miałem okazję zobaczyć, choć na filmowanie było już wtedy
zdecydowanie za
ciemno. Do składu podpinana jest właśnie lokomotywa SU160, inaczej
mówiąc Pesa Gama 111Db zwana gamoniem*.
Póki co
słynie
niestety z awaryjności. Mam nadzieję że choroby wieku dziecięcego (to
nowa konstrukcja) nie ujawnią się w czasie tej podróży. Choć
światło jest już raczej marne, oczywiście nie mogę przepuścić okazji
dokładnego jej obfotografowania.
|
lokomotywa SU160 na lubelskim dworcu
|
|
AKAPITRuszamy
zgodnie z rozkładem. Lokomotywa radzi sobie całkiem nieźle, raźno
prując do przodu i często robiąc użytek z ostrzegawczego sygnału.
Fajnie jedzie się bez przesuwających się co chwila za oknami
słupów trakcyjnych. Tylko szkoda, że zmrok już zapada i w
zasadzie niewiele widać.
AKAPITTuż
za Nową Dębą otwieram szeroko okno i wypatruję w mroku znajomych
miejsc. Trudno
je przeoczyć nawet po ciemku. Nad naszą linią przebiega most,
którym
przecina ją Linia Hutnicza
Szerokotorowa*. Z tego mostu są świetne widoki na
przejeżdżające dołem pociągi. Coś wiem na ten temat.
AKAPITBez
przygód dojeżdżamy do Rzeszowa. Droga do Przemyśla biegnie
równie spokojnie. Zastanawiam się czy nie uciąć sobie
krótkiej drzemki, ale senność jeszcze nie nadchodzi. A pora
ku
temu. Zbliża się północ. |
* - odnośniki z
wyrażeń okraszonych gwiazdką prowadzą do wyjaśniającego ich znaczenie kolejowego leksykonu |
|